Niedawno byłam na ślubie i weselu mojego kuzyna. Nie był
to tylko odpoczynek od rutyny, ale i okazja do potańczenia, szczególnie że
uroczystość była kameralna i swojska. Wbrew wszelkim pozorom, kiedy jakimś
cudem uda się mnie odciągnąć od książek, jestem stworzeniem gadatliwym i
towarzyskim, zakładam wysokie obcasy i tańcuję do upadłego, nawet jeśli akurat
grają disco polo. Podczas takiej nocy zapominam o wszystkim, czego kurczowo się
trzymam i jest wesoło – bo i atmosfera przyjemna, i ludzie sympatyczni. Ach, te
wspomnienia! Szkoda tylko, że potem trzeba było znów zanurzać się w rutynie.
Nie że wesele jest lepsze od książek, ale jakoś tak smutno. Nawet państwo
młodzi zanurzą się w rutynie, nie będą tak piękni jak tego pamiętnego dnia.
Zacznie się to, co powszechnie nazywamy życiem. Raz lepszym, raz gorszym.
Trudnym, bo nawet miodowy miesiąc się kiedyś kończy. Ale przecież każdy i tak
wierzy w bajkowe happy ever after,
czy chociaż egzystencję pozbawioną poważnych turbulencji. Warunki ku temu są –
w dzisiejszych czasach trzeba się naprawdę postarać, żeby zostać bezdomnym albo
nie zarabiać lichej najniższej krajowej, więc kto ma wystarczająco energii i
pomyślunku, będzie żył całkiem nieźle. Co więcej, jest pokój. Nie ma wojny. Mężczyźni
nie idą na front, by walczyć czasami nie za swoje idee, a kobiety z dziećmi nie
czekają w domach, z bijącym sercem wyglądając listonosza, który może przynieść tę wiadomość, od której zawali się cały
świat. Zresztą żeby czekały. Ostatnia wojna światowa, w wielkim stopniu
polegająca na zabijaniu Bogu ducha winnej ludności cywilnej przez dwóch
szaleńców, udowodniła, że nikt nie może się czuć bezpieczny. Przypuśćmy, że
pewien żołnierz wraca już w czasach pokoju do domu (udało mu się zachować
wszystkie kończyny w stanie nienaruszonym) i … zastaje zgliszcza. Nie daj Boże
dowiaduje się, że żona została zgwałcona i zabita przez przechodzących właśnie
Rusków, albo uznana za Żydówkę i wywieziona do jakiegoś obozu. Właśnie. Wizyta
w Auschwitz-Birkenau nie była jedynym z moich najlepszych życiowych decyzji,
jednakże z całego serca polecam każdemu to miejsce. Trzeba nie mieć serca, żeby
nie wyjść z traumą na całe życie, naprawdę.
Z pewnością każdy słyszał o pokoleniu Kolumbów albo pięknych dwudziestoletnich – inteligenckiej
młodzieży z lat 20., którzy poginęli w Powstaniu Warszawskim. Można ich
chociażby spotkać na kartach Kamieni na
szaniec (bo filmu nie toleruję) – chodzi mi tu o Rudego, Alka i Zośkę. Ale
przecież oni nie byli jedyni, co więcej, do ich przedwojennej szkoły chodził
pewien jasnowłosy astmatyk, który jako osiemnastolatek pisał wiersze – nie
przesadzając – na poziomie Słowackiego. Zna go chyba każdy, jeśli nie z
własnych poszukiwań, to ze szkolnych podręczników, a jeśli nie słyszałeś nigdy
o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, odsyłam do zapomnianych, ale genialnych
interpretacji jego wierszy w wykonaniu Ewy Demarczyk (jeśli słyszałeś o poecie,
również musisz to zrobić). Bo piękne
są to wiersze i nie tylko o miłości do ojczyzny – o ile Dante miał swoją Beatrycze,
a Petrarka Laurę, to Baczyński swoje erotyki i wyznania dedykował Basi
Baczyńskiej z Drapczyńskich. Niepozorna, ładna dziewczyna marząca o zostaniu
krytykiem literackim, z pewnością
bardziej rzeczywistej niż tamte dwie, dość nieśmiała. Coś jednak musiało ich
łączyć, choć pisanie o pokrewieństwie dusz jest dość nieprofesjonalne i
sentymentalne: wzięli nawet ślub, Basia była dwa razy w ciąży, mieli już nawet
własne mieszkanie, miłość przetrwała różne próby. Wszystkie marzenia
zakochanych przekreśliła wojna, Powstanie Warszawskie, śmierć. Najpierw jego, a
potem jej. Przeznaczenie? Ba, czytając biografię poety mogłabym się uśmiać, ale
w zagłębiając się powieść o ich losach miło byłoby w coś takiego uwierzyć,
ostatecznie tacy wielcy artyści mają nawet ciekawszy żywot od zwykłego
człowieka.
