środa, 30 września 2015

PODSUMOWANIE WRZEŚNIA 2015






Astronomiczna jesień już się zaczęła, a dni stały się szare. Chodzę i pociągam nosem, próbując każdą wolną chwilę wykorzystać na czytanie ciekawych książek – a takich, niestety, nie brakuje. Ale co zrobić? Nocek zarywać nie mogę, bo dawno już zerwałam z limitem kawowym, a jeszcze jedną dodatkową moja nieszczęsna wątroba nie wytrzyma. Oczywiście nie mogę nie narzekać na zimno, tudzież przeziębienia, szczególnie że lato, jak jeszcze zapewne pamiętacie, było tego roku bardzo upalne. Szczególnie że długo wyczekiwany deszcz zepsuł trzy dni nad morzem, chociaż i tak nie ma powodu by uznać, że wyjazd nie był udany – przeciwnie, mam co wspominać, kiedy w zimowych, najgorszych miesiącach, takich jak luty czy styczeń, zacznie się masakra i jedyne, co będzie mi się chciało, to zwinąć się w kłębek i zasnąć. Dobre wspomnienia zostają na zawsze, chociaż czas pędzi jak szalony.

Wrzesień! Pamiętacie, jak rok temu wstawiłam tu zdjęcie grobów? Wtedy rzeczywiście była to mogiła. Syf, kiła i mogiła, jak mówi moja ciocia. Dosłownie. Dziś jest lepiej, patrzę w przyszłość znacznie optymistycznej, z wielu różnych powodów. Dużo się w moim życiu pozmieniało, wiele sobie ułożyłam, powoli wszystko staje się lepsze; zmienił się także klimat wokół mnie, ludzie, jacy mnie otaczają. Dzięki temu nie będę uciekała na zimowe miesiące, jak to zrobiłam wcześniej – obiecuję, że choć czasami będzie to tylko jeden post na tydzień, nie opuszczę Zakurzonych Stronic. To już część mojego życia. Ważna. Nie tylko samo pisanie o książkach, co daje mi wiele, wiele radości i frajdy, ale także kontakt z Wami. Uwielbiam, jak piszecie coś w komentarzach. Uwielbiam, jak lubicie moje posty na Facebooku (nie piszecie do mnie maili, oż wy mordy! A zachęcam, bo chętnie wysłucham Waszych sugestii i wbrew pozorom nie gryzę).

W tym miejscu chcę także podziękować za waszą aktywność we wrześniu 2014/czerwcu 2015. Prawdopodobnie nigdy się nie dowiecie, ile to dla mnie znaczyło, jak czasami podnosiliście mnie na duchu. Dziękuję. Dziękuję.

Czas jednak przejść do spraw blogowych, po czas goni, a muszę się położyć przed pierwszą w nocy, żeby na siódmą być na tyle przytomna, żeby nie wpaść pod samochód. Jak zauważyliście, w tym miesiącu pojawiła się nowa blogowa seria – Poetycka Niedziela. Zrobiłam ją właściwie po to, bo tagów nie robię, a nie dopuszczę, żeby jedna recenzja wisiała przez cały tydzień lub dwa. No i przecież niedziela – dla jednych dzień święty, dla innych weekend, w każdym razie okazja do poznania wiersza, czegoś więcej, jest idealna. Staram się wybierać poetów, którzy mogą Was zainteresować, a których sama lubię, co nie znaczy, że nie możecie podsyłać mi własnych propozycji – dzięki temu rozwijam się także ja. Jedna z Czytelniczek zaproponowała Emily Dickinson i umieściłam jej wiersz, przy okazji zapoznając się jej dorobkiem. Podkreślam to drugi raz – zapraszam do podsyłania propozycji w komentarzach pod Poetycką Niedzielą, bądź na adres zakurzone-stronice@wp.pl (proszę w temacie wpisać Poetycka Niedziela, bo ilość spamu przechodzi ludzkie wyobrażenie i zazwyczaj kasuję wszystkie podejrzane maile hurtowo). Ucieszyło mnie Wasze zainteresowanie tą serią i sprawiło, że mam wielką ochotę kontynuować ją dalej.

Z ogłoszeń raczej ogólnych, Instagram bloga jest zawieszony do odwołania. Odebrano mi brutalnie urządzenie mobilne. Cóż, zdjęcia będą się na razie pojawiały na Facebooku, a z kolaży nie zrezygnuję, bo bardzo lubię je robić.

Jak jest z książkami, każdy widzi. Czyli delikatnie mówiąc, średnio. Ale za to oceny skoczyły w górę, bo doszłam do wniosku, że skoro mam mniej czasu, to lektury będę wybierać tylko takie, jakie przypadną mi do gustu. A ilość nie zawsze równa się jakości (Boże, Boże, co ja z matematyką!). Spójrzmy więc, jak wygląda zestawienie:

0/10 -
0,5/10 – 1 książka  
1/10 -
1,5/10 -
2/10 -
2,5/10 -
3/10 –
3,5/10 –
4/10 – 1 książka
4,5/10 –
5/10 –
5,5/10 – 1 książka
6/10 –
6,5/10 – 1 książka
7/10 – 2 książki
7,5/10 –
8/10 –
8,5/10 – 1 książka  
9/10 – 1 książka
9,5/10 –
10/10 –
Ilość recenzji: 8
Średnia: 6

+ jedna książka do zrecenzowania w październiku

To historyczny moment w dziejach Zakurzonych Stronic! Piękna szóstka bez przecinków, zresztą najwyższa średnia z ocen książek. Tak, chociaż ilościowo ten miesiąc jest bardzo, bardzo słaby, jakościowo było świetnie – można powiedzieć, że cały miesiąc nurzałam się w dobrej literaturze. I to dosłownie! Jestem naprawdę szczęśliwa i ciekawa, czy coś takiego się jeszcze kiedyś powtórzy. Oby!

Najlepsza książka września: Autor nieznany, Dzieje Tristana i Izoldy [recenzja]
Najgorsza książka września: Jennifer Estep Dotyk Gwen Frost [recenzja]

Mnóstwa czasu na książki życzy,
Kylie

Polub Zakurzone Stronice na Facebooku [klik!]


wtorek, 29 września 2015

Niebieskie Migdały #3



Prawo Kylie Raven mówi, że do malejącej liczby czasu wprost proporcjonalnie zwiększa się liczba premier książkowych. I to takich, które owa Kylie – i z pewnością nie tylko ona – chciałaby przeczytać. Z jednej strony to dobrze, bo jesień lubi tylko wtedy, kiedy leży sobie przy ciepłym kaloryferze, pod równie ciepłym kocykiem i z gorącym kubkiem kakao i odrywając się na chwilę od jakiejś pasjonującej lektury, spogląda na świat za oknem – ponury, deszczowy, błotnisty, nijaki, z wcześnie zachodzącym mdłym słońcem. Ale że tak nie jest, nadchodzi najgorsza pora roku, którą, by przeżyć, trzeba jakoś znieczulić przez książki, na książki natomiast nie ma czasu. Ot, paradoks. A z próby matematycznego czy logicznego prawa nici. Tak czy siak zapraszam na kolejną porcję marzeń, tym razem na październik. Za to przecież nie zabijają…

~ Wydawnictwo MG ~

Dariusz Michalski Poletko pana Fogga  (7.10) 




Mieczysław Fogg to chyba najbardziej znany polski piosenkarz XX wieku. Dariuszowi Michalskiemu udało się zebrać tysiące informacji i relacji na jego temat. Powstała fascynująca biografia Poletko pana Fogga, a jednocześnie książka o polskiej scenie muzycznej dwudziestolecia międzywojennego, czasów okupacji i PRL-u.

Jestem rdzennym warszawiakiem od wielu, wielu pokoleń. Zdołałem nawet uratować część dokumentów stwierdzających, iż mój ród jest od trzystu lat osiadły w Warszawie. A więc jestem warszawiakiem z krwi i kości. Jakby kamykiem z jezdni warszawskiej… W Warszawie urodził się mój dziadek, mój ojciec, urodziłem się ja, mój syn, urodziły się moje wnuki. - Tak o swojej rodzinie opowiadał Mieczysław Fogg radiowej rodzinie Matysiaków.

Energiczny, pracowity, niezniszczalny, zarazem zdumiewająco
skromny, niedzisiejszo elegancki, wzruszająco serdeczny. - Takiego Fogga poznał, takiego zapamiętał i takiego w swojej biografii opisał Dariusz Michalski. 

