czwartek, 30 lipca 2015

Niewola wewnętrzna. Recenzja książki



Człowiek ma naturalne, zwierzęce pragnienie wolności, a niewola – jakakolwiek – jest dla umysłu cierpieniem, choć czasami zniewolony sam  o tym nic nie wie. Wolność? Sprawiedliwość? Ale czym naprawdę jest wolność? W sprawie okupacji jakiegoś kraju przez inny czy niewolnictwa sprawa jest jasna. Później jednak wszystko się komplikuje, a prawda o wolności staje się rzeczą względną, uzależnioną od opinii tego, kto ma władzę. Czy wolność oznacza swobodę słowa, możliwość krytykowania rządzących? Czy jest to wykorzystywanie chłopów francuskich przez szlachtę przed rewolucją, zatrudnianie robotników we wielkich manufakturach i fabrykach za dosłowne grosze? Chłopi w carskiej Rosji mieli już zupełnie źle – można ich było sprzedać jak niewolników, a oświecenie za czasów Piotra Wielkiego przyniosło tylko przemianę brodatych bojarów w fircyków na wzór zachodni. Sprawiedliwość? Ci ludzie byli zniewoleni, to prawda, jednak oficjalna prawda leżała po stronie tych, którzy wyzyskiwali ich, sami zajmując się tylko dworskimi intrygami. Nadeszła Wielka Rewolucja Francuska przynosząc obalenie Burbonów i przetasowania na szczytach władzy. Znów byli równi i równiejsi, ci na dole drabiny społecznej dalej byli uciskani; po rozrzutności Ludwika XVI i Marii Antoniny nadszedł czas na gilotynę Robespierra. A chłopi wcale nie mieli lepiej – w Wandei wybuchło nawet powstanie, które zostało brutalnie stłumione. Zmuszanie kogoś do wolności? To z pewnością nie jest dobry pomysł. 

Nadzieję w wiele robotniczych serc tchnęło jednak coś innego: w 1848 roku niemiecki filozof Karol Marks wydał Manifest Partii Komunistycznej, a w 1867 słynny Kapitał (cały tytuł brzmi Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej). Wymyślony razem z Fryderykiem Engelsem system zyskał miano socjalizmu, który największą popularność zyskał w Rosji, dzięki niejakiemu Włodzimierzowi Leninowi, człowiekowi, który po rewolucji lutowej dokonał kolejnego przewrotu razem ze swoją partią, bolszewikami. Zaczęło się to w nastroju pięknych haseł równości, pochwały pracy rolników, robotników i zwykłych żołnierzy, zwracania się do każdego towarzyszu, ale kiedy zabalsamowane ciało Lenina, utrzymującego pozory faktycznych rządów ludu, spoczęło na Kremlu, ster władzy przejął inny człowiek, o znacznie większych ambicjach, stając się po jakimś czasie – w rzeczywistości – dyktatorem o kompetencjach obalonego cara i samowładcy Kraju Rad. Był nim pewien wąsaty Gruzin, Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany bliżej jako Józef Stalin. 

Poznajemy go, gdy zostaje wybrany na sekretarza generalnego Partii, tuż przed początkiem wielkiego terroru. Stalin dopiero buduje swoją potęgę, powoli typując tych, którzy muszą zginąć, nawet jeśli są jego przyjaciółmi, kreślić w głowie plany, eliminować prawdziwych przeciwników i tych, którzy mogliby nimi w przyszłości się stać. Zachowuje jeszcze pozory, ale procesy to reżyserowane spektakle, a zarzuty coraz bardziej wyssane z palca. Stalin jednak wie, że to dopiero początek – w Europie i na świecie sytuacja jest coraz bardziej napięta, a władzę w Niemczech zdobywa Adolf Hitler. Ile jeszcze ludzi musi zginąć, by wzmocnić Czerwonego Boga rosyjskiego komunizmu? Równolegle z jego historią poznajemy opowieść o Soni, młodej dziewczynie z Leningradu (od razu wiedziałam, że wybór miasta nie jest przypadkowy). Rodzina jej ma bogate komunistyczne tradycje, sama dziewczyna wygrała konkurs i stara się o legitymację partyjną. Przeżywa także swoją pierwszą miłość – młody i przystojny lotnik Borys jest naprawdę nią zainteresowany, więc wszystko jest jak w bajce. Do czasu. Rodzice i dziadek Soni zostają zabrani i zabici, ukochany rozstrzelany, babcia umiera, a siostra wychodzi za mąż za człowieka, który może przynieść jej tylko niebezpieczeństwo. Sama Sonia musi się wyprzeć przed Partią swoich rodziców by móc dalej studiować, ale świat jej wartości zaczyna powoli się rozsypywać, a wojna przynosi zupełnie rozczarowanie systemem, w jaki wcześniej tak głęboko wierzyła. Czy odnajdzie w tym świecie szczęście, spokój? Czy kiedyś będzie wolna, przestanie się bać? Czy – zadawałoby się – niemożliwa miłość zakończy się happy endem? I czy rozumie zbrodnicze podstawy stalinizmu? 

