To jest tak, jak na grzbietach książek nie ma numerków. Człowiek, który ma maleńką głowę do matematyki i ograniczone pole manewru do minimum, czyta książki jak popadnie, szczególnie, w ferworze i skuszony jakimś tytułem. Najpierw pierwszą część thrillera, gdzie morderca zostaje właściwe unieszkodliwiony, a później biorę się za tą pierwszą, gdzie nikt nie wie, kim jest morderca, skaczący sobie i podrzynający ryjki. Ponieważ przez to jestem zła, bo mi się wątek przyczynowo-skutkowy rozłazi jak stary budyń, wyciągnęłam ostatnie megabajty z chomika (większość zmarnowałam na obficie ilustrowany skan Mikołajka dla kuzynki i grę Pou dla niej) i ściągnęłam sobie tę książkę. Bo, jak na złość, chrzestna jej nie miała.
Znaleziono
zabitą kobietę. Diana Sterling pracowała w biurze turystycznym i
niedawno została zgwałcona. Następne są Elena Ortiz i Nina
Peyton, zabita w szpitalu. Również kiedyś zgwałcone. Następna
jest Catherine Cordell, lekarz chirurg, osoba, którą kiedyś Andrew
Capra chciał zgwałcić, ale ona go zastrzeliła. Do akcji wkracza
detektyw Jane Rizzoli i „królowa trupów” Maura Isles. Jednak
sprawa się coraz bardziej komplikuje, a morderca, sprytniejszy od
wszystkich glinów, powoli zastrasza kobietę aż w końcu porywa ją
do piwnicy swojego domu. Jak się skończy rozgrywka z bezwzględnym,
inteligentnym mordercą, będącym esencją Zła? Chirurgiem, który
wicina macice zgwałconym kobietą w maseczce chirurgicznej? I czy
tak naprawdę tamtej pamiętnej nocy w Savannah to Catherine zabiła
Caprę?
Pomysł
jest genialny w całej, przyjemnej rozciągłości. Już od pierwszej
strony, gdzie opowiada nam morderca w pierwszej osobie liczby
pojedynczej, jest morderstwo. Nie wiemy, kim jest morderca, ale
dostajemy od niego jakby w prezencie barwne opowieści o Grekach i
Majach i ich sposobach zabijania, co w samej rzeczy jest przerażające
i barwne jednocześnie. Urzekła mnie historia o Ifigenii, córce
greckiego króla Agamemnona, który musiał złożyć ją w ofierze.
A może 'urzekła' to złe słowo? Tak już jest, gdy się pisze z
odmętów morderczego przewiewu po aquaparku i diabelnym bólu lewej
połowy szyi. Raczej zafascynowało. Tak, to dobre słowo. Wszystko
związane z innymi bohaterami też jest ciekawe a dochodzenie
niejasne, chociaż pewna mądrala, paradująca po domu z chustką,
ręcznikiem okręconymi wokół szyi i trzema warstwami maści (nie
chcę jej robić reklamy) zaczęła czytać książkę od drugiej
części i wie już wszystko. Okazało się jednak, że nie wszystko
wiedziałam o Warrenie – ten człowiek skrywał przede mną więcej,
niż mogłam przypuszczać.
Intryga
jest bardzo zaplątana i potrzeba dużo logicznego myślenia i
szczęścia, by w końcu dojść do nory mordercy. Jest to mordercza,
misternie utkana sieć, trudna do wyjaśnienia, ale także banalnie
prosta. Tak – właśnie. Tak prosta, że aż piekielnie trudna.
Autorka,
w przeciwieństwie do wielu, wielu innych pisarek i pisarzy, ma swój
indywidualny styl i bogate słownictwo. Choć opisów przyrody nawet
nie warto szukać (bo i po co w kryminałach?) to operacje są bardzo
plastycznie ukazane, tak samo jak miejsca zbrodni. Jednak ja byłam
wielką fanką fragmentów opowiedzianych przez Warrena – te pełne
nastroju i plastyczne kawałki, niezwykła dbałość o szczegóły i
ciekawa perspektywa a także ciekawe i oryginalne teorie, filozofia
życiowa i logika jego zabójstw sprawiły, że po przeczytaniu
książki przeleciałam całego ebooka, żeby jeszcze raz przeczytać
wszystkie fragmenty opowiedziane z jego perspektywy. I to tylko
udowadnia tezę, że – jak twierdzi sam Warren – takie rzeczy,
jakie on robi są jednak fascynujące. Niebezpiecznie fascynujące.
Thriller
medyczny to jest pełną gębą. Oprócz opisów ofiar naszego
kochanego kumpla, mamy tutaj opisy operacji, przeprowadzanych przez
Catherine, w stylu wyciągania z serca robotnika druta albo ratowania
człowieka, którego narządy pływają w krwi. Smaczki, że miam,
miam, czasami nawet mi robiło się słabo, gdy o tym czytałam, ale
jestem zadowolona, bo udało mi się dowiedzieć dużo na temat
operacji i w końcu wiem, jak wygląda profesjonalna operacja – w
„Na dobre i na złe” oglądałam tylko te fragmenty ze
Żebrowskim.
Akcja
jest wciągająca, choć najlepsze fragmenty są dopiero na końcu,
gdzie jest strzelanina, wybijanie skalpeli w dłonie i inne tego typu
ciekawostki. Przez całą, dość grubą książkę uczestniczymy w
śledztwie, złączając rozłażącą się sprawę. To, że kobiety
zostały zgwałcone, dowiadywano się szybko, ale trudniej było
rozwiązać zagadkę, jak Warren dowiadywał się o nich. Dla mnie,
chociaż znałam kochanego pana Hoyta, była to świetna zabawa i
trening dla mojego mózgu.
Do
tego dochodzą także prywatne problemy Jane, z którymi, tak myślę,
bije się każda policjantka, a tym bardziej detektyw z wydziału
zabójstw. Jane skrywa swoją kobiecą osobowość pod maską
twardziela, osoby, która potrafi się po wszystkim ogarnąć, co,
jak wiadomo, nie jest prawdą. Jane jest kobietą, tylko stara się
to ukryć – w końcu nie jeden detektyw chamsko kpi z niej.
Autorka poświęciła temu dość dużo miejsca, czyniąc Rizzoli
postacią oryginalną i z kompletną psychiką. Dowiadujemy się
przecież także, dlaczego ona tak robi – cofamy się do
dzieciństwa Jane, kiedy to jako jedyny siostra w rodzeństwie
starała się pokazać, że jest czegoś warta i dlatego wybrała tak
trudny zawód. Czyni to z niej postać kompletną i prawdziwą.
Jednak,
co mnie nieco rozczarowało to wątek miłosny – pozostałości po
dawnych upodobaniach pisarki, tylko że teraz mamy policjanta –
Moore'a i byłą ofiarę, Catherine Cordell, lekarza chirurga, osobę
zamkniętą, przerażoną i unikającą facetów – klasyczną
ofiarę gwałtu. Romans z typowych książek pisarki: ofiara i jej
obrońca, złączeni piękną, romantyczną miłością, a później
ślubem na wieki. I ta cała paplanina o słabej kobiecie, ukrytej
pod pozorami twardości. Te wszystkie bzdurki, które tak bardzo
denerwowały mnie w romansidłach z na siłę wepchniętym wątkiem
kryminalnym, te książki, dzięki którym poznałam Autorkę
(możecie nawet sprawdzić, że moje pierwsze z nią spotkania nie
były wcale miłe). A to bardzo przypomina historie Sarah, Catherine
i Mirandy, bohaterek owych dwóch książek. No cóż, mam
świadomość, że przejście z jednego gatunku do drugiego jest
bolesne.
Bohaterowie
są, ogólnie i krótko mówiąc, dobrze skonstruowani, szczególnie
główna bohaterka – detektyw Jane Rizzoli to osoba o pełnym
portrecie – pisarka dała jej przeszłość, po równo wady i
zalety, tak, że można ją lubić bez wyrzutów sumienia. Jest
człowiekiem w pełnego tego słowa znaczeniu, jest pełnokrwista.
Dlatego ją tak bardzo lubię.