Poletko Pana Fogga to: pięćdziesięciosiedmioletnia kariera znaczona nagrodami, odznaczeniami oraz najważniejszym dla każdego artysty – standing ovations publiczności; występy dla czterech pokoleń; dziesiątki tysięcy imprez w całej Polsce i na całym świecie; przyjaźń i współpraca z Chórem Dana; wspólne koncerty i nagrania z Hanką Ordonówną, Adolfem Dymszą, Zula Pogorzelską i Mirą Zimińską; tango, walc, ballada i… rock and roll. 

W swojej fascynującej książce Dariusz Michalski opisuje również Fogga mało znanego: żołnierza w Powstaniu Warszawskim, wojennego opiekuna Żydów, ostoję rodziny. Dociera za kulisy sal koncertowych, do studiów nagrań (także zagranicą), pisze o faktach nieznanych, piosenkach zapomnianych, wydarzeniach pomijanych przez innych. Jego portret Mieczysława Fogga jest niezwykle realistyczny, wyrazisty, prawdziwy w najdrobniejszym szczególe.
Zresztą nie tylko jego: o „Mieciu” opowiadają jego najbliżsi, współpracownicy, akompaniatorzy, menadżerowie, dziennikarze, przyjaciele. Każdy – z szacunkiem, miłością, podziwem.



Fiodor Dostojewski Biesy (7.10) 



 Ta wielowątkowa, diaboliczna opowieść opowiada o tym, jak szlachetne idee indywidualnej wolności  w umysłach ludzi na wolność niegotowych, kształtowanych w uściskach carskiego samodzierżawia, przeradzają się  w idee nihilizmu, bezwładne rewolucyjne ruchy i terroryzm.
Gęste od mrocznych emocji,  mieszaniny obłudy i szlachetności, nienawiści i współczucia, niewinności i amoralnego cynizmu Biesy są krzywym zwierciadłem ówczesnych – jakże czasami aktualnych w opisanych postawach – inteligenckich marzeń o ludzkiej utopii i proroczą zapowiedzią powstania stalinowskiej wersji totalitaryzmu.
Dostojewski przedstawia w powieści szereg oryginalnych na wskroś i zarazem niejednoznacznych postaci. Od Piotra Wierchowieńskiego, cynicznie wykorzystującego naiwny idealizm młodych ludzi dla swych szalonych spiskowych idei, przez znudzonego życiem i amoralnego szlachcica, Mikołaja Stawrogina, szalonego utopistę Szygalewa, czy naiwną Marię Tomfiejewną, po najuczciwszego chyba wobec siebie spośród bohaterów, Aleksieja Kiryłowa, głoszącego apologię filozofii samobójstwa...





Elżbieta Wichrowska Twarz z lustra (7.10) 


 Autorka genialnie pokazuje współczesne zakątki Warszawy, przedwojenną żydowską Pragę, Wielką Emigrację i praktyki spirytystyczne w Paryżu, a to tylko wybrane wątki tej arcyciekawej książki.
 
Wichrowska, która dzięki uprawianemu zawodowi profesora polonistyki, świetnie porusza się w archiwach, wplata w beletrystykę mnóstwo  informacji i dokumentów z opisywanych epok. Parę słów o treści: Pewnego dnia na stół operacyjny młodej pani neurochirurg trafia Włodzimierz, znany wydawca, kolekcjoner i… kobieciarz. To poznanie zmieni dotychczasowe życie ich obojga. Łucja, która rozstała się właśnie z mężem i pragnie zapomnieć o kiepskim dzieciństwie spędzanym na warszawskiej Pradze, zmuszona zostanie do odkrycia dramatycznych historii swojej rodziny, kompletnie jej dotąd nieznanych. Włodzimierz dzięki Łucji pozna wreszcie tożsamość kobiety z portretu, która przez lata nie dawała mu spokoju.
Twarz z lustra to opowieść o pragnieniu powrotu do źródeł i lęku przed własną tożsamością; o próbach rekonstrukcji świata przodków, o pasjach, miłości i nienawiści, które mimo upływu stuleci tak samo cieszą i podobnie przerażają. To wreszcie opowieść o dokumentach, zjawach nie z tego świata i śledztwie, które powinno wiele ujawnić…
I o Autorce: Elżbieta Wichrowska – literaturoznawca, profesor nauk humanistycznych, pracownik Instytutu Polonistyki Stosowanej UW. Autorka książek poświęconych kulturze Oświecenia i Wielkiej Emigracji, edytor o żyłce detektywistycznej wiecznie poszukujący (z nie najgorszym skutkiem) pasjonujących dokumentów przeszłości poukrywanych w polskich i zagranicznych archiwach.


 ~ Wydawnictwo ZNAK ~

Maria Wilczek-Krupa Kilar. Geniusz o dwóch twarzach (12.10)

Fascynująca podróż przez życie jednego z najciekawszych twórców ubiegłego stulecia. Sugestywna opowieść, w której nie tylko Kilar, ale i charyzmatyczne postaci drugiego planu (Penderecki, Komeda, Harasiewicz, Boulanger, Kutz, Zanussi i inni) grają główną rolę. Wpuszczają nas do jego pracowni, do kuchni i za kulisy. Towarzysząc im niemal czujemy smaki i zapachy, słyszymy barwy głosu bohaterów dramatu. To jest podróż o prawdziwie ludzkim wymiarze.

Leszek Możdżer

Żył poza schematami, miał naturę pełną sprzeczności. Mówił o sobie: jestem jak Dr Jekyll i Mr Hyde.

Zawsze wzbudzał emocje. Rozdarty między ojczyzną, którą kochał, a Hollywood – gdzie spełnił swój american dream. Potrafił pędzić jednym ze swoich mercedesów z szaleńczą prędkością, a potem, w domowym zaciszu, odmawiał żarliwie różaniec.

Serce oddał swojej żonie Basi. Nazywano ich najpiękniejszą parą w polskim świecie artystycznym, chociaż przeżyli także trudne, pełne rozczarowań chwile.

Człowiek z krwi i kości. Uwielbiał drogie perfumy, eleganckie krawaty i podróże po świecie. Kochał książki i koty.

Był jednym z największych twórców epoki. W muzyce pozostał wierny przede wszystkim sobie. Pisał dla kina i szczerze przyznawał, dlaczego to robi. Cierpiał, czując lekceważenie ze strony środowiska muzycznego, ale był niezłomny.

Owoce jego współpracy z Andrzejem Wajdą, Romanem Polańskim czy Francisem Fordem Coppolą na trwale zapisały się w historii światowego kina.

Ta pełna anegdot biografia nie mogłaby powstać, gdyby nie wielogodzinne rozmowy, które autorka odbyła z Mistrzem przed jego śmiercią. Jest świadectwem prawdy – może nie zawsze wygodnej, ale zawsze szczerej.

Ben Kane Srebrny orzeł (12.10)

ZAPOMNIANY LEGION
Na rubieżach znanego świata walczyli z okrutnymi przeciwnościami losu – i przegrali. 10 000 legionistów to wszystko, co pozostało z potężnej niegdyś rzymskiej armii.

SCHWYTANI
Gal Brennus, etruski wróżbita Tarkwiniusz i Romulus, syn rzymskiego arystokraty z nieprawego łoża, uwięzieni przez Partów, nie przestają marzyć o odzyskaniu wolności. Łączy ich wspólny los i nienawiść do Rzymu. Nie wiedzą, że z brutalnej walki, która ich czeka, z życiem ujdzie tylko dwóch z nich.

ŚCIGANA
Tymczasem Fabiola, siostra bliźniaczka Romulusa, wplątuje się w zabójczą sieć intryg rzymskiej polityki. Tropiona przez łowców niewolników próbuje uciec w nadziei, że odnajdzie swojego kochanka Brutusa. Jedynego człowieka, który może zapewnić jej bezpieczeństwo. Ale Brutus u boku Cezara w dalekiej Galii sam walczy o życie, rozpaczliwie próbując stłumić powstanie charyzmatycznego wodza Wercyngetoryksa.

SREBRNY ORZEŁ
Druga część błyskotliwej trylogii Bena Kane’a zanurza bohaterów w tyglu wojny i terroru, podczas gdy dla Cezara i Republiki Rzymskiej nieuchronnie nadchodzi dzień sądu.

Timothy Synder Czarna ziemia. Holocaust jako ostrzeżenie (12.10)

HOLOKAUST – ODLEGŁA PRZESZŁOŚĆ CZY NIEPOKOJĄCE OSTRZEŻENIE?

