środa, 3 września 2014

Burza i zamieszanie. Recenzja książki

Jak zapewne widzicie, dziwnym sposobem przeszła mi fascynacja kryminałami, prawie tak szybko, jak się zaczęła. Może dlatego, że wszystkie są do siebie podobne, może dlatego, że miałam dosyć zabijania niewinnych ofiar przez psychopatów, sekciarzy i innych. Nie wiem. Wiem tylko tyle, że z przykrością patrzę na kryminały zaścielające moje półki i zbierające na nich kurz. Czasami jeszcze po jakiś sięgnę, czasami jeszcze przeczytam jakiegoś e-booka, ale coraz rzadziej, ponieważ coraz bardziej ciągną mnie fantastyczne światy i historyczne masakry. No, żeby był jeszcze jakiś ciekawy kryminał, ze zwłokami, na przykład, na końcu. Albo w środku. Albo, jak to robi z niezłym powodzeniem Camilla Lackberg, morderstwa powiązane z mrocznymi wydarzeniami z przeszłości. Jednak zwykłe, schematyczne powieścidła mnie już nie cieszą, jak to bywało kilka lat temu. Jeszcze takie, które w gruncie rzeczy nie dają odpowiedzi na postawione pytania, nie mówiąc o fatalnej kreacji postaci (najczęściej seksownej pani komisarz, jeśli Autorką jest kobieta, albo chorego psychicznie, starego detektywa, lub detektywa z problemami sercowymi, gdy pisze to mężczyzna) i sztucznej, bardzo denerwującej reklamie.

Jednak niedawno pojechałam na kilka dni do rodziny na wieś i, na nieszczęście, zbyt szybko przeczytałam wzięte dwie inne książki, byłam więc zmuszona do wzięcia czegokolwiek z małej biblioteczki dziewczyny mojego kuzyna. Ponieważ ona uwielbia kryminały (a raczej jej mama, ale nie ważne), jednym z niewielu książek (które i tak ona nie czyta) był ten właśnie kryminał. Szwedzki czy duński, nie wiem, bo zupełnie nie jestem dobra z geografii, a w tę kwestię nie chciało mi się wnikać, w każdym razie skandynawskie powieścidło z nagryzmoloną na okładce wiadomością wygrania przez książkę jakieś prestiżowej nagrody. Wystarczyło jednak przeczytać pierwsze zdanie, by wszystkie nadzieje roztopiły się jak skandynawski śnieg w słońcu Afryki.

Rebeka, dziewczyna z prowincjonalnej Kiruny, stała się teraz dumną panią adwokat w doskonałej firmie, przestały ją nawet prześladować duchy przeszłości i ogólnie ma fajne, choć nieco nieuporządkowane życie. Jednak pewnego dnia przeszłość ją znów dopada – w raczej sekciarskim kościele protestanckim zostaje zamordowany przyjaciel z przeszłości – długowłosy, młody i bardzo charyzmatyczny Wiktor. Rebeka wraca do Kiruny, by stawić czoło przeszłości i ponoć przyjaciółce, siostrze Wiktora oraz jej dwóm córkom. I mimo że w sprawę angażuje się ciężarna policjantka Anna Maria Mela (tak, proszę państwa, Autorka za każdym razem nazywa bohaterkę całymi dwoma imionami, a ja muszę udawać, że nie jestem zupełnie zaskoczona), wróg jest bliżej niż wszyscy myślą, a nasza ukochana Rebeka okazuje się bohaterką, bo na końcu, bez żadnych skrupułów, zabija wszystkich wrogów. Bo wrogów, kochania moje, jest więcej niż jeden. Choć w sumie nie wiem dlaczego. Mimo że pisarka przez usta wszystkowiedzącej Rebeki wyjaśnia nam krok po kroku, co się stało. Naprawdę. Może coś ze mną coś nie jesr tak? Jak myślicie?

Czytałam gdzieś w Internecie, że na podstawie tej książki ma powstać film. Albo już powstał. W każdym główną rolę zagra Izabella Scorupco, znana z roli Heleny Krucewiczówny w Ogniem i Mieczem Hoffmana. Poza tym, że jest mi przykro, że się tak się stoczyła (jak Cate Blachett: od Galadrieli z Władcy Pierścieni do reklam tuszu do rzęs) raczej nie mam ochoty obejrzeć filmu, a dlaczego, o tym poniżej.