Nie
należy zapominać także o Warrenie Hoycie – czarnym charakterze i
tytułowym chirurgu. Jak już wyżej pisałam, jest on najbardziej
fascynującą postacią, bo tak naprawdę nie wiadomo czy nadaje się
do psychiatryka czy nie. Na kartach książki opowiada o swoich
fascynacjach, myślach. Zupełnie jak Hitler, tylko tamten był
psychopatą, a jego teorie były paplaniną bez większego sensu,
zbiorem wyobrażeń schorowanego wariata albo szalonego artysty,
którym Adolf był (tak, tak wujcio Google zna mnóstwo jego
obrazów). Warren sądzi, że każdy jest z natury mordercą, a on
nie sprzeciwia się naturalnym instynktom, jak to robią ludzie. Już
na samą myśl o tym przechodzi nas tajemniczy dreszcz ni to strachu,
ni to fascynacji, prawda? Warren oprócz tego, jak na osobę
inteligentną przystało, dużo czyta o sposobach zabijania. I
dlatego zabiera nas na przejmującą grozą wyprawę w starożytną
Grecję i ofiarę z Ifigenii do Majów, którzy jednym przecięciem
wyrywali niewolnikowi serce.. Właśnie dlatego ta książka jest
zaskakująca: sterylny klimat prosektorium zostaje zaburzony przez
umysł człowieka, który na pierwszych kartach powieści pije kawę
w Starbucks, myśląc o popełnionej zbrodni. Od razu sobie myślimy:
Boże, a może nasz sąsiad też jest taki? Ach, lubię się czasami
mocno postraszyć, ale w nocy..
Z
innymi, bardziej marginalnymi postaciami jest gorzej. Gabriela,
przyszłego męża Jane z oczywistych powodów jeszcze nie ma, Angela
została zepchnięta na margines, Maury jest jak na lekarstwo,
Korsaka Jane jeszcze nie poznała. Moore jest człowiekiem
sympatycznym, ale potencjał tej postaci, policyjnego „świętego
Tomasza” nie został do końca wykorzystany. Taki facio co lata za
Catherine i wspomina swoją żonę. Oczywiście, nie mam nic
przeciwko, ale.. Ile tak można? No ile? Dobra, on może myśleć o
tym całe życie, ale kochani ludzie, po co pisarka wciąż to
wałkuje? Po co? Ową panią Cordell, chirurga, nie lubiłam jak nie
wiem czego. Oczywiście, żeby sprawiedliwości stało się zadość,
muszę powiedzieć, że Catherine psychologicznie jest postacią na
piątkę, bo Autorka demaskuje nam lęki zgwałconej kobiety i ofiary
mordercy, ale sama jest nudna i brak jej czegoś. Zimna i surowa, a
wewnątrz delikatna kobieta spragniona miłości. Rizzoli też jest
taka, tylko że Rizzoli ma tupet, czyli to coś. A Catherine?
Schematyczna kobieta z pisaniny tej Autorki, bo jak ktoś czytał
kilka książek tej pisarki, doskonale wie, że w jej powieściach
jest takich jak Catherine na pęczki. Nuda. I w ogóle ta cała
Cordell była durna i jakoś nie mogłam się wczuć w jej postać.
Eeee.. Szkoda, że tutaj także thriller, zapowiadający się na
bardzo dobry rozczarował mnie.
Było
dobrze, nawet bardzo dobrze. W końcu – nie możemy wymagać
arcydzieła od wstępu do serii kryminałów, szczególnie, że
wcześniej pisała książki, które, hm.. no cóż. Książki, które
niezbyt lubiłam. W serii są jeszcze lepsze, z mniejszą jeszcze
dawką romansu niż tu, są takie, że już całkowicie o tym nie ma
mowy. Jednak, bądź co bądź, byłoby jeszcze gorzej gdyby nie
Warren Hoyt, który, tak jak zawodowy chirurg, przeprowadził
operację na tej książce i doprowadził ją do bardzo dobrego
zdrowia.
Tytuł:
„Chirurg”
Autor:
Tess Gerristen
Moja
ocena: 7/10
Uwielbiam książki Tess Gerritsen! "Chirurg" był drugą jej książką, którą przeczytałam. Zostało mi ich całkiem sporo do "obalenia", ale są naprawdę genialne i jak tylko będę miała czas, na pewno któraś trafi w moje ręce :)
OdpowiedzUsuń