O Holokauście napisano już praktycznie wszystko – znamy fakty, daty i liczby. Wciąż nie potrafimy go jednak zrozumieć. Zagładę przedstawia się jako niepowtarzalny i tragiczny efekt szaleństwa jednego człowieka, o którym nie da się mówić bez emocji i poczucia winy. Myśleliśmy, że Holokaust to przeszłość. Aż do teraz…
Timothy Snyder prezentuje nowatorskie, zaskakująco logiczne wyjaśnienie największej zbrodni XX wieku. Jak nikt dotąd, przejrzyście opisuje mechanizm Zagłady, nie pomijając przy tym perspektywy jej świadków, w tym Polaków.
Twierdzi, że źle odrobiliśmy lekcję ze zrozumienia Holokaustu, nie widząc realnego zagrożenia, przed którym stoimy dzisiaj. Początek XXI wieku, z niepokojami w różnych rejonach ziemi, zatrważająco bowiem przypomina świat, który zrodził Hitlera.
Paradoksem jest, że im lepiej poznajemy Holokaust, tym bardziej staje się on przerażający. Jeśli nie zrozumiemy jego historii, istnieje ryzyko, że się powtórzy. Nie możemy zlekceważyć tego ostrzeżenia.
Czarna ziemia to książka pasjonująca i mądra. Obowiązkowa lektura dla nas wszystkich.

Helen Reppaport Cztery siostry. Utracony świat ostatnich księżniczek Romanowów (12.10)

Cztery córki Mikołaja II dorastały niczym cudowne ptaki w złotej klatce, odizolowane od świata w zaciszu carskich rezydencji. Były ikonami stylu, gorącym tematem plotek, najbogatszymi i najbardziej pożądanymi pannami z europejskich rodzin królewskich na progu XX wieku.

Za oficjalnym wizerunkiem uroczych małych księżniczek w białych sukniach skrywały się jednak cztery silne osobowości i wyraziste temperamenty.

Prywatny świat Wielkich Księżnych Olgi, Tatiany, Marii i Anastazji wychodzi poza krąg nastoletnich miłości, dworskich intryg, dziewczęcych marzeń i aspiracji. To także historia dojrzewania czterech inteligentnych kobiet na tle nieuchronnego schyłku wielkiego imperium i całej epoki. Rewolucyjna zawierucha i dramat całej rodziny Romanowów uczyniły z nich bohaterki drugiego planu. Prawie sto lat po tragicznej śmierci ta opowieść po raz pierwszy wybrzmiewa ich własnym głosem.

Eric-Emmanuel Schmitt Talent do życia. Najpiękniejsze cytaty z książek Erica-Emmanuela Schmidtta (26.10)