Właściwie nie wiem dlaczego chciałam akurat tę książkę na
urodziny. Jestem bardziej ciekawa lektury choćby Dumy i Uprzedzenia, gatunek przecież niemal ten sam. Może to
sierpniowy klimat powstania? Ożywiony płomyk patriotyzmu, którzy zawsze płonie
w moim serduchu? Ryzykowałam przecież wiele – inna książka tej Autorki nie
podobała mi się zbytnio. Wydawca sprytnie jednak umieścił na okładce
rekomendację aktorki z Czasu Honoru i
już wtedy przepadłam. To przecież romans nie byle jaki: nasycona liryką
opowieść o wielkiej miłości poety i żołnierza, a sentymentalna część mojej
osoby uwielbia takie opowieści. I te niezłe opinie, którym jednak nie powinnam
ufać… Zaryzykowałam, od razu po odpakowaniu zamówienia zaczynając czytać.
Właściwa opowieść, przetykana fragmentami wierszy
Krzysztofa, jaką Autorka rekonstruuje, rozpoczyna się od początku znajomości,
kiedy zaczarowana wierszami Basia poznaje Krzysztofa na tajnym uniwersytecie.
Między parą uczucie pojawia się bardzo szybko, po czterech miesiącach pomimo
trudności są już narzeczeństwem. Wraz z małżeństwem pojawia się owa osławiona
rutyna, problemy z patologiczną matką Baczyńskiego, bo w wiejskich azylach nie
można żyć bez końca, a wojenna rzeczywistość uderza z zdwojoną siłą, bo Krzysztof
postanawia wstąpić do Armii Krajowej, a jego żona traci pierwsze dziecko. Gdy
nadchodzi gorący sierpień roku 1944 muszą się pożegnać – nie wiedzą, że na
zawsze. Wszystko przeplata i niejako rozdziela zapis z ostatnich dni Basi,
obejmujący duszące godziny w piwnicy i to, co wydarzyło się po wypadku ze
szkłem, aż do sentymentalnego zakończenia. No i epilogiem, w którym Autorka
wyjaśnia mniej zorientowanym dalsze losy pozostałych bohaterów – państwa
Drapczyńskich i matki Baczyńskiego.
Cokolwiek napiszę później, a napiszę bardzo dużo, trzeba
pogratulować Autorce niejakiego przygotowania do pisania powieści. Oprócz
niezłej znajomości samych wierszy poety, Autorka doskonale odnalazła się w
niuansach okupacyjnej literatury, łącznie z podziemnymi pismami i ich
specyfiką, krytyką oraz sposobami ich kolportażu; zna najważniejsze nazwiska
tamtej epoki i literaturę polską na tyle, by popisać się choćby erudyckimi
aluzjami do Wesela Wyspiańskiego
podczas przyjęcia Basi i Krzysztofa (powiecie, że skoro polska pisarka, to musi
znać rodzimą literaturę, ale często – ku mojemu ubolewaniu – tak nie jest).
Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało, tyle że – niestety! – był to
zupełnie odosobniony przypadek. Zaimponowało mi także wplatanie w akcję scen
lub dialogów autentycznych, co udowadnia, że Autorka faktów nie traktuje
dowolnie, a nawet stara się by stricte
biograficzna powieść nosiła znamiona autentyzmu. Zawiodłam się za to na wielu
innych rzeczach, w tym na rekonstrukcji okupowanej Warszawy. Każdy wierny fan serialu
Czas Honoru, a za kogoś takiego mogę
się uważać (posiadanie wszystkich sezonów na DVD i dostawanie zawału na widok
Władka o czymś świadczy) mógłby to zrobić lepiej. Ciekawiej. Bardziej
szczegółowo. Bo o gadzinówkach, przedziałach Nur für Deuchte,
siedzibie gestapo i godzinie policyjnej wie chyba każdy, tak samo jak o getcie,
szczególnie kiedy mieszka się na stałe w Warszawie. W tej materii pisarka nie
zaskoczyła mnie zupełnie, wręcz rozczarowała, bo miałam ochotę na pełną
szczegółów rzeczywistość, barwny obraz, utrwalony klimat tamtych dni, a nie
ciągłe podkreślanie, że za oknami dzieje się koszmar - to ujęcie bardzo
popularne i ogólnikowe, a przez bardzo nudne.
Okładka jest słodka, śliczna i niezbyt ją lubię. Czarno-białe
zdjęcie stojącej na balkonie i odwróconej do czytelnika plecami dziewczyny, w
staromodnej sukience i z krótkimi włosami; w tle jaśniejsze zarysy domów,
jakieś słoneczne refleksy, niemal białe, na jakiejś ulicy. I różowy tytuł. A
pod nim biały tekst z – oczywiście – wyrażeniem z wiersza Baczyńskiego, na
samym dole imię i nazwisko Autorki również w pięknym, bladym odcieniu różu. I
rekomendacja, która mnie skusiła, również na różowo, w białym kółku (z początku
myślałam, że to naklejka…). Dalej jest jeszcze bardziej różowo: pudrowy grzbiet
z czarnymi napisami, który naprawdę ładnie wygląda na półce i bladoróżowy blurb
z czarnymi napisami i ładnym zawijasem, w którym aż roi się od fragmentów
wierszy Baczyńskiego, jakoś tak gryzących się z czysto reklamową resztą.
Słowem, wylewająca się zewsząd słodycz, chociaż moja kuzynka powiedziała, że
jest mroczna (?), a Mama, że bardzo liryczna. Bo chociaż róż ładnie wygląda na
czerni, o takich ładnych, czarno-białych obrazkach nie mówiąc, to z każdą
chwilą przestaje przypominać coś, czym miała być ta opowieść, kojarząc się
raczej z milutkim romansem retro i tym razem naprawdę dokładnie odzwierciedla
to, co jest w książce. Naprawdę.
