niedziela, 5 kwietnia 2015

Ulubione kolory Śmierci. Recenzja książki

Na temat II Wojny Światowej napisano już dużo,i prawie tyle samo nakręcono filmów. I nic dziwnego – jest to największy, najbardziej fascynujący i przerażający konflikt w dziejach ludzkości, pełen piękna, poświęcenia, ale także podłości i zła. Fascynację do dziś wzbudzają dwie główne postacie tego najbardziej krwawego dramatu – groźny psychopata i bezwzględny morderca, czyli Adolf Hitler i Józef Stalin. Nie dziwię się, bo to wprost nieprawdopodobne, żeby w jednym człowieku mieszkało tyle zła, tyle nieuzasadnionej nienawiści i co musiało się stać, żeby wąsaty, niemiecki szeregowiec o ambicjach artysty stał się chyba jedną z największych bestii w historii, a tłusty Gruzin sprawił, żeby Rosjanie znów zgodzili się na wojnę, budując wielkie, ale nietrwałe imperium. I nie tylko – przeraża milczące świadectwo Holocaustu - Auschwitz, wraz z jednym, zachowanym krematorium i szubienicą, na której zawisł w końcu Rudolf Hoss, komendant tego piekła na ziemi. Amerykanie pamiętają o swoich współobywatelach, którzy zginęli w Europie i podczas wojny na Pacyfiku z Japonią, w pamięci Japończyków wyryły się Hiroszima i Nagasaki, straszliwe świadectwa gniewu mocarstwa z Zachodu, a także piękna, ale bezsensowna ofiara kamikadze. Polacy zapewne pamiętają powstanie warszawskie 1944, najbliższy naszym czasom romantyczny zryw, a także, dzięki serialowi Czas Honoru – cichociemnych. Jednak było też sporo przykładów ludzkiej małości albo, jak to woli, wyrachowanej polityki – rząd Vidkuna Quislinga, albo rząd z Vichy Philippa Petaina. Nie mówiąc o kapusiach i szmalcownikach, bo ci, męczeni wyrzutami sumienia, często popełniali samobójstwo.

Jednak najwięcej emocji, nie tylko w ludziach wgłębiających się z zamiłowania w ten konflikt, wzbudza chyba postawa dwóch narodów – Żydów i Niemców. Dlaczego Żydów, tego, mam nadzieję, nie muszę tłumaczyć, a z rodakami Hitlera to problem jest bardzo ciekawy. Już Leon Kruczkowski napisał bardzo dobrą rzecz, dramat Niemcy, który opowiada o postawach tego narodu podczas II Wojny Światowej. Ocena była zupełnie taka jak moja – byli Niemcy i Niemcy, zupełnie tak jak w każdym innym narodzie. Bo przecież wszyscy, no, może poza SS-manami z obozów koncentracyjnych i innych bestyjek jak Mengele, nie byli tacy jak ich wódz, byli zwykłymi ludźmi. Wielu z nich szło do Wehrmachtu bo musiało, z różnych powodów. Inni wyciągali rękę w pozdrowieniu Heil Hitler , w myślach kląc na Führera. Wielu z nich nie wiedziało o wojnie niemal nic, dopóki ona nie przyszła do nich z alianckimi bombami i zniszczeniem. I bynajmniej nie winię Sprzymierzonych – to była wszystko wojna, jej cena, którą należało zapłacić wszystkim bez wyjątku. No bo Śmierć nie widzi różnic między Aryjczykiem, Żydem czy innym, biednym człowiekiem. Może czasami, przy niektórych, tylko zapłacze.

