Właściwie ludzie zawsze bali się wojny, żyli z jej
piętnem, a ona nie daje nigdy o sobie zapomnieć. Jest chyba podobna do końca
świata, apokalipsy, a ostatnimi czasy, gdy wojny 1914-1918 i 1939-1945
zamieniły się w konflikty ogólnoświatowe, dotyczące nie tylko jednego państwa,
ale całego globu. Wgłębiając się w historię można też zauważyć, jak bardzo
zmieniały się rodzaje broni, coraz bardziej rozszerzając swoje możliwości:
kiedyś jeden małpolud zabijał drugiego oszczepem czy maczugą, dziś w tajnych
laboratoriach na całym świecie produkowana jest broń atomowa, która bezkrwawo
może zniszczyć cały świat, ale to nie wszystko, bo zabijać można się już
wszędzie: na lądzie, na wodzie, pod wodą, w powietrzu, a może i w kosmosie, kiedy
rozwój nauki pozwoli ludziom na odtworzenie Gwiezdnych
Wojen. I to nie są tylko przewidywania – wojna nuklearna była już
pewniakiem podczas kryzysu kubańskiego, ale i wcześniej, w czasach II Wojny
Światowej naukowcy badali w tajnych laboratoriach możliwości jąder atomów,
pracując na zlecenie szaleńca nazwiskiem Hitler, który powinien zresztą
wylądować o wiele wcześniej w psychiatryku jako groźny psychopata. Ale wydaje
mi się, że niewiele osób patrzy w przyszłość, mimo że nowoczesny dekadentyzm w
postaci słynnego hasła YOLO stał się
normą. Boją się? Już pisarze roztoczyli przed nami ponure wizje innego,
zmienionego świata, pisząc książki takie jak Igrzyska Śmierci czy inne młodzieżowe dystopie czy antyutopie. To
jednak pryszcz przy – o dziwo – coraz popularniejszej literaturze
postapokaliptycznej, w skrócie post-apo. Julianna Baggot w Nowej Ziemi pokazuje
rzeczywistość po wybuchu bomby atomowej, ale prawdziwie mroczną, jeszcze
bardziej wiarygodną wizję buduje Rosjanin Dymitry Glukhovsky w niepokojącej powieści
Metro 2033.
Ale czy to musi być wojna? A może coś innego, coś, co
kryje się w niezmierzonych przepaściach Kosmosu, miejsca do dziś niezbadanego.
Nie mówię tu oczywiście o zielonych ufoludkach w talerzach czy spodkach, bo to
brednie dla ufologów, podejrzanych rodzajów geeków i maniaków teorii
spiskowych; mogą istnieć inne formy życia, znacznie bardziej skomplikowane.
Mimo teleskopu Hubble’a (doszły mnie wieści z NASA, że mają zamiar wymienić
poczciwinę na jakiś inny teleskop, w sumie to bez znaczenia, bo i tak nie
zmieni się tematyka tapet na moim laptopie) i innych sposobów badania
Wszechświata, z każdym nowym wynikiem badań straszliwie duża przestrzeń staje
się dla nas coraz większą zagadką. A jeśli pewnego dnia z nieba spadnie coś, co
zapoczątkuje inną, jakąś dziwną formę życia? A my, gospodarze tej planety, jej
panowie i istoty, które pobiły księżyc i Marsa, nie będziemy potrafili temu
zaradzić? Co wtedy?