Szczerze mówiąc, że gdyby była to historia jakiejś innej
pary, z pewnością książka nie zwróciłaby na siebie mojej uwagi. Oczywiście, w Czasie Honoru są wątki miłosne, a
niektóre opowieści z czasów wojny warte są przeczytania z powodu perypetii
bohaterów, ale jest to rzecz bardzo banalna. Na początku się poznali, potem
pobrali, a na końcu umarli. Ile było takich przypadków? Ale to przecież
Baczyński – podskórna poezja, erotyki wśród szalejącej wokół śmierci, oddanie
życia czemuś bardziej kochanemu niż żona, spełnienie obowiązku ważniejszego niż
ten wobec utworzonej właśnie rodziny, niezwykła wrażliwość jednego z tych wielu
geniuszy, których tak mało rodzi się na świecie. Wtedy pomysł przestaje być
taki zły; chociaż powieść biograficzna niczym niezwykłym nie jest – to jak z
muzyką: toleruję porządny pop, taki z pomysłem. Innowacją tu mogłaby być
właśnie owa liryka, ledwie namacalna poezja, w której życiowa proza wydaje się
piękniejsza, bardziej tajemnicza, nieco fascynująca. I to w dodatku historia
miłosna! Prawdziwa! Mogłoby tak być. Ale nie jest. Pomysł został
zaprzepaszczony, choć na początku nic na to nie wskazuje – ot, przeciętna
polska pisarka opisuje młodą kobietę siedzącą w piwnicy i słuchającą ze
strachem odgłosów niemieckiego nalotu. Ten sposób narracji się jakoś broni, bo
Autorka miała pomysł, ale reszta została napisana – odnoszę wrażenie – w
poczuciu beztroskiego jakoś to będzie.
Nie mówię, że opisanie codzienności ukochanej żony poety jest łatwe, ale im
trudniej tym przecież większy podziw dla pisarza, który przekracza wyznaczone
przez siebie i innych granice, a nie popada w błotko ogranych schematów i
banalnych, prostych rozwiązań rodem ze zwyczajnych romansideł. A to bynajmniej
nie jest to dobry sposób na opowiedzenie historii Baczyńskich.
Czyta się szybko – dla mnie powieść była kwestią jednego
gorącego popołudnia z przerwą na drzemkę (nie wiem, czy była to wina książki
czy upału, w każdym razie z ulgą patrzyłam, jak ubywa nie stron). Język jest
banalnie prosty, choć niemal w każdym zdaniu Autorka sili się na poetycką
lekkość, pisarką wirtuozerię i błyskotliwość porównań, a wszystko raczej z
marnym sutkiem. Znów pełno tu powtórzeń, miałam bowiem niezwykłą przyjemność
czytać ciągle o czymś co jest specyficzne
czy charakterystyczne, jakby nie
istniało więcej słów. Zresztą jest bardzo nierówno: czasami przyzwoicie,
czasami zadziwiająco dobrze, najczęściej jednak topornie i na siłę: nie ma
tego, co Autorka tak bardzo chciała osiągnąć, właśnie dlatego, że chciała tego
za bardzo. Jej język nie jest czarodziejski, nie hipnotyzuje, nie otacza
czytelnika chmurą papierosowego dymu czy zwiewnością najwspanialszych erotyków
poety, lepi się za to od lukru, w dialogach – które z założenia miały być
wypowiedziami człowieka, który poezją myśli i nie jest taki zwyczajny jak inni
– epatuje nadętym, pretensjonalnym
sentymentalizmem, co jednym słowem nazywa się kicz i to w odmianie odpustowej.
Nie macie pojęcia, jak dziwnie to wygląda w kontraście z robotycznymi wypowiedziami reszty bohaterów (może poza tym maleńkim
fragmencikiem o Weselu i niektórymi
wypowiedziami matki Krzysztofa, ale o tym drugim później). Już o emocjach
zawartych w tekście nie mówię, ponieważ te są sentymentalno-histeryczne (czyli
tragikomiczne i to w pejoratywnym znaczeniu tego słowa), również ociekające
lukrem i mało autentyczne, jeśli możemy tu oczywiście mówić o jakimkolwiek
autentyzmie. O niebo lepiej wypada napisany kursywą tekst z perspektywy Basi i
choć w ogóle fragmentom tym wiele brakuje, to stanowią jakiś przerywnik w
wszechogarniającej nudzie. Czuć to jakieś emocje, zbliżamy się bardziej do
bohaterki, dzięki czemu staje się bardziej człowiekiem niż androidem i choć
daleko tu do perfekcji, niektóre ustępy czyta się z prawdziwą, koneserską
przyjemnością. Nie oznacza to bynajmniej, że popieram to zakończenie tak
boleśnie kojarzące się Romansidłem Wszechczasów, to znaczy Titanicem, konkretnie z ostatnią sceną, w której Jack i Rose po
śmierci znów się spotykają. O ile owym filmidle twórcom udało się nie utonąć w
kiczu, to Autorka robi to jak najbardziej świadomie, bo trudno wymyślić coś
bardziej słodkiego. I w głowie nie może się pomieścić, jak na dziewięć warstw
lukru można nałożyć dziesiątą. Z drugiej strony trudno się dziwić – z takimi
bohaterami!
