Często, kiedy za oknami już ciemno, a w ręce paruje kubek
cieplutkiego kakao, wspominamy z Mamą moje czasy gimnazjalne. Mama śmieje się
do rozpuku, bo byłam wtedy rozkosznym dzieckiem (tak przynajmniej mówi), ale ja
nie mogę się odpędzić od uczucia… zażenowania. Tak bardzo chcieliśmy być
dorośli, że nie zauważaliśmy, że jesteśmy coraz większymi dzieciakami.
Koleżanki malowały się w ubikacji tanim tuszem i pudrowały twarze, oglądając
teledyski Dody, Nicki Minaj i innych, a wszyscy emocjonowali się, że mogą
oglądać filmy powyżej lat dwunastu. Kiedy zaproszono mnie na noc do jednej z
koleżanek włączyłyśmy komedię Woody’ego Allena, szczęśliwe, że możemy
poplotkować o facetach i rozumiemy wszystkie żarty o seksie. Tyle że za Chiny
Ludowe nie przyznawałyśmy się przed nikim, że oglądamy komedie romantyczne,
choć wszyscy o to nas podejrzewali. Mój czas absorbowały książki, historyczne
fascynacje, na przemian z klasyką i fantastyką, czytałam wszystko co się dało i
ile się dało. Kiedyś na Wiedzy o Społeczeństwie, który to przedmiot wspominam
bardzo miło, bo normalnych lekcji właściwie nigdy nie było, dzięki pewnej
grupce dziewczyn z klasy, które podrywały nauczyciela (który był brzydkim
starym kawalerem), oskarżono mnie o czytanie romansu, kiedy ja pożerałam
właśnie coś historycznego, co mnie wtedy piekielnie oburzyło. A było o co się
obrażać. Nabuzowani hormonami chłopcy wyśmiali moją koleżankę, która sięgnęła
po jakiś paranormal romance czy powieść dla nastolatek w różowej okładce. Jakby
to było coś złego – wiadomo, każdy ma inny gust, każda książka to książka, no
oprócz harlequinów.
Teraz już wszystko jest inaczej. Stary, dobry Woody Allen
się przejadł, wakacje we Francji zakończyły się traumą z powodu ukąszenia osy w
rękę, a Wenecja śni się po nocach, chociaż i tak nie mogłabym tam zamieszkać z
powodu wilgoci. Do romansów wymieszanych z powieścią obyczajową mam stosunek
nijaki, który zamienia się w sympatię bądź wrogość, co zależy od ilości
realizmu i wielu innych czynników – w tym występowania w opowieści ciepłych
kawiarenek, miłych panienek od ciast czekoladowych, cukierenek i powrotów na
bagna czy inne rozlewiska. Im więcej humoru i dystansu, tym lepiej dla książki
i dla mnie. Bo tak trudno pisać o miłości, choć wydaje się, że to temat
zupełnie ograny, zresztą całe te uczucie przeżywa teraz kryzys. Można to robić
poważnie i głęboko, tak dla refleksji, albo z przymrużeniem oka i z celowym
pokolorowaniem świata na różowo, by czytelnik odetchnął od przygniatających
każdego problemów i szarzyzny. Żadnych półśrodków, naiwnych opowieści o
kobietach doświadczonych przez los, które kupują domek i znajdują Wielką
Miłość, a przyszłość maluje się w wściekle różowych barwach - to jedyna rzecz,
która mnie denerwuje. Sto razy bardziej wolę poczytać sobie, coś, co jest
czystą rozrywką bez cierpiętniczych wstawek, pełną energii i komediowego
zacięcia, coś, co nie będzie ciągnęło się jak flaki z olejem i przy tym
wszystkim będzie jak najbardziej relaksujące. Takie coś mogę sobie od czasu do
czasu przeczytać, bo, czego dowodem są liczne filmy i powieści, napisać dobrą
komedię romantyczną czy też romantyczną obyczajówkę, jest tak trudno, jak
podrobić obraz Vincenta van Gogha. Naprawdę.
