Przodkowie
pozostawili nam wiele rzeczy. Suknie, książki, kufry pełne
pamiętników, papierów, pamiątek i zdjęć piętrzą się na
strychach każdego domu z historią, takiego, jak na przykład, mój.
Ludzie, żyjący sto i więcej lat temu, w czasach, gdy Polska była
w rozbiorach, pozostawili tam wielką spuściznę literacką. Eh,
wiadomo, że pisarzów zawsze jest i będzie jak psów, ale właśnie
w tamtych czasach powstały wszystkie arcydzieła literatury i
działały talenty, które już na zawsze wpisały się w naszą
tożsamość narodową. Najpierw romantyzm przyniósł czwórkę
(tak, tak czwórkę, w przeciwieństwie do tego, co mówią w szkole)
wieszczów narodowych, później w pozytywizmie powstały arcydzieła
prozy i te, które weszły do kanonu lektur, i te, które zostały
zapomniane, przysypane kurzem i nie wydawane od wielu lat.
Oczywiście, giganci prozy polskiej, którzy do dzisiaj są
inspiracją dla pisarczyków i pisarzy nie tylko w Polsce, mieli swe
lepsze i gorsze powieści, tak jak każdy człowiek. Każdy z nich,
produkując prozę raczej wysokoartystyczną i w dodatku nie używając
do tego komputera, piszą wielostronicowe powieści.
Jak
wszystkim wiadomo, z tamtej epoki najbliższy jest mi Sienkiewicz.
Ten sympatyczny facet, któremu wszyscy zazdrościli powieści, pisał
naprawdę bardzo dobrze. Plastycznie. Tak, że człowiek nie nudziłby
się nawet wtedy, gdyby dał opis kamienia na kamienistej drodze. Ale
inni? Krytycy, bardzo profesjonalni panowie, którzy zajmują się
pisaniem grubych podręczników szkolnych na uniwersytety, uważają,
że jest jeszcze kilka, a nawet kilkanaście, innych dobrych i
nowatorskich powieści z tamtych czasów. Wierzyć im? Nie wiem,
naprawdę nie wiem.
Ostatnio,
kiedy wyczuwałam zapach nadchodzących wakacji, postanowiłam wybrać
jakąś książkę za pomocą leksykonu literatury polskiej. Losowo
otworzyłam w rozdziale o pozytywizmie i poszukałam w domowej
bibliotece książkę. Tak się złożyło, że jej piękne wydanie
miał dziadek w swoim pokoju więc szybko ukradłam i pomimo licznych
przeszkód zaczęłam czytać, zdecydowana przebrnąć przez
wszystkie sześćset stron.
Izabela
Łęcka to otoczona adoratorami córka zubożałego arystokraty
Tomasza Łęckiego. Zakochany w niej jest kupiec galanteryjny,
czterdziestoletni i owdowiały Stanisław Wokulski. Ów kupiec,
mający duży sklep i dużo pieniędzy, zarobionych przez szczęście,
jest ślepo zakochany w Łęckiej, która... cóż. Ma wielu lepszych
mężczyzn do wzdychania, na przykład marny aktor czy skrzypek tak
bardzo popularni w środowiskach arystokracji. Z miłości Wokulski
robi różne dziwne, groteskowe rzeczy, które, gdyby nie zakochał
się w pannie Izabeli, nie robiłby, wszystko, żeby tylko zdobyć
damę swoich marzeń. W tle jego zabiegów, coraz śmielszych i
bardziej szalonych oraz jego pogłębiającej się chorobie
psychicznej, przewija się cała galeria innych portretów: piękna
wdowa Helena Stawska, jej córka, matka (bardzo zabawna osobowość),
doktor Szuman (Żyd), pani Wąsowska, tatuś Izabeli, Starski,
Ochocki, Wirski, Krzeszowscy, „upadła” dziewczyna Marianna,
Węgiełek, baron Dalski, panna Emilia, panna Florentyna i wiele tych
innych, epizodycznych postaci, wyrysowanych z większą lub mniejszą
dokładnością i zaangażowaniem. Aha, zapominałabym o moim
ulubionym bohaterze – Ignacym Rzeckim, którego pamiętnik również
został umieszczony na kartach książki.
