Znam
dużo wydawnictw i orientuję się, jakie książki wydaje każde z
nich, więc kiedy wejdę do księgarni i wiem, czyich książek mam
szukać – nie chcę im robić reklamy, ale kilka takich jest.
Profesjonalizm, szeroka gama ciekawych książek, estetyczne wydania
i świetne przekłady. Są też wydawnictwa, które staram się
omijać szerokim łukiem. I do takich wydawnictw należy wydawnictwo
Amber, specjalizujące się w książkach dla młodzieży.
Najczęściej są one nie tylko – mówiąc delikatnie – niewydane
zbyt dobrze i najczęściej takie, że ledwo można czytać,
przynajmniej ja tak myślę. Dlatego nie mam o tym wydawnictwie zbyt
dobrych opinii, wręcz przeciwnie. Te okładki..
Co
ja na to poradzę, że przeglądając książki w bibliotece, zamykam
oczy i wyciągam książkę na ślepo? W taki sposób wybrałam sobie
już wiele lektur, czasami, co muszę stwierdzić z zaskoczeniem,
bardzo dobrych. Pewnego razu właśnie trafiłam na książkę
wydawnictwa Amber. Miałam już do czynienia z tymi książkami, oj,
miałam. Ale wzięłam, bo pomyślałam, że mi nie zaszkodzi, nawet
nie zabierze dużo czasu, po owa powieść miała tylko sto ileś
stron. Tytuł brzmiał tak, że od razu domyśliłam się, o co
chodzi. Ah, tak. Napis na okładce też wiele mówił, choć był dla
mnie zaskoczeniem. Najczęściej opisy od wydawnictwa były w stylu
„piękna, romantyczna powieść”, „miłość jak ze Zmierzchu”,
a tutaj... tylko pytanie. Sugestia, która choć odkrywała prawie
wszystko, zaciekawiła mnie. Może, daj kochany Panie Boże, któryś
mieszkasz w niebie, będzie to coś ciekawego, co podniesie moją
ocenę o paranormal romanse chociaż o pół stopnia?
Eve
Evergold jest zwyczajną dziewczyną. Razem ze swoją przyjaciółką
Jess, idzie właśnie do liceum, do pierwszej klasy. Mieszka w małym
miasteczku, więc ostatnio sensacją jest to, że jest dwóch nowych
uczniów. Luke jest synem nowego pastora i kimś, kto zawsze ma pełno
dziewczyn. Drugi z nich jest bardziej pociągający i seksowny, tak
samo, jak jego zagadkowe imię – Mal. Jednak w mieście dzieją się
różne dziwne rzeczy. Megan, koleżanka dziewczyn, idzie do
psychiatryka. Za nią matka Shanny, innej dziewczyny, Belinda i kilka
innych osób. Co się dzieje? Nikt tego nie wie, ale tymczasem z Eve
dzieją się dziwne rzeczy. Ma widocznie jakąś moc. Kiedy napadają
ją jacyś chłopacy, zabija piorunami jednego z nich. Po jakimś
czasie odkrywa straszną, dziwną prawdę o sobie. Jest potomkinią
Wiedźmy z Deepende, a jej moce uaktywniają się, bo przez portal
przeszedł Główny Demon, by, jak co sto lat połyka dusze
mieszkańców miasta, najpierw osłabiając ich koszmarami, a później
wysysając duszę podczas pocałunku. Tego wszystkiego dowiadują się
z zwojów znalezionych w kościele. Eve i Jess podejrzewają najpierw
Luke'a, ale później podejrzenie pada na właściwego człowieka. To
Mal jest Głównym Demonem, więc Eve, na randce z nim, zabija go
(jest bliska pocałowania go, ale nie robi tego, uff). Na tym kończy
się pierwszy tom tej opowieści.
Doprawdy
nie wiem, jakie rzeczy, całkowicie zasługujące na plus, można
znaleźć w tej książce. Hm, z tym są zawsze największe problemy.
Hm. Już wiem. Tak, pomysł. Choć oklepany, zadziwił mnie pewnego
rodzaju świeżością. Jak dotychczas, zwykle było o dziewczynie,
która zmaga się z miłością do anioła i demona, przy czym zawsze
wybiera tego, kogo poznała wcześniej (ta zasada sprawdziła się w
prawie wszystkich książkach i posługuję się nią, by wysnuć
najprawdopodobniejsze zakończenie dziejów bohaterów jakiejś
książki). Tu przystojny Mal jest wrogiem i Eve go zabija, choć
myślała, że już się zakochała. Tymczasem coraz bardziej ma się
ku Luke'owi. Jakaś odmiana zawsze jest dobra.
Okładka
jest lepsza od wszystkich spotkanych przeze mnie w tym wydawnictwie.
Przedstawia dziewczęcą twarz, ale bardzo ciekawie została ona
przedstawiona – jest sina, usta ma czerwone, ciemnofioletowe oczy z
jakimś błyskiem w środku, które z niepokojem patrzą na
czytelnika. Widać także ramiączko różowej bluzki. Ale na skórze
dziewczyny możemy dostrzec ważny szczegół. Oto na dłoniach i
pod okiem ma jakby cienisty tatuaż – kruki i ciernie, co, moim
zdaniem, jest ciekawym urozmaiceniem i nawiązaniem do treści. Tło
z lewej strony stanowią włosy dziewczyny, czarne jak smoła, z
jakimś zimno niebieskim prześwitem, a po prawej stronie tło jest
całkowicie czarne. Minusem jest tu czcionka zastosowana w imieniu i
nazwisku Autorki. Od razu kojarzy mi się z fatalnymi napisami na
halloweenowych gadżetach w różnych dziecinnych gazetek w stylu
„Kaczor Donald”, ale jestem pod wrażeniem czcionki tytułu –
nawet porządne wydawnictwo by się nie powstydziło. Napis na
okładce jednak sprawia, że wiemy już od razu, o czym będzie
książka, a ja, znająca chyba prawie wszystkie warianty fabuł, już
doskonale. Już po zachowaniu Megan wysnułam prawidłową diagnozę
– demon!