Liesel Meminger była małą dziewczynką, kiedy matka, żona niemieckiego komunisty, musiała oddać dzieci do rodziny zastępczej. Życie z nią w czasie szalejącego terroru Hitlera byłoby dla Liesel i jej brata Wernera zbyt niebezpieczne. W pociągu dochodzi do tragedii – chłopczyk umiera, prawdopodobnie na nieleczone zapalenie płuc. Dziewczynka sama trafia na Himmelstrasse (co, tłumacząc na język polski, oznacza Ulicę Nieba czy coś w tym rodzaju) 33, w małym miasteczku gdzieś pod Monachium, do Rosy i Hansa Hubermannów. Tam ma spędzić najbliższe, chyba najszczęśliwsze, lata swojego życia, aż do tragicznego finału. Pozna moc słów z przeczytanych książek – pierwszą lekturą dziewczynki będzie Podręcznik grabarza, książka, która wypadła młodemu pomocnikowi człowieka od kopania grobów w czasie pospiesznego pogrzebu Wernera, gdzieś w śniegu, na bezimiennej stacyjce. Jednak te lata nie są do końca beztroskie – zanim przyjdzie się dziewczynie ukrywać w piwnicy przed samolotami, wojna zmaterializuje się w młodym Żydzie, z którym Liesel będzie łączyć szczególna więź. Nie mówię o głodzie, którym dziewczyna i jej najlepszy przyjaciel przymierają przez całą prawie książkę. I o tych drobnych, wtrąconych mimochodem smaczkach, które uważny czytelnik wychwyci – incydentach z Hitlerjugend, z Jessem Owensem i wiele, wiele innych rzeczy. Drobne aluzje i ciekawe szczegóły nie omijają także wątku nawiązującego do tytułu – kradzenia książek.

Narratorem książki jest niezwykle ciekawa persona – Śmierć. Szczerze mówiąc, pierwszy raz w moim czytelniczym życiu miałam okazję zetknąć się z tą postacią bliżej, mimo że wiele powieści o niej już napisano. A jeszcze przeczytać książkę, opisaną z jej – przepraszam – jego (bo Śmierć jest tu rodzaju męskiego) punktu widzenia to dopiero przeżycie! Ale dlaczego akurat Śmierć? Ktoś powiedziałby, że w takiej sytuacji nawet sam Adolf Hitler byłby dobry. Zresztą, Liesel po zakończeniu fabuły jeszcze przez długi czas żyje, więc on ma do niej? Odpowiedzią może być to, co powiedział w pewnym momencie narrator: II Wojna Światowa to czasy, w których śmierć była dosłownie wszędzie. I wiedziała wszystko. Zresztą, Śmierć musi się interesować ludźmi i ich historiami – to podstawa pracy tej istoty. Także dzięki takiemu narratorowi, jego specyficznemu podejściu do wojny i do ludzi, na których patrzy z boku, pozbawiony ich wahań, problemów i emocji, otrzymujemy powieść z niebanalnym, świeżym spojrzeniem, wciągającą i intrygującą. Sama Śmierć to interesująca postać – pisarz oryginalnie ukazał nam charakter, zainteresowania – okazuje się, że Śmierć także je ma – i poglądy na otaczającą rzeczywistość. Wykreowanie takiego bohatera w wiarygodny sposób graniczy z cudem, wywołanie mojej sympatii zamiast ironicznego komentarza to podwójny złoty medal. Reszta powieści także nie jest zupełnie schematyczna – kiedy uśmiechałam się zjadliwie, myśląc, że stanie się to, co przewidywałam, okazywało się, że wręcz przeciwnie – powieść mnie zaskoczyła, choć losy bohaterów nie są zbyt skomplikowane. Ot, życie i tyle. Niezwykłe były także dopracowane szczegóły powieści, małe, drobne pomysły, składające się w idealną całość, które mnie sprawiają niebywałą przyjemność. Być może wiecie co czuję, kiedy Autor serwuje kilka drobnych, ale jakże błyskotliwych scenek? Można to porównać z delektowaniem się ciastkami, wypełnionymi masą czekoladową, Ptasim Mleczkiem czy Rafaello. Mniam!

Język jest jednym z największych atutów powieści. Z pozoru minimalistyczny, usiany jest wieloma metaforami, które, jeśli nasze szare komórki pracują na odpowiednich obrotach, odsłaniają głębię spojrzenia Autora i niezwykłą umiejętność uchwycenia koloru, faktury, uczucia i kształtu w jednym, niekiedy dwóch słowach, co skutkuje, niestety, wciągnięciem czytelnika w środek historii, pełnej barw i wrażeń. Czasami, tam, gdzie trzeba, pisarz wstawia słowa proste i dosadne, czasami snuje delikatne nici prozy artystycznej najwyższych lotów, czasem po prostu opowiada, a wszystko robi z lekkością wirtuoza i pewnością siebie, dokumentując zwykłe życie, a jednocześnie je mitologizując, albo, to lepsze określenie, zamieniając na ślicznie napisaną bajkę, ale bez zakończenia żyli długo i szczęśliwie, a może i z nim, kto wie. Momentami nie ukrywa rzeczy, które inni z pewnością by zachowali w wyobraźni, czasami jednak nie mówi nic. Autor wie, jak operować ciszą, niczym wprawny reżyser. Dzięki temu historia Liesel jest prozatorska , liryczna i zwykła, pozbawiona wszelkich cech życia upiększanego na potrzeby literatury, a przez to bardzo wiarygodna. Pełna wyczucia, pozbawiona nachalności, zupełnie nieprzegadana. Pozornie prosta, ale tak naprawdę bardzo skomplikowana, misterna, krucha. Mam wrażenie, że trochę niepotrzebnych wątków, kilka zdań, a nawet słów więcej i harmonia zamieniłaby się w dysonans.

