niedziela, 2 listopada 2014

Kiedy da się pisarzowi drugą szansę... Recenzja książki

Lubicie leżeć w szpitalach? Jak tak, i to bardzo, pod warunkiem, że to nic poważnego. Ale ja jeszcze nigdy nie miałam nic poważnego, jak już to bakterie, które nieodwracalnie mrą po antybiotykach, czy zapalenie stawów, które już minęło. Wtedy szpital, szczególnie z fajnymi ludźmi, jest miejscem fajnym, już nie mówiąc o wylegiwaniu się w szpitalnym łóżku, kiedy moi zacni koledzy i koleżanki w pocie czoła myślą w szkole nad rozwiązaniem kolejnego zadania z matematyki i czytaniu, czytaniu, czytaniu, czytaniu. No i pisaniu też. A także oglądaniu filmów z nowo poznanymi znajomymi, którzy, być może byliby inni, gdyby nie szpital i humanistyczna chęć pomocy dzielenia się z bliźnim, cierpiącym przecież tak samo. Lubię, kiedy szpital jest nowy, czysty, ma wszelkie wygody, a po korytarzach chodzą kompetentni lekarze, którzy zwykle rozwiewają moje pomysły co do skomplikowanych, nieraz śmiertelnych chorób, wynalezionych w Internecie.

Bywają też inne szpitale – o których, całkiem słusznie zresztą, wiele zespołów metalowych i dark wave'owych nagrywa piosenki. W których dzieje się wiele mrożących krew w żyłach horrorów, bo i choroby są inne, a ich objawy straszniejsze. Chodzi mi tu o psychiatryki, jak się zresztą domyśliliście, szczególnie o mrożące krew w żyłach odziały zamknięte, gdzie niekiedy trzymają nawet zabójców, którzy, niehamowani lekami przytępiającymi ich halucynacje albo inne straszliwości, popełnili również mrożące krew w żyłach morderstwa. Nie, proszę nie myśleć, że tam byłam, bo byłaby to nieprawda, ale znam te rzeczy bardzo dobrze z książek, pełnych mrocznych szpitali, z różnymi mrocznymi korytarzami, pełnymi równie mrocznych zagadek i postaci, z mrocznymi salami, które mroczną nocą rozdzierają krzyki mordowanych wariatów, lub wariatów nawiedzanych przez własne demony. Tak! To niesamowity temat dla pisarza, ale także dla czytelnika, bardziej fascynujący od mrocznych XIX-wiecznych pensji dla dziewcząt, gdzie jedna z drugą chodzą do jakiegoś równie mrocznego pokoju, by odprawiać mroczne czary. Chociaż z tą mrocznością różnie bywa, swoją drogą. Rzadko współczesnym pisarzom, porażonym jasnym światłem kasy, udaje się stworzyć coś naprawdę mrocznego, od czego włosy stają człowiekowi na głowie, częściej ów mrok jest żałosny, pozbawiony tak naprawdę mroku i zupełnie niemroczny, dlatego (prawie) nie czytam już takich książek.

Julia jednak tam trafia, nawet sama nie wie jak. I w dodatku nic nie pamięta – tego, jak tam się dostała i tego, co się z nią działo. Zamiast tego spotyka ekscentryczną panią doktor, Morkulską, i jej szpital, pełen ludzi podobnych do Julii, a także innych, bardziej zwariowanych, delikatnie mówiąc. Wariatkowo to na pierwszy rzut oka jest takie jak inne, wręcz nawet lepsze od innych – pacjentów szanuje się, każdy ma własny pokój, a wszystko wokół jest nowoczesne, nie mówiąc o oryginalnej terapii, której pomysłodawcą jest tajemniczy Doktor. Jednak im dłużej Julia tam przebywa, tym coraz mocniej zdaje sobie sprawę z tego, że wokół niej dzieją się dziwne, straszne rzeczy. Kruki obsiadają jej okno, nęci ją czarne jezioro, które znajduje się w ogrodzie, wariatka obok krzyczy, że ją zabiją, a Julia będzie następna, już nie mówiąc o różnych dziwnych postaciach pojawiających się w domu, w ogrodzie i szepczących do jej ucha dziwne, tajemnicze słowa. Stopniowo wszystko traci sens, staje się coraz niesamowite i straszne, a leki podawane przez panią doktor coraz silniejsze. Julia coraz bardziej wątpi w to, że to wszystko jest rzeczywistością...