Bo z tym również jest kiepsko. Ja rozumiem, że poeta to
poeta, człowiek trochę z innego kosmosu, ale nie oznacza to chyba, że Baczyński
ma być niebieskookim, złotowłosym aniołkiem – Krzysztof również miał swoje
wady, zalety i tak dalej. Przede wszystkim należałoby obciąć połowę scen i
zamiast tego zająć się psychologią postaci, pogłębić trochę, dodać kilka
światłocieni, wszystko ładnie rozmyć i tak dalej, a wtedy może powstałoby coś
przyzwoitego. Bo to przecież powieść biograficzna – spodziewać się można, że
osobowość danej postaci zostanie odtworzona z dokumentów, a przynajmniej pisarz
postara się w jakiś sposób nadać postaci trochę wiarygodności, czegoś żywego, prawdziwego, kierując się swoją
intuicją. No bo, kurde, to, że Basia i Krzysztof kochali się i w ogóle, nie
oznacza, że ma być to historyjka o dwójce gołąbeczków. Poeta jest uduchowiony,
dobrze, ale nie musi się wyrażać jak bohaterka harlequina, być boleśnie papierowy
i lukrowany, nie mieć w ogóle żadnych cech do tego stopnia, że zupełnie nie
wiem, co o nim napisać. Tak samo jak o jego kochanej żonce – chociaż w owych
fragmentach, o których pisałam wyżej, przez papier i lukier przebijało trochę
człowieka. Milczeniem pomijam fakt, że Autorka jest kolejnym twórcą, który
pomylił się co do mentalności ludzi lat 40. XX-wieku, bo na moje dość
nieprawdopodobne jest uprawianie seksu przed ślubem, ale nie czepiam się do
szczegółów. Bo wiecie co? Ona czuła coś,
kiedy czytała wiersze i wiedziała, że to jest coś więcej niż podziw dla tak sprawnego poety. Serio? Już na
początku chciałam odłożyć tę książkę, ale tak sobie myślałam, że to dopiero
początek. Że później będzie lepiej. Basia była od swojego męża lepsza tylko w
tym, że nie umiała gotować, co nadawało jej jakąś prawdziwą, czysto ludzką
cechę i sprawiało, że nie była taką anielicą jak jej mąż, chociaż reszta jej
postaci pozostawia – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia, nie wspominając już
o tonach lukru i jakiejś odmianie choroby dwubiegunowej, bo z histerii
przechodzi do doskonałej obojętności, właśnie tam, gdzie potrzeba uczuć
dokładnie przeciwnych. Tak, to bardzo wiarygodne postacie, żywe, wyjęte z życia
i włożone w karty powieści. Naprawdę.
Lepiej jest – paradoksalnie – z postaciami drugoplanowymi
i epizodycznymi. Zaledwie nakreślona patologiczna matka Baczyńskiego nie jest
taka idealna jak dwójka głównych bohaterów, wręcz przeciwnie. To ta zła, ale za
to świetnie napisana postać. Wiarygodna, nie tylko dlatego, że znam wiele jej
podobnych osób, ale pełna autentycznych uczuć, nawet dobrze oddanych, budząca
jednocześnie wrogość i litość czytelnika. Niestety, jak wspomniałam, została
ledwie nakreślona i pojawia się tak naprawdę w tylko w jednej scenie. Szkoda.
