wtorek, 14 października 2014

To już 100 postów na Zakurzonych Stronicach : Ciemność nad Ardą. (Nie)Recenzja książki.

Na początku tego tekstu, który – uprzedzam – jak na mnie będzie bardzo krótki – chcę zaznaczyć, że popełniłam kolosalny błąd, recenzując Hobbita. Moim, skromnym, elfickim zdaniem, książki Mistrza są tak samo niepodlegające recenzji, jak Biblia (przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem nie przesadziłam, ale patrząc z czysto technicznego punktu widzenia i nie wdając się w moje uczucia religijne, Biblia dostałaby taką samą ocenę) . No bo co tu napisać? Arcydzieła Mistrza, przynajmniej dla mnie, są tak samo nienadające się do oceny, jak Biblia właśnie i ... Mein Kampf Adolfa Hitlera. Tyle że dla tej ostatniej nawet ocena 0/10 byłaby zbyt wysoka.

Przyznaję, że to jest najtrudniejsza książka Mistrza. Najstraszliwsza. Najohydniejsza. Najpotworniejsza. Najsmutniejsza. Najpiękniejsza. Ogromna, fascynująca historia Eldarów (i związanych z nimi ludzi) i Ardy do Trzeciej Ery skondensowana do 400 stronic rozkoszy. I tylko dozwolonych dla tolkienomaniaków, bo dla człowieka, który nie przeczytał kilka razy Władcy Pierścieni, to dzieło jest tylko bezsensowną plątaniną imion, nazw geograficznych i innych szczegółów. A jest to historia, w której wszystko układa się na zasadach skomplikowanej układanki – jeśli nie zrozumiesz jednego fragmentu, nie zrozumiesz wszystkiego, czyli trzeba się nieźle nagłowić, żeby wszystko ogarnąć.

Spotkałam się z opiniami, że Tolkien był średniowieczny i zbyt delikatny. Każdy, kto tak mówił, nie czytał tego. Mało który pisarz odważy się na taką dawkę morderstw (w sumie nawet ten facio od Pieśni Lodu i Ognia wymięka, bo choć u niego prawie wszyscy giną, to nie tak szybko i nie w takim zagęszczeniu), bratobójstw i kazirodztwa. W sumie, gdyby się tak zastanowić, nie wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Turin (pomijając tą całą sprawę z Glamrungiem) i Feanor do najlepszych, delikatnie mówiąc, nie należeli, już nie mówiąc o królach Numenoru i ich poddanych – bohaterowie są nieszablonowi. Nie wspominam już, oczywiście, o Morgothcie i Sauronie. A no właśnie. Sauron. Dowiadujemy się wielu nowych szczegółów o Władcy Pierścieni, szczególnie poznajemy jego udział w zatopieniu Numenoru, czy, jak wolicie, Atlantis, jak w westernesse nazywają wyspę nieszczęśni wygnańcy. Tolkien, jak widzicie, święty nie był wręcz przeciwnie – lubował się w krwawych jatkach w stylu nordyckich sag i zabijał w dodatku nie tych bohaterów, co trzeba (a elfy zamieniał na orków i torturował w Angmarze). Mimo tego jest moja ukochana książka Mistrza – być może dlatego, że, zaczynając na mojej ulubionej historii wyżej wspominanego Turina, przypominającą mit o Edypie, a na Gondolinie kończąc, jest pełna historii o nieustraszonych nawet wobec Mroku bohaterów, najczęściej nieśmiertelnych i przeklętych, wielkich miłości – czyli tego, co, ssssskarbie, kochamy.

Okładka nawiązuje do jednego z najmroczniejszych epizodów historii Eldarów i jest, moim zdaniem, genialna. Czarne tło, te miotające się w walce postacie, ogień... Cudo. W środku możemy posmakować jeszcze więcej grafik Teda Nasmitha – straszliwych, ale jednocześnie pięknych i monumentalnych, ilustrujących to, o czym jest książka. Jeśli w (niedalekiej) przyszłości nasz kochany Peter Jackson zechce nakręcić serial na podstawie książki i użyje tych ilustracji, jego obraz w najgorszym przypadku przeciętny.

Jedynym minusem jest – ale to wina wydawców – brak mapy. Angmar i kraj Morgotha, w przeciwieństwie do Mordoru, znajdował się na Północny, tam, gdzie na mapie w Hobbicie i Władcy Pierścieni pisze Zwiędłe Wrzosowiska, na północ od Ereboru. Zresztą Śródziemie za wielkich królów Noldorów wyglądało zupełnie inaczej, a gdzie w Trzeciej Erze nie ma nic, przebiegały granice królestw, jak, choćby Doriathu. Zresztą po Przemianie Świata, nic nie wyglądało tak samo – tam, gdzie były kiedyś morza, teraz był ląd i odwrotnie. Bez mapy czytanie było dość trudne, szczególnie dla kogoś, kto, tak jak ja, ma trudności ze zdecydowaniem, gdzie jest wschód i zachód. Cóż. Będę musiała zainwestować w Atlas of Middle-Earth (oczywiście nigdy nie przetłumaczono na polski, brawo).

