Czy wyobrażasz sobie, jak to jest zabić człowieka? Nie
chodzi tu o kwestie estetyczne, wiadomo, większość delikatnych ludzi z trudem
zniosłoby widok dużej ilości krwi. Ale czy ktoś z was potrafiłby zabić
człowieka? Dostrzec strach i zdziwienie w oczach ofiary, zanurzyć narzędzie
zbrodni w jego ciepłym ciele, takim jak nasze, zadać śmiertelną ranę. Słyszeć
krzyk, pośmiertne drgawki, nieruchome oczy. Serce tego człowieka biło przed
chwilą, przez żyły płynęła krew; nasza ofiara myślała, może marzyła. A teraz
wszystko się skończyło, nagle. Przez nas. Może mój opis jest bardzo amatorski i
pospieszny, wzruszacie ramionami, ale myślę, że niemal dla każdego byłoby to
strasznym przeżyciem, chociaż teraz nie zdajecie sobie z tego sprawy. Zabicie
człowieka nawet podczas wojny jest dla jednostek wrażliwych traumą prowadzącą
czasami do szaleństwa. I nawet ci, którzy wrogów na wojnie zabijają z zimną
krwią, mogą się spodziewać, że krew tamtych ludzi odciśnie na nich niezatarte
piętno, jakąś plamę, traumę. Uważam, że tylko psychopaci traktują to jak rzecz
naturalną jak jedzenie, a dla totalnych poprańców stanowi to przyjemność (co
nie jest takie dziwne, jeśli nad tym się zastanowić). A jakie są motywy
zabójstwa? Po wojnie, w której każdy zabija każdego i temu, zemście i chorobie
powody dają zmieść w dwóch kategoriach – jeśli
nie wiesz o co chodzi, chodzi o pieniądze albo seks, mawiał mój dziadek i
to jest święta prawda. Chociaż nie zawsze – czasami powody są abstrakcyjne,
trudne do zrozumienia, niekiedy nawet szlachetne (mimo tego bez większego trudu
można obalić teorię cel uświęca środki),
nierzadko wywodzą się z systemów filozoficznych, religijnych (święta wojna w islamie i
chrześcijaństwie) i społecznych; rodzą się w umysłach ludzi na tyle rozsądnych
i inteligentnych, że trudno posądzić ich o coś takiego, nawet podejrzenie ich
jest absurdalne. Wszystko jednak zależy od punktu widzenia – dla nas, zwykłych
ludzi, którzy prawdopodobnie nigdy nie posuną się do morderstwa, mordercy we
wszystkich kryminałach wydadzą się źli i straszni, a ich mózg mroczny i
zniszczony. Ale czy na pewno? A co oni sami o sobie myślą?
Rodion Romanowicz Raskolnikow zabił. Jego ofiarami były
bogata lichwiarka i jej przyrodnia siostra. Zabił dla pieniędzy, bo jako były
student żył na skraju nędzy, ale głównie dla swoich poglądów. Teraz musi
zmierzyć się z konsekwencjami swojego czynu - okazuje się jednak, że nie
potrafi z tym żyć, co prowadzi ostatecznie do przyznania się do winy.
Morderstwo niszczy bohatera, doprowadza go do granic szaleństwa, niemal do
śmierci, torturuje w niezwykle wyszukany sposób; niejako gotuje mu piekło na
ziemi. Upada tak nisko, że jedną osobą, która jest w stanie go zrozumieć (i
pokochać) jest prostytutka Sonia, która zresztą nie wybierała swojego zawodu.
To nie jest jednak romans dwójki upadłych ludzi, to raczej głębokie studium
niezwykle ciekawej osobowości, genialnej i wypaczonej, na tyle skomplikowanej i
niejednoznacznej, że należałoby
poświęcić jej oddzielny tekst i o której można rozmawiać całą noc. Istotnym
elementem fabuły jest chorobliwa walka bohatera o zatuszowanie całej sprawy, co
zajmuje większą część książki, a także – co chyba i dla pisarza i dla
czytelnika najważniejsze – dogłębna analiza motywów bohatera i skutków –
szczególnie psychologicznych – jego czynu, z tego powodu w powieści nie dzieje
się dużo, co nie jest jej wadą, wręcz przeciwnie. To niezwykła powieść kryminalna (choć bardziej
odpowiadałoby mi określenie powieść
psychologiczna, chociaż – jak każdą wybitną powieść – ciężko zaszufladkować
do jakiegokolwiek gatunku) opowiedziana
przez mordercę, w dodatku mordercę nietuzinkowego, jakiego szukać możemy chyba
jedynie u Szekspira.
