Wałbrzych
to jedno z najciekawszych miejsc w Polsce. Byliście tam? Zniszczone
miasteczko, bardzo nieciekawe i zamek. Ale jaki zamek! Mieszkała tam
tajemnicza księżna Daisy von Pless, niemiecko-angielska
arystokratka, która posiadała drogocenne perły i którą pochowano
w nieznanym dotąd miejscu. Wypędzili ją hitlerowcy, przeznaczając
zamek dla Führera, a bliską kopalnię na sieć tajemniczych, wciąż
niezbadanych bunkrów. Te korytarze, kopane przez żydowskich
więźniów z obozu Gross-Rosen, stanowią wciąż nierozwiązaną
zagadkę, na której temat (jak na temat każdej mrocznej, zagadkowej
zagadki) powstaje wiele, czasem bardzo fantastycznych teorii. Fabryka
broni atomowej (to, moim zdaniem, najbardziej prawdopodobna teoria),
którą ten nieobliczalny psychopata od swastyk i mordowania podludzi
chciał zniszczyć Anglię? A
może coś zupełnie
nieprawdopodobnego
– transporter w czasie i
przestrzeni niczym z filmów
i powieści SF Rafała Kosika. Lub – również dość możliwe –
laboratoria, gdzie bestie pokroju doktora
Mengele prowadziły badania
nad nadczłowiekiem? Cokolwiek by tam nie było, jest to miejsce
ponure i tajemnicze. Mroczne. Jakby to, co tam się działo, wciąż
nie odeszło, zła energia i wspomnienia
wciąż wirowały w powietrzu, zarażając kolejne osoby, wchodząc w
ich mózgi, w ich myśli, tak głęboko, żeby myśleli, że to są
ich własne? Chociaż może nie – w innych miastach dzieje się
tyle samo zła. Jednak nie można wykluczyć, że atmosfera w
Wałbrzychu
jest zła, zepsuta. I że to doskonała sceneria dla ludzkich
dramatów i ludzkiego mroku, który tutaj zyskuje jeszcze
ciemniejszych
odcieni.
Do
tego miasta przyjeżdża Alicja Tabor, dziennikarka, osoba
niezbyt szczęśliwa, pełna złych wspomnień
i sądów na swój temat (samo nazywanie się Niedobitkiem o
czymś świadczy).
Zwabiły ją porwania dzieci, które zginęły bez wieści, ale także
własne, niekoniecznie wesołe wspomnienia.
Przyjeżdża, by policzyć się z duchami przeszłości – duchem
siostry, Ewy, którą kochała i która popełniła samobójstwo i
duchem ojca, z wykształcenia historyka, który zatracił się
poszukiwaniami skarbu księżnej Daisy – jej słynnych pereł –
dzięki czemu, jak obiecywał, rodzina miała się stać bogatsza i
szczęśliwsza. By się pogodzić z matką, poznać jej historię,
zrozumieć, dlaczego teraz jest taka, jaka jest (a jest z nią
bardzo, ale to bardzo źle). Podczas swojego pobytu
przeżyje wiele rzeczy, które można
by spodziewać się po tym
miejscu, rzeczy nie tylko mrocznych i tajemniczych, ale także
fantastycznych, niemal jak z horroru czy lepszej, mającej ambicje,
grozy. Zetknie się z
podłością ludzkiego życia, marną egzystencją, zakłamaniem,
fanatyzmem, ulotnym
uczuciem i wspomnieniami,
których nie chciałaby mieć, a także historiami, których tak
naprawdę nie chciałaby znać. Trudność
polega też na tym, że świat Alicji z każdym dniem przypomina
coraz bardziej groźny, pozbawiony logiki sen, z którego przecież
nie można się obudzić.
Największą
zaletą książki jest jej nastrój, atmosfera.