Trzysta lat temu od początku akcji książki świat, stanął
twarzą w twarz z taką katastrofą. Coś spadło z nieba, coś, co ludzie nazwali
Lucyferem. Sądzono, że Bóg, żeby ukarać świat, jaki kiedy Sodomę i Gomorę,
strącił szatana, by wszystkich opętał, a zostali tylko najlepsi. Faktycznie –
niezidentyfikowany obiekt rozbił się, a tysiące tajemniczych Świetlików, które
wchodziły w człowieka, po jakimś czasie doprowadzić do samozapłonu, po którym
zostaje tylko nieco popiołu. Ludzie żyją już tylko w górach. Ba! Żeby jeszcze
był klimat, ale powierzchnia naszego kraju wygląda jak w pierwszej epoce
lodowcowej i nic nie wskazuje na to, że zima się skończy (aż na usta ciśnie się
słynne zdanie Eddarda Starka Winter is
coming, a potem jakaś aluzja do świata za Murem; ach, ta Gra o Tron!), wręcz przeciwnie. W jednej
z takich wiosek żyje szesnastoletni Kacper, który zgodnie ze wszystkimi prawami
zostaje mężczyzną, a jego dziewczyna, Mira, narzeczoną. Nadchodzi jednak czas
gorszy niż wszystko do tej pory – Przesilenie – a chłopak, który decyduje się
na niebezpieczną wyprawę, musi zdecydować o tym, w co chce wierzyć i kim być, w
przeciwnym razie zginie, a sposobów na to jest wiele. Tylko w co wierzyć? Kto
mówi prawdę – szalony Bibliotekarz, ojciec czy ksiądz? Jak znaleźć ocalenie dla
ludzi, którą z metod wybrać, skoro jest ich tak wiele, a każda ciągnie za sobą
zbyt dużo ofiar? I czy w ogóle warto szukać ocalenia?
W polskiej literaturze jednak od dawna brakowało takiej
powieści. Oczywiście, mamy doskonałych twórców fantastycznych, jak Andrzej
Pilipiuk, Lidia Maria Kossakowska, Jarosław Grzędowicz, Andrzej Sapkowski, Jakub
Ćwiek, ale żaden z nich nie napisał postapokalipsy w prawdziwym tego słowa
znaczeniu, zostawiając to młodym, naśladującym obce wzorce, twórcom – skupili
się na w tematach tradycyjnej fantastyki, popkulturze i podobnym tematach.
Jeśli więc ta powieść do samego nurtu SF nie wnosi nic, dla polskiej fantastyki
może zrobić dużo. Czy to jest ten, na którego czekaliśmy? Nieznany wcześniej
szerszej publiczności Autor, który odmieni scenę polskiej SF, kierując ją
bliżej standardów Glukhovsky’ego, ale nie popadając w marazm naśladownictwa?
Cóż, zobaczymy, bo na razie ciężko jest cokolwiek więcej powiedzieć, w każdym
razie pisarz jest na dobrej drodze, choć sam zalicza siebie co najwyżej do
drugiej ligi. Przyszłość może przynieść naprawdę zaskakujące niespodzianki.
Na końcu, kiedy wyszła na jaw ta cała historia z kosmosem,
skojarzyło mi się lekko z serią Michaela Grata, GONE. Jednak, jak ktoś już na Lubimy Czytać zauważył, jest o wiele
lepsze porównanie: do samego Metro 2033
(książka zrobiła na mnie naprawdę wielkie wrażenie, ale muszę sobie ją
odświeżyć przed napisaniem recenzji), niekwestionowanego arcydzieła gatunku. Chociaż
jestem wredna i napiszę, że to zdecydowana wada książki, ale każda powieść
postapokaliptyczna gdzieś się ze sobą pokryje, nie mówiąc o połączeniu ją z
powieścią inicjacyjną lub drogi. Zresztą Autor twierdzi, że nie inspirował się
niczym, nawet nie wiedział, jaki konkretnie gatunek mu wyszedł, w co mogę
wierzyć albo nie, ostatecznie jednak stwierdzam, że jeśli kopiować coś tego
gatunku, to tylko dzieło młodego Rosjanina. Tak czy inaczej, obie powieści
nawiązują do tych samych schematów fabularnych i tych samych tradycji
literackich, więc muszą się gdzieś zazębiać; poza tym oba powieści w
szczegółach różnią się mocno, co podkreśla otwarte zakończenie losów Kacpra (Autor,
na szczęście, pisze kontynuację) i ogólnej wymowy całości.