Mężczyzn trzeba doprowadzać do granic możliwości, aby zobaczyć, co im w duszy gra.
Wolność wtedy tylko istnieje, kiedy się z niej korzysta.
Nie trzeba mówić: „co za paskudna pogoda”, tylko: „jaki piękny deszczowy dzień”.

~~~ * * * ~~~

Eric-Emmanuel Schmitt zajmuje szczególne miejsce w sercach polskich czytelników. To autor m.in. wzruszającego Oskara i pani Róży czy zaskakującej Trucicielki.
W jego twórczości często powracają najważniejsze tematy egzystencjalne: sens istnienia, miłość, tęsknota, pragnienie. Schmitt opisuje tajemnice miłości i meandry relacji międzyludzkich, pokazuje jak odnaleźć prawdziwe szczęście i uczy, co to znaczy żyć dobrze.
Jego książki odmieniły niejedno życie.
Książka, którą trzymacie w ręku, jest czymś wyjątkowym: to wybór najpiękniejszych myśli Erica-Emmanuela Schmitta. Może stać się dla was niezwykłym źródłem pociechy i inspiracji zarówno na co dzień, jak i w przełomowych momentach życia.

Eric-Emmanuel Schmitt Sekta egoistów (26.10)

Żaden człowiek nie jest samotną wyspą; każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu”.
John Donne


Kiedy Gérard natrafia w starej książce na wzmiankę o tajemniczym założycielu Sekty Egoistów, jest przekonany, że właśnie wpadł na trop niezwykłej zagadki. Kim byli owi Egoiści, którzy wierzyli, że każdy człowiek powinien skupić się tylko na poznaniu samego siebie?
Kolejne ślady prowadzą Gérarda przez całą Europę, a początkowe niewinne zainteresowanie tematem szybko przeradza się w obsesję. Z dnia na dzień mężczyzna coraz bardziej zagłębia się w poszukiwania, ignorując wszystko i wszystkich. Jednak czy naprawdę można żyć tylko dla siebie, zapominając o innych?

W swojej pierwszej, niepublikowanej dotąd w Polsce powieści, Eric-Emmanuel Schmitt stawia ważkie pytanie o to, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze: osobiste szczęście czy budowanie więzi z otaczającymi nas ludźmi.


~ Wydawnictwo Literackie ~


Jerzy Plich Spis cudzołożnic. Proza podróżna (8.10)

Spis cudzołożnic to jedna z popularniejszych książek Jerzego Pilcha, znanego prozaika i felietonisty, laureata Nagrody NIKE 2001, którą uzyskał za książkę  Pod Mocnym Aniołem.
Groteskowa opowieść, której bohaterem jest Gustaw, intelektualista, niespełniony pisarz, wielbiciel i piewca kobiecych wdzięków, oprowadzający szwedzkiego gościa po Krakowie. Zmuszony występować w roli przewodnika po historycznych pamiątkach i nonsensach rzeczywistości połowy lat osiemdziesiątych próbuje jak „najpiękniej” zaprezentować to, co w Polsce i w Polakach najlepsze. Wycieczkę po narodowej mitologii, miejscach bohaterskich czynów urozmaica albańskim koniakiem i opowieściami o swych miłosnych podbojach.
W tej książce – jak pisał Jan Błoński – „rzeczywistość rodzi się ze słów jak u Schulza, duch parodii panoszy się jak u Gombrowicza, złośliwy dowcip odziedziczony po Mrożku”. Spis cudzołożnic znany jest z ekranizacji, której dokonał znany reżyser filmowy Jerzy Sthur.

Sue Monk Kidd Opactwo świętego grzechu (8.10)

Druga powieść w dorobku autorki Sekretnego życia pszczół i Czarnych skrzydeł! Zekranizowana pod oryginalnym tytułem Tron syreny z Kim Basinger w roli głównej.
Po raz kolejny Sue Monk Kidd umiejscowiła opisywane wydarzenia w bliskiej swemu sercu i okrutnej zarazem Karolinie Południowej. U jej wybrzeży leży mała urokliwa wysepka Egret, na której wznosi się zabytkowy klasztor benedyktynów, przez miejscowych nazywany opactwem świętego grzechu. To magiczne miejsce, przechowywany w nim na wpół religijny, na wpół mityczny relikt - bogato zdobione krzesło zwane tronem syreny - oraz legenda o celtyckiej bogini Senarze, która zanim stała się świętą, była kobietą-rybą, legły u podstaw tej niezwykłej i bardzo osobistej książki.
Przeżywająca kryzys wieku średniego, znudzona  dotychczasowym życiem i kochającym mężem Jessie Sullivan powraca na wyspę swego dzieciństwa, żeby zaopiekować się matką, która uległa niecodziennemu wypadkowi. Ta podróż w przeszłość stanie się dla bohaterki sposobem na oswojenie demonów z dzieciństwa, pogodzenie się z owianą tajemnicą, tragiczną śmiercią ojca i odnalezienie siebie. Jessie  odkryje uśpiony w sobie talent malarski i da się porwać uczuciu,  rodem z Ptaków ciernistych krzewów. Czy po powrocie jej małżeństwo z ustatkowanym, kochającym Hughem będzie miało nadal sens? Czy Jessie będzie umiała wrócić do dawnego życia?
Opactwo świętego grzechu to piękna książka o miłości i towarzyszącemu temu uczuciu zrozumieniu drugiej osoby.

Andrzej Andrusiewicz Aleksander I. Wielki gracz, car Rosji, król Polski (8.10)

Najpotężniejszy władca w historii Rosji, skąpany w chwale jak żaden inny, „pogromca Napoleona”, „wyzwoliciel Europy”. Cesarz Wszechrusi, król Polski, faktyczny pan Europy Wschodniej. Ale również jedna z najciekawszych postaci nowożytnych dziejów, której polityczna droga znakomicie odbija cały, ciągnący się po dziś dzień, dramat Rosji, wiecznie rozerwanej między pragnieniem oświecenia a mrocznymi realiami jedynowładztwa.
Książka Andrzeja Andrusiewicza to pierwsza popularnonaukowa biografia cara Aleksandra I napisana przez polskiego autora. To ważne, bo bodaj żaden car nie był tak uwikłany w nasze sprawy. Polką była wybranka jego życia, wieloletnia metresa Maria Naryszkina. Przyjacielem od wczesnych lat – Adam Jerzy Czartoryski, którego uczynił ministrem. Obiektem młodzieńczych sympatii – insurekcja kościuszkowska. Owacyjnie witany w Warszawie po kongresie wiedeńskim, Aleksander wzorem Napoleona nadał Królestwu Polskiemu konstytucję. Z czasem jednak musiał wybrać między rosyjską hegemonią a polskim duchem wolności.
Pełna barwnych postaci, przemocy, przepychu, pałacowych spisków, namiętności – opowieść o Aleksandrze to  bardzo rosyjska historia z bardzo dramatycznej epoki w europejskiej, rosyjskiej i polskiej historii.



 (teksty i zdjęcia z materiałów nadesłanych przez Wydawcę/stron Wydawcy)

poniedziałek, 28 września 2015

Barwny gobelin. Recenzja książki



Historia jest w pewnym sensie rzeczą piękną, swoim pięknem przerastającą powieści fantasy i to, jak dane epoki opisują po latach historycy, próbując skomplikowanym ludzkim losom – a co za tym idzie, także losom narodów – nadać zwartą, naukową formę. Historia jest wielką opowieścią, czasami straszną, czasami zapierającą dech w piersiach. Historia to nasz świat, chociaż inny to tak naprawdę taki sam; zwykle ze zmienionymi rekwizytami i tłem. Historia to prawdziwa niekończąca się opowieść: można znać tylko biografie wielkich królów, dowódców wojskowych czy prezydentów, ale nie wiedzieć o tysiącach bohaterów lokalnych, bohaterów, których pamięć przechowuje tylko rodzina. Tak naprawdę nigdy nie będziemy znali też wszystkich bitew, które zostały rozegrane, nie opiszemy wszystkich kampanii, które zostały stoczone, nie poznamy wielu nazwisk i dat, ale nie tylko dlatego, że zaginęły w morkach niepamięci – ludzki mózg nie zapamięta wszystkich tych informacji, a powierzchnia na książki teoretycznie zawsze jest skończona. Brutalną prawdą jest też to, że wgłębiając się w dane zagadnienia, pewne fakty, które uważaliśmy wcześniej za pewnik, okazują się uogólnieniami czy tezami, które nie mają żadnego związku z rzeczywistością; dla rasowego historyka każde poznane wydarzenie i szczegół, mający tylko dla niego jakieś znaczenie, zapoczątkowuje kilkanaście innych pytań i problemów, sprawiając, że wszystko staje się jeszcze bardziej nietrwałe i względne. Ale historia ma za to wiele plusów – rozszerza horyzonty, pogłębia wiedzę o świecie i panującym w nich zasadach, zmusza do namysłu czysto filozoficznego, pozwala się czuć kimś ważnym, panujących nad tysiącami lat dziejów, a przede wszystkim dzięki niej możemy poznać wiele pięknych opowieści. Opowieści lepszych od wszelkiego fantasy, bo życie czasami stwarza to, czego umysł nawet wybitnego twórcy nie potrafi, a koleje losów tworzą wielkich bohaterów i zdrajców, jakich niczyja wyobraźnia nie umie przywołać do życia. Jedną z takich historii są krucjaty. 

