Na końcu Królestwa
Niebieskiego Ridley’a Scotta, filmu wprost proporcjonalnie głupiego do
pięknej twarzyczki Orlando Blooma i ilością historycznych błędów równającą się
litrom czerwonej farby wylanej na planie, padło jedyne chyba w tym wszystkim
mądre zdanie: Pokój w Królestwie
Niebieskim do dziś jest kwestią problematyczną. Oj, z pewnością jest i to
nie tylko dlatego, że Jerozolima jest stolicą trzech wielkich religii (i to
jakich! Judaizm, chrześcijaństwo i islam czerpią z tych samych korzeni, ale
historia, pewne założenia i wzajemne animozje przeszkodziły im w dogadaniu
się). Do bolesnej starożytnej historii Żydów (niewola babilońska, perska, potem
okupowanie kraju przez Greków i Rzymian, a potem najgorsze – najazd Arabów)
doszły krucjaty, podczas których baronowie Królestwa Jerozolimskiego i
Arabowie, mordując się wzajemnie, zabijali Żydów. Religijny zapał i upojenie
zwycięstwami na Bliskim Wschodzie, przyczyniły się do rozpoczęcia w Europie
prześladowań wyznania mojżeszowego, co z powodzeniem kontynuowała Inkwizycja. O
pewnym austriackim pozerze z śmiesznym wąsikiem, który upierał się, że jest aryjskim Niemcem, nie wspomnę –
wspomnienia z wycieczki do Auschwitz-Birkenau prześladują mnie dziś. Zrozumiałe
więc jest, że Żydzi po tym wszystkim chcieli mieć swoje państwo tam, gdzie
kiedyś na tronie zasiadali Dawid i Salomon. Czy jednak mają prawo postępować z
ludnością arabską niemalże tak, jak postępowano z nimi w Europie? Czy to na
nich mają stosować starą, budzącą już za czasów Jezusa kontrowersje zasadę oko za oko, ząb za ząb?
Wojna Izraela z Autonomią Palestyńską toczy się dziś.
Znana z telewizyjnych „Wiadomości” Strefa Gazy, nazwana tak od pięknego,
starożytnego miasta Gaza (świadka wojen Diadochów, bitew o Aszkelon i goszczącego
w swoich murach takie osobistości jak Saladyn czy Ryszard I Lwie Serce), jest
symbolem tej wojny, bardzo trudnej dla ONZ i Unii z powodów historycznych, bo
jeśli miejsce to jest kolebką Żydów, to przecież większość została wygnana, a
Arabowie mieszkają tam od V w. n.e, co w ludzkim, niedoskonałym ujęciu też jest
zawsze. Do wszystkiego dochodzi
jeszcze skomplikowana polityka międzynarodowa, która nie uznaje słabszych, nie
mówiąc o zwykłych obywatelach i zupełny brak zgody pomiędzy obiema nacjami, mający
także źródło w religiach – judaizmie i islamie – które niekoniecznie mówią o
przebaczeniu, a także każą traktować innych z góry. Oba narody wiele
wycierpiały w swojej historii, także i podczas tej wojny, ale z tym Polityka
się nie liczy i zadaniem niezaangażowanych w nią ludzi, dlatego ich rola, tym
właśnie pisarzy, jest pochylić się nad cierpieniem zwykłego człowieka, dla
którego nie liczą się racje obu stron, tylko to, że żołnierz – obojętnie w
jakim mundurze – przyjdzie i rozwali ci dom lub zabierze ojca do więzienia. Bo
– kto wie – jakiś polityk czy wojskowy, dla którego wioski pełne żywych ludzi
są tylko pozycjami na linii frontu, stanie się nagle czuły na ból, a obie
strony zrozumieją, że lepiej jest nawiązać dialog i pójść na kompromis, który
zdaje się być jedynym w tej sprawie normalnym rozwiązaniem, neutralizując
terrorystów obu stron i godząc się. Może po przeczytaniu książki ktoś zrozumie
cenę pokoju i doceni ten stan w Europie póki jeszcze można, a komuś otworzą się
oczy na ewidentne zło na świecie. Tak jak Chłopiec
z latawcem. Może, w takim razie, jest jeszcze jakaś szansa dla Izraela i
Palestyny?