Nie jestem pewna, czy akurat tego się spodziewałam. To, że bohaterka przestanie być komunistką, było już pewne po przeczytaniu blurbu. Ale Stalin? Ślinię się na myśl o poznaniu go bliżej! Oczywiście, są biografie i bardzo je sobie cenię, ale w dobrym opracowaniu potrzeba chłodu i dystansu, co jest wręcz niewskazane w literaturze pięknej, gdzie czytelnik ma okazję do prawdziwie intymnego rendez vouz z postacią. Słodkie sam na sam ze Stalinem. Kiedy dowiedziałam się jeszcze, że Sonia mieszka w Leningradzie, mój apetyt jeszcze się zaostrzył, bo oblężenie tego miasta w czasie II Wojny Światowej może być kanwą do wspaniałego, mrocznego horroru z kanibalami i matkami karmiącymi dzieci swoją krwią, nie mówiąc o siarczystym, dochodzącym do minus czterdziestu stopni mrozie, a przynajmniej pewniej refleksji nad człowieczeństwem i sprawiedliwością Patrii, bo kiedy na ulicach ludzie zjadali się nawzajem i zamarzali we własnych domach, towarzysze objadali się kawiorem. Spodziewałam się więc chyba czegoś bardzo poważnego, trudnego, skłaniającego do refleksji, czegoś, co zapamiętam na długo. Ale zaskoczona też nie byłam, choć otrzymałam coś zupełnie innego. Czy to oznacza, że gorszego? 

Musicie wiedzieć, że uwielbiam oprawy broszurowe, nie tylko dlatego, że taką książkę, z grzbietem dostosowanym do ręki, miło się trzyma. Po prostu lubię, bo fajnie wyglądają przy płaskich okładkach, są pewnego rodzaju odpoczynkiem od opraw większości książek. Ponadto książka ma naprawdę bardzo okładkę: dziewczyna (to miała być Sonia, jak przypuszczam) w czarnym płaszczyku i czerwonym szalu, ma warkocz ładnych blond włosów i słowiańskie rysy, a za nią, na sylwetce wieży moskiewskiego Kremla można dostrzec portret Stalina. Te szczegół jest bardzo ciekawy, kiedy go dostrzegłam byłam naprawdę zafascynowana. Na pierwszy rzut oka nic nie widać, ale to jeden z tych ciekawych szczegółów, które uwielbiam znajdywać na okładkach książek. Tytuł został napisany białą czcionką, pasującą zresztą do czarnej okładki, a swoim krojem niemal przypomina rosyjską cyrylicę (właściwie grażdanki, która jest uproszczeniem cyrylicy). Wszystko to bardzo sugeruje, z czym będziemy mieli do czynienia, ale najlepsze znajduje się na wewnętrznych stronach okładki: mamy tam ulice Leningradu i jego z tych słynnych zdjęć, na których Stalin siedzi pod swoim portretem (mówiąc między nami, na portrecie wygląda o wiele młodziej i piękniej niż w rzeczywistości, ale wtedy telewizji jako takiej nie było, więc zamiast botoksu wystarczało do propagandy mocno wyretuszowany portret) wraz ze swoimi współpracownikami. To był naprawdę dobry pomysł, bo książka wygląda bardziej ciekawie i estetycznie, ale i pewien sposób podnosi to jej wartość. Dzięki temu wszystkiemu książka z pewnością rzuca się w oczy, a zainteresowanych po prostu przyciąga – szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak będąc w księgarni i widząc ją, nie pokusiłabym się choć ją dotknąć. W środku także jest ciekawie: zwykłe trzy gwiazdki zastąpiono jedną, uwaga, komunistyczną. Świadczy to tylko o tym, że wydanie zostało naprawdę dopieszczone w szczegółach i za to trzeba pochwalić Wydawnictwo. Aż chce się czytać.  