Ostatni romantyczny podbój dokonany przez średniowieczną Europę. Wojna dwóch Bogów – Jezusa i Allaha. Konflikt trwający dwieście lat, pełen heroicznych czynów jak i tych haniebnych. Barwny świat, który wytworzył się na styku dwóch tak odmiennych kultur i cywilizacji, czas, który zrewolucjonizował Stary Kontynent. Za jedwabiami, kamieniami szlachetnymi i pysznymi zbrojami rozgrywała się także gra, bez mała dająca się porównać do szachów, wtedy dla Europejczyków będącym zupełnym novum, sprowadzonym i przejętym przez Arabów od Persów. Gra zapewne brutalniejsza od tej, jaka toczy się w osławionej pod tym względem Pieśni Lodu i Ognia G.R.R Martina, znanej szczerzej jako Gra o Tron. Bo stawką nie był tron, ale przeżycie, a środkiem brutalne prawo silniejszego. Silniejszego, potrafiącego się zjednoczyć, bogatszego, mogącego liczyć na pomoc zewnątrz. I choć krzyżowcy przegrali, to do dziś w Palestynie można podziwiać ślady ich obecności – potężne, wyniosłe twierdze, otoczone grubymi murami, ślad nie do zatarcia, podkreślenie pierwiastka europejskiego w Ziemi Świętej. I groby z pochowanymi w nich opowieściami, czekającymi na opowiedzenie, na odkrycie, na fascynację. Na – można tak powiedzieć – wskrzeszenie tamtych ludzi z popiołów, na odtworzenie, klisza po kliszy, tamtego świata, który zaginął w dziejach bezpowrotnie. 

Autor, w swojej trzytomowej pracy, opus magnum swojego życia, dokonał czegoś takiego, a przynajmniej pokazał, że można. Krok po kroku, strona po stronie, odmalowuje świat krucjat szczegółowo i z widoczną pasją. W tomie tym, zaczynając od utworzenia Królestwa Jerozolimskiego, snuje opowieść o zmiennych losów tego tworu państwowego – opisując początki, wywalczanie kolejnych ziem, starania o zabezpieczenie granic i ochronę tychże przed ciągłymi napadami wrogów, złożoną politykę zagraniczną, tak niebezpieczną i ważną oraz wewnętrzne konflikty, także w rodzinie królewskiej. Przez upadek hrabstwa Edessy i niefortunną II krucjatę przechodzi do nieudanej ofensywy na Egipt oraz coraz trudniejszych kontaktów z Cesarstwem Bizantyjskim, kończąc w roku 1187 – bitwie na Rogach Hittinu, w której Saladyn podbił Jerozolimę, kończąc, jak mi się wydaje, jakąś epokę w dziejach ludzkości. Jednak nie tylko starannie i możliwie jak najbardziej chronologicznie przedstawia polityczne losy Królestwa oraz wplecione w to biografie królów, ale i podaje wiele informacji na temat codziennego życia w łacińskiej Jerozolimie. Dowiadujemy się o ustroju politycznym, przepisach prawnych, gospodarce (więcej na ten temat, jak i o sztuce oraz literaturze, będzie można przeczytać w tomie trzecim; z jednej strony taki układ wydaje się logiczny, jednak myślę, że wszystkie te kwestie powinny być w pewien sposób zebrane w jedno), ludności, strukturze społecznej a także stylu życia frankijskich elit – jak żyli, w co się ubierali, co jedli i jak spędzali wolny czas. Sporo miejsca poświęca także kwestii problemów z podróżowaniem do Ziemi Świętej, co, jak się okazuje, było pełne przesiadek i niebezpieczeństw, opisując modelową (i niezwykle drogą) wyprawę. Całość uzupełnia i ozdabia anegdotkami, wtrącanymi mimochodem pośród ważniejszych treści – koniecznie musicie poznać historię o brodzie króla Baldwina II! - i uzupełnia własnymi ocenami poszczególnych zjawisk i postaci. Postaci, jawiących się czytelnikowi jako osoby nietuzinkowe, w pewien sposób mu bliskie, ale i w większości spełniające kryteria fantastycznych herosów; postaci, o których można by napisać i powiedzieć pewnie o wiele więcej, analizując pobudki czynów i przyczyny upadku; o których trudno powiedzieć coś, co zmieściłoby się w kilku linijkach i stwierdzeniu, oceniającym jednoznacznie ich charakter. Dlatego czytając na książkę czułam wielki niedosyt i apetyt na jeszcze więcej. 

Chociaż w pewnym sensie nie mogę narzekać. Książka wypełniona jest najrozmaitszymi ciekawostkami, szczegółami i precyzyjnymi danymi. Szczegółami tak szczegółowymi, że aż budzącymi strach co do ich prawdziwości. Chcecie się dowiedzieć jak nazywali się rodzice pewnego rycerza, który wraz z królową Melisandą prawdopodobnie przyprawili rogi królowi Fulkowi d’Anjou? Albo macie ochotę poznać zakulisowe gierki małych, nieustannie kłócących się kalifów i wezyrów, łącznie z ich rodzinnymi koligacjami? Jesteście ciekawi, co doprowadziło do zguby potężną dynastię Fatymidów, od kilku wieków niepodzielnie rządzącą Egiptem? A może macie ochotę na poznanie okoliczności zdobycia Trypolisu przez krzyżowców? Zapomnieliście imiona zalotników Sybili Jerozolimskiej? Wszystkie wymienione wyżej rzeczy są w tej książce i to podane w sposób przystępny i zrozumiały, a dla osobników ze zniszczonymi historią mózgami jak ja, wręcz fascynujący. Nie wspominając już o głębokim szacunku do Autora - w latach 50. XX wieku nie było dużo dobrych opracowań na temat wypraw krzyżowych i większość podanych w książce informacji pochodzi z oryginalnych (!)  źródeł łacińskich, greckich, hebrajskich, ormiańskich i arabskich, a bibliografia w tomie trzecim ma objętość około trzydziestu stron. Osobiście opadła mi szczęka i miałam kolejny powód, by wychwalać tę książkę dalej. Nic dziwnego, że pozycja została okrzyknięta biblią miłośników i badaczy tematu, punktem wejściowym do dalszych, szczegółowych badań.

Nie zdziwcie się, kiedy powiem, że pozycję czytało mi się jak powieść i chciałam więcej – to wina języka Autora, jego wspaniałego, potoczystego, lekkiego stylu, delikatnie archaicznego i plastycznego, choć nie umniejszam także pracy tłumacza, który zna się na swoim fachu i jest osobą kompetentną do przekładu książki o takiej tematyce. I chociaż książka jest najzwyklejszą monografią, którą trzeba czytać bardzo uważnie, żeby nie przeoczyć żadnego szczegółu, nie pomieszać chronologii a także wszystkie zrozumieć, czytało mi się jak powieść. Bo Autor, stosując niekiedy historyczne terminy, bombardując datami i nazwiskami, zdaje się przeżywać to o czym pisze, czasami nawet zapędzając się w rejony podejrzanie beletrystyczne, jak w opisie bitwy na Krwawym Polu, kiedy drżałam o życie nieszczęsnego Rogera, albo w ostatnich partiach książki, kiedy Saladyn gotuje się do ostatecznego uderzenia, a Rajmund III z Trypolisu staje przed rozpaczliwym wyborem, który kosztować będzie go chorobę, a w konsekwencji śmierć. Mimo tego wszystko, nawet najtrudniejsze rozdziały, napisane są niezwykle przejrzyście, a każdy niezbędny dla zrozumienia sytuacji aspekt starannie i dogłębnie wytłumaczony. Czytanie o kolejnych posunięciach w politycznej partii szachów, kampaniach, z których każda ściskała moje serce niepokojem o losy tych, których polubiłam i zadziwiająco nieprzypadkowych zbiegach okoliczności, było więc prawdziwą – choć czasami brutalną – przyjemnością. I mimo że nie mogę napisać, że dzięki temu wszystkiemu daty i wydarzenia utrwalały się w cudowny sposób w mojej głowie, bo tak nie jest, to już nie uwierzę we większość niuansów zawartych w czymś takim jak choćby film Królestwo Niebieskie. Bo to nie jest to książka w żadnym wypadku łatwa – pomimo przejrzystości i płynności stylu, który ma za zadanie zachęcać czytelnika do powrotu do lektury, najlepiej przeczytać ją kilka razy, wciąż wyłuskując nowe, sensacyjne informacje, na nowo ją przeżywając.

Myślę, że do książki nie należy podchodzić z uprzedzeniem, charakteryzującym dzisiejszych historyków. To, że pozycja została opublikowana pół wieku temu, nie oznacza, że jest ona zła, przeterminowana. Nie twierdzę, że kilka tez zostało bardzo wiarygodnie podważonych, a ocena królów jest teraz bardziej kompleksowa i poparta nowoczesnymi, dokładniejszymi badaniami, choć mocno nie odbiega od zawartej w tej pozycji, to podejście Autora do tematu (mocno kontrowersyjnego przecież), klasyczne i wyważone, wydaje mi się właściwsze od tego, jakie próbują stworzyć badacze dzisiejsi (często na siłę próbujący zobaczyć coś tam, gdzie tego nie ma, bądź nadinterpretacji, wymykającej się zdrowemu rozsądkowi i prawom logiki). Na ogół tezy są bardzo prawdopodobne, jak również podane daty, zresztą ciężko mówić o jakiejś koszmarnej pomyłce przy takiej ilości źródeł, jakimi dysponuje Autor. Ostatecznie wszystkie spory można rozsądzić mówiąc, że wszystko działo się niemal tysiąc lat temu, przez co nasza wiedza jest ograniczona i zwykle przefiltrowana w większym lub mniejszym stopniu przez światopogląd, wiedzę i wrażliwość zarówno czytelnika jak i Autora – tak naprawdę w wielu sytuacjach do dziś musimy się domyślać pewnych spraw, o których prawdy nigdy się nie dowiemy, każda z interpretacji jest właściwa i ciekawa.