Nie zdążyła zamienić życia tej anielskiej Basi w koszmar. Drugą taką postacią
jest pani Lola i jej tragiczna historia – kolejna niezwykle ciekawa postać, ale
porzucona przez Autorkę, która, odmalowana dokładniej, mogłaby wpłynąć
korzystnie na całą książkę. Bo z innymi postaciami już tak nie jest:
przesłodzony wizerunek rodziców Basi, przyjaciółki, przyjaciół i znajomych
literatów… choć tutaj kwestia jest już inna. Otóż jestem świadoma, że niedawno
dokonano odkrycia, że Iwaszkiewicz i Andrzejewski byli homoseksualistami (tak
samo, jak – ponoć – Konopnicka), co nie zamierzam podważać, bo nie chce mi się
i to każdego prywatna sprawa, ale w powieści tej pisarka nadmiernie to
eksponuje. Co fragment o Iwaszkiewiczu to aluzja do jego orientacji. Co rozmowa
z Andrzejewskim, to musi być po nim widać, że jest beznadziejnie zakochany w
Baczyńskim. Zapachniało mi jakoś komercją, a przynajmniej nachalnością i
nadgorliwością. To już w końcu nie wiem, co było celem Autorki – historia
Baczyńskiego, czy wyciąganie na wierzch intymnych spraw literatów tamtej epoki.
Fabuła nie porywa. Poza tymi wstawkami i wierszami to po
prostu wtórna historia miłosna. Tak jak pisałam gdzieś na początku: bez
pomysłu, tak, żeby było. Krzyś i Basia czytają wiersze. Przychodzi ktoś.
Odchodzi. Idą tu. Idą tam. Jadą na wieś. Gruchają jak dwa gołąbeczki. Jakoś tak
bezrefleksyjnie. Bez drgającego pod powierzchnią codzienności świata poezji,
tak istotnego dla Baczyńskiego. Zresztą po co mi te wszystkie rzeczy? Czy nie
byłoby lepiej skierować pisarskiego obiektywu w stronę psychiki, w stronę Basi
i Krzysia, pogłębiając obie postaci i cieniując je? Obeszłoby się bez
wieczorków poetyckich, opisanych przecież tak infantylnie i topornie. Bez
cudownego tudzież przesłodzonego ocalenia z łapanki, kiedy okazało się, że
takich aniołów jak nasza dwójka to Niemcy nie widzą (Autorka zaciekawiła mnie
swoim opisem tej sceny, wyglądało to jak zabawa w podchody w niezbyt dobrej
powieści dla dzieci). Mam wyliczać dalej? Dobrze, że pisarka spuściła zasłonę milczenia
na sceny erotyczne, bo i tak Baczyńscy przewracają się w wspólnym grobie na
Powązkach. Bo o ile na początku jeszcze
coś się dzieje, mamy dwójkę młodych ludzi i romantyczny spacer, to po
ślubie bohaterów nie ma już nic, poza rozłażącym się niczym, kilometrami
pustosłowia. Dopiero na końcu się dzieje – swoją drogą ciekawa sprawa z tymi
szybami – ale zwieńczeniem wszystkiego jest milusia scena, żeby czytelniczki
nie pomyślały, że skoro kończy się śmiercią bohaterów, to musi być to tragedia
i że miłość istnieje po śmierci. I znów to samo – skoro nikt nie wie, jak
naprawdę jest po śmierci, można to podciągnąć pod fantastykę, a fantastyka w
książce o II Wojnie Światowej, która z założenia miała być poważna? Dajcie
spokój.