Nie wierzę w te całe pokojowe akcje, bo, jak powiedzieli
starożytni Rzymianie – chcesz pokoju, gotuj się na wojnę – i być może zmienię
zdanie, kiedy na podwórku zobaczę rosyjski czołg, to jest jednak zupełnie inna
sprawa. Dobra pacyfistyczna książka musi być przecież literackim arcydziełem,
by poruszyć serca całych narodów, pomóc im spojrzeć ponad podziałami, co się
zdarza niezwykle rzadko. Ale co mi tam – pomyślałam, otwierając tę książkę –
przynajmniej przeczytam kawałek dobrej literatury.
Siostra Ahmeda, Amal, została rozerwana przez minę
przeciwpiechotną, kiedy goniła motyla na łące. Potem żołnierze izraelscy kazali
wyprowadzić się domu, w którym mieszkała jego rodzina, i przenieść się do
mniejszego. Tu jednak wydarzyła się największa tragedia w życiu chłopca – ojca
zaaresztowano, znajdując w ogródku zakopaną broń. Kiedy głowa rodziny odeszła i
kolejny dom został zniszczony, to Ahmed i jego młodszy o rok brat, Abbas, muszą
się zaopiekować rodziną. Czy jednak chłopcy dadzą radę? Czy niezwykły dar, dany
głównemu bohaterowi przez los, pomoże Palestyńczykom i Izraelitom stać się
jednym narodem? Jak potoczą się losy głównego bohatera – również wątki dotyczące
spraw sercowych – i jego rodziny, tak okrutnie doświadczonej straszliwą wojną,
toczącą się przecież w cywilizowanym świecie XXI wieku? I czy przebaczenie jest
najlepszym wyjściem z sytuacji?
Niewątpliwie największym plusem książki jest jej wydanie i
potwierdzi to każdy, kto miał ją w swoich rękach. Tytuł, napisany piękną,
różową czcionką, jest wytłaczany i na okładce i na grzbiecie, a zdjęcie
biegnącego ulicami jakiegoś miasta chłopca na białym tle jest niezwykle
intrygujące i sprawia, że okładka łatwo wpada
w oko. Na tylnej stronie okładki mamy kolejny, lekko lśniący wytłaczany
napis, wyjaśniający o czym będziemy czytać, ładną grafikę przedstawiające
kwiaty na jakimś drzewie (kwiaty migdałowca?) i dość długi opis. Całość wygląda
minimalistycznie, bardzo estetycznie i w pewien sposób nawiązuje do treści,
chociażby delikatną, dyskretną się urodą, mającą w sobie coś intrygującego, co
sprawia, że mimo wszystko oprawa zaciekawia. Prawdziwa uczta zaczyna się
dopiero w środku: przy każdym rozdziale umieszczono zarys gałęzi tytułowego
drzewa migdałowego, a przy karcie każdej z czterech części książki niemal całą
jego sylwetkę. Rysunek jest bardzo misterny i bardzo mi się spodobał – kiedy
otrzymałam książkę, przez całe półgodziny kartkowałam ją, w poszukiwaniu drzew,
a w czasie czytania owe rysunki umilały mi czytanie. Nie wiem, czy Wydawnictwo
przedrukowało ten pomysł z wydania oryginalnego, czy – tak jak okładkę –
zaprojektowano w Polsce, ale jestem naprawdę pod dużym wrażeniem. Lubię takie
dodatki w książce, byle minimalistycznie i ze smakiem, jak tu.
Język, jakim posługuje się pisarka, jest prosty i lekki,
wbrew tematowi. Nie ma tu żadnego
specjalnego stylu, trudnych metafor i ukrytych znaczeń; jedynym novum są wtrącenia w języku arabskim i
żydowskim, które sprawiają, że powieść staje się bardziej wiarygodna. Szczerze
mówiąc, po stylu czuć nieco, że Autorka jest debiutantką – nie ma żadnych
językowych błędów czy też potknięć, słów użytych nie tam, gdzie trzeba, czy
słownego przesadyzmu, jak mówi moja
kochana kuzynka (wszyscy wiecie, o co chodzi), co podziwiam, bo narracja jest
prowadzona z perspektywy głównego bohatera, jednak wydaje mi się, że pisarka
nie nabrała jeszcze pewności siebie właściwej doświadczonym pisarzom, pisze
nieśmiało i nieporadnie, czasami po prostu nie wiedząc, jakiego słowa użyć.