Piotrek pracuje dla tajemniczej Fundacji, a jego zadaniem
jest uwodzić kobiety, a potem je porzucać. Zajmuje się różnymi zleceniami:
spaceruje z piękną pisarką Zosią Grocholą (to nazwisko), przekonuje Tatianę,
żeby żądała więcej pieniędzy za swoje usługi oraz próbuje uświadomić Natalii,
że nie każdy facet jest skończonym durniem. To ostatnie jest najtrudniejszym
zadaniem, bo Piotrek okazał się jednym z najgorszych dotychczasowych chłopaków
delikatnej dziewczyny, a sam dochodzi do wniosku, że jest w niej nieszczęśliwie
zakochany. Czy, jako zawodowy amant, nad którym wisi zemsta zdradzonych kobiet,
ma jakąkolwiek szansę na zwykły związek? Czy Natalia, klasyczny geek, zdoła się oprzeć jego urokowi? I
czy przyjaciele zdołają uratować Piotrka przed psychofankami Zosi Grocholi,
podwójną tożsamością pewnych kobiet i wieloma innymi zasadzkami?
Najlepszą rzeczą w powieści są jej bohaterowie. Nie są to
postacie targane jakimiś ważnymi problemami moralnymi czy filozoficznymi,
zmagające się z traumą przeszłości, ale Autor skonstruował je dobrze i
ciekawie. Sam Piotrek – główny bohater – nie przypomina bezmyślnego,
umięśnionego przystojniaka z paranormal romance, daleko mu nawet do
rozpieszczonego dzieciaka z dzisiejszych obyczajówek. Ma określoną przeszłość,
pełną różnych, lepszych i gorszych, wspomnień, swoje wady i zalety. Gryzie się
z przeszłością. Miewa wyrzuty sumienia, czasami zdobywa się na jakiś szlachetny
uczynek, po ludzku się cieszy i wątpi w sens tego, co robi. W pewien sposób to
postać ciekawa, nieco nawet wielowymiarowa, pełnokrwista i w dodatku urocza w
pewien nieporadny sposób. Nie jest ani wyrachowany, przeżarty kasą i
powodzeniem, a miłość do jazzu sprawiła, że polubiłam go jeszcze bardziej. W
każdym razie lubiłabym go nawet wtedy, kiedy słuchałby dico polo, bo postać ta
wyszła naturalnie i przekonywująco, że trzeba pogratulować za nią Autorowi
oddzielnie. Rzadko w literaturze popularnej można spotkać tak ciekawy portret
zwykłego chłopaka, co więcej, bez żadnych retuszy i udoskonaleń, a także go
szczerze polubić, nie mając żadnych wyrzutów sumienia.
Jego ukochana, Natalia, wyszła nieco gorzej – mimo całej
rezolutności i cech typowego geeka,
jest nieco … mdła? Brak jej charakteru, czegoś, co definiowałoby jej postać.