Fabuła książki, jak większości powieści historycznych, rozciągnięta jest w czasie. Zaczyna się podczas partyjnego zjazdu w 1934 roku, a kończy w 1953, kiedy generalissimus umiera na zawał serca. Na szczęście taka rozpiętość czasu (dziewiętnaście lat!) nie jest dla Autora rzeczą trudną, bo fabuła w żadnym miejscu się nie rwie czy deformuje, stając się nielogiczna, ani też nie brak szczegółów. Tak jak w innych powieściach dostajemy raczej panoramę, ale na tyle dobrą, że wszystko jest logiczne i spójne – wątek Stalina splata się w zaskakujący sposób z wątkiem Soni, chociaż tą dwójkę łączy tylko krótkie spotkanie i może coś jeszcze, ale to Autor pozostawia w sferze mglistych domysłów uważnego czytelnika i wszystko przebiega bez większych zgrzytów, w całość faktycznie pokrytą niejakim mrokiem i mgłą. Trzeba też zwrócić uwagę na publicystyczne zacięcie Autora, który dąży do ukazania faktów historycznych w jak najczystszej postaci, wplatając w książkę konkretne liczby – na przykład ilość umarłych w oblężonym Leningradzie – oraz dołączając przypisy, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Chociaż w sumie sama nie wiem. Z jednej strony pedanteria pisarza i jego potrzeba ukazania rozmiarów ofiar systemu stalinowskiego chwali się jak najbardziej, ale z drugiej można przyczepić się, że Autor nie potrafi zapanować nad gatunkiem powieści, pokazać w jakiś bardziej fabularny sposób rozmiar krzywd ludzkich, ożywić faktów, zamiast podawać liczby jak w jakimś podręczniku. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Może lepiej byłoby, gdy było tego po prostu trochę mniej? To byłoby doskonałe rozwiązanie, takie wypośrodkowanie, idealne dla osoby, która chce poznać nieco faktów, ale i po prostu przeczytać ciekawą książkę. 

Sama fabuła jednak nie do końca przekonuje. Nie dla tego, że książka chyba z założenia nie zapiera tchu w piersiach, nie zaciekawia szybką akcją i przygodami bohaterów rodem z sienkiewiczowskiej Trylogii.  Nie wiem, ale po wszystkich Małych Księciach, śpiewających drzewach, przeskokach między światami, służących i innych tego rodzaju baśniach i bajkach, miałam ochotę na coś poważnego, trudnego. Gorzkiego, bardzo chętnie mrocznego. I właśnie to spodziewałam się znaleźć w tej książce. Kanibale w Leningradzie byli, terror i reżyserowane procesy oraz wmawianie trupom zawału serca (do jednych z wielu absurdów ZSRR należy fakt, że gościu miał dziurę po kuli w piersi, a należało mówić, że miał zawał serca) też, ale … Była niemożliwa miłość, która aż tak niemożliwa nie była, ucieczka do wolności na różowym Zachodzie, który – choć faktycznie lepszy od Rosji – rajem nie jest, cudowne zbiegi okoliczności oraz przesłodzone fragmenty, które mogłyby okazać się mroczne, ale takie nie były i mnóstwo facetów zakochanych w tej femme fatale Soni (naliczyłam aż trzech), co dla dwóch marnie się skończyło. Taka trochę baśń, z księciem zza Żelaznej Kurtyny, który zawsze czeka na swoją ukochaną, mimo że mija kilka następnych lat, i Panem Żabą, który umiera w najodpowiedniejszej chwili (a Sonię nie wiele to obchodzi! Chociaż krzty empatii ta baba nie ma, facet ją uratował i chronił przez siedem lat, a ona ma jego śmierć głęboko gdzieś…) no i pierwszą miłością, słodko-gorzką, niespełnioną i wciąż napełniającą bohaterkę smutkiem, ale ostatecznie zaakceptowaną – przystojny Borys był przecież komunistą i Sonia utkwiłaby w ZSRR na dobre. A wszystko jakieś rozmazane, wyidealizowane, słodkie, boleśnie niemal uproszczone, a kuło mnie to w oczy aż boli. Kolejne rozdziały o Stalinie odkrywają przed czytelnikiem raczej zakulisowe machinacje Czerwonego Bóstwa mające na celu zabijanie kolejnych przeciwników, co samo w sobie jest ciekawe, ale ja oczekiwałam czegoś bardziej… osobistego? Więcej o samobójstwie Nadieżdży Alliłujewej, może mroczne wyprawa w głąb paranoidalnego umysłu, bo to chyba jest ciekawsze niż czytanie o kombinacjach prowadzących do zamordowania kolejnego dobrego bolszewika, zanim jeszcze zdążył pomyśleć o spisku na jego życie. To już było, chciałoby się powiedzieć, to nie jest nic oryginalnego, chyba że zmarnowana możliwość na napisanie czegoś naprawdę nie tyle co kontrowersyjnego, co pobudzającego do refleksji i elektryzującego, może nawet jakiejś nowej perspektywy na tamte wydarzenia. 