Od czasu słynnego Wilka, który, jak zapewne widzieliście, dostał ode mnie ocenę idealnie zerową (link do recenzji), wahałam się, czy przeczytać inną książkę Autorki, podczas gdy blizna po ostatnim spotkaniu, przyznacie, niezbyt szczęśliwym, jeszcze wciąż mnie bolała, a okładka owej książki, dumy sztuki nowoczesnej, prześladowała w najgorszych snach, jakie może mieć bloger książkowy. Jednak... jednak nie wiem, jak to się stało. Książka miała naprawdę ciekawą okładkę, opis zapowiadał coś ciekawego (chociaż znając warsztat Autorki z debiutanckiej powieści, należało się wtedy spodziewać, że powieść, delikatnie mówiąc, nie będzie mówić o tym, co mamy na okładce) i chociaż nie całkiem świeżego, to przynajmniej miłego mojemu sercu. No i książka, którą właśnie chciałam wypożyczyć, wywędrowała z moją koleżanką dzień wcześniej, więc, chcąc nie chcąc, wzięłam tę.

Najmocniejszym punktem powieści jest sam pomysł – chociaż opiera się na schematach o wariatkowach, Autorka wzbogaciła go tak, że wydawało się, że nigdy jeszcze nie było. Tajemniczy, widmowy szpital, mroczne jezioro, kruki krążące po parku, dziewczynka z autyzmem, wciąż wpatrzona w coś, co reszta z ludzi nie widzi, a także tajemnicze postacie, o których przez większą część książki sądzimy, że są duchami samobójców, którzy nad wyraz chętnie kopią tu w kalendarz. Nie mówiąc o tajemniczych wydarzeniach, otaczających Julię, a także w gruncie rzeczy straszną i dziwną Zofią Morkulską. A wszystko to powiązane zgrabnie ze śpiączką, comą, stanem, o którym lekarze nie wiedzą prawie nic i który budzi strach. Chociaż, szczerze mówiąc, dziury się zdarzają – tak jak motyw z zabijaniem tych, którzy uwierzą pani Zofii, ale, w sumie, większości pacjentów, nie mówiąc o zużytym motywem dziecka chorego na autyzm, które „widzi i wie więcej”. Pisarka jednak zaplusowała tym, że wiele nam nie wyjaśnia, zapewne by niektóre rzeczy zostały tajemnicą, a niektóre odpowiedzi tylko delikatnie nam sugeruje. Dzięki temu książka jest bardziej tajemnicza i ponura, a to, oczywiście, wpływa na to, że czyta się ciekawiej, i, o dziwo, bardzo szybko. Szybciej, niż mogłabym z początku przypuszczać.

Okładka również jest ciekawa, inna, niż te, które widziałam do tej pory i to właśnie ona sprawiła, że zwróciłam uwagę na książkę. Dziewczyna na okładce ma łuszczący się sweter, który wygląda jak łuszcząca się i odpadająca płatami skóra, a dłońmi zakrywa oczy, jednak usta ma otwarte, co uwaga słuchajcie głosu wróżki Kylie, oznacza, że dziewczyna się boi kruków, które otaczają ją ze wszystkich stron. Nie są to miłe kruczki z reklamy Heyah ani ptaszęta z uśmiechniętymi dziobkami, jakie można spotkać w kreskówkach, ale bardzo realistyczne, czarne, grube ptaszyska, których, zapewne, i ja bym się bała. I najciekawszy element – postawione do góry włosy dziewczyny, uformowane na kształt domu z kilkoma zapalonymi oknami i jakby lasem wokół, z którego wylatuje jeszcze więcej kruków. Super sprawa, jak to mówi moja koleżanka. Ktoś naprawdę się postarał.