Plusy?
Język, bo Autor genialnym opowiadaczem był, co tutaj ukazuje się
w pamiętniku „starego subiekta”, który należy do moich
ulubionych fragmentów książki. Zdania są odpowiedniej długości,
ładne, ciekawie skonstruowane i mimo że nie ma wielu opisów,
wszystko jest plastyczne, takie, że widzimy sklep, Zasławek i inne
miejsca, gdzie dzieje się akcja. Polszczyzna, aczkolwiek już
archaiczna, jest bogata, ładna i elegancka. Na plus zasługuje też
kilku bohaterów – z Ignacym Rzeckim na czele. Ów Rzecki jest
sympatycznym, przestarzałym typem romantyka, byłym oficerem
piechoty węgierskiej, interesującym się wciąż wielką polityką.
Jednak tego sympatycznego staruszka, najbardziej wielowymiarową
postać w powieści, czeka smutny koniec : sklep, do którego był
przywiązany, przechodzi pod panowanie Żydów, ostatni z dynastii
Napoleonidów ginie w dziwnych okolicznościach, a on sam umiera na
zawał serca. Inną dobrą postacią jest doktor Szuman, Żyd, kiedyś
zakochany w Polce, po której śmierci próbował się otruć, teraz
dramatycznie rozdarty pomiędzy uwielbieniem a nienawiścią do
Żydów. No i jeszcze baronowa Krzeszowska, osoba raczej chora
psychicznie (po śmierci córki), sprawczyni wszystkiego złego w
kamienicy, w której mieszka Helena Stawska (z którą, mówiąc
nawiasem, Rzecki próbuje bezskutecznie zeswatać Wokulskiego). Może
po części pani Wąsowska, postać, która wyprzedziła swoją
epokę, bo takie piękne, szalone wdówki zdarzają się tylko w
nowoczesnych powieściach o kokietkach i femme fatale. Do powieści
promyk słońca wprowadzają studenci, pomieszkujący u baronowej, z
których żartów śmiałam się tak, że aż biedne gardło bolało.
W
leksykonie, który czytałam, zachwycano się pozornym bałaganem w
powieści. Tak? To ma być plus? W niektórych powieściach zdarza
się, że dotyczą różnych rzeczy, zdarzających się w odległych
od siebie czasach miejscach, ale tylko wtedy, kiedy pisarz chce
naświetlić jakiś problem. A tu? Dekompozycja powieści, połączona
z bohaterami, pokazuje nam tylko migawki z życia różnych klas
społecznych Warszawy tamtych lat. O – tutaj trochę bezmyślnych
arystokratów, jakiś biedujących uliczników, nieco zubożałej
szlachty, śmiesznych studentów, Paryża – słowem, misz-masz. Po
drugie, Autor, będący socjalistą i pozytywistą, w tej oto
powieści dał cały swój wykład nienawiści do romantyzmu: to
właśnie romantyczna, wielce nieszczęśliwa miłość do pustej
panny Izabeli sprowadziła na Wokulskiego ruinę finansową, depresję
i wszystkie nieszczęścia. Jest pełen nostalgicznej sympatii do
Rzeckiego, reprezentującego również pokolenie romantyków, ale, co
mi się podoba, pełen wyniosłej nienawiści do mdłego
sentymentalizmu i kultury arystokracji, co mi się spodobało, w
przeciwieństwie do pochwały postępu. Jakoś teorie wyłożone
przez tego pisarza nie podobają mi się. I co ja na to poradzę?
Dwójka
głównych bohaterów – Izabela Łęcka i Stanisław Wokulski
podobali mi się tak, że najchętniej powiesiłabym ich, albo w
ogóle nie wpuszczała do żadnej powieści. Ona – tytułowa lalka
(choć dla zamydlenia oczu mamy sprawę Krzeszowskiej i Stawskiej o
lalkę właśnie)- pusta, mdła panna, zupełnie jak dzisiejsze
różowe, głupawe nastolatki. Nie ma kompletnie pojęcia o życiu,
kocha kokietować mężczyzn i bawić się Wokulskim, choć widzi, że
on umiera z miłości. Zdycha. Wpada w depresję, myśli o
samobójstwie, posyła swoje pieniądze do czterech diabłów, czyli
po prostu przekształca je w niebyt. Staje się wypraną ze
wszystkich innych wad osobowością, nadmuchaną, jak różowym
balonem, głupią miłością. Ten wątek, męczony przez Autora do
upadłego, mdły i sweetaśny, znudził mnie po parudziesięciu
stronach, ba, cała książka ma stron sześćset ileś.