Dużo tu wszystkiego, jednak ciężko cokolwiek napisać: standardowe problemy z
rodzicami i mężczyznami, bogata wyobraźnia, afro, luźne koszulki, które niczego
nie sugerują… Poza tym, że kocha Batmana, pewną oryginalnością i uporem, jest
zwykła, brakuje mi rumieńców, może nieco więcej brawury ze strony Autora,
więcej uwagi poświęconej pogłębieniu postaci. Z pewnością jest sympatyczną,
przeciętną postacią, ale zupełnie gnie w cieniu uroku osobistego Piotrka i
nieprzeciętnych osobowości, które panoszą się po całej powieści. Trochę nie
pasuje do absurdalnego klimatu całości, będąc nieco melancholijna, może poważna,
o sercu z czystego złota i niewinności. Gdyby to wszystko było choćby
przebraniem dla temperamentnej złośnicy, zrobiłoby się jeszcze ciekawej niż
jest. Bardziej odpowiada mi już Tatiana (o nie, nie zdradzę jej sekretu),
inteligentna, wyrachowana, o silnym charakterze, sprzedająca swe wdzięki z
innych pobudek niż pieniądze – co było dla mnie zaskoczeniem – gdzieś tam
głęboko skrywająca jednak jakąś poważną zadrę, wątpliwości, które ukrywa pod
pewnością siebie. To naprawdę ciekawa postać, żałuję tylko, że nie doczekała
się jeszcze większej uwagi Autora, dopieszczenia i wygładzenia, wyciągnięcia z
tej postaci jeszcze więcej, pogłębienia jej w jakiś sposób. Pisarka Zosia
Grochola została dołączona tam zupełnie nie wiem po co, bo tak naprawdę poza
pierwszym rozdziałem pojawia się tylko kilka razy, a oprócz jej fankami,
ganiającymi za Piotrkiem po Warszawie, nie ma nic z nim wspólnego. To też
ciekawa postać, dzięki której Autor pożartował sobie z wielkich pisarzy,
wydawnictw i całego tego światka, ale niezbyt rozumiem podkreślanie jej postaci
w blurbie i poświęcenie jej całych dwóch rozdziałów. Wprowadza to do powieści
nieco naprawdę niepotrzebnego bałaganu. Poza nią mamy jeszcze zabawnego, bardzo
absurdalnego Witka ze swoimi dziwnymi pomysłami – tym razem jak najbardziej pasującymi
do dość absurdalnej, wykrzywionej wizji Warszawy, ale nie sposób go nie lubić,
szczególnie po tej scenie, kiedy idzie ulicą, czytając książkę. Czyżby to było
ostrzeżenie dla każdego mola książkowego, w tym dla pewnej chudej blondynki,
którą miesiąc temu widziano na jednej z najruchliwszych ulic miasta z nosem w
książkowej cegle? Cóż, okazuje się, że nie jest to do końca literacka fikcja… W
tle przewija się następne mnóstwo innych postaci: narzeczona Witka, różne
koleżanki, w tym jedna vlogerka, kumple, przypadkowo spotkane osoby i wiele
innych person, zarysowanych mniej lub bardziej szkicowo, które ciężko jest
zliczyć. Myślę, że nie powinno być ich aż tyle, bo mniej uważny czytelnik może
się pogubić, a i o wiele ciekawsze byłoby stworzenie kilku dobrych technicznie,
sympatycznych bohaterów – choćby w stylu Piotrka czy Witka – również dlatego,
by uniknąć naprawdę niepotrzebnych dłużyzn, które tylko spowalniały czytanie.
Nie można powiedzieć, że ze wszystkimi bohaterami jest źle
lub nijak, ponieważ nie jest to prawdą, a żywymi dowodami są Jarek i Stasiu.
Powalili mnie na kolana. Naprawdę. Od dłuższego czasu nie śmiałam się tak
bardzo podczas czytania. Co prawda, czasami absurdalność niektórych ich
postępków niemal boli i zamiast bawić zasmuca, ale w ostatecznym rozrachunku sensei i jego uczeń z powodzeniem mogą
zastępować inne słynne duety filmowe i literackie, w szczególności, że owa
dwójka niezwykle inteligentnych młodzieńców potrafi rozśmieszyć żartami na każdy
temat, a dzięki nim powieść ma w sobie coś z karykaturalnego, wykrzywionego
obrazu naszej rzeczywistości (warszawskie Chinatown pełne Wietnamczyków!,
padłam) z jej prawdziwymi, niekoniecznie już śmiesznymi absurdami, co Autor
doskonale uchwycił. Dobry śmiech z otaczającego nas świata nie jest zły, jak
powiedziałby Jarek. O tak, muszę napisać, że naprawdę zazdroszczę pisarzowi
takiego duetu i mam nadzieję, że przeczytam jeszcze o nich nieraz w innych
powieściach Autora, bo takich szans po prostu się nie marnuje. Po prostu nie.