Język powieści jest prosty, przyjemny, Autorka ma wystarczająco słów, by opisać, to, co chce. Czyta się szybko, lekko i z niejaką odmóżdżającą przyjemnością. Często zdarzają się jednak potknięcia, czasami jakieś słowo nie pasuje do reszty, do melodii tekstu, jakby Autorka nie mogła odnaleźć innego, bardziej pasującego. Jednak widać, że z książki na książkę warsztat jej robi się coraz lepszy, co mnie niezmiernie cieszy. Kto wie, czy za parę lat z czystym sumieniem nie dam jej jeszcze lepszej oceny, takiej, jaką daję naprawdę dobrym książkom, a jej styl chociaż w połowie będzie przypominał śpiewną, zwiewną melodię, w którą będą się układać słowa powieści. Cóż, pisarka wielkiego polotu nie ma, a jednym, co ją wyróżnia z tysięcy zwykłych zjadaczy chleba, są pomysły na całkiem niezłe, oryginalne historie i chęć ich opowiadania, a to na początek wystarczy (co nie świadczy o tym, że takie osoby nie powinny połykać mnóstwa słowników i czytać książki wszystkich ludzi, którzy nie mają z tym problemów). Opisy pisarka popełnia rzadko, niestety, i kiedy już są, wydają się bardzo szkolne, sztywne i wciąż jeszcze bardzo nieporadne, a także krótkie, często na tyle rozległe, by czytelnik dowiedział się, gdzie dana rzecz się dzieje, a także by, mniej więcej, wyczarować mroczny nastrój, czym, niestety, powieść nie grzeszy. Kiedy stara się, by wyczarować mrok, a nawet panikę i strach, jak w ostatnich kartach powieści, kiedy Julia (dobrze, pozostanę przy tym imieniu, żeby zbytnio nie spoilerować) naprawdę opuszcza Drugą Szansę, nie wychodzi jej to zbyt dobrze. Zresztą, pisarce nie udało się do końca zrealizować pomysłu co do dziwnego, wykrzywionego świata owego psychiatryka, dziwnej rzeczywistości pełnej rzeczy, na którą miała wiele ciekawych pomysłów, tylko, niestety, nie udało się dobrze opisać, przez co O dynamice już nie mówiąc, bo i to bardzo kuleje, chociaż, trzeba przyznać, nie ma metrowych opisów otwierania i zamykania drzwi celem wyjścia z pokoju, ale pisarce ciężko jest utrzymać zawrotne tempo akcji, płynnie przechodząc z jednego wydarzenia na drugie, wszystko wydaje się odrobinę przyciężkie, naciągane i, kiedy nawet gdy bohaterowie biegają, tak naprawdę mogliby nic nie robić – czasami, czytając, miałam wrażenie, że robią to jak roboty. Lepiej wychodzą sceny kameralne, nawet przechadzanie się po parku i gadanie z chłopakiem. Tak więc, droga Autorko, opisy musisz jeszcze poćwiczyć. I to mocno.

Akcja, mimo wszystko, toczy się szybko, dynamicznie. Pisarka, na szczęście, pomija wszystkie fragmenty dnia Julii, które byłyby nieistotne dla fabuły, nawet większość sesji psychoterapeutycznych z Morkulską, mimo mojego zainteresowania nimi. Nie ma dłużyzn ani niczego, na co mogłabym dłużej narzekać. No, może do tego, że większość jest bardzo przewidywalna (jak na przykład to, co się stanie, gdy Julia z Łukaszem znajdą poza Drugą Szansą), a tajemnice niezbyt trudne do rozwikłania, co, niestety, przynosi do wredne uczucie, kiedy znasz rozwiązanie zagadki, a bohater wciąż chodzi w kółko jak idiota, nie zauważając oczywistego, najczęściej stojącego tuż pod jego nosem, albo wszystko jest tak oczywiste i proste, że nawet postać wie, co zrobić, by dotrzeć do prawdy, bo wyjaśnienie jest idealnie na wysokości jego oczu. Realizacja pomysłu też niezbyt do mnie przemawia, pomimo że niektóre sceny są naprawdę mroczne i ciekawe. Autorka poszła w stronę wypróbowaną i wytyczoną, no i bardzo bezpieczną, popadając w schematy jeszcze bardziej, niż sugerowałby opis fabuły. Cóż, kiedy nie radzisz sobie z udźwignięciem własnego pomysłu, najlepiej skręcić w bezpieczne dróżki ludzi, którzy sobie poradzili i trochę ich naśladować. W przypadku tej Autorki wcale się temu nie dziwię, bo wciąż czuję dotyk sierści jej genialnego debiutu, Wilka, ale chyba, zamiast palić się do napisania kolejnej książki, powinna trochę poćwiczyć, przynajmniej ja tak sądzę. To, że przeczytałam jej książkę, nie znaczy, że momentami nie nudziło mi się. Prawda?