Z grubsza nie mogę się przyczepić do faktów, bo o nie Autor zadbał. W książce znajduje się pewna śliczna scenka z udziałem Stalina, ale za żadne skarby świata nie powiem wam o co chodzi. Każdy, kto przeczytał tę książkę, pewnie wie o czym mówię, bo szok albo zdziwienie odmalowało się na każdej twarzy, szczególnie, że w przypis objaśniał, że jest to sytuacja prawdziwa. Pokazuje to tylko, jaka kultura panuje Rosji i ile brakuje temu państwu do reszty Europy, a z pewnością w pewien sposób charakteryzuje samego Stalina. Fuj. Lepiej nie piszę więcej, bo właśnie z kuchni dolatują smakowite zapachy. W każdym razie nad szczegółami polemizowałabym, szczególnie że pisarz nieco nagina niektóre fakty a może po prostu korzysta ze złych, nieobiektywnych źródeł, w każdym razie ogólnie może być niezłym wprowadzeniem w temat niezorientowanych – pisarz jasno pokazuje propagandę, terror i działania Partii, nie zostawiając żadnych aluzji i podając wnioski – do których czytelnik mógł dojść sam – na tacy. To ostatnie mnie bardzo denerwowało, bo, jak wiecie, Zosia-samosia jestem, ale dla zupełne zielonych bądź zielonkawych w temacie może być ciekawym wstępem, nawet zachęcającym kogoś do bardziej szczegółowych badań. 

Sonia jest bohaterką raczej przeciętną. Nieco mdłą. Mocno niestety wyidealizowaną, jak zresztą większość powieści. Na początku niewinna dziewczynka, poznająca uroki zakochania się w osiemnastoletnim przystojniaku, któremu z pewnością nie oparłaby się, gdyby nie jego śmierć, potem wzorowa uczennica i tłumaczka, kochanka idealna pewnego równie przystojnego Anglika. Co prawda, w wielu miejscach Sonia bije się z myślami, z tym, co zawsze wkładano jej do głowy, a coraz bardziej okrutną rzeczywistością, Autor próbuje pokazać, jak coś w niej wewnętrznie się łamie, coraz bardziej i jak z zażartej komunistki staje się wrogiem systemu ZSRR, pragnącą tylko spokoju i życia bez strachu. To wszystko zupełnie zrozumiałe, ale do końca książki zdawało mi się, że Sonia była uroczą dziewczynką, bez większych zadrapań przechodzącą przez życie. Jak bez większej traumy udało jej się opuścić Leningrad? Dlaczego jej partyjna samokrytyka, Borys, rodzice, dziadek i babcia nie wracali do niej w koszmarach? Albo jest bez serca, albo jest taką sobie naiwną dziewuszką, ale skoro ogólnie jest taka miła, dobra i zupełnie niewinna, jakby nawet wojna nie zabrała jej tej naiwności, to raczej to drugie. Brakuje jej mocnych rysów, indywidualności, osobowości, może nawet odrobiny czegoś kontrowersyjnego; brakuje życia. Bo nawet jeśli miałaby w sobie to coś, może nie przeszkadzałoby mi tak, że jest grzeczną dziewczynką, której zależy na studiach bardziej niż na wszystkim innym, ma złote serce (mimo czasem złych wyborów, więc tak źle jeszcze z nią nie jest) i genialną pamięć, której zazdroszczę jak diabli, ah! Może charakterne bohaterki są denerwujące, jak ta dziewucha z Tam, gdzie śpiewają drzewa czy Mare z Czerwonej Królowej, ale takie coś jak Sonia jest po prostu nierealne, nawet tylko w naszym wygodnym świecie, w którym w sumie można być dobrym bez większych konsekwencji, nie mówiąc już o tamtym. Zresztą i tak wybory Soni nie są trudne, bo zawsze znajdzie się jakiś miły facet, który rozwiąże je za nią, no, ewentualnie, powie że to głos serca, a takie rzeczy to każdy zrozumie. 