Okładka jest ładna, mimo że różowo-fioletowa, co nie do końca
zadowala mnie, fankę raczej kolorów bardziej stonowanych, zimnych. Na pierwszy
planie widzimy mnóstwo fioletowych sylwetek kobiet biegnących za uciekającym chłopakiem, co
– bądźmy szczerzy – nie do końca nawiązuje do treści książki, chyba że do fanek
Grocholi, czy uwiedzionych przez Piotrka dziewczyn. W tle – w różnych
odcieniach różu – prezentuje się Warszawa z wieżowcami, Zygmuntem III Wazą na
kolumnie i, ośmielę się rzec, polską wieżą Eiffla, Pałacem Kultury i Nauki
(podręcznikowym przykładem architektury socrealistycznej, darem miłości od
Wujka Stalina, który powinni wyburzyć, a nie pokazywać w każdym odcinku Bulionerów i chwalić się niemal tak samo
jak słynną paryską wieżą). Z nitek zwieszają się chmury, a tytuł, bardzo duży i
rzucający się w oczy, napisano kolorową żółto-turkusową czcionką, a wszystko
razem skutecznie przyciąga wzrok. Co do owego tytułu, muszę zaznaczyć, że jest
bardzo pomysłowy, bo chyba każdy będzie chciał się dowiedzieć czym – lub kim –
jest tytułowy Phong i co on ma wspólnego z różdżką (której również nie ma na
okładce). E-book jest dobrej jakości, z przyjemnym do czytania krojem czcionki
i odpowiednimi marginesami. Jak na czytanie na komputerze i tablecie, estetycznie
była to naprawdę przyjemna lektura.
Książka napisana jest prosto, językiem potocznym, pełnym
kolokwializmów i odniesień do popkultury (to bardzo rzadko spotykane,
szczególnie w takiej ilości, więc bardzo mi się spodobało) i żartów wszelkiej
maści, które Autor stosuje szczególnie w dialogach. Dzięki temu wydają się trochę
bardziej naturalne, jednak z czasem powtarzanie pewnych zwrotów – na przykład
irytującego heh – staje się z czasem
nieco denerwujące, tak samo jak powtarzanie pewnych przymiotników jak piotrkowy, witkowy, nataliowy, co skojarzyło mi się dziwnie z klasyką, co
jakoś nie pasuje do całości powieści, tak jak pewne fragmenty o filiżankach i
talerzykach, zupełnie nie śmieszne i dość dziwne, nie wiem, po co pisarzowi to
było, książka byłaby nawet lepsza bez tego. Ogólnie czytało się dość szybko,
płynnie i sympatycznie, co jest bardzo dużym osiągnięciem jak na debiutanta. Mało
tu sztywniactwa, za to dużo pewnego prowadzenia fabuły i choć Autor ma jeszcze
nieco problem z scenami dynamicznymi, myślę, że z każdą kolejną książką będzie
lepiej, styl wykrystalizuje się i pisarz wypracuje własne metody opisywania rzeczywistości.
W powieści od pierwszej strony dzieje się wiele, nie można
narzekać na nudę. Autorowi udaje się podtrzymać zaciekawienie czytelnika do
ostatniej strony, choć zakończenie jest bardzo przewidywalne i trochę, muszę
przyznać, zawiodło mnie (aż tak źle nie było, a co to za romans bez happy endu?).
Pisarz nie przeciągał fabuły w nieskończoność, choć momentami popadał w mielizny
i dłużyzny, wątki i zdarzenia zupełnie zbędne, które tylko wydłużały książkę,
tak jak szerokie pisanie o Zosi Grocholi, która tak naprawdę nie okazała się postacią
dla powieści istotną, a czasami jest zbyt dużo wątków, co sprawia, że niekiedy
się rwą i co mnie niezmiernie, jak zwykle, irytuje. Warto byłoby jeszcze zrobić
coś ze wspomnieniami Piotrka – to były fragmenty ciekawe, bo mieliśmy okazję
poznać postać tę bliżej – ale nie wyróżnione w żaden sposób wprowadzają pewien
rozgardiasz i zanim zorientowałam się, że to jeden z takich fragmentów, musiałam
dużo się zastanawiać, o co, do licha, chodzi. Może wystarczyło zaznaczyć to
kursywą, albo jakoś wyodrębnić z tekstu za pomocą inaczej oznaczonych rozdziałów?
To wystarczyłoby w zupełności. Sama fabuła faktycznie momentami jest bardzo
absurdalna, to prawda, ale większość z tych rzeczy to po prostu przerysowane
zachowania znane nam z codziennego życia – nawet wiele z cech moich ukochanych
Jarka i Stasia to niektóre zjawiska w krzywym zwierciadle, nie mówiąc o VIP-owskiej
imprezie na koniec, na którą wkręca się Piotrek (przynajmniej ja tak to
odebrałam) i epizodzie z fankami Zosi Grocholi, z czym pisarz trochę
przesadził, bo pisarka nigdy nie będzie tak popularna jak Justin Bieber czy
nieodżałowane One Direction, którego sława ma się już ku końcowi (wreszcie! wreszcie!).
Zdarzają się też fabularne dziury, choć może Autor chciał pewne wydarzenia okryć
płaszczykiem niewyjaśnionej tajemnicy – mówię tu w szczególności o tym, że gips
Witka zniknął w tajemniczych okolicznościach, a bohater przyniósł drugą różdżkę
od Phonga (he, to też bardzo dobra postać, ten cały Phong) i kompletnie nie
wiem, do czego to przyczepić, bo Autor nawet nic nie zasugerował, tym bardziej,
że nieco skraca to fabułę, która przy końcu nieco się już rozrosła. Cóż, myślę,
że lepiej byłoby wyrzucić wszystkie niepotrzebne, nieistotne dla fabuły fragmenty, zamiast tego skupiając się na najważniejszym
– różdżce i uczuciu głównych bohaterów,
pogłębiając znacznie ten wątek. Dzięki temu powieść nie wyglądałaby jak
opowiadanie z rozlicznymi wątkami pobocznymi i legionem zbędnych bohaterów, a
wewnętrznie spójna i wciągająca całość, którą miała szansę zostać.
Recenzując niezbyt udany debiut pani Agnieszki Tomczyszyn,
napisałam o wyjątkowej przyjemności obcowania z tekstami debiutantów. Choć nie
wszystko im wychodzi tak, jakby tego chcieli, a ja muszę sobie postękać i doradzić,
by dalej szło lepiej, ich książki są pełne entuzjazmu, świeżości, chociaż czasami piszą na tematy ograne zupełnie. Są
młodzi literacko, pełni entuzjazmu, pomysłów, nie żerują na czytelniku i nie
szukają kasy. Doceniam ich za odwagę. Rynek jest zdominowany przez pisarzy
importowanych, wielu nawet nie spojrzy na polską literaturę – dla mnie to absurd
– z powodów bliżej mi nie znanych, a agencje literackie wciąż są w powijakach,
nie mówiąc o niechęci dużych wydawnictw do debiutantów, ale oni wciąż wierzą w
powodzenie swojej powieści i to jest naprawdę fajne. I tak jak – Autor – mają odwagę
wydawać brawurowe komedie romantyczne czy też sympatyczne, wcale nie kiczowate
i sztywne obyczajówki. Może tym razem, w debiucie, nie wszystko się udało, ale
po prostu spędziłam kilkanaście godzin na leniwym czytaniu, śmiejąc się czasami
do tableta jak głupia (Jarku i Stasiu, kocham was!) i chyba o to chodziło. Ale
czekam na więcej, bo – kto wie – niesztampowe historie miłosne i ciekawi
bohaterowie zawitają nad Wisłę i będzie można w końcu z czystym sumieniem
powiedzieć, że całusy spod Pałacu Kultury nie są wcale gorsze od tych spod
wieży Eiffla.
Tytuł: „Oddawaj różdżkę, Phong!”
Autor: Łukasz Wasilewski
Moja ocena: 5,5/10
Za e-booka oraz materiały prasowe
dziękuję serdecznie Autorowi
Hm, ja nie malowałam się tanim tuszem xd Ja do tej pory w ogóle się prawie nie maluję :D
OdpowiedzUsuńZresztą, moja pierwsza randka z chłopakiem w kinie była na komedii romantycznej I że cię nie opuszczę :D
Ale gdyby ktoś złapał mnie z harlequinem lub książką w różowej okładce (poza moją Encyklopedią Nastolatki) to musiałabym go chyba zabić, ale nie mam się o co martwić, bo ja nie sięgam po romanse :D Choć pomysł tej agencji, fun dacji czy jak tam się to nazywało (czytanie i zapamiętywanie, kiedy ktoś non stop do ciebie gada -.-) jest naprawdę interesujący :D
Jeju, jaka piękna recenzja! Jesteś niesamowicie utalentowana <3 Nad książką się jeszcze zastanawiam, bo jakoś mnie do niej nie ciągnie :(
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię na konkurs na moim blogu :)
isabelczyta.blogspot.com
Świetna recenzja, zainteresowałaś mnie tą pozycją. Nie często czytam polskie książki, ale po tą chętnie bym sięgnęła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
isareadsbooks.blogspot.com
Okładka jest rzucająca się w oczy, ale nie w moim stylu.Oczywiście, czasy gimnazjum były dla mnie momentami dość traumatyczne, zwłaszcza przez kolegów, którzy doryzali mi i innym koleżankom. Nie wiem czy na tę książkę się skuszę. Może w dalekiej przyszłości.,
OdpowiedzUsuńJako że "znam się" na okładkach :P muszę powiedzieć, że bardzo dobrze, iż jest ona różowa :P Rzuca się w oczy i łatwą ją zapamiętać, przez co szersze grono osób będzie ją kojarzyło i czytało. Książki niestety nie miałam okazji przeczytać, przez co ubolewam. Potwornie ubolewam! Ale mam nadzieję, że za niedługo uda mi się ją skądś skombinować :P
OdpowiedzUsuńgabrysiekrecenzuje.blogspot.com
Pamiętam siebie z gimnazjum i też mi wstyd :D u mnie w klasie ogólnie śmiali się z każdego kto czyta książki, więc miałam gorzej niż Ty....
OdpowiedzUsuńA tą książkę to mam w planach :)
Czytałam i była nawet ok. Taka powieść na lato. Nie rozumiem tylko dlaczego mieliby wyburzyć Pałac Kultury i Nauki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
blog--ksiazkoholiczki.blogspot.com
Fajnie, że dodałaś do postu zdjęcia. Dodały one do recenzji jakiegoś uroku. Ładnie to wygląda. Jeśli zaś, chodzi o książkę to daje mi ona wrażenie "serialiku" o Warszawie (coś jakby "Wawa non stop"), więc nie. ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka dopiero przede mną, więc będę miała na uwadze Twoją recenzję :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Świetna recenzja! Jestem pod jej ogromnym wrażeniem! ♥
OdpowiedzUsuńMyślałam że ta książka będzie trochę lepsza... Ale i tak chcę ją przeczytać ;). Może akurat mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się Twoja recenzja :) Myślę, że jest to książka dla mnie, taka lekka i nieskomplikowana ;) Czasem lubię coś podobnego poczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
NiczymSzeherezada.blogspot.com