Bohaterowie... Bohaterowie. Hm. I co, biedaki, ciocia Kylie ma z wami zrobić?Nie jesteście zbyt ciekawi, zbyt dobrze przedstawieni, nie ważne, kim jesteście i jak macie na imię. Dziewczynka z autyzmem, będąca jakby pomostem pomiędzy Drugą Szansą prawdziwą a tą, którą odwiedzają poniektórzy zatopieni w śpiączce. To takie w stylu serii GONE Michaela Granta, która jest lepsza i ciekawsza, ale także niektórych filmów i mordek zajmujących się parapsychologią, a także tych, dla których choroby takie jak coma czy autyzm są Tajemnicą. Julia, bo tak ją nazywam w tym tekście, żeby potencjalni czytelnicy mieli niespodziankę, też nie jest jakąś wybitną postacią, chociaż w połowie tak barwną, jak, chociażby, coraz bardziej psychopatyczna Arya z Pieśni Lodu i Ognia. Ma dwadzieścia ileś lat, ale wciąż snuje refleksje na temat Łukasza, na poziomie raczej szesnastolatki z tych kolorowych, bezmyślnych serii dla nastolatek niż dziewczyny w jej wieku. Poza tym... Poza tym. Nie mogę wymyślić jej żadnych innych cech charakteru, nawet po dłuższym namyśle, widzicie? Wiem! Jest ładna. Ale to nie jest cecha charakteru. W każdym razie pisarka dobrze odmalowała jej niezdecydowanie, naiwność, strach, panikę i wszystkie uczucia, które towarzyszą człowiekowi w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się bohaterka. Jednak Autorka nie decyduje się na pogłębienie jej portretu psychologicznego, nie wykorzystuje, niestety, także konwencji lekkiego horroru, pokazując bohaterkę, coraz bardziej osaczoną, bezradną, co, z kolei, sprawiłoby, że książka stała się bardziej mroczna i niesamowita. Szkoda. Julia, nawet kiedy okrywa prawdę, pozostaje, chociaż przerażona, tą samą, durną dziewczyną bez uczuć i potężniejszych emocji, jakie zwykle targają ludźmi. Bo ogólnie ona taka jakaś... żeńska wersja robota czy coś w tym stylu. Taka bez uczuć jakaś. Jej ukochany Łukasz to, oczywiście oprócz całkiem niezłej, pokręconej i demonicznej doktor Zofii Morkulskiej, najlepsza postać w książce. Nie chodzi o to, że najfajniejsza, bo żaden człowiek z tej książki nie zyskał mojej prawdziwej, głębokiej sympatii, ale chyba najładniej zbudowana. Łukaszek ma własny charakter, nie jest robotem, automatycznie wypowiadającym swoje kwestie, a znajomość osób podobnych do niego sprawia, że mam wrażenie, jakby ktoś podobny do niego istniał naprawdę. Sprawia wrażenia postaci, z którą Autorka nie miała problemów – jakby Łukasz – dosłownie – wyleciał pisarce spod pióra. A raczej spod klawiatury. Teraz nikt nie pisze powieści na papierze, przestań, Kylie, być taka staroświecka. W każdym razie Łukasz jest najlepszą stworzoną przez pisarkę postacią, pełnokrwistą i ciekawą. Czytając jej poprzednią powieść, nie spotkałam nikogo takiego, więc moje zaskoczenie jest jeszcze większe. I jeszcze milsze. Warto wspomnieć jeszcze o kochanej pani doktor Zosi Morkulskiej, fascynującej, mrocznej postaci, której, niestety, całego potencjału Autorka nie dostrzegła, nie mówiąc o jego wykorzystaniu. A wielka, wielka szkoda. Gdy czytałam książkę, robiłam to tylko dlatego, żeby przekonać się, czy mam rację co do wychodzenia z mrocznego, dziwnego świata Drugiej Szansy i żeby sprawdzić, co pisarka zrobiła na końcu z Morkulską. To miał być ostatni egzamin dla Autorki, który, niestety, według mnie, nie zdała.