Odbiera to książce wiele barw, pozbawia ją życia,
sprawiając, że perspektywa staje się płaska i mniej różnorodna; słabiej
odczuwamy uczucia postaci, przez to one stają się bardziej nierealne, nie
mówiąc o dynamice w niektórych scenach oraz dramatyzmie akcji – opisy, które
mogłyby stać się porywające czy zapierające dech w piersiach (także w
negatywnym tego słowa znaczeniu, jak w początkowej scenie z nieszczęsną Amal
czy wtedy, kiedy rodzinę wyrzucano z pierwszego, a potem z drugiego domu).
Czasami było też za lekko, a czasami wręcz przeciwnie – nachalne podkreślanie
mrocznych stron strefy Gazy naprawdę może zirytować takiego czytelnika jak ja.
Najlepiej jeszcze udało się Autorce opisać zwyczaje panujące w Palestynie –
wesele Ahmeda i Nory było barwne, ciekawe, a styl Autorki żywy, aż chciało się
czytać. Szkoda tylko, że potem było znów gorzej i z nieba spadłam na ziemię.
Główny bohater jest ciekawą postacią… ale tylko na
początku. Później okazuje się, że jest matematycznym geniuszem i wszystko, co
tyczy się jego osoby staje się różowo-mdlące, łącznie z szybkimi awansami na
uniwersytecie i przyjaźnią z żydowskim profesorem. Chociaż tak o sobie nie
myśli, jest chodzącym ideałem: dba o rodzinę, kocha ojca, świetnie idzie mu na
uczelni, ma mnóstwo przyjaciół i tak w ogóle. Dziwne. Makabryczna śmierć
siostry nie pozostawiła żadnego śladu w jego psychice? No nie wiem, może ja mam
zryty książkami mózg, a ponieważ ponoć książki uczą empatii i są raczej dla
wrażliwców, nie rozumiem, jak działa mózg matematyka, dla którego liczą się
tylko chłodne kalkulacje. Dbanie o rodzinę jeszcze mu przebaczę, bo dobre
dzieci jeszcze, wbrew pozorom, istnieją, ale nie wydaje się nikomu dziwne, że
tak szybko zaskarbił sobie sympatię Żydów na Uniwersytecie Hebrajskim (!)?
Nijak ma się to do rzeczywistości, przynajmniej dla mnie. Z wiekiem stał się
niemniej denerwujący, bo jego działania w strefie Gazy pokazują go w raczej negatywnym
świetle – ot, amerykański, napuszony naukowiec, który niekoniecznie da się
lubić, nie mówiąc już o poprawnym skonstruowaniu postaci przez Autorkę: Ahmed
wydał mi się płaski, bez życia, jednoznaczny i bardzo szablonowy. Czy mam
napisać, że szkoda? E tam, zrobiłam to już tyle razy, że każdy chyba wie, co
czuję krytykując coś, co mogłoby być lepsze, prawda?
Porywającą postacią mógłby być Abbas, brat głównego
bohatera, ten zły (z doświadczenia wiem, że zwykle mroczne postaci są lepiej
skonstruowane i bardziej ciekawe niż te dobre). Autorka przez tę postać chciała
napiętnować Hamas ale i terroryzm w ogóle, pokazując, jak bardzo może zniszczyć
nienawiść. Pomysł super, jednak o ile postać Ahmeda była jasna, to Abbas jest
może tylko lepszy od Saurona, Voldemorta i złych czarnoksiężników z baśni, tyle
że na końcu zmienia się w Dobrego Wujka, zupełnie tak, jakby bestia okazała się
pięknym księciem. Mogłoby być to piękne i wzruszające, w końcu we wielu
książkach motyw przebaczenia jest jak najbardziej obecny, ale brak tu półcieni;
delikatnej analizy psychologicznej, zrozumienia, rozbudowanych aspektów
psychologicznych i choćby odrobiny autentyczności – wszystko wydaje się więc
być szyte grubymi nićmi, co zbytnio mnie nie przekonuje. Dla ścisłości:
zupełnie mnie nie przekonuje. Nic a nic.
Pozostałe postacie zostały tylko delikatnie nakreślone,
zostawione przez pisarkę w formie szkicowej. Mądry Baba, trochę jak taki
dziadek pykający fajeczkę w tych wszystkich bajkach dla dzieci z wielkimi
kolorowymi obrazkami (które wspominam z sentymentem; czasy mojego dzieciństwa,
gdzie jesteście?) i mama, trochę jakby negatywnie podmalowana, sama nie wiem
dlaczego, słaba istota, którą trzeba bronić i która niekoniecznie potrafi
ogarnąć swoje życie i dzieci. Zupełnie źle stworzona Nora, która wydawała mi
się nieco zaskakującym ale i niepotrzebnym wątkiem, Jasmine, której nie
potrafiłam polubić, syn Abbasa, rodzeństwo Ahmeda, przyjaciele ze studiów i
niewiarygodnie serdeczny przyjaciel-profesor oraz jego żona, jedna z tych,
które obwieszają się pacyfkami i wierzą w pokój na świecie, co podziwiam, bo mi
już nadziei zupełnie nie zostało; oraz wiele, wiele innych sylwetek, które
cierpią z braków warsztatowych Autorki, może niewielkich, ale za to bardzo
widocznych, a które, w mniejszej ilości, mogłyby być bardzo ciekawymi,
charakterystycznymi typami, żyjącymi własnym życiem. Czasami po prostu nie
liczy się ilość, ale jakość – są powieści z kilkoma ciekawie skonstruowanymi
postaciami, które więcej mówią o podjętym przez Autora problemie niż portret
zbiorowy jakiegoś narodu.
Fabuła wewnątrz kolejnych czterech części jest spójna,
skonstruowana dobrze, czyta się więc przyjemnie, raczej bez znudzenia, chociaż
w trzeciej części pisarka popada w mielizny luksusów, w jakie opływa Ahmed,
zagłębiając się z pewnym brakiem wprawy w jego życie osobiste i intymne (co
raczej niezbyt ma się do tematu książki). Akcja toczy się dość szybko, pisarka,
która z pewnością nie grzeszy okiem do szczegółu, opisuje wszystko bardzo
ogólnikowo, pobieżnie, z niejaką gracją przechodząc z sceny do sceny. Dość dużo
miejsca zajmują przemyślenia głównego bohatera i ogólne spojrzenia na sytuację
panującą w kraju, połączone z opisami
sytuacji politycznej, biedy życia Arabów i okrucieństwa Izraelczyków,
czym Autorka próbuje zrobić swojej książce odpowiednio dramatyczne tło, tylko
cudem unikając rzucania jawnych gromów na Izrael (wspomniała bardzo szeroko
niechlubną operację Cast Lead, czyli Płynny Ołów, która faktycznie pociągnęła
za sobą wiele ofiar w Gazie) i nawoływania do pojednania, pokoju etc. Wszystko
to zostało przyprawione bajkową wręcz naiwnością i idealizmem, łącznie z
Szczęśliwym Zakończeniem, mającym symbolizować przyjaźń między Izraelem a
Palestyną i dowód na to, że kiedy zjednoczą się pokojowym uścisku dłoni, razem
mogą stworzyć coś, co pomoże całemu światu, pokazując siłę przebaczenia,
potępiając przy tym jak i wojnę, tak i terroryzm (z częściowym
usprawiedliwieniem tych drugich), nie mówiąc
tu już szerzej o moralizujących wystąpieniach obu zainteresowanych bohaterów,
co nieco mnie zdenerwowało – bo jak wiecie – nie ma nic dla mnie gorszego niż wmawianie mi, że
tak będzie dobrze. I jeszcze to odkupienie krzywd z przeszłości, niczym maksyma
wyjęta z kart Biblii: Ostatni będą
pierwszymi. Dzięki temu wszystko jest proste, jasne, łatwe, kompromis przyjemny i
satysfakcjonujący; wojsko Izraela jest złe, terroryści nie mają perspektyw, a
życie w zgodzie jest możliwe. Gdzie Wielka Polityka, wpływająca na mieszkańców,
gdzie animozje religijne (bohaterowie w tej książce są raczej bezwyznaniowi),
tradycje, półcienie, leżące przecież w naturze ludzkiej? Ciężko przecież
wybronić się argumentem, że Autorce nie pasowało to do koncepcji…