Ciężki, gęsty, mroczny. Przytłaczający, ale
jednocześnie hipnotyzujący,
zmuszający czytelnika, by dalej się zagłębiał, pogrążając się
jeszcze bardziej. Owijający
się wokół człowieka jak mrok, kiedy wejdzie się w cichą,
bezgwiezdną
noc do ciemnego pokoju. Odważę się powiedzieć nawet, że bardzo
schizofreniczny, a nawet to jest dobre określenie, bo choroby
psychicznej tu dużo. Jakby dla przeciwwagi mamy opisy egzystencji
ludzi z tych ze zrujnowanych
domów, żyjących dość prymitywnie i biednie, podle, można
by powiedzieć, bo bez
godności. No i tę
paplaninę z Internetów, przywodzącą na myśl onetowskie
komentarze pod
co bardziej ekscytującymi
wiadomościami i recenzjami (chociaż,
żeby być szczerą, dodam, że momentami
Autorka przedobrzyła). Razem tworzy to mieszankę z granicy
schizofrenicznych horrorów, rasowych powieści gotyckich i
eksperymentalnych pozycji zafascynowanych ohydą, którym niedaleko
już do turpizmu.
A nad tym wszystkim unosi się mgła depresji, fatalizmu, dekadencji
i pogardy dla ludzi małych, pragnących stać się kimś więcej,
przyprawiona gęstym,
gryzącym dymem papierosów, zapachem brudnych, zaniedbanych dzieci i
pewnymi niebezpiecznymi istotami, które balansują na cienkiej
granicy między jawą a chorą wyobraźnią – prawdą a kłamstwem.
Język
momentami nie radzi sobie z tematem, styl Autorki, niestety,
czasem grzęźnie. To pułapka
barokowego
stylu, szukania plastycznych porównań
do wszystkiego, co opisuje. Chociaż z osobistym wątkiem Alicji –
tego rodem z horroru, zahaczającego momentami, przynajmniej takie
miałam wrażenie, o wysmakowane dark fantasy
czy przynajmniej ambitną grozę, pisarka radzi sobie wyśmienicie,
opisy ludzkich podłości, mieszkań z włączonymi wiecznie
telewizorami lub tanimi bibelotami są już słabe, bardzo
przeciętne. O rzeczach prostych, a wręcz prostackich, trzeba pisać
prosto, a czasem nawet prostacko, przynajmniej taka jest moja opinia
na temat. O ile większe wrażenie robi powiedzenie wprost, że ktoś
miał brudne, śmierdzące nogi niż roztkliwianie się nad stopami w
kolorze cytryny czy czymś w tym rodzaju. Jakby tego nie było dość,
z wątkiem trzecim – nagłym wybuchem fanatyzmu w mieście,
zapoczątkowanym przez pewnego górnika, a rozpowszechnionym
przez pewnego podejrzanego typa o nazwisku Łabędź,
jest bardzo słabo.
Pomijając, że ów wątek został przyklejony na siłę, jakby w
ostatniej chwili, zupełnie bez polotu wiążąc się gdzieś tam z
porwaniami dwóch niechcianych dzieci, bo o tym więcej napiszę
później, pisarka gdzieś zagubiła swój styl, zanurzając się w
zwykłych, nierobiących
na mnie większego wrażenia, zdań, idąc, tak mi się wydaje, na
łatwiznę. Nie winię Autorkę, po prostu czasami zdarza się, że
ktoś potrafi jedną rzecz robić świetnie, a druga zupełnie nie
wychodzi. Tak samo jest z pisarką. Po mistrzowsku umie pisać o
mroku, otaczającym samotnego człowieka, wspomnieniach
opadających na niego czarnym strumieniem,
o potworach kryjących się w głębi człowieka, o tajemnicach
mrocznego zamku Książ i
Wałbrzycha, o chorobie i
śmierci, więc moim skromnym
zdaniem powinna pisać tylko o tym. Słowa w wątku Alicji bowiem
budują, poza nastrojem, niezwykle plastyczne obrazy, wspomnienie
budzi wspomnienie,
wszystkie pojawiają się na zasadzie rosyjskiej matrioszki.
Umiejętnie wykorzystane środki sprawiają, że świat z opowieści
Ewy staje się niemal tak samo realistyczny,
jak ponura ulica, wizje
wirują szaleńczo na stronach powieści, jednocześnie tworząc
wolno poruszany do przodu, doskonale działający mechanizm.
Jednocześnie pisarka zanurza w tym wszystkim realny świat, motając
go w sieć słów i sprawiając, że staje się on tak samo
odrealniony, jak
historia Ewy o księżej Daisy.