Tak, u Szekspira. Raskolnikow od początku kojarzył mi się
z szekspirowskim Makbetem. Oboje byli normalnymi ludźmi ogarniętymi obsesją,
żaden z nich także nie poradził sobie z konsekwencjami zbrodni i sumieniem –
chociaż u Rodiona rozgrywa się to na płaszczyźnie bardziej psychologicznej – i
oboje niejako zostali ukarani za życia. To skojarzenie bardziej literackie i
uniwersalne, bo Szekspir wyczerpał niemal wszystkie wzorce zachowań ludzkich;
inna rzecz jest więc bardzo ciekawa. A mianowicie elementy filozofii
Nietzschego, a także ideologii nazistowskiej, która – jak wiemy – czerpała
dużo, oczywiście w formie nieco zmienionej, z osiągnięć owego filozofa. Rzecz
zadziwiająca, bo powieść została napisana w latach 60. XIX wieku, a największe
dzieła Nietzschego w około roku 1888, czyli znacznie później. Chodzi mi tu
przede wszystkim o przekonania bohatera i jego motywy, przypominające nieco
teorię o nadczłowieku – zarówno Autor jak i Nietzsche posługują się tu
porównaniem do Napoleona! – znacznie jednak bardziej rozbudowaną i w nieco
innym znaczeniu, w każdym razie nieco jakby polemizującą z owymi poglądami, a
także ciekawie do nich nawiązującą. Czyżby to właśnie pisarz wymyślił to
wszystko? Czy udowodnił, że mrzonki o nadczłowieku są tylko iluzją, pobożnym
życzeniem i pokazał, co dzieje się z człowiekiem, kiedy w to uwierzy? A co było
tytułową karą? Tak! To niezwykle ciekawy temat na dyskusję z
kimś, kto umie spojrzeć głębiej, kogo jeszcze interesują te zagadnienia, kto ma
jakieś ciekawe spojrzenie na sprawę (choć i tak wiadomo, że jakkolwiek
spojrzymy na poglądy bohatera, dojdziemy do wniosku, żeby były one po prostu
absurdem, niemal takim samym absurdem, jak pogląd, że pewien Austriak ze
śmiesznym wąsikiem ma moralne prawo skazywać innych ludzi na straszliwą śmierć
w obozach koncentracyjnych, bo takie jest niebezpieczeństwo poglądów bohatera
powieści). Chociaż nie porównuj Napoleona i Juliusza Cezara z Raskolnikowem, bo oni nigdy
osobiście nie zabili, więc nie sprawdzili, czy są nadludźmi – powiedziała
moja Mama, która fabułę książki zna tylko z mojego opowiadania i swoich
szkolnych wspomnień. I ciężko się z nią nie zgodzić, chociaż z każdym dniem,
kiedy myślę o książce, zauważam coraz więcej akcentów, ciekawych kwestii i na
tym polega jej piękno i niezwykłość.
Inna ważna kwestia to bohaterowie – postacie niezwykle
plastyczne, żywe, które Autor konstruuje z niezwykłym pietyzmem i przerażającą
wiarygodnością. Najciekawszą z nich jest Raskolnikow – indywiduum bardzo skomplikowane, ciekawe,
niejednoznaczne, ale z pewnością nie dające się nie lubić, mimo popełnionego morderstwa.