Kiedy by mi ktoś powiedział, że powieść jest raczej
baśnią, utopijną wizją przyszłości (albo sama bym wierzyła w to, co wierzy
Autorka), z pewnością inaczej podeszłabym do powieści zupełnie inaczej. Bo to
ładna baśń – o smaku migdałów, które nie są ani słodkie ani gorzkie, pełna
nadziei, jak kwitnąca na wiosnę gałązka drzewa migdałowca. Mamy tu wszystko:
triumf dobra, happy ever after, bardo
dobrych i bardzo złych, prostą fabułę i niemalże magiczne zdolności bohatera,
który ratuje swoją piękną krainę, pełną egzotyki i magii dla europejskiego
czytelnika. Ale czy można pokazać ten bardzo skomplikowany konflikt w takim
uproszczeniu, próbować jakoś wszystko wypośrodkować, pokazując, że są dobrzy i
źli ludzie po obu stronach, kierujący się własnym sercem, szlachetni, pełni
poświęcenia, a polityka tak naprawdę nikogo nie dotyczy? Czy wypada tak o tym napisać? Pomijając
niezwykle istotne kwestie? Opowiadając o tym bez kontekstu, bez historii, w
którą ta wojna jest wpisana, a którą ciężko jest zignorować (tysiące lat!)? Nie
zająknąć się nawet na jakiś kontrowersyjny temat? Moim zdaniem, każda dobra
książka na ten temat powinna wzbudzać kontrowersje. Może wystarczyłoby trzymać
się kurczowo nurtu pacyfistycznego? Cóż, wątpliwości wiele. A baśnie chociaż
wcale nieźle napisane, dość przyjemne i pięknie oprawione, nie zmienią ani
wczoraj ani dziś ani jutro. No, chyba że da relaks, wieczorem i z kubkiem
ciepłego kakao, może i miseczką migdałów (nie polecam jednak, są pyszne, psują
jednak linię) Chociaż i tu nasuwa się pytanie – czy wobec cierpienia tamtych
ludzi, tak wypada?
Tytuł: „Drzewo migdałowe”
Autor: Michelle Cohen Corasanti
Moja ocena: 2,5/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
wydawnictwu SQN
Recenzja bierze udział w wyzwaniu
Wojna i… literatura
Szkoda książki. :-/ Widać, że autorka miała jakiś konkretny pomysł, tylko się zagubiła, zniszczyła to. Gdyby miała na swoim koncie więcej książek, a co za tym idzie rozwinięty kunszt literacki/pisarski to pewnie inaczej wyglądałaby ta książka.
OdpowiedzUsuńPrzykro, że przyjęłaś ją tak negatywnie, większość czytelników odbierają niezwykle pozytywnie, może widzą właśnie to, co autorka chciała osiągnąć, a co w Twoich oczach jej się nie udało. :) Sama muszę wyrobić sobie opinie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
A mnie książka bardzo poruszyła i uważam że jest napisana rewelacyjnie. Ale cóż, ilu czytelników, tyle opinii. Szkoda jednak, że się zawiodłaś.
OdpowiedzUsuńDo tej pory czytałam same pozytywne opinie o tej książce i byłam jej naprawdę ciekawa. Chyba będę musiała sama w końcu po nią sięgnąć i się przekonać jak ja ją odbiorę.
OdpowiedzUsuńDotychczas czytałam same pochlebne recenzje tej książki, dlatego jestem lekko zaskoczona, że Ty odebrałaś ją zupełnie inaczej. Ale czasami tak po prostu bywa. ja na razie nie zmierzam jej czytać, ale jeśli przypadkiem trafi w moje ręce to być może z czystej ciekawości dam jej szansę poznania.
OdpowiedzUsuńJest to pierwsza negatywna recenzja tej książki, jaką czytam. Najwyraźniej wszystko zależy od sposobu odebrania tej książki.Może kiedyś ją przeczytam, by przekonać się, jakie wrażenie na mnie wyrwie.
OdpowiedzUsuńKsiążka od dawna czeka na półce i teraz, pomimo twojej negatywnej recenzji, mam jakąś dziwną ochotę jednak ją przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji na pewno nie sięgnę po tę książkę. Szkoda czasu.
OdpowiedzUsuńMoże sięgnę, bo lubię takie klimaty ;)
OdpowiedzUsuń