Dialogi
– one zasługują na oddzielny
akapit. Pisarka, jak na jej talent przystało, nie poprzestaje na
zwykłych dialogach, jakie znamy z innych powieści. W tej materii
bardziej przypomina Ulissesa Joyce'a,
tę iście eksperymentalną książkę dla zupełnych maniaków,
którą, z braku przecinków, czyta się bardzo wolno. Czyta się?
Mam wrażenie, że na świecie mało kto w ogóle wie, o czym to
jest. No
ale to dygresja. Pisarka, aby bardziej upodobnić książkowe rozmowy
do tych prawdziwych, potocznych dialogów, czasami łączy klika
słów, a czasami dzieli je tam, gdzie zwykła logika zabrania tego
robić. Próbuję traktować wszystkich pisarzy równo, ale po prostu
trzeba przyznać, że dla innego pisarza taki odważny zabieg byłby
po prostu samobójstwem, w dodatku tragicznym. Chylę więc czoła
przed umiejętnościami pisarki, bo, ja, na przykład, nie
odważyłabym się na to.
Okładka
jest – można
by
powiedzieć – dość zwyczajna. Ciemna sylwetka w kapturze na tle
ciemnobłękitnego, wieczornego nieba, z
tytułem napisanym ładną, pochyłą czcionką.
Chociaż całość wygląda naprawdę dobrze, moim zdaniem jest nie
do końca odpowiednia,
bo raczej przywołuje, przynajmniej u mnie, skojarzenia z poetyckim
zachodzącym niebem niż z mrokiem, jakim spowita jest ta książka.
Trzeba jednak przyznać, że do tytułu odpowiednia, więc zbytnio
nie narzekam. Z drugiej strony okładki jest opis, z którego –
między innymi – wynika, że Autorka lubi, a przynajmniej czytała
Władcę
Pierścieni Tolkiena,
co sprawiło, że polubiłam ją, a także sięgnęłam po powieść.
Niezły chwyt, szczególnie jak na fanów tej książki, naprawdę.
Moją
ulubioną bohaterką, jeśli
można tak w ogóle powiedzieć,
jest siostra Alicji – Ewa. Mimo że formalnie, że tak brzydko
powiem, leży
i rozkłada się w grobie, została bardzo dokładnie przedstawiona,
szczególnie przez jej żyjącą siostrę i chłopaka – Dawida, z
którym łączyła ją nieszczęśliwa miłość. To na niej skupia
się cały mrok powieści, jakby wszystkie zło, przez
lata zamieszkujące zamek, tunele i miasto, skryło się w jej ciele,
albo ona je przyciągała. Raczej to drugie, z uwagi na to, co
nieszczęsna dziewczyna przeżyła. Doprowadziło
to do powolnej, coraz cięższej choroby psychicznej, ale ta, jak
pokazuje Autorka, jest czymś więcej i Ewa o tym wie. To złe istoty
z jej wyobraźni
to
śmierć i jeszcze jedna sprawa, która zniszczyła życie,
doprowadziła do samobójstwa. Dziewczyna
we wspomnieniach
Alicji (vel
Niedobitka
vel Wielbłądki)
jest wciąż żywa, ze swą niezwykle barwną wyobraźnią i
tragiczną śmiercią I wraca do niej – w liście z przeszłości,
umieszczonym w jednej z książek, które lubiły kiedyś razem
czytać (pomysł
tak wyświechtany, że aż szkoda, no ale cóż).
Ewa
jest postacią wielowymiarową i świetnie skonstruowaną. Autorka
przedstawia ją z niezwykłą wrażliwością, zrozumieniem,
jednocześnie nie przemilcza żadnego z tragicznych wydarzeń w jej
życiu, ani żadnego objawu choroby, co jest dość okrutne. Pisarkę,
a trzeba to dodać, należy pochwalić za ciekawą, wręcz
fascynującą postać ukochanego Ewy – Dawida, a także stworzenie
jego ciekawej historii.