Przed właściwą recenzją treści muszę zwrócić uwagę na
wydanie książki, szczególnie na rzecz rzadko spotykaną w powieściach w ogóle –
ilustracje. Jest ich kilka, ale robią naprawdę dobre wrażenie, techniką
wykonania przypominając nieco te z kart Nowej
Fantastyki: gruba kreska, dynamika, dbałość o szczegół i niezwykły,
pasujący do powieści klimat. Już sama okładka daje przedsmak przyjemności
wewnątrz powieści, choć wydaje się zbyt nachalna przy minimalistycznych i
klimatycznych ilustracjach w środku; jest jednak w pewien sposób jest inna,
bardzo oryginalna, czym przyciąga uwagę, stanowiąc zarazem kwintesencję treści
książki – stojący na tle białych gór chłopak zapowiada, o czym będzie powieść,
nie jest to jednak szkic, bo gdyby usnąć wszystkie napisy i rozłożyć
skrzydełka, okładka stałaby jeszcze jedną, kolorową ilustracją książki. Okładka
została zresztą bardzo harmonijnie skonstruowana, że do ilustracji pasują nawet
elementy takie blurb, tytuł i nazwisko Autora. Trudna sztuka, tym bardziej
grafikowi należy się oddzielna nagroda za tę powieść, tak samo jak
ilustratorowi, którego prace umilały mi jeszcze czytanie książki (stworzył
także pewnego rodzaju znak firmowy serii
– bo mam nadzieję, że powieści będą przynajmniej dwie - pojawiający się przy
rozpoczęciu każdego z dziesięciu rozdziałów, bardzo charakterystyczny i
ciekawy), a także połączyły wszystko w jedyne swojego rodzaju literackie
przeżycie.
Pomysł na uniwersum jest chyba najmocniejszym punktem
książki, muszę przyznać, że nigdy się z czymś takim nie spotkałam, a wiem z
doświadczenia, że to nie jest łatwa sprawa. Mroczny, pełen tajemnic świat,
niezwykle groźny i zimny, jednocześnie piękny jakimś takim majestatycznym
pięknem i owiany delikatną, tylko wyczuwalną metafizyką oraz magią, czymś niezwykłym, hipnotyzującym.
I ta cała mitologia – niezwykły, nieoczekiwany splot religii chrześcijańskiej,
której prawidłami ludzie starają wytłumaczyć sobie dziwne wydarzenia, i nauki,
fascynujący, ale jednocześnie niepokojący. Wszystko posypane prawdziwie
postapokaliptycznymi patentami: lasem, ruinami wielkiego miasta z opuszczonymi
wieżowcami, szczurami i mnożącymi się na potęgę sektami, których mroczne
rytuały główny bohater ma nieszczęście poznać, do czego Autor dodał słowiańską
przyprawę, głównie imiona bohaterów i pewne cechy charakteru właściwie tylko
Polakom (Polakom-burakom również), co z pewnością pochwaliliby Donatan i Cleo z
epoki My Słowianie. Mało tego –
wszystko jest jeszcze oplecione gąszczem filozoficzno-moralnych pytań o to, co
stanowi o odrębności człowieka, o sensie istnienia, celowości religii, istocie
człowieczeństwa i w końcu stawia, chyba najważniejsze, dramatyczne pytanie:
jaką cenę należy zapłacić za ocalenie całej ludzkości? Warto wspomnieć, że
Autor nie udziela prostych odpowiedzi na te pytania, pozwalając bohaterom
wygłaszać swoje opinie i pokazywać różne, czasami bardzo skrajne, stanowiska
wobec zagadnienia, a wszystko nie jest tylko czystą teorią – przeciwnie, pisarz
ukazuje te kwestie w odniesieniu do rzeczywistości, konkretnych zdarzeń z życia
bohaterów.
Właśnie. Bohaterowie. Ciężko jest powiedzieć, dlaczego
Autor zdecydował się, by głównym bohaterem jego powieści był szesnastoletni,
wkraczający w dorosłość chłopak. Może chciał pokazać mechanizmy kształtowania
się jego poglądów, może napisać powieść inicjacyjną, a może po prostu był
świadomy, że powieść z takim bohaterem pisze się łatwiej i szybciej, a dociera
ona do większego grona czytelników, bo wtedy można wpleść do niego delikatny
wątek miłosny? O Artemie mogliśmy jeszcze, od biedy, powiedzieć, że jest
rówieśnikiem pana Glukhovsky’ego, ale tutaj niczego takiego zrobić nie można.
Szczerze mówiąc, nie wiem, ale uważam, że był to strzał w dziesiątkę, bo
powieść nic nie traci na swoim uniwersalizmie, a kształtowanie się – jak
przypuszczam – przyszłego bohatera jest rzeczą fascynującą dla czytelnika, dla
którego staje się później bardziej wiarygodną postacią niż zawsze dorosły
heros. Kacper jest jednak zwyczajnym chłopakiem, tak jak bohater Metra 2033, a jego decyzje są często bardzo kontrowersyjne. Boi
się, często tchórzy, podróży w charakterze gońca podejmuje się z pobudek bardzo
egoistycznych, potrafi kochać, ale i nienawidzić, miewa momenty zwątpienia i
zdecydowanie nie ma wytrzymałości postaci z Marvela. Jest zwykłym, przeciętnym
człowiekiem, pełnym zalet i wad, który na przekór wszystkim dąży do poznania
jakiejś prawdy o świecie, w którym przyszło mu żyć, starając się zapewnić sobie
jak najbardziej możliwy komfort, przystosować się do życia, jednak – jak każdy
z nas – nie potrafi pogodzić się z ceną, jaką trzeba zapłacić. Ma przy tym
mocny kręgosłup moralny i godną naśladowania chęć poznania bezwzględnej prawdy,
co podziwiam i szanuję, bo na to nie stać żadnego z bohaterów, a co dopiero
ludzi żyjących w naszych czasach. To świetnie skonstruowana postać
sympatycznego, przeciętnego człowieka, z którym – rozumiejąc jego dylematy i
problemy – każdy, niezależnie od wieku, może się zidentyfikować.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, sylwetki nie są już
tak wyraziste, jednak jest kilku bardzo ciekawych, którym należy poświęcić choć
kilka słów. Przede wszystkim jest to Stach, straszy brat głównego bohatera,
postać tak świetnie wykreowana i ciekawa, że miałam ochotę rzucić książką o
ścianę (brzydko!), kiedy złamał mi serce swoją decyzją i w ogóle to było
straszne; mam nadzieję, że Autor w drugiej części znajdzie dla niego ratunek,
bo spełnię swoja groźbę, obiecuję. Po za tym jest jeszcze sylwetka szalonego
Bibliotekarza, brata Łukasza, który, mimo że uczony, popadł w obłęd związany z
własnymi książkami (co aż tak złe nie jest) i badaniami dotyczącymi Świetlików.
Jego metody ocalenia ludzkości są bardzo kontrowersyjne, to fakt, ale ciekawe,
czy są jakieś inne alternatywy. Między tym wszystkim jest jeszcze narzeczona
głównego bohatera, cicha i słodka Mira, typ pięknej i bezbronnej dziewczyny
między wilkami, co nie znaczy, że jej nie lubię, a także jej zalotnik, który
miał zadatki na świetną postać, ale co czytelnik ma zrobić, kiedy Autor
postanawia go zabić (to było tak samo niemal straszne jak śmierć mojego
kochanego Robba Starka w Grze o Tron)?
Zdarzają się także postacie epizodyczne, jak interesująca sylwetka proboszcza w
osadzie Kacpra, ojciec nieszczęsnej Miry czy biskup, ale Autor woli się skupiać
na starannym rysunku postaci już istniejących. I bardzo dobrze – nikt nie
plącze się niepotrzebnie jak duch, strasząc swoją papierowatością.
Fabuła, tak jak Metro
2033, polega na chodzeniu w tą i z powrotem, z dodatkiem mrożących krew w
żyłach przygód, kiedy biedny czytelnik drży z obawy o bohatera, odwlekając to,
co nieuniknione i oglądając czasami rzeczy tak mroczne i fascynujące, że
zapiera z wrażenia dech. To jedna z tych powieści przygodowych (SF,
postapokaliptycznych, drogi, inicjacyjnej … Autor pięknie pomieszał gatunki),
które pod zajmującą fabułą zawierają jakieś głębsze przesłanie, jak inne słowa,
ukryte pod tymi wydrukowanymi; jeśli ktoś ich nie zrozumie, będzie i tak
świetnie się bawił, a przynajmniej zapewniam, że nie oderwie się od książki.