Na końcu wspomnę jeszcze o czymś, co się znajduje na końcu książki. Otóż mamy tam nieocenioną pomoc dla tych, którzy uczą się elfickich języków – wykaz cząsteczek słowotwórczych, jak el, mor czy tur, dzięki którym możemy się dowiedzieć, co oznaczały elfickie imiona, nazwy geograficzne, a także nazwy - na przykład – mieczy. Dla tych, którzy rozpoczynają swoją Przygodę, będzie to nieoceniona pomoc, ponieważ będą to pierwsze nazwy, jakie się nauczą w tych językach i jakaś podstawa do dalszej nauki. Ja też od tego zaczynałam.

Ależ się rozpisałam. Jestem pod wrażaniem nieprzetłumaczalności mojego bełkotu (ta książka... jest taka piękna, że aż mi się ręce pocą i nie potrafię napisać nic sensownego). Niepotrzebnie. Na tą książkę nie trzeba tylu słów, ile zużyłam. To trzeba przeczytać. Przeżyć. Przepłakać. Przemyśleć. Trzeba zanurzyć się w odmętach Pieśni o Silmarilliach (bo to jest tłumaczenie tytułu) i zobaczyć ciemność nad Ardą. Nic dodać, nic ująć.

Tytuł: „Silmarillion”
Autor: J.R.R Tolkien
Moja ocena 10/10 (10000000000.... /10)

To już 100 postów. Uf, nawet sobie nie wyobrażacie, jaka jestem z siebie dumna, bo to naprawdę wiele, wiele mojej pracy, mojego czasu, który mogłabym poświęcić na wiele innych rzeczy. Kawał roboty. Oczywiście w tym miejscu chcę zaznaczyć, że bez Was nie byłoby nic, a na pewno nie tyle cieplutkich recenzji, już o jakiejkolwiek działalności w czasie tego, pożal się Boże, roku szkolnego nie mówiąc. To Wasze komentarze, Wasze wejścia (tych jest już 13. tysięcy!) sprawiają, że wciąż chce mi się pisać. Dziękuję!


Jednak mimo takiego wyniku nie zamierzam spoczywać na laurach – jak zauważyliście, w tym miesiącu opublikowałam bardzo mało, a 26. wyjeżdżam do Instytutu Reumatologicznego do Warszawy, gdzie zostanę jakieś 5, może więcej dni. Będę chyba odseparowana od Internetu przez ten czas, ale za to, słowo harcerza, napiszę ileś tam recenzji, żeby później mieć co publikować. 

4 komentarze :

  1. Gratuluję liczby postów, sam niedawno przekroczyłem 100. A co do książki - nie zachęca mnie (mimo Twojej rekomendacji).

    OdpowiedzUsuń
  2. Tolkiena nie lubię, ale nie mogę zaprzeczyć, że jest najlepszy, po prostu to nie moje klimaty :D Ale Hobbit był fajny xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam już u siebie na półce "Silmarilion" i czeka w kolejce. Cenię sobie twórczość Tolkiena, pomimo tego że często gubię się w jego bogatym świecie. Ale jest to tylko idealny powód do tego, by sięgnąć po jego książki ponownie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się. Książka jest bardzo ciekawa, jednak trzeba ją zrozumieć.
    Jednak nie podzielę twojego zdania w '' Spotkałam się z opiniami, że Tolkien był średniowieczny i zbyt delikatny. Każdy, kto tak mówił, nie czytał tego. ''
    Jako, że jestem osobą która uważa, że Tolkien był '' delikatny '' i przeczytałam książkę muszę stwierdzić, że gdzieniegdzie brakowało mi mocniejszego opisu, trochę więcej emocji to książka zasługuje na pochwałę. Autor wykazał się wręcz boską wyobraźnią, której teraz brakuje pisarzom. Osobiście bardzo, bardzo lubię fantasty.
    Książka jednak nie wciągnęła mnie do swojego '' świata ''. Nie byłam w stanie poczuć wszystkich emocji, które zapewne chciał nam przekazać autor. Postać Hobbita była bardzo ciekawa i zabawna. Książka moim zdaniem jest przyjemna do czytania, ale czasami mnie zanudzała :/
    Tak, wiele postaci zginęło, a za Thorinem... no cóż polubiłam go, a on praktycznie przy końcu historii mi umiera ;_;
    Końcówka potocznie mówiąc jest fajna. Bez przesadzonego Happy endu, co mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!