Czytając niezwykle wybitny debiut pisarki, ślubowałam, że nie dam jej drugiej szansy. Albo taką, jak Morkulska Julii – czyli lepiej nie mówić. Ale ostatecznie skończyło się na tym, że cały piątek spędziłam na czytaniu, a stron do przeczytania niepostrzeżenie ubywało, co znaczy, że podobało mi się na tyle, żeby nie odłożyć w środku, bądź walnąć książką w ścianę, aż się przyklei. Zobaczyłam, przeczytałam i napisałam całkiem niezłą recenzję, jak zauważacie, w której nawet chwalę powieść za drobne rzeczy, co oznacza, że jednak warto było wrócić do książek tej pisarki. Bo przecież zero to więcej niż trzy i pół, prawda...? Mówi się, że do trzech razy sztuka, być może za następną książkę pani Autorka dostanie jeszcze więcej? W każdym razie jest nieźle. Ale zawsze może być lepiej. Zawsze.

Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: "Druga Szansa"
Moja ocena: 3,5/10


8 komentarzy :

  1. A ja bardzo lubię książki tej pisarki. Nie wiem tylko czy dlatego, że ma lekki styl i całkiem ciekawe historie, czy po prostu z sentymentu. Jej "Ja, diablica" była jedną z pierwszych polskich książek jakie w ogóle przeczytałam, więc mimo wszystko miło się to wspomina ;) W "Drugiej szansie" najbardziej podobał mi się chyba jej klimat i ta cała mroczna otoczka, która tylko dodawała smaczku całemu miejscu. Z chęcią sięgnęłabym po nią po raz drugi :)

    http://czytanie-i-ogladanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się bardzo spodobała "Druga Szansa". ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzadko daję pisarzowi drugą szansę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Druga szansa. Myślę, że jak w tym przypadku warto ją dać. Bardzo ciekawa recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kylie, wróć do nas! Dawno Cię tu nie było:)
    Mi brakować Twoich recenzji. Ja nie chcieć, żeby tak było:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy wstęp i zgrabne przejście do recenzji. Mnie zastanawia nie tyle danie pisarzowi drugiej szansy, co np. przeczytanie zupełnie innej książki jego autorstwa. Jak np. słynny "Intruz"... Chciałabym przeczytać, by sprawdzić, jak to jest czytać o czymś zupełnie innym spod tego samego pióra.
    Pozdrawiam i zapraszam. KLIK

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam tak, że nie zazwyczaj nie daję drugiej szansy autorowi. Natomiast bardzo podoba mi się styl, w jakim napisałaś recenzję. Będę częściej zaglądać ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku! Tyle tu książek, o których nie miałem bladego pojęcia! Niektóre przyciągnęły moją uwagę i z chęcią dodam je do listy 'książki do przeczytania'. Co do dawania pisarzowi drugiej szansy... Hmmm. Zastanawiałabym się nad tym. Może kiedyś coś wymyślę. Na tę chwilę zapraszam na mojego bloga: www.silava506.blogspot.com oraz do skomentowania moich paru godzinych efektów. Znajdziesz tam recenzję, opowiadania i luźne przemyślenia książkocholiczki. Pozdrawiam, Silava ;3

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!