Powieść ta (nie mówię, że jak Metro 2033!)
ma iście filmową, bardzo męską fabułę, w
której czytelnik ma ledwo ma czas by odetchnąć; bohaterowie wpadają z deszczu
pod rynnę, a droga Kacpra rzadko odbywa się spokojnie, zawsze jest jakiś
element trzymający czytelnika w napięciu. Jazda momentami jest ostra, jeśli
dodamy do tego mroczne, ale jednocześnie piękne, klimaty postapokalipsy,
wyjdzie nam rzecz warta każdego grzechu, łącznie z zarywaniem nocy; aż ciężko
uwierzyć, że ta zaczynająca się tak spokojnie i niewinnie książka możne obfitować
w takie zwroty akcji i momenty, przyprawiające ludzi ze słabszymi nerwami o
stan przedzawałowy, bądź czyny niegodne mola książkowego (moja chęć rzucenia
książką). W przeciwieństwie jednak do powieści Glukhovsky’ego, wywołującej
klaustrofobię, książka ta wywołuje agorafobię, bo wielkie, białe przestrzenie
mogą się okazać zagrożeniem dla wędrowców, nie tylko z powodu Świetlików…
Język, jakim posługuje się Autor, jest bardzo plastyczny,
ale jednocześnie dość prosty i bardzo płynny, co sprawia, że książkę czyta się
bardzo szybko i lekko, całą uwagę poświęcając fabule i innym aspektom powieści.
Nie mogę jednak nie dodać, że zdarzyło się pisarzowi kilka potknięć, w formie
przestarzałych form potocznych, używanych przez starszych bohaterów, co – moim
zdaniem – było niepotrzebne. Piękny, płynny język pisarza, po którym da się
poznać niezwykłą wrażliwość i spostrzegawczość Autora, nie potrzebował takich
wstawek, a mnie, jako czytelnika, bardzo to rozpraszało i wybijało z
hipnotycznego niemal rytmu czytania. Na szczęście wpadki należały jednak do rzadkości
i dalej wszystko toczyło się własnym rytmem. Mam jednak nadzieję, że tego typu
rzeczy nie będzie już w części drugiej, bo choć książka jest bardzo dobra,
zawsze może być lepsza.
Obwołać powieść polską
odpowiedzią na „Metro 2033”?
Nie, na to jeszcze za wcześnie, zresztą nie lubię takich chwytów i Autor – z
tego, co czytałam w wywiadach z nim – także. Poczekać na dalszą część i wtedy
zdecydować, czy pisarz faktycznie jest nadzieją polskiej fantastyki i SF? Jak
najbardziej, bo wolę być ostrożna. Coś jest jednak na rzeczy i niewątpliwe
warto wiedzieć o tym nieco więcej, choćby dla niezwykłego wydania książki, tak
rzadkiego na polskim rynku wydawniczym. Sięgnąć chociażby dlatego, żebyzrozumieć,
że w Polsce mamy naprawdę świetnych autorów, lepszych za niż zagranicą,
mających potencjał podbić Amerykę; że w ogóle ci Słowianie są najlepsi. Bo to
nawet nie nacjonalizm, ale fakty – pan Glukhovsky ostatecznie jest Rosjaninem,
a przecież Autor tej powieści nie poszedł za ciosem opisując kolejną wizję
świata po wybuchu wojny atomowej, wpuszczając do literatury mroźną, bardzo pociągającą
świeżość.
Tytuł: „Dopóki nie zgasną gwiazdy”
Autor: Piotr Patykiewicz
Moja ocena: 7,5/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
wydawnictwu SQN
Miałam ją w planach na samym początku, potem odpuściłam, a teraz po Twojej recenzji mam mętlik w głowie. W sumie książka mogłaby mi się spodobać, ale z drugiej strony z zasady, jakkolwiek głupio to brzmi, nie czytam polskich autorów. Nigdy.