Opisy zostały zbudowane podobne – kilka zdań u Autora to kilka akapitów u innych. To niezaprzeczalny tego, że mamy do czynienia z pisarzem wybitnym – przy kilku innych recenzjach bardzo dobrych książek także o tym wspominałam. Bo zawarcie wszystkich wrażeń słuchowych, węchowych i wzrokowych w kilku zdaniach jest mistrzostwem, wymaga wielu lat intensywnych ćwiczeń albo niebywałego talentu. Tak samo, jak z opisami uczuć bohaterów – pisarz znajduje słowa, które w sposób zwięzły, a jednocześnie bardzo bogaty znaczeniowo oddają to, co w danym momencie czuli bohaterowie. Jak ja uwielbiam takie książki!

Pomiędzy tekstem głównym znajdują się przerywniki, dopowiedzenia Śmierci, jakby didaskalia. Na początku denerwowały mnie, wybijały z czytania, ale teraz widzę, że dopełniają tekst, rozszerzając maksymalnie perspektywę, nie burząc porządku książki. Dzięki temu pisarz uniknął dłużyzn, mielizn i innych Zdradliwych Pułapek Na Autorów, na które wiele z nich się łapie. Dzięki temu książka zyskuje także oryginalny układ, jakiego jeszcze u żadnej powieści nie zauważyłam, niezwykle pomysłowy chwyt, także z graficznym wyróżnieniem. Co więcej, to również świadczy o pomysłowości pisarza i jego odwadze – gdyby znów ktoś miał cięższe pióro i mniej talentów, pomysł okazałby się klapą, kolejnym gwoździem do trumny jakiejś beznadziejnej książki. Być może nawet i ja, z moją nieszczęsną tendencją do słowotoku, zniszczyłabym to, jeśli w ogóle wpadłabym na taki pomysł. A prawdopodobnie nic podobnego nie wpadłoby mi do głowy.

Bohaterowie to sylwetki z krwi i kości. Portretując główną bohaterkę, pisarz konstruuje ją z cieni i świateł, wad i zalet. Liesel wpada w gniew, drze nawet książkę, kradnie je, nienawidzi Hitlera i zakochuje się w swoim przyjacielu, Rudym Steinerze, tą pierwszą, nieśmiałą szczeniacką, jednak prawdziwą, miłością. Z czasem zapomina o swojej prawdziwej matce, o co przecież nie można jej winić, ale trzeba przyznać, że Autor nie pomija niczego, odnotowuje nawet najmniejsze uczucie dziewczyny, negatywne czy dobre, potępiane czy nie. Dzięki temu Liesel jest ciekawą, wiarygodną postacią, taką jak każdy, ani zupełnie białą, ani zupełnie czarną. Głównie wzbudza jednak sympatię, ale taką prawdziwą sympatię człowieka do człowieka, a nie człowieka do postaci, która z racji swojego papierowego charakteru ma prawo życia tylko w powieści. Ciężko uwierzyć nawet, że powieść jest wymyślona, nie jest to żadna fabularyzowana biografia czy coś w tym stylu. Na moje szczęście – i pisarza również – Autor nie ocenia żadnego z bohaterów, pozostawiając to chyba czytelników, albo chcąc wywrzeć na nich większe wrażenie. Gorsze jest przecież czytanie o bestialskich czynach żołnierzy względem Żydów, niż biadania narratora na ich złem, przynajmniej taka jest moja opinia.

Wiele sympatii wzbudzają także pozostałe postacie – Rosa, dobra kobieta z mocno niewyparzonym językiem, Hans Hubermann ze swoimi oczami i akordeonem. Obaj są prostymi ludźmi, jednak Autor, opisując następujące po sobie epizody powieści, delikatnie pogłębiając ich psychikę, ukazuje wielkie pokłady mądrości życiowej i dobroci, a także powiększającej się miłości do ich przybranej córki, chociaż każde z nich okazuje to w inny, sobie właściwy sposób. Nie sposób także nie napisać o Rudym, typowo aryjskim dzieciaku z blond czupryną, marzącym o zostaniu Jessem Owensem, murzyńskim zwycięzcą Igrzysk Olimpijskich w 1933, któremu, jak się domyślacie, Hitler nie podał ręki. Nie można go nie lubić, nie mówiąc już o kibicowaniu mu podczas sprzeczek z komendantem jego oddziału Hitlerjugend i nie uśmiechać się na wspomnienie tego wątku z miłością do Liesel. Jednak chyba tylko Liesel lubię bardziej niż jedną z najtragiczniejszych postaci, a zarazem jedną z najciekawszych – ukrywającego się w piwnicy Hubermannów Żyda, Maxa. Z jego pojawieniem się wiąże się długa historia, którą musicie sobie, naturalnie, doczytać sami. W każdym razie postać niedoszłego żydowskiego boksera, który chce bić się z samym Hitlerem, młodego mężczyzny z włosami jak piórka ptaka jest niezwykle sympatyczna i, jak to bywa w takich książkach, budzi współczucie, ale nie sentymentalne politowanie, nie tylko dlatego, że musi się ukrywać. Max ma własne historie, własne koszmary, własne wyrzuty sumienia, tak samo jak Liesel, ma też pewny talent do malowania, który stara się wykorzystać podczas długich dni w piwnicy. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że gdybym spotkała go nawet w takich okolicznościach jak główna bohaterka, na pewno polubiłabym go bardzo tak jak ona. Z innych postaci, o których warto napisać więcej jest Ilsa Hermann, biedna, załamana po śmierci swojego syna kobieta, która dostrzega w małej złodziejce książek to, czego inni nie zauważają, lub nie chcą zauważyć. Jest to ciekawa postać, Autor nie ocenia jej, wydaje się wręcz, że jej współczuje i niejako ją rozumie, szczególnie jeśli chodzi o zamknięcie się w domu i życie bólem, który w końcu pokochała, bo nie było innego wyjścia. Bardzo ją polubiłam, jednak bardziej tą sympatią, jaką darzymy życiowych nieudaczników, ludzi, którzy odpadli z gry przed jej ostatecznym zakończeniem. Wszyscy są tylko ludźmi, zwykłymi, w rzadkich przypadkach tylko zhitleryzowanymi, traktujący Wodza i jego pomysły jak następne obowiązki, coś w rodzaju chodzenia do szkoły albo do pracy. Niemcy z książki są tacy jak wszyscy – przede wszystkim chcą żyć i postępują zgodnie ze swoimi poglądami, charakterem.

W tle przewijają się jeszcze inne sylwetki – niedosłyszący Tommy, zhitleryzowana Frau Diller, biologiczny syn Hubermannów, który życie zakończył (jak wielu innych, młodych Niemców) w śniegach Stalingradu, ich biologiczna córka, Trudy, inni mieszkańcy Himmelstrasse, w tym nieszczęsna sąsiadka i jej syn, który popełnił samobójstwo. Koledzy i koleżanki Liesel ze szkoły, różnego rodzaju ulicznicy, z którymi Rudy i złodziejka książek kradną jabłka latem. Dowódca Rudy'ego z Hitlerjugend. Znajomi Hansa z wojska. I wiele innych postaci, pokazanych migawkowo, jednak z taką samą przenikliwością. Ludzi, na których natykamy się w codziennym, zwykłym życiu, ni to czarnych, ni to białych.

Pisarz traktuje fabułę dość luźno. Czasami z wyprzedzeniem informuje nas, co nas czeka, czasami wtrąca długie dygresje, dzięki którym możemy dowiedzieć się o pracy Śmierci w czasie II Wojny Światowej, niekiedy cofa się kilka lat wstecz, opowiadając jakąś historię od początku, by nie zakłócić późniejszych wydarzeń niepotrzebnymi wydarzeniami i retrospekcjami, na czym ucierpiałaby specyficzna konstrukcja. Raz czy dwa razy zdarzyło się zapętlenie akcji – wydarzenie przedstawiane przez Śmierć na początku, tak naprawdę ma miejsce dopiero przy końcu powieści. Akcja toczy się jednak w niemal uporządkowanym rytmie. Nie można też narzekać na efekt cięcia scen, bo pisarz pisze tylko tyle, by nie było wszystkiego za dużo – przydługich opisów dni, w których nie dzieje się nic, co nie miałoby wpływu na akcję - ale także nie za mało i fabuła przebiega lekko, potoczyście. Mimo niejakiej przewidywalności (wiemy, że pisarz przypomina nieco, pod pewnym względem G.R.R Martina, tego od Gry o Tron, w której w najnowszym tomie są niemal inni bohaterowie niż pierwszym), akcja trzyma w napięciu, dzięki temu książka niemiłosiernie wciąga.

Akapit trzeba poświęcić także prawdzie historycznej, zawartej w książce. II Wojna Światowa z wielu powodów nie przestaje być tematem drażliwym i budzącym wiele emocji i kontrowersji. Poruszając się po takim grząskim terenie, pisarz obiera najbardziej racjonalną drogę. W stosunku do Auschwitz użył wyrażenia niemieckie obozy na polskiej ziemi , za co mam ochotę mu pogratulować, nie ma moim zdaniem lepszych słów na ucięcie wielu wątpliwości na ten temat. Pisarz także, snując opowieść o dziewczynie zakochanej w książkach, rozwija swoją koncepcję sposobu przejęcia władzy przez Adolfa Hitlera – słowa. Słowa, które zawładnęły umysłami Niemców, wydobywając z nich uśpioną w każdym z nas bestię. Słowa są potężne, mówi narrator, rozumieją to też Liesel i Max, nienawidząc ich za to, że ściągnęły na jej miasteczko bombowce, że za nie Niemcy muszą płacić taką wysoką cenę. Nietrudno w to uwierzyć – dowodów jest wiele, a najbliższym jest to, że książka, zadrukowana tylko słowami, wciągnęła mnie tak bardzo, jak życie.

Przed tym, kiedy przejdziemy do minusów, by polać ten tort jeszcze jedną warstwą lukru, wspomnę o obrazkach, których nawet kilka znajduje się w tej książce. O ile te z Strząskaczki słów były w pewnym sensie konwencjonalne i adekwatne do treści opowiadania (a mimo to w swoich dość naiwnych liniach bardzo ładne), to ptaki znajdujące się w innej książce Maksa, zatytułowanej Zbędny człowiek, skradły kawałek mojego serca. Czasami nawet sięgam po książkę, by na nie popatrzeć. Są absolutnie genialne, chociaż nie wiem, na czym polega ich wyjątkowość. Tutaj należą się także pochwały edytorowi książki, ponieważ pod rysunkami widać kawałki najprawdziwszego, angielskiego wydania Mein Kampf , jedynego artystycznego przedsięwzięcia niespełnionego malarza nazwiskiem Hitler, nawet w swoim czasie popularnego. Niezwykła dokładność, podziwiam to.

No właśnie, minusy. Ja tu słodzę jak nigdy, a wy zastanawiacie się, co się ze mną porobiło, czyż nie? Czy moje złośliwe, wprawne oko nie dostrzegło minusów? Ano zauważyło, nie bójcie się. Jeden z nich rzuca się w oczy – jest nim filmowa okładka. Filmowe okładki zwykle są podobne do plakatów, a to znaczy niezbyt ładne, delikatnie mówiąc, a w dodatku książka w ten sposób staje się droższa. Z tą nie jest tragicznie, jednak dobrze też nie, szczególnie dlatego, że wolałabym, jak już, samą Liesel z książką, bez tego wszystkiego w tyle, przez co mam wrażenie przeładowania, czyli napaciania. Na drugim planie mamy scenę palenia książek w miasteczku dziewczyny, czyli, oprócz wielkiego stosu palących się książek, ludzi w hitlerowskich mundurach i flagi ze swastykami, a poniżej jeszcze hasło promujące film, dość nieadekwatne do całości. Chyba że w filmie dużo przeinaczyli, co jest możliwe. Zresztą, sama aktorka nie robi na mnie większego wrażenia, w moim odczuciu nie przypomina Liesel – ale to właśnie jest bolączka oglądania filmu po przeczytaniu książki, która, jak zapewne wiecie z doświadczenia, zwykle jest lepsza od ruchomego obrazu.