Jestem podekscytowana, że mogę pisać o Stalinie jako o bohaterze książki. Chociaż to nie jest dobrze nakreślona postać. Tak jak pisałam wcześniej - i tu zabrakło głębi. I to bardzo. Wódz przedstawiony jest jednoznacznie negatywnie, jakby był złem wcielonym, diabłem i samym Lucyferem. Oczywiście, ma też ludzkie, zwyczajne rysy, łącznie z nieźle ukazanymi paranoidalnymi lękami, ale wiele z nich – tak jak stosunek tego ociekającego krwią potwora do swojej córki, Swietłany, ma demonizować jeszcze bardziej jego postać. Nie mówię, żeby ukazać go jako Dobrego Wąsatego Wujka czy coś w tym rodzaju, a uważam, że Stalin, przebiegły psychopata w czysto ludzkim wcieleniu, byłby jeszcze straszliwszy, przynajmniej dla mnie. Zresztą tu i tak jest mało samego Stalina w Stalinie: pisarz zamiast na wątku osobistym, może nawet psychice, skupił się na polityce bohatera i ukazaniu koszmaru, jakim były czasy jego władzy od środka, od samego Stalina, jakby przykład komunistki Soni nie był wystarczający. Jak już pisałam, to jedna wielka zmarnowana szansa i prawdziwe cierpienie dla mnie – książka miała szansę stać się czymś więcej niż tylko zapisem rządów jednego z najkrwawszych ludzi w dziejach (Norman Davies twierdzi, że zabił łącznie 50 milionów ludzi!), niż tylko jaskrawą i zbyt prostą oceną stalinizmu, przeciwstawianą z różowym, wolnym światem zza Żelaznej Kurtyny, który ma także wiele swoich cieni. 

Pozostałych bohaterów jest dość dużo i są dość dobrze naszkicowani. Najwięcej nadziei na ciekawą postać budził Borys, z tą swoją młodzieńczą energią i w ogóle, a potem polubiłam Lejtina, Pana Żabę, bardzo niedoskonałego i w ogóle, ale rozczulającego czytelnika (przynamniej mnie) swoim oddaniem i miłością do Soni. To, jak skończył, jest bardzo ponure i niesprawiedliwe, ale czego nie robi się dla Księcia, angielskiego kapitana marynarki Jenkisa z miasteczka Lovesoft (ta nazwa) który w sumie też był sympatyczny, chociaż nie zasługiwał na takiego kogoś jak jego ukochana Sonia (zasługiwał na mnie, ale cicho). Poza tym mamy jeszcze ludzi z jej mieszkania w Leningradzie i irytującą siostrę, która wkurzała mnie niemal w każdym miejscu, w którym Autor o niej wspomniał i nie tylko dlatego, że była postacią niedopracowaną. W wątku Stalina jest natomiast gorzej, przewijają się bowiem jego współpracownicy, niemal ciągle zastraszeni i płaszczący się przed wodzem, który w każdej chwili może ich zniszczyć, może dlatego tacy bezbarwni i bezpłciowi, nudni i nijacy ze (również) demonicznym Berią na czele, o którym Autor pisze tak, żeby czytelnik przypadkiem dowiedział się, że chce zniszczyć Stalina i przejąć władzę w ZSRR. Wszystkie te postacie mają jednak wystarczający potencjał, by – gdyby je rozwinąć – powstała jeszcze bardziej ciekawa powieść i, o dziwo, są o wiele ciekawsze od pierwszoplanowych, mdłych i niedopracowanych. 