Jest tylko człowiekiem i to człowiekiem staczającym się po równi pochyłej
dręczących wyrzutów sumienia i załamania psychicznego, tkwiącym w piekle swoich
przekonań i głębokiego poczucia, że nie jest ich wart, ponieważ próba okazała
się kompletną klapą. Jednocześnie – jak napisałam wyżej – nie można
Raskolnikowa nie lubić. Budzi litość, współczucie, czasami chcemy nawet, żeby
nic się nie wydało i Rodia nie musiał iść na katorgę, jesteśmy gotowi
przebaczyć mu nawet całe te niedorzeczne bajanie. Ba! Wydawałoby się, że każdy
zdrowo myślący człowiek popukałby się w czoło z współczującym uśmieszkiem
słysząc jego wywody, a pisarz, który chciałby napisać na ten temat książki
naraziłby się tylko na śmieszność i produkt książkopodobny zupełnie bez sensu,
który nie można strawić. Tutaj jednak teorie Raskolnikowa nabierają poważnego,
prawdziwie strasznego, a przede wszystkim realistycznego wymiaru. Dzieje się
tak, ponieważ Autor nie demonizuje ani nie idealizuje bohatera, przedstawia
tylko – z niezwykłą wrażliwością obserwatora i znawcy - pełnowymiarowego
człowieka ze wszystkimi elementami ludzkiej psychiki i charakteru; jest szczery
z czytelnikiem i lojalny wobec bohatera, nie ocenia i nie przestrzega przed
karą Boską, tylko opisuje, a pokazując jego wiarę w wydumane teorie nie podaje
pewnych wniosków i poglądów, ukrywając i tuszując pewne akcenty, by czytelnik
sam poszukał rozwiązania zagadki, sam ocenił głównego bohatera. Wciąga nas
tylko do mrocznego świata jego obsesji i postępującego załamania psychicznego,
wyciągając brutalnie na światło dzienne wszystkie jego myśli, analizując każdy
jego stan. To niezwykle ciekawe doświadczenie, szczególnie, że w pewnym
momencie miałam wrażenie, że Autor pisze o postaci autentycznej, a nie
książkowym bohaterze, który wyłazi z kart powieści i któremu jesteśmy niejako
zmuszeni kibicować. Przynajmniej mnie zmusił do tego i bardzo mnie to
przerażało, bo przecież chciałam, żeby sprawiedliwości stało się zadość -
wiadomo, to chyba naturalne.
Jednak pozostałe postacie były równie ciekawe – bardzo
polubiłam prostytutkę Sonię, ukochaną Raskolnikowa, a scena, w której czyta
Pismo Święte, zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie (pierwotnie scena ta była
o wiele dłuższa, ale carska cenzura uznała – niestety- że byłoby to dość
nieprzyzwoite). Sonia tak naprawdę jest biedną, nieśmiałą i pobożną dziewczyną,
bardzo zakochaną w nieszczęśliwym mordercy, jak on osobą upadłą, jednak nie z
własnego widzimisię, ale z konieczności, jedyną, która nie potępia
Raskolnikowa, widzi dla niego drogę ocalenia. Dzięki niej delikatny wątek romantyczny
jest bardzo piękny i prawdziwy, o wiele bardziej prawdziwszy od większości innych,
podobnych wątków bo gorzki i pełny heroicznego przebaczenia. Przez to
prawdziwie piękny. Ciekawą, doskonale skonstruowaną postacią jest sędzia,
Porfiry Pietrowicz, człowiek z wyglądu i zachowania budzący tylko komiczną
sympatię, jednak tak naprawdę doskonały manipulator i znawca ludzkiej psychiki,
stosujący swoją wiedzę w pracy – co w tamtych czasach było naprawdę dość
niespotykane i innowacyjne – który niemal wyciąga od Raskolnikowa jawne
przyznanie się do morderstwa. To ciekawy bohater, postać inna i
nieprzewidywalna, bardzo fascynująca, którą po prostu nie można rozgryźć. Na
uwagę zasługuje także matka Rodii – nieszczęsna Pulcheria Aleskandrowna,
zakochana w swoim synu aż do granic z kompleksem Jokasty, chociaż może bardziej
nakreślona niż przedstawiona, ale budząca współczucie każdego czytelnika.