Nie macie wątpliwości, czy polecam, prawda? Więc, kiedy przeczytacie ten mój niemal w całości pochwalny pean, biegnijcie do biblioteki czy też księgarni, bo tę powieść trzeba mieć po prostu na półce, i czytajcie. Od razu mówię co wrażliwszym czytelnikom, że nie muszą obawiać się przytłaczającego smutku, jaki towarzyszy tej powieści, jak zresztą wszystkim dobrym książkom o II Wojnie Światowej, bo pomiędzy białym niebem na początku a czerwonym na końcu, rozpięta jest cała gama barw, mieniących się wieloma odcieniami. Oczywiście na potrzeby reklamy nie wspomnę, że większość z nich jest ulubionymi barwami Śmierci, istoty, która, jak dowiadujemy się zaraz na początku, bardzo kolory i łowi je. Jakby chciała odwrócić swoją uwagę od tragedii ludzkiej śmierci, tej jednostkowej i tej zbiorowej, w czasie jednej z wielu potwornych wojen.

Tytuł: „Złodziejka książek”
Autor: Markus Zusak

Moja ocena: 8/10 

11 komentarzy :

  1. Książka była naprawdę niesamowita. Nie dziwię się wszystkim pochwałom, ją naprawdę czytało się bardzo dobrze. Poruszająca, wręcz zalewająca emocjami - takich książek trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Filmowa okładka, to praktycznie żaden minus :) Mnie akurat ona się bardzo podoba.Przyciąga wzrok i przykuwa uwagę. Książki co prawda jeszcze nie czytałam, ale leży na półce i czeka cierpliwie na swoją kolej. Przyznam się szczerze, że nie spotkałam się jeszcze z takim przypadkiem, gdzie głównym narratorem jest śmierć. To może być naprawdę ciekawe doświadczenie. Martwią mnie tylko wspomniane przez Ciebie didaskalia, którą mogą wybudzać z rytmu. Ale mimo wszystko myślę, że nie będzie aż tak źle. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się bardzo podoba filmowa okładka Złodziejki, uwielbiam ją:) Śmierć ukazana została w rewelacyjny sposób. Myśląca, czująca, obserwująca. Widząca kolory i łagodnie wyciągająca dłoń, by zebrać dusze zmarłych i pomóc im przedostać się na drugą stronę. Po lekturze tej książki boję się jej o wiele mniej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie książka rewelacyjna. Rola narratora nowatorska i zachęcająca do czytania :) Jednym słowem polecam wszystkim, którzy jeszcze po nią nie sięgnęli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Książkę czytałam i zrobiła na mnie duże wrażenie. Jeśli ktoś nie czytał powinien szybko nadrobić tą zaległość.

    OdpowiedzUsuń
  6. Osobiście od dawna mam zamiar przeczytać tę książkę, jednak zawsze coś stoi mi na drodze by to zrobić... Cóż, zabiorę się za nią po maturze!

    OdpowiedzUsuń
  7. Książkę mam w planach przeczytać, tym bardziej że zauroczył mnie Posłaniec tego autora :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę w końcu znaleźć czas i przeczytać tę książkę skoro jest tak powszechnie zachwalana :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam tę książkę! Pierwszy raz czytałam w wersji z biblioteki, jeszcze z oryginalną okładką. Dostałam własny egzemplarz już z filmową. I choć dziewczynka ładna.. to ta pierwsza ma jednak większy urok :c Ale sama w sobie fabuła, język, treść... wspaniałe!

    LimoBooks :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Koniecznie muszę się wziąć za tę książkę, bo jakoś nie było okazji ;)
    http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Mysza dziwadło, czytała tę książkę, gdy była małą dziewczynką i w większości nie pamięta, o co dokładnie chodziło, ale kilka zdań, sformułowań, przetrwało w pamięci i przypomina mi się do dziś.
    W ogóle ta okładka filmowa to już nie to samo, nie widać tego charakteru młodej Liesel, niczego nie widać. Ta oryginalna okładka była idealna, tak jak i ta książka.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!