W każdej książce staram się doszukać plusów, bo staram się wszystkie książki jednakowo oceniać, jednak co mogę napisać, jeśli nie ma plusów? Na siłę nic nie zrobisz, szczególnie z pustego nie nalejesz. Powinnam być mniej surowa, bo to debiutantka? No dobra, ale i tak to na nic się zda, bo nawet jak na pierwszy, debiutancki utwór jest średnio, delikatnie mówiąc. Jakaś postać z potencjałem? Dobrze, powiedzmy, że szef Rebeki ma potencjał i gdyby Autorka jeszcze pogłębiła tę postać i wyeliminowała dziwne wrażenie tego, że ów facet cierpi czasami na rozdwojenie jaźni, wyszłaby całkiem niezła postać.

Bo z bohaterami jest tragicznie. Postacie albo cierpią na ciężkie choroby ducha, albo nie wiem, szczerze mówiąc, co. Albo Autorka nie mogła się zdecydować, jakie dać im cechy, bo zmieniają je jak maski. Szczególnie irytowała mnie Sanna, siostra zabitego Wiktora. Piszcząca wariatka, nieumiejąca się zająć się dwójką dziewcząt (w dodatku pranionych psychicznie i fizycznie przez jej rodzonego brata, chyba wiecie, o co chodzi), zupełnie bezradna, zachowująca się jak dziecko z ciężkim rozchwianiem emocjonalnym, postrzelona i niewiedząca nawet, czy jej miłość do Rebeki jest zupełnie przyjacielska,czy ma inny rodzaj. W każdym razie chyba do końca życia będę się zastanawiać, dlaczego dorosła kobieta, matka dwójki dzieci, uciekała przed policją, by nie robili jej przesłuchania, dopóki nie przyjedzie jej przyjaciółka. Hm. A więc pomijamy ten fakt milczeniem i przyglądamy się bliżej, przez szkło, innym bohaterom, na przykład pastorom kościoła, do którego należał główny bohater i dochodzimy do wniosku, że przyglądamy się trzem demonom, którym Matka Natura albo Bóg poskąpili nawet najmniejszych zalet, zostawiając same paskudne cechy charakteru. Albo, ewentualnie, zagubili drogę Prawdy, albo poczucia jakieś ludzkiej przyzwoitości. Czy jak jakiś człowiek jest zły, to tak na sto procent? Doświadczenie raczej pokazuje, że jest inaczej, nawet największa ludzka bestia lubiła kwiatki, a Hannibal Lecter miał poczucie humoru. Więc i tym razem nie trafiliśmy, idziemy więc dalej. Rebeka. Postać nijaka i nudna, im bardziej pisarka wgłębia się w jej postać. Taka pokrzywdzona mała dziewczynka, której tak trudno pogodzić się z przeszłością, że aż wpada do mieszkania jednego z pastorów, tatusia jej usuniętej córeczki Johanny (swoją drogą, po co ona ją nazwała, jak wykonała na niej aborcję?) i robi awanturę, szantażuje, wyżywa się.. I jednocześnie męczennica, osoba dobra, nieumiejąca odmówić swojej przyjaciółce, dobra dusza, że nawet nienarodzona córeczka jej przebacza we śnie. Jest taka czysta, że nazywanie żon innych facetów, przeklinanie i inne są nawet pochwalane przez Autorkę. Mamo. Zresztą żony pastorów, wszystkich trzech, powinny coś ze sobą zrobić. Te ciągłe zmiany nastroju o czymś świadczą: albo choroba, albo ciężka menopauza, albo, co jest najbardziej możliwe, Autorka przekombinowała. I to mocno. O policjantce Annie Marii (pisarka za każdym razie pisze o niej, używając obu imion) poza tym, że jest w ciąży, nie wiemy nic. Postać jest kolejną białą plamą, bez żadnych, nawet najmniejszych cech charakteru. Nie mówiąc już o Szaleńcu (żeby było lepiej, nie zdradzę wam, kim on jest, ale szczerze mówiąc, łatwo jest się domyśleć), który jest patologicznie zakochany w Sannie, nie bierze psychotropów, wyszedł z psychiatryka i zabija zwierzątka swojej ukochanej – orientujemy się, że to on, kiedy, dzięki niezwykle plastycznemu opisowi Autorki, podglądamy go w łazience jego mieszkania, jak pije krew z głowy zabitego psa Sanny. Ale nie przejmujmy się nim – Szaleniec w końcu przegra walkę z dobrem i zginie z rączki Heroicznej Rebeki, uzbrojonej, naturalnie w wydartą mu maszynówkę. Z całe galerii postaci przestawionej w książce broni się tylko szef Rebeki, a także zastępca prokuratura sądowego, Carl von Post, osobnik bardzo nerwowy, ciskający na wszystkie strony siarczystymi przekleństwami. To bardzo ciekawa postać, z której dałoby się wyciągnąć bardzo dużo. Gdyby Autorka, oczywiście, chciała to zrobić. Ale von Post po kilku scenach z nim gdzieś się zgubił, zatracił. Cóż, Autorka zapomniała o swojej postaci, trudno. Zresztą, kto jest nad Doskonałą Rebekę i jej heroizm?