Sympatyczna jest także Awdotia Romanowna, siostra Raskolnikowa, której postać
aż prosi się o dodanie jeszcze kilku rysów i której związkowi z serdecznym
przyjacielem Rodii, Razumichinem, kibicowałam od pierwszej sugestii Autora.
Naprawdę! To był zdecydowanie mężczyzna dla niej, a nie jakiś paniczyk Łużyn,
który w swą poniekąd udaną zemstę wplątał Sonię i jej rodzinę, doprowadzając do
tragicznej śmierci Katarzyny Iwanowny (zaryzykuję nawet stwierdzenie, że był
większym i gorszym mordercą niż Raskolnikow, bo udało mu się coś, w czym nasz
bohater poległ: otóż nie miał specjalnych wyrzutów sumienia) i nieszczęśliwy,
aczkolwiek zły Swidrygajłow, ale tu wolę przemilczeć wszystko – z pewnością
będziecie tak samo zaskoczeni jak ja i nie chcę wam tego zaskoczenia odbierać.
Choć to postacie poboczne, mają naprawdę ciekawą psychikę i własną historię, jednak
nakreślone przez Autora dość szkicowo i aż proszące się o ich pogłębienie –
choć z drugiej strony – zburzyłoby to delikatną konstrukcję książki,
odpowiedzialną za harmonię w treści.
Bo fabuła jest bardzo harmonijna i wystarczyłby wątek lub
dwa, by to wszystko poszło w diabły, zostawiając tylko chaos. Choć akcji nie ma
dużo – tylko na początku książki dzieje się coś, co w ten sposób mogłoby
wciągnąć czytelnika (szczegółowo opowiedziane zabójstwo), trudno było się od
książki oderwać. Intryguje zmiana perspektyw – zwykle sprawę kryminalną
oglądamy oczami śledczego lub innej osoby w jakiś sposób zamieszanej w
śledztwo, a nigdy, w pełni, przez mordercę. Intrygują same dość egzotyczne poglądy Raskolnikowa.
Intryguje więź łącząca go z Sonią, jego choroba, mrok, który siedział w głębi
jego duszy (chyba to jest najciekawsze).
Intrygują wątki poboczne, pełne surowego, twardego życia – w szczególności
realistyczna historia Katarzyny Iwanowny i jej dzieci – czasami ciężko
uwierzyć, że to wszystko fikcja; aczkolwiek wiele sytuacji z powieści ma swoje
źródło i inspirację w tym, co przeżył sam Autor. Intryguje rola kolejnych
bohaterów – bo historii Rodiona, jakby za sprawą jakiegoś fatum, nic nie jest
przypadkowe, od spotkania w szynku zapijaczonego urzędnika Marmieładowa do
ducha Marfy nawiedzającego jej męża i tajemniczej topielicy. Intrygują takie
drobnostki jak niedopowiedzenia, aluzje, światłocienie i nawet to, że w pewnym
momencie Raskolnikowi niemal udaje się przekonać czytelnika do swoich poglądów
(przynajmniej było tak ze mną). Powiedziałabym, że więcej zwrotów akcji
zniszczyłoby ten niezwykły klimat, te powolne zanurzanie się w mrocznym świecie
bohatera – zarówno jego umysłu i uczynku, jak i ludzi wokół, w najlepszym
przypadku będących po prostu szlachetnymi biedakami. Odciągnęłaby uwagę
czytelnika od tego, co w powieści najważniejsze – już nie tak bardzo
jednoznacznych definicji słów zemsta i
kara, a złożoność wnętrza
Raskolnikowa i jego motywów sama w sobie jest taka ciekawa, że czyta się niemal
jednym tchem. I tylko z końcówką miałam problem, bo w stosunku do całej
powieści i do tych skończonych, niezwykle trafnych i szerokich opisów psychiki
mordercy, opis przełomu, momentu w
którym Raskolnikow, na swój pokręcony sposób, zrozumiał istotę swojej zbrodni,
zaskoczył mnie prawie negatywnie. Czyżby Autor się spieszył? No tak, było to w
epilogu, a epilog oznacza raczej – przynajmniej w tych klasycznych powieściach
– rzut na losy bohaterów po skończeniu akcji właściwej. Krótki. Właściwie to
bardzo, ale to bardzo szkoda, bo zabrakło szerszej, zwykłej dla tej książki
perspektywy, głębszego opisu. W porównaniu z resztą wydaje się to dość liche,
mało wiarygodne i dość niezrozumiałe. Nie wiem, to takie tylko moje wrażenie.