Polacy jakoś tak nie potrafią zadbać o siebie – mamy wspaniałych
poetów, ale ich nie promujemy. Wiadomo, nobliści: Szymborska, Miłosz,
Sienkiewicz i Reymont, ale reszta? Baczyński z pewnością dostałby Nobla gdyby
przeżył wojnę. Jestem tego pewna. Ale jak go promujemy, wybaczcie? Nowe wydania
tomików wierszy? Może niedostatecznie grzebię w Internecie, ale nic takiego
jeszcze nie spotkałam, poza Allegro, oczywiście. Film? Był, wspaniały, ale
niedoceniony przez publikę. Książka? W sumie przeszła bez jakiś większych
emocji, może to i lepiej, bo już wolę nie myśleć, co powiedziałby o niej jakiś
zagraniczny krytyk czy autor którejś z powieści chociażby o Szekspirze. I nie
chodzi o to, że znów ryzyko się nie opłaciło. Ja po prostu czekałam na jakąś
powieść o Baczyńskim i spodziewałam się prawdziwej białej magii, żywcem z
wierszy Krzysztofa, a nie różowych wynurzeń. I teraz po prostu zaczynam tracić
nadzieję, że kiedykolwiek się taka pojawi. Chyba więc wrócę do wierszy poety,
tych nieskrępowanych żadnymi innymi słowami, gdzie między linijkami tekstu –
wierzę w to – trzeba szukać wciąż zaklętej, ale żywej miłości dwóch ludzi, z
których teraz nie zostało już nic. A może odrobina białej magii właśnie?
Tytuł: „Ty jesteś moje imię”
Autor: Katarzyna Zyskowska-Ignaciak
Moja ocena: 1/10
Za tą książkę raczej się nie wezmę, ale jeśli lubisz tematy II wojny światowej to weź się za "Dziewczyny z Powstania". Warty swojej ceny, a gdy się czyta to nie bez przemyśleń.
OdpowiedzUsuńA co do poetów. Ja bym stwierdziła, że od małego przygotowuje się dzieciaki do tego, że wiersze trzeba czytać i interpretować. Taki przykry obowiązek, a jak interpretujesz inaczej niż kanon przewiduje to już po tobie. Wielu jest poetów, ale np. ja jestem zniechęcona poznawaniem ich chociaż próbuję z tym walczyć. Możliwe, że inni też nie mają z nimi dobrych wspomnień...
http://czytadelnia-joan.blogspot.com
Zbieram szczękę z podłogi, gdyż jestem mega zaskoczona Twoją negatywną oceną. Co prawda książki nie czytałam, więc się nie wypowiem na jej temat, ale znam inne recenzje, które wręcz opiewają w zachwycie nad tą powieścią. I to jest dopiero nadzwyczajne - ile czytelników, tyle opinii. Mimo wszystko jestem ogromnie zaintrygowana tą książką i chciałabym ją kiedyś przeczytać.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę nie jestem zdziwiona Twoją negatywną opinia. Być może dlatego że ów pozycja jest dla mnie obojętna i nigdy nie miałam ochoty się z nią zapoznać? Całkiem prawdopodobne ;)
OdpowiedzUsuńTak to się dzieje, gdy pisarz nie ma żadnego pomysłu na fabułę i bierze coś, co jest znane. i przekształci to na swój gust. Sceptycznie jestem nastawiona do książek biograficznych, a zwłaszcza takich... Jakby to napisać... Książkach biograficzno-fabularnych?
OdpowiedzUsuńPomimo twojej słabej oceny, książce postanowiłam dać szansę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Zdecydowanie nie czytam takiej literatury i Twoja recenzja sprawiła tylko, iż w najbliższym czasie tego z pewnością nie zmienię.
OdpowiedzUsuńJa odkąd o niej usłyszałam bardzo chcę ją przeczytać, poznałam już głównych bohaterów tzn. B. i K. Baczyńskich, a dokładniej ich biografie przy okazji innej książki i tej jestem bardzo ciekawa. Na pewno będę ją chciała przeczytać, a jestem zaskoczona tak niską oceną, czytałam kilka innych opinii i były pozytywne, ale wiadomo każdy ma inny gust i co innego mu się podoba.
OdpowiedzUsuń