Z językiem też przekombinowała. Może to i dobrze, bo już dawno nie czytałam takich bzdurek, takich kwiecistych wyrażeń, metafor, epitetów, personifikacji, animizacji, onomatopei i wielu innych, których nawet nie ma w podstawie programowej (bo nie istnieją) naszych polskich, jakże kochanych szkół. Już sam układ – podział na siedem dni, niby dni stworzenia, nawiązujący do Biblii (w raczej niewiadomym celu), porównanie zorzy do smoka pędzącego po niebie (skojarzyło mi się z Apokalipsą św. Jana, robaczki) księżyce, pończochy Rebeki, które zakłada z myślą, żeby jej kochanek szybciej ją rozebrał. W dodatku, gdyby patosu i niezwykłego, barwnego języka było jeszcze za mało, ludzcy bohaterowie, mieszkający, jak się domyślam, w XXI-wiecznej Szwecji, myślą i wyrażają się niczym Słowacki w najbardziej mistycznych częściach Dziadów. Co nie przeszkadza im kląć i miotać „sukami” oraz innymi poetyckimi wyrażeniami, bo to przecież takie miłe słówka, prawda? Tak miłe, miłe. Ale to sprawia, że książkę czyta się jeszcze gorzej, niż przypuszczałam – jest jeszcze bardziej sztuczna, niż można sobie wyobrazić czytając mój nieudolny opis, który nigdy nie odda zawartości tej powieści.

Fabuła jest przewidywalna. I to bardzo. No, może poza wątkiem kryminalnym, wytłumaczeniem, dlaczego jasnowłosy anioł, Wiktor, charyzmatyczny i bardzo głęboko wierzący (nawrócił się ponoć wtedy, kiedy ześlizgnął się na sankach na szosę i niemal został rozjechany przez samochód, też miał rozum) został w sposób rytualny przez Szaleńca i jego wspólników zabity. Autorka w końcu sama się w tym wszystkim pogubiła i nie potrafiła, wydaje mi się, racjonalnie wytłumaczyć powodów, poza zarzutami jego siostry, że robił z dziewczynami coś, czego dobry, normalny wujek nie powinien, jeszcze ze swoimi dwoma całkowicie nieletnimi siostrzenicami (chrześcijanin..) prawdopodobnie bez ich zgody, a także o jakieś przekręty dotyczące wydawania książek wspólnotowych bez płacenia podatków państwu czy coś w tym rodzaju, ale nie do końca zrozumiałam, o co tak naprawdę chodzi, bo, w gruncie rzeczy, zanim coś zdążyli wyjaśnić dodatkowo, Najszlachetniejsza Rebeka zabija ich z maszynówki (a tego, z kim miała dziecko, zabija jednym uderzeniem w głowę jakimś przedmiotem). I to było również bardzo przewidywalne. Jeśli chodzi o mnie, nie było nawet najmniejszego elementu zaskoczenia, nawet kiedy wydało się, że prawie wszyscy pastorowie, w spółce z Szaleńcem, zabili biednego Wiktorka. No może nie tak bardzo biednego. Może nie mam serca, ale nie jest mi go żal.

Co ciekawe, wszędzie podkreśla się, że książka ma wiele wspólnego z prywatnym życiem Autorki i podejrzewam, że to nie jest tylko to, że Rebeka, tak jak przedtem pisarka, pracuje w firmie, zajmując się prawem podatkowym. Coś tam w jednym wywiadów mówiła na temat jej bogatego doświadczenia z kościołem protestanckim. Aha. Więc może też była kiedyś w takim czymś? A może też miała dziecko z pastorem? Biedna. W każdym razie nie będziemy wyciągać brudów, bo to nie jest drugi Pudelek tylko poważna (mam taką nadzieję) strona o literaturze. W każdym razie można przypuszczać, skąd taka nierówna narracja i zachwiana równowaga pomiędzy wspomnieniami Rebeki i kryminału. Cóż. Przynajmniej mogła nie wspominać już o Annie Marii, bo policjantka tak naprawdę nic nie robi, tylko chodzi w kółko, a śledztwo, jeśli w ogóle ma miejsce, prowadzi nasza droga Znakomita Rebeka. Przerost formy nad treścią troszkę.