Postać głównej bohaterki
nie jest już taka ciekawa, chociaż na wielu portalach zauważono,
że pisarka kreuje Alicję na swoje alter ego (anagram nazwiska Tabor
– Bator). To przytłoczona życiem kobieta z wieloma upiornymi
wspomnieniami, które gonią ją i dopadają wszędzie tam, gdzie
jeździ. Nie ma rodziny, liczy tylko na przygodny, smutny seks za nic
z mężczyznami spotkanymi, na przykład, w supermarkecie. Później
jest także jedną z niewielu racjonalnie myślących, obrończynią
sprawiedliwości i tak dalej, ale to w tej drugiej części, do
której będę się czepiać i przez którą, już teraz zapowiadam,
w ostatecznym rozrachunku odpadnie całkiem dużo punktów. Ja jednak
jej nie lubię, nie ma w sobie nic, co mogłoby mnie zaskoczyć,
pociągnąć, zaintrygować. Alicja, będąc narratorką, a więc
najważniejszą postacią książki, ginie pod malowniczością
postaci swojej siostry, a także zostaje usunięta w cień przez,
niestety, inne, gorzej skonstruowane postacie.
Więc zaczynamy (cóż,
przyznaję się, że zacieram ręce z satysfakcji). W książce
pojawia się także ilościowo dość duża grupka bohaterów
pozostałych, tydzień po przeczytaniu książki nieidentyfikowalnych
z imienia, no, oprócz ichmości Łabędzia, których rysy rozmyły
się, albo nie została umiejętnie pokazana. Chłopak, a właściwie
mężczyzna, z którego ramionach Alicja przez jakiś czas szuka
pocieszenia i, oczywiście seksu, tajemniczy i pociągający, który
przyjeżdża do Wałbrzycha z tajemniczą misją to całkiem niezła
postać, jednak pisarka poświęciła mu za mało miejsca, by
cokolwiek o nim więcej powiedzieć. Jest jeszcze przyjaciel Alicji z
dzieciństwa, który, jak to teraz bywa, jest dziewczyną. Jednak ta
niezwykle ciekawa postać pojawia się tylko na chwilę, by zaraz
zniknąć i pozostawić po sobie nie tylko niedosyt, ale i wrażenie
niedopracowania, także w kwestiach relacji z główną bohaterką
(vide scena, w której Alicja zostaje poczęstowana przez nią
– niego – ciasteczkami z marihuaną i potem budzi się w swoim
domu, co nie robi na niej żadnego wrażenia). Nie mam nic przeciwko
absurdalnym, ciekawym postaciom, ani rzeczom wyjętym jak z szalonych
snów, ale tylko wtedy, kiedy są one dopracowane. A tutaj do
dopracowania jeszcze trochę brakuje. Miałam apetyt na więcej,
czytając także o babci Patryka, a także o tamtej kobiecie od dwóch
dzieci, które zaginęły. Można by dodać jeszcze kilka
fragmentów, kilka szczegółów, przynajmniej takie jest moje
marzenie, ale, niestety, nie wszyscy nie mogą mieć tego, co chcą.
Takie jest życie, niestety.
Pomysł był ciekawy, jak
wszystkie pomysły o wracaniu do swoich koszmarnych wspomnień z
dzieciństwa, na stare śmieci. I tu znów na pierwszy plan wysuwa
się historia Ewy – muszę przyznać, ze wcześniej nie czytałam
niczego podobnego, pełnego tak zaskakujących zwrotów akcji i
cieszących oko szczególików – szczególnie dobrze napisane i
zaskakujące są te utrzymane w konwencji horroru, albo przynajmniej
grozy. Tak było z historią porwanych dzieci, ale ostatecznie
zaskoczyła mnie tylko historia Patryka. Reszta zakończyła się bez
pomysłu, bardzo schematycznie i bardzo nijako, jakby Autorka,
zaczynając pisać ten wątek, liczyła na ciekawe zakończenie,
które przyjdzie jej do głowy podczas pisania, a ponieważ nie
przyszło, zakończyła to byle jak. Wepchniętego na siłę wątku
politycznego nie komentuję, bo może nie byłoby tak źle, gdyby
pisarka wysiliła się i spróbowała nieco wyważyć swoje osądy.
Bo nawet to, co działo się pod słynnym krzyżem na Krakowskim
Przedmieściu nie było tak radykalne, nie mówiąc o
kontrowersyjnych, katolickich mediach. Uważam, że czasami jednak
trzeba posłuchać starożytnych, którzy mądrze prawią, że złoty
środek jest niezbędny. No ale religijność Polaków, kontrowersje
i inne rzeczy to temat na inną, osobną książkę, a nie na płaski,
niezbyt trzymający się kupy, płaski wątek w książce, która,
moim zdaniem, powinna być o czym innym. Albo przynajmniej na
początku była.