Zresztą, gdybym potrafiła się gniewać na autorów takich książek ja ta,
obraziłabym się na pisarza już dawno – zakończenie jest takie… Kurczę, naprawdę
nie ma kontynuacji?
Mimo wszystko czytało się dość ciężko, ale to raczej wina
nie pisarza, ale moja. O afrykańskich upałach lepiej już nie wspominać, dość że
chodziłam zła, zmęczona i spocona, a w uszach huczał mi wiatrak, przytargany
przez kogoś z rodziny. No i jeszcze trzy dni w mojej Arkadii, wspaniałe trzy
dni, chyba najpiękniejsze wspomnienie z wakacji. I jak tu czytać taką książkę?
Zasypiałam nawet przy oglądaniu Muszkieterów,
a jedyne moje marzenie było leżeniem na dnie basenu, ewentualnie gazowaną wodą
z sokiem i lodem. Powieść, by odkryć wszystkie jej smaczki i nimi się
delektować, wymaga czasu, cierpliwości i skupienia, a mnie brakowało tych dwóch
ostatnich, bo słoneczne godziny wlekły się tak, jak gdyby nawet one nie miały
siły. Czytało ciężko, wolno, bardzo wolno, mimo że nie ukrywam, że Autor
posługuje się moim ukochanym, klasycznym stylem, który jednak dla przegrzanego
mózgu okazuje się zbyt ciężki. Kiedy jednak sięgnęłam po książkę wieczorem,
zatonęłam po uszy w pięknym, melodyjnym stylu pisarza, pełna podziwu dla
niezwykle trafnych określeń i opisów; głębokiego studium człowieka i
empatycznego sposobu opisywania ludzkiej biedy – zarówno tej moralnej jak i
materialnej. Jak zdania łączą się w melodyjną całość, a pod nimi ukrywa się coś
jeszcze – znaczenia, które czytelnik musi odszukać sam. To prawdziwa
przyjemność obcować z takim pisarzem, przenikać jego świat, wgryzać się ze
smakiem w jego słowa, piękne, klasyczne i na pozór zwykłe, ale mówiące tyle nie
tylko o Raskolnikowie, ale o człowieku w ogóle. Trzeba jednak się skupić,
zapomnieć o przytłaczającej, gorącej rzeczywistości, być cierpliwym i uważnym;
wtedy książka odwdzięczy się nie tylko pięknym, przebogatym stylem Autora.
Przyzwyczajona do pięknych – a przynajmniej ciekawych czy
estetycznych - okładek Wydawnictwa, byłam nieco zawiedziona. Owszem, twarda
oprawa jak zwykle mi się podoba – bo książki wyglądają znacznie bardziej bogato, a ciężar książki robi
wrażenie (jest lekka jak piórko!), jednak z okładką nie jest już tak bardzo
optymistycznie. Zestawienie czerwieni z siwym i białym jest naprawdę udane, ale…
Młody mężczyzna powyżej z charakterystycznym czarnym paskiem choć nie
prezentuje się malowniczo, w jakiś sposób nawiązuje do treści książki, za to
kompletnie nie rozumiem tego widoczku z Petersburga, chociaż – faktycznie – bez
niego okładka byłaby jeszcze gorsza bo bardziej pusta. Razem z dość dziwną
czcionką, jaką napisano imię i nazwisko Autora oraz tytuł, wszystko wygląda
dość zwyczajnie i niepociągająco, tym bardziej dla kogoś, kto nie jest mną i
szuka książki w konkretnej okładce, a nie książki w ogóle. Sytuację wydaje się
ratować ładny, czerwony grzbiet (na półce wygląda to naprawdę dobrze!) i
ciekawy szlaczek, nawet w stylistyce rosyjskiej, ozdabiający krawędź okładki z
dwóch stron. Blurb jest bardzo ciekawy, napisany klasyczną, czerwoną czcionką
na szarym tle, choć raczej trudno powiedzieć, że udało się tam uchwycić to, o
co chodzi w książce, a informacja o tym, że Autor interesował się psychiką
morderców, z pewnością przekona mniej zainteresowanych. Całość – mimo twardej
oprawy – jest nieco lepsza od Jane Eyre,
ale wciąż dość przeciętna, daleka od okładek Wichrowych Wzgórz czy choćby Poduszki
w różowe słonie. To jednak tylko okładka - tak samo jak z człowiekiem,
liczy się bardziej treść niż forma.