Najsłabszą rzeczą w powieści jest język. Czasami jest on rzeczowy, za bardzo publicystyczny, nadający się raczej do zanudzającej monografii czy pracy przekrojowej niż powieści, czasami jest to żołnierska proza, taka, jaką nawet lubię, a niekiedy Autor stara się na coś jeszcze więcej, z różnym jednak skutkiem. Najbardziej denerwowały mnie jednak powtórzenia tych samych słów w dwóch kolejnych zdaniach i taka konstrukcja, że nie da się ich zastąpić synonimami, wyglądało to, jakby pisarzowi brakowało słów, a jednocześnie nieudolnie próbował pisać literacko i ładnie. Męczyło mnie i irytowało to bardzo, zgrzytałam zębami i w ogóle, ale im bliżej końca, tym było lepiej. Tak samo jak z naiwnymi, przesłodzonym dialogami Soni i Borysa z początku, które później zostały zastąpione lepszymi już dialogami, ale wciąż bardzo nienaturalnymi. Już lepiej było w wątku Stalina i w czasie przesłuchań – pisarz świetnie wcielił się w brutalnego oficera NKWD, a także nieszczęsnego Lejtina, nie mówiąc się o płaszczących się w wielkim stylu współpracowników generalissimusa. Co prawda, z każdą stroną było lepiej, a język Autora stał się w pewien sposób obrazowy i bardziej ciekawy, ale to właśnie styl sprawił, że czytałam książkę dość długo i – czasami – z wyraźną niechęcią. 

Nigdy nie wierzyłam w Zachód – bo bomba atomowa, segregacja rasowa, cała kapitalistyczna niesprawiedliwość, której socjalizm nie jest w stanie uleczyć. Nie wierzę w zupełną wolność i równość wszystkich ludzi, bo o ile ja i z pewnością wielu z was chcielibyśmy czegoś takiego, nie jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie, zresztą jedną z wielu cech człowieka jest jego niedoskonałość. Jednak niewątpliwie ZSRR jest przykładem państwa bez wolności w jej podstawowym znaczeniu. Bo chociaż nie było tam autentycznego niewolnictwa jak w starożytnym Rzymie, to ludzie – co widać również po tej książce – byli niewolnikami. Niewolnikami wewnętrznymi. Niewolnikami strachu. Niewolnikami Partii, jej frazesów, kompletnie oderwanych od rzeczywistości idei. Niewolnikami chęci przeżycia. Niewolnikami zbrodniczego systemu jednego człowieka: Józefa Stalina, postaci wciąż dla mnie nieprzeniknionej i tajemniczej. Ale nie ulega wątpliwości, że on też był niewolnikiem w swoim wnętrzu. Niewolnikiem swojego paranoicznego strachu, urojonych spisków, swojego własnego zła. Niewolnikiem samego siebie. A to chyba najgorszy rodzaj braku wolności jaki może być.

Tytuł: „Mrok i Mgła”
Autor: Stefan Tűrschmid
Moja ocena: 4/10

Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu Rebis

8 komentarzy :

  1. Okładka książki przyciągnęła mnie jak magnes, ale po przeczytaniu recenzji ciesze się, że udało mi się powstrzymać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka zdecydowanie nie dla mnie - historia to ostatnia rzecz, którą lubię, a i Twoja recenzja nie jest specjalnie zachęcająca do "Mroku i mgły", więc na pewno ją sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam czytać, ale jak zwykle zrezygnowałam dla innej książki :P Trochę słabo! Poza tym, nie za bardzo wiedziałam, o czym a książka jest, a teraz już nie mam na nią ochoty, bo to zupełnie nie moje klimaty!
    http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiedziałam, że Stalin był Gruzinem... Bardzo ładna okładka książki, aż chce się po nią sięgnąć! Pomysł też bardzo ciekawy na fabułę... Już myślałam, że lektura będzie dobra i sięgnę po nią, i rozczarowanie. :-/ Eh, głównie zniechęca mnie to, że historia Soni jest trochę/bardzo słodka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słyszałam wcześniej o tej pozycji, ale opis mnie niezwykle zainteresował. Zrobiłaś mi smaka, a teraz mi ją odradzasz ;) . Cóż będę musiała poważnie się zastanowić, ale jeżeli Stalin został przedstawiony tak, jak opisałaś, chyba sobie odpuszczę.

    http://ksiazkowydrogowskaz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Okładka jedna z lepszych jakie widziałam, ale co do treści to na razie blogerzy są dość zgodni:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z opisu fabuły wyczuwam tą książkę jako lekko tandetną... Okładka może i ładna, ale dziewczyna wydaje się być taka wyjęta prosto z Photoshopa :P Trochę tak nienaturalnie wygląda...
    Pozdrawiam
    Tutti

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!