Literówki
znalazłam może dwie, może trzy, ale nie dużo. Papier, na którym
wydrukowano książkę, jest miękki i łatwo się drący, czcionka i
jej krój nie są tragiczne, da się czytać. Tytuł – lapidarny,
dość tajemniczy, odnoszący się do ważnego fragmentu powieści,
lecz jednak nie ma żadnego ukrytego znaczenia, tylko jest
określeniem na demony. Ah, jakież to gotyckie.
Język
mnie zadziwił. Pisarka potrafi bowiem budować zdania poprawnie, a
jeszcze język jest dość plastyczny. Czasami znajdowałam
określenia, jakie spotyka się w tych dobrych książkach, nie tylko
czczą gadaninę. Nie posiadałam się ze zdziwienia, ale też to
mnie uszczęśliwiło. W końcu znalazł się ktoś, kto mniej więcej
umie pisać. Bo trzeba przyznać, że Autorka tej książki zasługuje
nawet na miano pisarki. Ma własny styl i choć narracja jest, jak
zwykle, w pierwszej osobie, jest w niej coś, co tchnie świeżością,
a nie odgrzewanymi wciąż na nowo kotletami.
Akcja
pędzi na kark, na szyję, co wprowadza nieco zamieszania do fabuły,
nieścisłości luk do akcji. Książka nie ma wielu stron, więc
już na trzeciej czy czwartej przyjaciółki idą do opętanej Megan,
a Eve kilkanaście stron później dowiaduje się o swoim pochodzeniu
i misji. Przez to książka wydaje się płytka, a temat
potraktowany po łebkach. Rany! Ile na ten temacie można by zapisać
stron! Gdyby to wszystko rozpisać, rozwinąć i bardziej rozbudować,
powstałaby całkiem niezła powieść gotycka. Ale ta książeczka
miała tylko niecałą dwusetkę stroniczek, plus zwiastun następnej
części serii. Autorka chciała skończyć z serią jak najprędzej
czy jak? Może zaczynało brakować jej pieniędzy i czuła potrzebę
szybkiego załatwienia sobie jakieś sumki? Hm...
Często
bohaterowie sobie nawzajem zarzucają, że są puści, co jest,
oczywiście, prawdą. Szczególnie Eve. Nie tylko brakuje jej
jakiegoś większego tła, szczerszego przedstawienia wątku rodziny,
ale także sama jest pusta. Ma najlepszą przyjaciółkę, lepszą
niż siostrę, kocha zakupy i wciąż myśli o kosmetykach.
Oczywiście Autorka w końcu zorientowała się, że bohaterka nie
miała być taka, jaka wyszła i postanowiła uratować sytuację,
każąc Eve zastanowić się nad tym, co robi i jaka jest, co
oczywiście się nie udało, bo wszystko było już stracone. Jess
jest jeszcze pusta – myśli tylko o modzie, butach i chłopakach.
Luke to ciota bez dwóch zdań, a kochany Mal śmierdział już od
początku demonem, co się szybko się wydało, zanim w ogóle
zaczęłam go lubić. Inne postacie są nierozbudowane, występują
na chwilę, by zaraz zniknąć. To jest konsekwencja ujęcia
wszystkiego po łebkach, proszę państwa.
Nie
było dobrze, ale lepiej niż zazwyczaj, na tyle, że dało się,
nawet czytać z jakąś tam przyjemnością w dodatku. Czyta się
szybko, płynnie i bez większego szarpania nerwów. Ot, książka w
sam raz na ciężką długą podróż. Jak na wydawnictwo Amber.. No,
no. Pozwoliłam sobie na nieco i ryzyka i dotyk .. nie tandety, ani
nie ciemności, bo ta książka zbyt mroczna to nie była, ale
zaskoczenia.
Tytuł:
„Cienie”
Autor:
Amy Meredith
Moja
ocena: 3/10
(recenzja archiwalna)
Bardzo słaba ocena. Ja po tą książkę prawdopodobnie i tak bym nie sięgnął.
OdpowiedzUsuńKsiążkę chciałam przeczytać już jakiś czas temu, zaciekawił mnie sama fabuła. Jeśli chodzi o książki z tego wydawnictwa to znam kilka takich co są na prawdę dobre (przynajmniej dla mnie) jak na przykład seria "Strażnicy nocy" Rachel Hawthorne czy chociażby "Pamiętniki wampirów". Niektóre okładki też mają ciekawe, choć oczywiście jest też sporo takich które rzeczywiście są fatalne.
OdpowiedzUsuńMnie też paranormal romanse z tego wydawnictwa nie zachwycają, czytałam kilka i do tego czasu mam z nimi przestój.
OdpowiedzUsuńTym mnie trochę zaciekawiłaś, ale sama nie wiem...
Czytałam. Ale sama nie wiem, co powiedzieć... Nie no, właściwie to mi się podobało (a na pewno bardziej niż Tobie), ale też Cienie na pewno nie są moją ulubioną powieścią.
OdpowiedzUsuńW każdym razie totalnie zgadzam się co do Jess - nigdy jej nie lubiłam.
Za to jednak nie za bardzo zgadzam się co do stylu autorki. Jak dla mnie był nieco sztywny i dość męczący. :)