Fabuła, akcja jest
najsłabszą stroną książki. O ile początkowe, zapętlone
wspomnienia Alicji mają w sobie charakterystyczną logikę mrocznego
snu , to fragmenty od miejsca, w którym Alicja i jej przyjaciel, w
czasie zimy, postanawiają kochać się w lesie, tracą wszystko, co
było w powieści dobre, łącznie z jakąkolwiek logiką. Pisarka po
prostu chciała złapać za dużo srok za ogon – i pogodzenie się
Alicji z przeszłością, i mroczny, nierzeczywisty klimat, i
spotkanie z matką, i zakończyć jakoś efektownie wątek porwanych
dzieci, i skrytykować, aczkolwiek dość nieumiejętnie, wydarzenia
w naszym kochanym kraju nad Wisłą – szczególnie myślę o
reakcji pewnych środowisk na katastrofę pod Smoleńskiem już
niedługo 5. rocznica, jak ten czas leci...). A ponieważ łapanie
wszystkiego na raz nie udaje się nigdy, z każdą następną kartą
historia sypie się w piękną ruinę. Wydarzenia na rynku nabierają
tempa, z każdą chwilą stają się coraz bardziej oderwane od
rzeczywistości, od tego, co Autorka ma zamiar krytykować, nawet od
irracjonalnego snu. Finał historii porwanych dzieci przypomina
zmoczony fajerwerk, który nie jest już w stanie wybuchnąć. A w
tym wszystkim rozmywają się wspomnienia głównej bohaterki, będące
przecież największym atutem. Język, który tak wspaniale opisywał
mrok, tutaj świeci tylko absurdalną pustką, czasami będąc tylko
nadmuchanym opakowaniem. Być może tak miało być – dziwnie,
absurdalnie, na granicy jawy, wspomnień i chorych snów. Jednak
pisarka nadmiernie wszystko komplikuje, dodatkowo plącze i sama się
wpędza w mieliznę, z której próbuje, już nadaremnie, wyjść na
końcu książki, sklecić słoik z rozbitych części, serwując nam
sentymentalne zakończenie, po którym miałam wrażenie, że
skończyłam inną książkę, niż zaczęłam. Wielka przykrość,
naprawdę. Niech już od początku będzie źle, niech nas powieść
nie zwodzi świetnym początkiem, żeby później rozczarować
zakończeniem i środkiem. Albo, najlepiej byłoby, żeby z każdą
stroną była coraz bardziej zachwycająca, z coraz bardziej
porywającą fabułą. Eh! Marzenia! Komu się spełniają w stu
procentach?
Książka ta została
nagrodzona najbardziej prestiżową polską nagrodą literacką,
Nike (był to jeden z powodów, dla których zainteresowałam się tą powieścią). Widać, że komisja wybierająca najlepsze utwory ma zupełnie
inny gust niż ja, bądź jestem głupia i nie potrafię rozpoznać
diamentu leżącego przede mną. Bądź też z tymi nagrodami coś
jest nie tak, kto wie. Ja na pewno nie wybrałabym tej książki,
chociaż na początku zanosiło się na to. Zbyt dużo błędów jak
na mój wybredny, dziwny gust. Te kwestie polityczne, którym brakuje
wyważenia, nie mówiąc już o wplataniu tego w coś, co powinno być
mroczną, polską wersją W poszukiwaniu straconego czasu. I
wciąż jednak, jak dla mnie, za mało księżnej Daisy, Hitlera oraz
tego, co najlepiej zapowiadało się tutaj, czyli Ewy i jej
schizofrenii.
Tytuł: „Ciemno, prawie
noc”
Autor: Joanna Bator
Moja ocena: 6/10
Problem z tymi nagrodami jest właśnie taki, że potem czytelnik oczekuje więcej, niż książka oferuje. I o ile zachęciłaś mnie pierwszą częścią (właściwie krótkim streszczeniem) do sięgnięcia po tę pozycję, to kolejne akapity zdecydowanie mnie zniechęciły - bardzo rzeczowo wyłożyłaś swoje zarzuty :).
OdpowiedzUsuńPozdrowienia,
[prozaicy.blogspot.com]