Na końcu (niestety, to już koniec moich wywodów) powiem jeszcze trochę o tytule
i okładkach, bo, jeśli chodzi o mnie, było z tym zamieszanie. Otóż egzemplarz, który czytałam, był inaczej zatytułowany, niż ten w serwisie Lubimy Czytać i miał inną okładkę, ale fabuła jest ta sama. Dopiero po pogrzebaniu w Internecie okazało się, że drugie wydanie ma po prostu zmieniony tytuł, bo tamten, z wydania poprzedniego, był nietrafiony (kiedyś miałam trochę do czynienia z językiem szwedzkim, ale każdy, kto zna angielski, zorientuje się, że solstorm to burza słoneczna, a nie coś innego). Obie okładki jednak są beznadziejne – na tej starszej widzimy ośnieżone drzewo w śniegu, ale w druga jest bardziej przekombinowana: widzimy tam naszą słynną zorzę, coś, co miało być zapewne krwią Wiktora oraz książkę (?) albo podobny kształt. W każdym razie przez te dziwne kolory wszystko wygląda jak... wątpliwej jakości książka z czasów PRL. Nie wiem, takie mam po prostu dziwne skojarzenie (pomijając fakt, że moje skojarzenia są ogólnie bardzo dziwne). No i oba tytuły nie pasują do fabuły książki, także jak pojawiający się na początku wiersz. Zdaje się, że Autorka zrobiła to tylko dlatego, że uznała, że na początku każdej takiej książki musi być cytat z jakiegoś wiersza, bo takie modne i zapowiada mroczne wydarzenia w powieści. Hm. Znów może nie takie mroczne.

A więc znów przeczytałam fatalny kryminał. Może za jakiś czas zrecenzuję jakąś książkę Camilli Lackberg, żeby choć trochę miodku się polało na biedne książki z zabójcami i policjantami w rolach głównych. A może się znajdzie coś lepszego niż szalejącą burzę, która spustoszyła i tę książkę? Cóż, po dawnym okresie fascynacji powieściami o zabijających Szwedach przyszedł czas na pasmo rozczarowań i coraz większego znudzenia kryminałami. No cóż. Przynajmniej miałam co robić, a wakacje są po to, by czytać takie odmóżdżające książki. W sumie nic nie straciłam, prawda? Prawda?

Tytuł: „Burza na krańcach Ziemi” / „Burza słoneczna”
Autor: Asa Larsson
Moja ocena: 1,5


5 komentarzy :

  1. Recenzuj Camillę. Jasama zaczytuje się w jej książkach i nie moge się oderwać- o czym chyba wspomniałam w którymś komentarzu. Co do Larrson- dane było mi czytać inną jej książkę, kiedy dopiero wpadałam w świat skandynawskich kryminałów i powiem szczerze spodobała mi się. Ale żeby przekonać się co, jak i dlaczego pewnie sięgnę po Burzę z krańców ziemi czy też Burzę słoneczną żeby przekonać się czy w tym momencie oceniłabym autorkę tak wysoko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widać, że książka Cię nie zachwyciła i wywołała sporo emocji. Ja za kryminałami nie przepadam, czytam je tylko od czasu do czasu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdybym przeczytała "Burzę..." jako pierwszą książkę z cyklu o Rebece, byłoby to moje ostatnie spotkanie z autorką. Podzielam Twoją negatywną opinię o tej książce. Uważam jednak, że kolejna część cyklu jest dużo lepsza. Nie pozbawiona wad, ale wciągająca. Miałam to szczęście, że właśnie od niej zaczęłam poznawać przygody Rebeki. Ale "Burza z krańców ziemi" na tyle mi się nie spodobała, że na razie trzeci tom czeka na wolną chwilę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow co za niska ocena :D Chyba nie sięgnę

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak niskiej oceny jeszcze na żadnym blogu nie widziałam :) Kryminały to nie moja tematyka, czytam je tylko, kiedy muszę (lektury szkolne). Na pewno tej książki nie przeczytam.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!