Żeby
język jeszcze był, ale nie. Sienkiewicz potrafiłby to opisać, ale
bardzo dobre technicznie pióro Autora nie było na tyle dobre by
udźwignąć takie uczucie – w ogóle nie ma opisów takich, że
to, na co patrzymy, wydaje nam się takie bliskie, a uczucie, motyw
przewodni tej książki wydaje się nienaturalne, dziwne, bo opisane
powierzchownie. I na tym polu rozczarowałam się tą powieścią.
Myślałam, że będą tu jakieś opisy, w których będę mogła się
taplać, wielkie uczucie, od którego będą przechodzić ciarki po
plecach, ale niestety – nic z tych rzeczy tutaj nie znalazłam.
Jakieś zdawkowe, męczące i kilkulijkowe wersety, pełne oględnych
informacji, powierzchowne, dość toporne relacje. Tak, to w
wszędobylskim wątku miłosnym męczyło najbardziej. Pustota, nuda,
brak polotu.
Dialogi!
Wątpię, czy ktoś kiedyś tak mówił. Myślę, że mówili
potocznie, tak jak my. Oczywiście, są dobre, wręcz genialne sceny,
ale rozmowy, które prowadzą ze sobą Wokulski i Łęcka są nudne i
mdłe, tak samo jak w tych wszystkich powieści miłosnych niskich
lotów, w których górnolotne wyrażenia są wręcz konieczne
napisania dobrej powieści. A w ogóle wszystko, co dotyczy miłości
nie zostało pokazane dobrze i wiarygodnie. Zabrakło pisarzowi
odwagi...? Doświadczenia...? Pióra...?
Myślałam!
Myślałam, że to będzie dobre, tak samo jak kilka innych, dobrych
rzeczy tego pisarza, ale nieco się zawiodłam. Podczas gdy tamte w
całości były genialne, ciekawe, wciągające i tak dalej, ta, no
cóż. Było świetnie, bardzo dobrze, ale momentami dobrze, a
momencikami miernie. Niektóre rzeczy zupełnie nie wylazły, a inne
były paszkwilem na biedny romantyzm, Mickiewicza i innych, oda do
pozytywizmu i pomagania biednym ludziom. I to mnie tu najbardziej
gryzło. Piekielnie kąsało, mimo że cała powieść aż taka zła
nie była. No bo pisarz tak bardzo chciał pokazać, jaki ten
romantyzm jest zły – w końcu romans romantyzującego pozytywisty
i pustej lali nie może skończyć się szczęśliwym happy endem.
Wokulski wyjeżdża czy ginie, a piękna Izabelcia wstępuje do
klasztoru, jak w tych średniowiecznych poematach o niespełnionej
miłości. Ale wierzycie, że się zmieniła? Ja zdecydowanie nie. W
końcu lalka – Izabela – zawsze pozostaje lalką. I chociaż ktoś
ją otuli w szal romantycznej miłości, zawsze pozostanie tylko
pustym, różowym stworzeniem. Czekajcie. A może właśnie o tym
była ta książka?
Tytuł:
„Lalka”
Autor:
Bolesław Prus
Moja
ocena: 7/10
Ale wiesz, że to nie Izabela była lalką, a tytuł odnosi się do sceny, w której Rzecki nakręca lalki w sklepie i to jest motorem do jego rozważań nad ludzkim losem? W ogóle Lalka to wielkie rozważania nad ludzkim losem.
OdpowiedzUsuńDla mnie Izabela była całkiem sympatyczną postacią, a bardziej odrzucał Wokulski. Przecież Izabela chciała zrobić mu to, co on dawno zrobił starej Minclowej – poślubił ją dla pieniędzy, chociaż ona go kochała, a on jej nie. Nikt zdaje się o tym nie pamiętać.