Poza tekstem głównym w książce znajduje się kilka wkładek z ilustracjami. W większości są to czarno-białe fotografie, można spotkać jednak i kolorowe grafiki. Niestety, większość z nich tematu dotyczy tylko ogólnie, czasami zupełnie jest wyrwana z kontekstu (po co, przepraszam, Fryderyk Barbarossa, jak on jest potrzebny do tomu trzeciego?); do tematu pasuje tylko powierzchownie i ogólnie. Mimo tego są to rzeczy ciekawe – fortyfikacje, wizerunki władców, czasami piękne przedmioty codziennego użytku czy liturgiczne; rzeczy, które dość ciężko jest znaleźć w Internecie czy w  popularnonaukowych opracowaniach. Szczerze mówiąc spodziewałam się raczej reprodukcji obrazów i byłam nawet trochę zła, bo z ilustracjami do słynnych bitew i innych wydarzeń jest tak, że można je znaleźć nie znając ich tytułu czy autora w pierwszym lepszym podręczniku czy pozycji łatwiejszej, o Internecie nie mówiąc. Podoba mi się więc, że tu jest inaczej, choć – na miłość Boską! – powinni byli to jakoś uporządkować. Kolejnymi dodatkami w książce są aneksy: mamy tam opisane najważniejsze źródła, z których pisząc czerpał Autor, dodatkowy tekst o bitwie pod Hittin, szeroki i łatwy w nawigacji Indeks, a także zbiór przypisów, które same w sobie są obszerną lekturą (tak właśnie powinno się robić w książce historycznej – czasem przypisów na stronie jest więcej niż tekstu, a ich brak jest skandaliczny). Bardzo przydatne i ciekawe jest kalendarium wydarzeń z całej książki, zebranych przez tłumacza, dzięki czemu nawet jeśli poplącze się nam chronologia, nie czujemy się osamotnieni i bezradni. Dodatkiem, który jednak spodobał mi się najbardziej, jest papierowy, rozkładany zestaw drzew genealogicznych bohaterów, który nie tylko pomaga takim jak ja wzrokowcom i nieudacznikom życiowym rozwikłać pogmatwane kwestie wszelkich ciotek i wujków, ale i stanowi nie lada gratkę dla osobników zafascynowanych drzewami genealogicznymi w ogóle, do jakich również się zaliczam. Forma, jaką przyjęto, jest czytelna i ciekawa, i, co najważniejsze, bardzo praktyczna – to dobra pomoc przy lekturze dla tych, którzy ominęli jakiś fragment i nie wiedzą, że Baldwin z Ibelinu to nie to samo co Baldwin III (a Baldwin I to nie to samo co Baldwin I…tu wybiegam już poza temat). Nieważne. W każdym razie ja też sobie tak pomagałam, bo nigdy nie uczyłam się arabskiego, a wszystkie imiona wrogów Franków brzmiały dla mnie tak samo i, z czystym sumieniem, mogę stwierdzić, że jak najbardziej pomogło. 

O wydaniu trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo to wersja z lat 80., nieco już zniszczona, zresztą trudno jest powiedzieć cokolwiek na temat starych wydań, poza tym, że ładnie pachną, a na ich kartach można odnaleźć to, czego nie mają w sobie nowe książki. Kurz czasu? Klasyczny styl? A może ta śmieszna cena? W każdym razie trzeba przyznać, że książki zostały wydane bardzo starannie, z pietyzmem. Brązowa okładka, z wytłaczanym tytułem, schowana jest pod miękką obwolutą w z drobną ilustracją – na moim tomie jest to średniowieczny wizerunek dość groteskowego jeźdźca, wyobrażenie Araba czy Europejczyka na koniu, niedaleko tytułu widać także kościelną stallę, najprawdopodobniej z Bazyliki Świętego Grobu, może jednak symbolizującą rolę, jaką w losach krucjat odegrała wiara i Kościół. Tytuł i nazwisko Autora napisane są zwykłymi, ładnymi czcionkami bez udziwnień, tak samo jak grzbiet, w odcieniu zieleni z numerkiem tomu. Na blurbie umieszczono dość długi tekst, będący w połowie biogramem Autora, a w połowie czymś w rodzaju streszczenia mojej recenzji (tak zwanej recenzji), a w każdym razie poruszeniem tych samych kwestii dotyczących dzieła. I choć okładka jest już cokolwiek poszarpana, to książka dziwnie – chociaż może tylko w moich oczach – coraz bardziej pięknieje. Bo nie tylko z powodu prostoty i schludności, ale skromności; mało kto, szczególnie w czasach introligatorskich sztuczek, przypuszczałby, że za tak oszczędną okładką kryje się spory kawał nie tylko dziejów, ale pięknych, zapierających w piersiach historii, z których – gdyby Autor był prozaikiem, czego żałuję z całego serca – mogłoby powstać wiele wspaniałych książek, kolejnych powodów do niszczenia sobie mózgu przez pewną niepoprawną blondynkę z książkowego blogasia

Jeśli szukacie tu bajkowych happy endów, lepiej od razu straćcie nadzieję. Jeśli szukacie tu nieszczęścia, trafiliście pod kolejny właściwy adres. Jeśli zastanawiacie się nad losem człowieka i jego przeznaczeniem, lektura tej pozycji zrodzi w was więcej pytań – dzieje królów i Królestwa Jerozolimskiego przypominają bowiem niezwykły zbiór zbiegów okoliczności i przypadków, gdzie, jak w tragediach greckich, każdy ma przeznaczenie, którego nie może uniknąć. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś nowego, nie zawiedziecie się, a swoją wiedzą zaszokujecie znajomych, którzy kojarzą wyłącznie templariuszy, Kod Leonarda da Vinci i asasynów z RPG. I jeśli myślicie, że najpiękniejsze, najbardziej epickie opowieści są tylko w gatunku fantastycznym, a nie w zwykłym świecie, ta książka jest jak najbardziej dla was. Całość przypomina bowiem barwny gobelin, co prawda przetykany wieloma ciemnymi i krwawymi nitkami, ale nieodmiennie piękny. I, co najważniejsze, nieprawdopodobnie prawdziwy. Prawdziwy tak samo jak fakt istnienia naszej planety, kości bielejących w grobowcach i potężnych twierdz w Palestynie, od niemal tysiąca lat przypominających wszystkim, którzy je widzą, o historii czegoś, co nie trwało nawet cały wiek.

Tytuł: „Dzieje wypraw krzyżowych t.2: Królestwo Jerozolimskie i frankijski Wschód 1100-1187”
Autor: Steven Runcimann
Moja ocena: 8,5/10

niedziela, 27 września 2015

Poetycka Niedziela #4: Emily Dickinson „45 (Tobie i mnie trza…)”



Emily Dickinson (1830-1886) – amerykańska poetka. Wiersze zaczęła tworzyć w wieku około 30 lat, a kilka z nich wysłała do wydawnictwa Atlantic Monthly, jednak zostały one odrzucone z powodu na ich nowatorską formę; siedem z nich ukazało się w czasopismach w czasie jej życia, jednak zostały opublikowane anonimowo i bez jej wiedzy. Po śmierci, Lawinia, siostra poetki, w zamykanym na klucz kuferku odnalazła 1117 nigdy niepublikowanych wierszy. Emily uważa się za najwybitniejszą poetkę amerykańską. W jej utworach, ze spostrzeżeniami z dnia codziennego, łączą się metafizyczne refleksje na temat ostatecznego przeznaczenia; bardzo wyraźne są także wątki zawiedzionych uczuć i cierpienia, a liryki najczęściej kończą się dowcipną, ale pełną gorzkiego sarkazmu puentą.  W Polce wiersze Dickinson między innymi tłumaczyli tacy artyści jak Kazimiera Iłłakiewiczówna, Ludmiła Marjańska, Stanisław Barańczak, a także – na potrzeby własnych adaptacji muzycznych – Maciej Maleńczuk.



Tobie i mnie trza, serce,
zapomnieć go od dziś!
Ty ciepła jego nie pamiętaj
ja - światła, co odeń skrzy.

Gdy zdołasz zapomnieć, serce,
powiedz, przygaszę myśl...
Tylko spiesz, bo gdy zamarudzisz,
wstanie w pamięci mej żyw!



* * * * *

Trzeba o nim zapomnieć serce,
Zapomnijmy wieczorem!
Ty zapomnisz o darze ciepła,
Ja o świetle zapomnę.

Gdy zapomnisz, błagam cię, powiedz
A ja zacznę bez zwłoki -
Spiesz się! Ty tam marudzisz,
A wspomnienie tak boli.



źródło: [link]

piątek, 25 września 2015

Kolejna wersja. Recenzja książki



Pamiętam czytany kilka lat temu esej Michała Głowińskiego, umieszczony w którymś z podręczników do języka polskiego, który mówił o wieloznaczności interpretacji mitycznej historii o Prometeuszu – tam, gdzie jedni widzieli bohatera i buntownika, inni dostrzegali wręcz demona, anty-boga, istotę niszczącą harmonię świata i boskie plany. Staff napisał zresztą ciekawy i cokolwiek śmieszny wiersz, będący raczej literacką igraszką niż poważnym projektem, ale doskonale pokazujący, że mitem można zrobić dosłownie wszystko – w owym wierszu Prometeusz to sentymentalny i próżny (!) młodzieniec, a Zeus jest humorzastym i kapryśnym władcą. Z początku byłam zaskoczona, ale później, badając choćby kulturę popularną czy oficjalną, zwaną postmodernistyczną, natknęłam się na wiele innych, równie ciekawych deformacji i wątków zapożyczanych z klasycznego kanonu, twórczo jednak przerabianych. I nie wspominam tu o tak oczywistych – szczególnie dla młodzieży – przykładach jak na przykład twórczość Ricka Riodiana (nie czytałam serii o Percym, ale moja młodsza kuzynka żywo interesuje się zarówno książkami jak i filmami, więc z grubsza wiem, o co biega). Choćby taki Ulisses Jamesa Joyce’a, co zresztą sugeruje sam tytuł. O obrazach nie wspominam, jak również o filmach, które czasami nie dotyczą mitologii samej w sobie, ale dla podniesienia atrakcyjności twórcy decydują się na wplecienie podobnych wątków. Wspomnieć tu należy choćby słynnych 300, w których oprócz latających ludzkich głów pojawiało się wiele nagich męskich postaci, w dodatku świetnie umięśnionych, dzięki czemu – trudno się dziwić – opowieścią tą zainteresowały się także panie, przez co zgubiły gdzieś po drodze prawdziwą wymowę filmów i los bohaterskich obrońców Termopile. Ale to nieistotne, bo produkcja była bezceremonialne komercyjna i właściwie na taki zachwyt nastawiona. Gorzej, kiedy to i niesłabnąca popularność mitologii w młodzieżowym ujęciu zainspirowały kogoś do napisania własnej historii. I jeszcze pokazania jej całemu światu. 

Wbrew pozorom, nie chcę szufladkować. Ani wmawiać, że ochota na pisanie książki jest zła. Ale ostatecznie ile na rynku może być paranormal romance? W czasie popularności tego gatunku literackiego pisarze z całego świata zdążyli wyprodukować całą masę historii, wykorzystując wszystkie wątki i schematy, jakie tylko mogą zostać użyte w tego typu literaturze. A nawet więcej. Nie narzekałabym, wręcz przeciwnie, bo z założenia większość powieści w danym gatunku (oczywiście jeśli rozpatrujemy paranormal romance w kategoriach gatunku literackiego, do czego mam duże wątpliwości) wnosi coś do niego, wzbogaca go o coś nowego, wyznacza dalsze cele, trendy i drogę, jaką podąża, co jest jednym z wyznacznikiem po prostu dobrej książki czy arcydzieła. I tak od opowiadań Poego doszliśmy do subtelnych, mrocznych kryminałów psychologicznych (jeśli takowe w ogóle istnieją), a w powieściach historycznych od przygody Scotta, Dumasa czy Sienkiewicza przeszliśmy do zadziwiających perspektyw, silnej psychologizacji postaci i ciekawych, różnorakich eksperymentów z historyczną materią. A jeśli chodzi o paranormal romance? Teraz już są inne trendy, moda na przystojne wampiry i anioły właściwie powoli zanika, bo też nikt nie potrafił wymyślić czegoś ciekawego, a czytelnik nudzi się kolejną podobną historią. A może nie. Takie klasyczne harlequiny w charakterystycznych okładkach – od dziesiątek lat opowiadają o tym samym, a niektórym wciąż się nie znudziło. Pewnie do podobnego wniosku doszła Autorka tej książki, kiedy skończyła oglądać 300 i odkryła Amerykę, postanawiając, że napisze powieść dla młodzieży z mitologią, niezwykle nowatorsko umieszczając akcję w szkole. Nie możecie uwierzyć, że ktoś wpadł na taki genialny pomysł? Ja też. Tego nawet nie przewidział wróżbita Maciej, a tym bardziej ja. Jak widzicie więc, pozycja owa musi być nadzwyczajnie dobra. Bo grunt to pomysł, prawda? 

Główną bohaterką książki została więc Gwen Frost. Gwen uczy się w Akademii Mitu, gdzie uczą się potomkowie stworzeń z mitologii greckiej (w tym również Spartan; co za głupi pomysł). Dziewczyna jednak nie ma przyjaciół, bo jest inna od swoich rówieśników. Ubiera się oryginalnie i nie u sławnych projektantów, czyta komiksy, a wielu z uczniów nie może zrozumieć, dlaczego w ogóle takie dziwadło, zupełnie nieporadne i bez żadnych widocznych magicznych mocy, uczy się właśnie w tej szkole. Gwen jednak niezbyt przejmuje się swoimi rówieśnikami, ma bowiem wiele innych zmartwień – wciąż męczy ją nieciekawa przeszłość i tajemnicza śmierć matki. I dar: niezwykły, niebezpieczny i męczący, który dziewczyna musi trzymać w tajemnicy i który w pewien sposób mamy zasygnalizowany już na okładce. Ten dar, jak się niedługo przekona, przyda jej się bardzo, bo odkrywa, że za barwną fasadą szkoły kryje się coś więcej – powiew niebezpieczeństwa i grozy, zawsze odczuwany przez uczniów Akademii, teraz zaczyna przybierać realne, straszliwe kształty. I ten Longan… Młody, umięśniony Spartanin, który z jakichś powodów zaczyna wracać uwagę na naszą Cygankę, dotąd zakochaną w nim nieodwołalnie i bardzo beznadziejnie. 

Wiecie co? Jedyną w miarę dobrą rzeczą w tej książce jest jej okładka, chociaż brokatu nie znoszę w żadnej formie, szczególnie na ustach i paznokciach (próbuję nie myśleć o najnowszym teledysku Miley Cyrus; w sumie nic dziwnego, że mój wstręt do świecących brokatowo elementów, wynikający z ewidentnej kiczowatości tegoż, zamienił się niemal w fobię, graniczącą ze wstrętem). A pazury dziewczyna na okładce ma niezwykle długie, w dodatku niebiesko-różowe, jakieś takie nieeleganckie, przynajmniej po mojemu. Żeby było lepiej je widać, jedną ręką zakrywa oko, a drugą trzyma na policzku, tuż obok lewego oka, pomalowanego na niewątpliwie śliczny i krzykliwy niebieski, pasujący do niezwykłego, równie niebieskiego odcieniu jej źrenic. No i te brokatowe usta. Pomińmy to lepiej milczeniem, nie chcę być już bardziej złośliwa. Poniżej rozpościera się jakaś żółta tkanina (?), coś co miało zapewne owijać twarz w dziewczyny w ten zmysłowy sposób znany z reklam Prewolla i innych środków piorących. Zresztą to nawet nie wygląda jak jedwab, bardziej przypomina mi chustę… Cygańską chustę? Tak, to brzmi bardzo możliwie. I, przede wszystkim, bardzo sensownie. Jednak, cokolwiek złego by nie powiedzieć, trzeba przyznać, że kolory na okładkę zostały dobrane na tyle starannie, że chociaż brokatu jest za dużo, na ilustrację patrzy się bardzo miło i bez większych estetycznych dysonansów, po prostu jak na kolejną poprawnie wydaną powieść dla młodzieży. Przynajmniej dopóki nie będziemy chcieli przeczytać nazwisko Autorki – można nieźle się namęczyć i naszukać, zanim odnajdziemy to na boku, w zupełnie niepraktycznym miejscu. Muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo się zezłościłam. Może przez to, czytając książkę, widziałam jej wady tak nieznośnie wyostrzone? 

Podejrzewam jednak, że nawet gdyby okładka była introligatorskim cudeńkiem, idealnie wpasowującym się w moje poczucie estetyczne i gust, przez większą część książki zgrzytałabym zęby z bólu tudzież uderzała głową o ścianę i oprawa tej książki nie ma tu nic do rzeczy; gdyby była ładniejsza czy bardziej obiecująca, moje rozczarowanie byłoby zapewne większe i boleśniejsze, więc chyba dobrze, że tak się stało. W każdym razie, zagłębiając się w lekturze, przez większość część byłam skonsternowana. Tym gorzej, że zaczęłam się bać, czy to moja inteligencja spadła do zera, czy Autorka przeniosła zasady sztuki dadaistycznej do prozy młodzieżowej (to, mówiąc nawiasem, byłby nawet ciekawy eksperyment). Z każdą kolejną stroną jednak rozumiałam coraz lepiej, że nie potrzebuję pomocy medycznej, ani też nie jest to eksperyment. Chociaż, mimo że nieświadomie, pisarka badała moją wytrzymałość na czytanie bezsensu. Moją cierpliwość na książki, które udają tylko, że wypełnia je jakaś fabuła, a w rzeczywistości są o niczym. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko powieściom bez fabuły, bo to przecież domena mistrzów i prawdziwych artystów, ale książki, które udają, są po prostu fałszywe, kłamią. Przynajmniej tak ja to odbieram. To tak samo jak z ludźmi – nie odbierajcie tego personalnie, broń Boże – którzy udają, że mają mózg, ale tak naprawdę mają tam puch, albo, co gorsze, powietrze. A dlaczego ośmielam się krytykować w ten sposób tę powieść? Przez połowę książki, na kolejnych stronach, czytamy o tym, dlaczego Gwen jest inna od reszty uczniów; dlaczego Gwen nienawidzi swojego daru (tu pisarka serwuje dość rozbudowane retrospekcje, będące chyba najciekawszymi, bo zupełnie innymi partiami książki); czytamy o babci Gwen, o wrednych koleżankach Gwen ze szkoły i – sprawa przecież najważniejsza – dlaczegóż ów Spartanin jest taki sexy. Zainteresowanym, żeby nie musieli zaglądać do książki, wyjaśnię, że najpiękniejsze w nim są jego bicepsy i kaloryfer, niczym te, które mieli Spartanie w 300. A więc sprawa wyjaśniona. Dopiero na końcu książki zaczyna się coś dziać, akcja nabiera tempa, a wydarzenia stają się coraz bardziej mroczne i straszne; mniej wyrobieni czytelnicy z pewnością poczują ciarki wzdłuż kręgosłupa ze strachu, a może nawet nie będą mogli spać, marząc o tym, żeby posąg Ateny czy też bogini zwycięstwa Nike (albo jak kto chce – mroczny bóg Loki), ożył, naznaczając właśnie ich na wybranych. Problem tkwi jednak w tym, że wszystko zostało nakreślone bardzo infantylnie i zupełnie nieprawdopodobnie. Nieautentycznie. Sztucznie. Sam  pomysł był zresztą bardzo wadliwy; Autorka nie potrafiła sprawić, by czytelnik chociaż na chwilę poczuł, że coś takiego mogło się zdarzyć, że emocje i wydarzenia zawarte w fabule są prawdziwe, intensywne, takie, które i czytelnik może poczuć, zrozumieć. Infantylizm jest skutkiem niedostatecznie rozbudowanych wydarzeń i rozwiązań fabularnych, może i zabawnych (chociażby ten gadający miecz o znaczącym imieniu Wiktor), które jednak stanowią dziwny, niedorzeczny i jaskrawy kontrast do mrocznych ofiar dla uwięzionego boga Lokiego i całej tej części mitologii, którą Autorka stworzyła do uzupełnienia powieściowego świata, dołączając go do kanonów; razem wygląda to boleśnie kiczowato i po prostu źle. Utrudnia to nie tylko ogarnięcie całości, z czego połowy nie chce się po prostu uznać za historię snutą całkowicie na poważnie. Zresztą, nawet ciekawa akcja i kreatywne pomysły nie uratowałoby czegoś, co jest napisane przez osobę zupełnie nie potrafiącą precyzyjnie i konsekwentnie prowadzić akcji, tak, by pisanina miała sens. Jakikolwiek, nawet durny jak uwagi owego miecza, Wiktora (i jego jedno oko, kojarzące się mojemu zniszczonemu mózgowi z horrorami SF czy thrillerami o bombie atomowej). To zawsze lepsze niż wzdychanie do czyichś mięśni. 

Język powieści jest prosty, a raczej niezwykle prosty. Nieprawdą byłoby powiedzieć, że pisarka ma problem z budową zdania złożonego, ale ciężko z czystym sumieniem stwierdzić, że powieść jest napisana w sposób, w jaki powinno być to zrobione; to znaczy tak, by nie tylko czytało się szybko, ale i z przyjemnością obcowania z dobrą literaturą. Oczywiście, nie wymagam tego od książek dla zwykłej młodzieży, ale za prosto, niemal topornie zbudowanymi zdaniami, kryje się ogromna, niewypełniona przestrzeń. I to mnie boli. Nawet jeśli lektura jest prosta i lekka w odbiorze, nawet jeśli można ją przeczytać w jeden dzień. Nie ma tu zabiegów literackich, nie ma ciekawych, mięsistych zdań, zaskakujących konstrukcji; pisarka z ledwością radzi sobie z takimi podstawowymi sprawami jak opisanie jakiejś szybszej akcji, jak to, co dzieje się na końcu. Ba! Wspominałam już o tym, że ma trudności z ciągnięciem jakiejś akcji, podtrzymywaniem czytelnika w napięciu. O raczeniu czytelnika dialogami wypełnionymi przez suchary i lichy, przewidywalny sarkazm już nie mówię. Nawet nie dodam też, że brzmi to tak, jakby całość recytowały roboty, najobojętniejszym ze swoich metalicznych głosów i oczywistej infantylności niektórych fraz, całych wydarzeń i niektórych opisów, które w założeniu Autorki miały być chyba śmieszne (ha, ha, ha). Skąd ona to skopiowała? Z różowych książeczek o wróżkach dla dziewczynek? Nie, nie mogła, bo zaraz otrzymujemy jeśli nie pełen podtekstów to baraniego zachwytu opis kaloryfera wybranka naszej Gwen, tak bardzo pretensjonalnego, że tylko trzymany w ręku kubek kakao powstrzymał mnie od uszkodzenia tego, co zostało z moich szarych komórek i ataku spazmatycznego śmiechu. Oh, piękny Spartaninie! Będziesz pokazywał swoje mięśnie złemu bogowi Lokiemu jak Leonidas pod Termopile? Najśmieszniejsze jest to, że nie udało się Autorce napisać tego wszystkiego tak, żebym poczuła chociaż cień jakiegokolwiek uczucia do bohatera, a tym bardziej jakoś odmalowała sobie go w wyobraźni. I nie zmiękczę swojej krytyki, wiedząc, że pisarka jest debiutantką. Znam wielu debiutantów, którzy piszą sto razy lepiej niż ja w swoim piątym życiu. O Autorce – taktownie – już nic, absolutnie nic, nie mówiąc. Wbrew pozorom nie jestem taka zła jak pewna bohaterka powieści, Jasmine. 

Postaci, jak już wiele razy już wspominałam, są niezwykle puste i boleśnie schematycznie, łącznie z główną bohaterką. Gwen to typowa Mary Sue, tym razem w niezwykle ostatninio popularnym, hipsterskim wydaniu: nieładna, niepozorna, niekoniecznie lubiana, z pozoru bez żadnych specjalnych zdolności, niezbyt bogata i przeciętna, a w dodatku lubi komiksy o superbohaterach Marvela, nie mówiąc już o byciu kujonem i posiadaniu średniej 5,0 (przyznam jednak, że gdyby w normalnych szkołach było tyle przedmiotów, ile Gwen wymienia w dodatku do książki, moja średnia, nie chwaląc się, byłaby z pewnością o wiele wyższa). Tak jak każda Mary Sue, Gwen zostaje wybrana przez boginię Nike do zadania, które z pewnością jest przeznaczone dla mądrzejszych albo bardziej wysportowanych i sama właściwie nie wie dlaczego. I jeszcze ten piękny Spartanin – nawiasem trzeba dodać, że jest taki sam jak wielu chłopaków z paranormal romance, co znaczy, że myśli raczej mięśniami niż mózgiem, a w dodatku jest mdło idealny i ohydnie romantyczny bądź przypomina ucieleśnienie boga seksu, gotowego o każdej porze dnia i nocy – który zaczyna interesować się właśnie nią, mając wokół tyle piękniejszych, bardziej pociągających dziewczyn. Autorce nie udało się także podkreślić tego, co w Gwen było oryginalne, mogące stanowić o pewnej wartości jej postaci czy – ogólnie - powieści, a nawet sprawiać, że nakreślona przez pisarkę postać będzie ciekawsza, pełniejsza i pełna życia. W swoim byciu hipsterem i cyganką (bo nie mam wątpliwości, że Cyganie to stuprocentowi hipsterzy) panna Frost jest nudna i przewidywalna, a jej buntownicza natura tak bardzo właściwa dla tych Mary Sue, których twórcy próbowali wykreować je na szorstkie, jeszcze bardziej irytujące postacie. I dalej nic nie oryginalnego. A jeśli już, to oryginalność boleśnie udawana, wymuszona. I to nie dotyczy tylko niej i jej wybranka, tyle że jeśli chodzi o te dwie postacie, to Autorka udaje najbardziej i bezowocnie stara się zrobić z tego coś lepszego. Taka Daphne na przykład. Nosi się na różowo i jest zarozumiała, piękna i w ogóle. Wow. Wielkie zaskoczenie, jeśli chodzi o wybór cech charakteru tej postaci, tak przewidywalny, że równie dobrze mogłaby zastąpić ją inna bohaterką z tych powieści o szkolnych problemach nastolatków, które w czasach mojej niewinnej młodości były równie popularne, co teraz walczące z niesprawiedliwym systemem dziewczęta. Pewnie i każdy z was spotkał kiedyś taką osobę i zakładam, że nie są to najlepsze wspomnienia. Dlatego tak bardzo zirytował mnie fakt, że Daphne okazała się naprawdę dobrą osobą, razem ze swoimi różami. Cóż, w życiu różnie bywa, powiecie, ale tak naprawdę pisarka nie potrafiła pokazać Daphne tak, by można było o niej powiedzieć więcej, nad stwierdzenie, że jest to postać nieumiejętnie nakreślona, pozbawiona głębi, schematyczna i przede wszystkim nudna. Tak samo jak Jasmine – nudna, męcząca i niezwykle przewidywalna postać, która, w przeciwieństwie do pozostałych postaci, w tym również skrajnie babciowatej babci Gwen, jest niewykorzystaną szansą. Z tą całą swoją nienawiścią, mrokiem i pozostałymi sprawami, o których pisać nie mogę, bo byłby to ewidentny spoiler, mogłaby stać się osobą naprawdę wyrazistą i ciekawą, wprowadzającą do książki dużo pikanterii i czegoś niepokojącego, co może zakryłoby choć trochę ów infantylizm, o którym pisałam wyżej. Dzięki temu mogłoby być po prostu ciekawiej. Ale nie jest – Autorka zepsuła zupełnie wszystko, co mogłoby być w tej postaci dobre z czytelniczego punktu widzenia, serwując kolejną przerysowaną, mdłą i nijaką postać, jaka również zaniża i poziom książki, i innych bohaterów, wchodzących w skład owego panteonu o wątpliwej jakości, oczywiście nie licząc miecza Gwen, którego ciężko zaliczyć nie tylko do kategorii książkowych charakterów, ale i kiepskich żartów. Nie dziwcie się więc, że wciąż, jak refren, w mózgu przewija mi się owo przeczytane kiedyś zdanie – bodajże w Kubusiu Puchatku – o owych umysłach wypełnionych puchem. I o ile z łatwością powiedzieć to o żyjących, realnych ludziach (mówię to w uproszczeniu, bo prawdziwemu książkoholikowi trudno odróżnić fikcję od prawdy), to między innymi w tej książce Autorka zrobiła postacią wielką, niepowetowaną i niewybaczalną krzywdę. Najgorsze jest również to, że oni nie są tego świadomi. 

Nie wiem, jaka jest przyszłość gatunku paranormal romace. Może zaginie kiedyś, tak jak drzewa, które wycięto na papier. Jestem zdania, że miarą po prostu dobrej książki, czy nawet arcydzieła, jest to, ile lat ta książka będzie żyć w świadomości następnych pokoleń. I może ktoś odgrzebie tę czy inną pozycję, by dać do przeczytania swoim dzieciom – czego nie polecam – ale to już nie będzie to. I dobrze. Szczególnie, że może na świecie znajdzie się jeszcze kiedyś ktoś, kto obejrzy Starcie tytanów, Xeny, wojowniczej księżniczki i owych 300, a potem wpadnie na pomysł, żeby napisać książkę dla starszej młodzieży, opowie jednak historię zupełnie inaczej i zapoczątkuje coś, co będzie nowym gatunkiem literackim, dokonując to, czego ta pisarka nie potrafiła, dostarczając ludziom niekłamanej rozrywki. I to też będzie dobre. W końcu samą Autorkę tej powieści zdumiewa, ile różnorodnych wersji może mieć dana opowieść, nawet ta.

Tytuł: „Dotyk Gwen Frost”
Autor: Jennifer Estep
Moja ocena: 0,5/10