OdpowiedzUsuńChyba dam szansę tej powieści - jak tylko wpadnie mi w ręce na wyprzedaży lub w bibliotece, z chęcią sięgnę i sama się przekonam, jak dobra jest. A na polskie nazwisko autora na okładce po prostu nie będę zwracać uwagi...
Nie wiem, dlaczego, ale nie przepadam za polskim autorami. Chyba to przez te lektury szkolne... Muszę się w końcu do nich przekonać! :) Ale raczej nie przy tej książce, choć pewnie jest dobra to wolę inne otoczenie (niż góry) i tematykę. W każdym razie recenzja zachęcająca. ;)
OdpowiedzUsuńCzytam już kolejną pozytywną recenzję tej książki i muszę powiedzieć, że chyba po nią sięgnę. Ostatnio zaczęłam czytać Metro 2033, które jak na razie bardzo mi się podoba, a skoro w recenzji nawiązujesz do tej właśnie pozycji, to oznacza, że "Dopóki nie zgasną gwiazdy" raczej przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ania - ksiazkowepodroze.blogspot.com
Lubię takie górskie, mroźne i apokaliptyczne klimaty ;) I do tego fakt, że to polska książka. Nie mogę się doczekać, jak ją dorwę.
OdpowiedzUsuńMartyna.kapitanska@gmail.com
Nie wierzę. Znalazłam porządnie napisaną recenzję książki na bloggerowych blogasiu.
OdpowiedzUsuńA czemu jego dziewczyna musi zostać w domu? Tego chłopaka szesnastoletniego, który z chłopięcia mężczyzną się stał?
,,Oczywiście, mamy doskonałych twórców fantastycznych, jak Andrzej Pilipiuk, Lidia Maria Kossakowska, Jarosław Grzędowicz, Andrzej Sapkowski, Jakub Ćwiek"
Oczywiście, mamy doskonałych twórców fantastycznych, jak Andrzej Pilipiuk
doskonałych twórców fantastycznych, jak Andrzej Pilipiuk
jak Andrzej Pilipiuk
Andrzej Pilipiuk
ANDRZEJ PILIPIUK
:D
Nie no, spoko, mnie też się kiedyś niektóre opowiadania podobały, Wędrowycz się podobał, ale warsztat Pilipiuk ma naprawdę słabiutki, może czasem jakiś fajny pomysł do niego przyjdzie, ale z realizacją już gorzej. Do tego to autor strasznie wtórny, widać to właśnie w wędrowyczowej sadze, gdzie ta powtarzalność wręcz boli. Bardzo nachalnie prezentuje w książkach swoje poglądy, poglądy, które mnie osobiście zupełnie się nie podobają (Pilipiuk to zagorzały korwinista), przez co dodatkowo źle mi się go czyta. Ach te pilipiukowe wizje Rzeczpospolitej alternatywnej, ach ta pilipiukowa hipokryzja, którą te wizje ociekają...
Przepraszam, że w zasadzie wyszedł taki komentarz nie na temat, ale naprawdę mi źle, gdy ktoś przedstawia Pilipiuka jako dobrego pisarza. Pośmieję się nad lepszymi opowiadaniami z Wędrowyczem, tymi, które dla odmiany mają jakąś fabułę, norweskie dzienniki, wampiry z MO, ale rany, nikt mi nie wmówi, że to dobra literatura.
Pokomentowałam trochę Twoje starsze notki, mam nadzieję, że mnie za to nie pobijesz, a może i na komentarze odpowiesz ;___;
OdpowiedzUsuńZwłaszcza nad recenzją Lalki długo ubolewałam.
Jak weszłam do Ciebie to od razu to co mi się rzuciło w oczy to szablon - jest piękny! ;) A na samą książkę może kiedyś się skuszę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Przydałby się jakiś śnieżny klimat przy tych upałach :)
OdpowiedzUsuńPozostaje pytanie, czy pojawi się kolejna część, bo zakończenie w równym stopniu może być tego zwiastunem, jak i nie. Osobiście chętnie poznałabym dalszą historię i jeszcze raz wrócła do tego świata - choć nie spodziewałam się po nim cudów, dostałam do ręki naprawdę dobry tekst.
OdpowiedzUsuń