Ejże! Co w tej recenzji się wyprawia?!
,,Dekompozycja powieści, połączona z bohaterami, pokazuje nam tylko migawki z życia różnych klas społecznych Warszawy tamtych lat. O – tutaj trochę bezmyślnych arystokratów, jakiś biedujących uliczników, nieco zubożałej szlachty, śmiesznych studentów, Paryża – słowem, misz-masz. Po drugie, Autor, będący socjalistą i pozytywistą, w tej oto powieści dał cały swój wykład nienawiści do romantyzmu: to właśnie romantyczna, wielce nieszczęśliwa miłość do pustej panny Izabeli sprowadziła na Wokulskiego ruinę finansową, depresję i wszystkie nieszczęścia. "
Oj nie. Lalka jest powieścią, w której idealnie udało się oddać przekrój wszystkich klas społecznych Warszawy, a właśnie nie ma tu żadnego bałaganu, nic nie bierze się z niczego, wszyscy są jakoś powiązani i nie są to powiązania wymyślone na poczekaniu. Akurat od strony technicznej Lalka jest po prostu idealnym, kunsztownym dziełem pozytywistycznym.
I wcale Prus nie potępia jednoznacznie romantyzmu, to widać dokładnie, on raczej ze smutkiem patrzy na niego, jako coś pięknego, ale i nieludzkiego i nieżyciowego za razem. W ogóle Lalka od strony merytorycznej i psychologicznej nie jest typowo pozytywistyczna, zbyt duże rozdarcie Wokulskiego, zbyt wiele wizji ze pogranicza snu i jawy, próba samobójcza, otwarte zakończenie... Oj nie, Lalka to naprawdę przedziwna książka i naprawdę ją lubię, choć pewne wątki mnie denerwują i nie przyjmuję jej bezkrytycznie, muszę jednak jej w tej kwestii bronić.
W ogóle mam wrażenie, że bardzo płytko podeszłaś do tej książki, nie ma tu tej wnikliwości, która jest w innych Twoich recenzjach. Albo i inaczej – zbyt mała wiedza merytoryczna, żeby ta recenzja była dobra. Za małe rozeznanie. Zbyt małe poznanie epoki literackiej, wyznaczników, trendów, zbyt małe poznanie realiów, biografii autora, z której też coś niecoś wynika.
,,No i jeszcze baronowa Krzeszowska, osoba raczej chora psychicznie"
Smuci mnie, że potraktowałaś tę książkę tak... współcześnie.
,,Żeby język jeszcze był, ale nie."
Olaboga! Olaboga!
,,pusta, mdła panna, zupełnie jak dzisiejsze różowe, głupawe nastolatki. Nie ma kompletnie pojęcia o życiu, kocha kokietować mężczyzn i bawić się Wokulskim, "
ARGH!!!! ARHG!!!!
Izabela nie miała pojęcia o życiu?! Teraz to mi nerwy puściły. Ona była bardzo życiową osobą, to jej ojciec był oderwany od rzeczywistości. Izabela martwiła się o sprawy finansowe, o swoją przyszłość, widziała, jak marnieją jej szanse, widziała, co się dzieje w jej domu, co się dzieje z majątkiem. Ona była wbrew pozorom naprawdę spostrzegawczą kobietą! Do tego jej refleksje nad Wokulskim w początkowej fazie powieści strasznie ciekawe. ,,Przeraża mnie ten człowiek".
,,Tak, to w wszędobylskim wątku miłosnym męczyło najbardziej. Pustota, nuda, brak polotu. "
Naprawdę? Rozterki wewnętrzne Wokulskiego, który stoi w rozkroku między romantyczną duszą, a pozytywistycznym rozumem? Jego starcia z osobami z towarzystwa? Coraz śmielsze i dziwniejsze poczynania?
,,Do powieści promyk słońca wprowadzają studenci, pomieszkujący u baronowej, z których żartów śmiałam się tak, że aż biedne gardło bolało."
A tu akurat masz całkowitą rację, sama bym tego lepiej nie ujęła.
Mam nadzieje, że komentarz przejdzie przez moderację, bo niezbyt przychylny, ale szczery i musiałam to z siebie wyrzucić.