Każda książka, która ze mną gdzieś podróżowała czy
towarzyszyła w jakimś konkretnym wydarzeniu – miłym czy nie – oprócz historii
samej w sobie niesie ze sobą jakieś wspomnienia, momenty z określonego odcinka
czasu, gdy czytałam daną powieść. Ba! Gdyby się tak zastanowić, każda z nich ma
jakąś swoją historię, która zwykle mi się z nią kojarzy; najczęściej jest to
coś, na szczęście, pozytywnego. Z czym kojarzy mi się ta książka? Z latem. Z
najpiękniejszymi z niego wspomnieniami. Z afrykańskimi upałami, z tym, że
podczas snu wbiłam sobie paznokieć w rękę i potem bardzo bolało. Z głupimi
fotkami, przypominającymi piękne (i głupie) czasy gimnazjum. A także z długą
dyskusją z Mamą, na tematy poruszone przez Autora, nie tylko dlatego, że jak
chcę mówić, to gadam do kogokolwiek, kto nawinie mi się pod rękę, ale też
dlatego, że niej wszystko jest takie proste i oczywiste. I z
nierozstrzygniętymi, wciąż dręczącymi pytaniami, jakie zrodziły się po
przeczytaniu. A ja nie lubię takich pytań, choć uwielbiam książki, które
skłaniają mnie do ich zadawania; z niedokończoną charakterystyką Raskolnikowa i
którym właściwie można napisać jakąś pracę, jak zresztą o każdym człowieku
żywym i realnym. I oczywiście wieloma trafnymi spostrzeżeniami i wnioskami,
przez które rodzą się kolejne pytania, które zamiast sprawiać, że ogólny obraz
staje się jaśniejszy, przyciemniają go jeszcze bardziej. W każdym razie tylko
jedno jest pewne: nieważne, czy morderstwo będzie z dobrych chęci czy nie i tak
trafisz do piekła, jakie urządzi ci sumienie. No, chyba że jesteś nadczłowiekiem, geniuszem, a nie
normalną, ludzką wszą. Ale co w takim
razie oznaczają słowa geniusz, nadczłowiek, wsza? Czy takie pojęcia w
ogóle istnieją?
Tytuł: „Zbrodnia i kara”
Autor: Fiodor Dostojewski
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
wydawnictwu MG
Brzmi ciekawie. Twoja ocena też jest dobra, więc postaram się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Jak aj uwielbiam Twoje wyczerpujące recenzje! Zbrodnie i kare również bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Mam, czytałam i chyba każdy powinien przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńNiestety, mnie Zbrodnia i kara ani trochę nie przypadła do gustu i gdyby nie to, że była moją lekturą, w ogóle bym jej nie przeczytała. ;)
OdpowiedzUsuńChoć również widzę podobieństwo Rodiona i Makbeta. ;)
Uwielbiam "Zbrodnie i karę" w czasach liceum to była jedna z moim ulubionych lektur;)
OdpowiedzUsuń"Zbrodnia i kara" jest jedną z moich ulubionych lektur - zakochałam się w autorze, jego piórze i całej twórczości, bo... nie da się nie zafascynować Raskolnikowem i jego motywami. Z chęcią odświeżyłabym sobie tę książkę, chociaż ta okładka, tak jak i Tobie, średnio przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuń