Życie nastolatka przypomina stanie na rozchwianym
moście pomiędzy dzieciństwem a dorosłością i każdy to wie. Już nie dziecko, ale
i nie dorosły; nastolatkowie przeżywają dorosłe problemy na swój –
raczej dziecinny – sposób, wyobrażając sobie dorosłe życie, które i tak
później jest zupełnie inne. Dlatego to taki ważny okres w życiu człowieka, to
całe przygotowanie do dorosłości, ciągnącej się nawet po sześćdziesiąt,
pięćdziesiąt lat (wbrew temu, co mówią
niektórzy, to jest naprawdę mnóstwo czasu). Młody człowiek, buntując się
przeciw rodzicom, poszukuje swojej własnej drogi, rewiduje swoje poglądy,
zaczyna zauważać na dawnej bagatelizowane sprawy, naśladuje dorosłych (czasem
będąc w tym bardzo zabawnym) ale jednocześnie w pewien sposób drwi z nich.
Otwiera się przed nim świat – tajemniczy, przerażający, dziwny, jak w piosence
Niemena. Zaczynają się pojawiać te pytania (hm, może ja za bardzo wierzę w
inteligencję społeczeństwa?) - kim jestem?, jaki cel mam w życiu?;
próba samookreślenia się, kształtowanie swojej samodzielnej tożsamości, tego,
kim się jest, dokąd się zmierza, jaki ma się cel. No i jeszcze nie mogę
zapomnieć o hormonach! Głupie hormony. Pomijając wszelkie trądziki, szybko
przetłuszczające się włosy, przygody z makijażem u dziewcząt i golarką u
chłopaków, płcie przeciwne – oczywiście nie interesują mnie przypadki
homoseksualizmu, bo to kontrowersyjny temat-rzeka, którego się boję – zaczynają
się przyciągać. Cóż, mało kto jest Romeem, a większość gimnazjalnych związków
to po prostu zmiana statusu na Facebooku (generalizuję, ale co tam), co więcej
- pewien znany mi chłopak swoją przygodę z pornografią rozpoczął w drugiej
klasie podstawówki, natomiast pewna dziewczyna została mamą w szóstej, ale
marzenie o tej drugiej połówce omija w tym wieku mało kogo. I cóż –
problemy tylko czekają na okazję, szczerząc swoje wampirze ząbki i wymachując
skórzanymi paskami (ponoć nie można bić dzieci, ale czasami wyjścia nie ma). To
jednak nie wszystko. Bezcelowy pośpiech, kryzys wartości i dominująca samotność
na Facebooku – by nie rzec w sieci – wiele wrażliwych, nastolatkowych
doprowadza do depresji, samookaleczeń, samobójstw i przemocy, szczególnie że
wielu ludzi ma straszliwe traumy z dzieciństwa, które, jak słusznie twierdził
Freud, mają swoje konsekwencje w dalszym życiu. I często doprowadzają do
tragedii. Do upadku z tego rozchwianego mostka, zanim człowiek zdąży dowlec się
do dorosłości.
Miles to wycofany, nieco dziwny outsider (pasjonuje
się znajdywaniem ostatnich słów różnych sławnych ludzi; to naprawdę, naprawdę
dziwne, ale niezwykle interesujące, chyba mogłabym dorzucić do jego kolekcji
parę rzeczy). Rodzice posyłają go do
szkoły z internatem, stawiając synka przed nowymi, nieznanymi wyznaniami. Przed
brutalną, bezkompromisową rzeczywistością szkolnych struktur, bez limitowym
alkoholom, bonusowymi kąpielami w jeziorku i miłością. A przynajmniej
fascynacją, bo tak najtrafniej określić to, co Miles poczuł do tajemniczej
Alaski (byli już ludzie nazywający się Europa, America, Azja; teraz czekam na
dziewczynę o imieniu Sahara albo Australia). Dziewczyny, która pali, bo chce
umrzeć. Dziewczyny, która kocha książki i seks. Dziewczyny fascynującej, innej
niż wszystko innej. Dziewczyny z raną, która domaga się zaleczenia. Podążając
za nią, Miles zacznie naprawdę dorastać, zadawać sobie trudne pytania, pozna
smak pierwszej miłości – bynajmniej nie niewinnej – i prawdziwej przyjaźni. A
także pozna zdecydowanie gorzki smak ludzkiej tragedii.
O Autorze słyszał każdy. Każdy. Nawet jeśli ktoś
nie czytał Gwiazd naszych wina to z pewnością w ucho wpadła mu piosenka
Eda Sheerana All Stars do filmu o tym samym tytule, która dryfowała
sobie po toplistach na fali popularności genialnego I See Fire. Zresztą
tamta książka to była książka! Z czystym sumieniem uznałam ją jaką najlepszą do
tej pory przeczytaną młodzieżówkę, chociaż teraz, gdy na niemal każdym
nastolatkowym chomiczku, blogasku i półeczce uśmiecha się twarzyczka Tris z Niezgdonej
jako Hazel Grace, cała fascynacja mi przeszła. Przy historii miłosnej
wszyscy zapominają, że to jest historia o raku, jak uważa mój mózg (chociaż nie
wiem, czy słusznie). W każdym razie stwierdziłam, że z przyjemnością sięgnę po
inne książki Autora, a może w końcu przekonam się do tych wszystkich powieści dla
młodych ludzi, bo jakoś tak wstyd, kiedy mówię znajomym, że dużo czytam, a
potem nie kojarzę kim, u licha, jest jakaś tam Alaska (stan w USA!). Zresztą po
śmierci Augustusa (nie ma sensu tego ukrywać i tak wszyscy są źli, bo każdy
myślał, że to Hazel umrze) byłam gotowa sięgnąć po jakąś książkę pisarza na
ślepo i wybór padł na tę. Ktoś porównał powieść do Buszującego w zbożu i
wiedziałam, że ją przeczytam. Tak więc wypożyczyłam książkę z biblioteki i
zaczęłam, pewnego leniwego popołudnia, czytać. Zaskoczenie, rozczarowanie? Hm.
Hm, hm.
Z wiekiem robię się coraz bardziej subiektywna,
widzę to. A może jestem jedną z tych zadufanych blogerek, które myślą, że
wiedzą wszystko? Boże, jeśli widzisz, dlaczego nie grzmisz? Ale co zrobię - ta
książka po prostu mi nie leży, bo chociaż powinnam rozumieć bohatera,
ostatecznie nie ma między nami jakiejś makabrycznej różnicy wieku i jestem
osobą otwartą i tolerancyjną. Primo, nigdy nie uczyłam się w szkole z
internatem, nie wiem, jak tam jest. I do alkoholu, papierosów i
nieposłuszeństwa jakoś mnie nie ciągnie. Bo nie. Secundo, nigdy nie
byłam na koloniach i chociaż pruderyjna za bardzo nie jestem, wybryki Alaski z
chłopakami i tak w ogóle jakoś mnie zdziwiły, jak zresztą te wszystkie
szesnastolatki z paranormal romance, które obmyślają szczegóły swojego
pierwszego razu. Po prostu jakoś to mnie nie kręci i moich znajomych też nie,
co udowadnia, że nie wszyscy młodzi ludzie tacy są. Dlatego dużo scen z książki
po prostu mnie zdziwiło. Nie dałoby się inaczej opowiedzieć tej historii?
Naprawdę? Cóż, może wtedy chociaż polubiłabym bohaterów (ale o tym później), bo
gdybym ich spotkała teraz, ciężko byłoby mi się z nimi zaprzyjaźnić. Ale to
tylko takie moje tam wynurzenia. Lolita Nabokova (czy choćby wspominany
wyżej klasyczny już Buszujący w zbożu, który powinien zastąpić w
szkolnych lekturach Syzyfowe Prace) to o wiele bardziej kontrowersyjna
opowieść, ale trzeba być ślepym czy coś, żeby nie wiedzieć, że to arcydzieło
literatury jest.
Lubię sposób, w jaki Wydawnictwo oprawia książki
pisarza. Sama nie mam żadnej, ale z pewnością taka dość jedolita seria musi
naprawdę ładnie prezentować się na półce. Chociaż tak naprawdę zachwyciła mnie
tylko okładka Gwiazd naszych wina i kilka z tych nowych, które niedawno
wydano – tu ilustracja jest... jakaś taka. Pomarańcz i biel razem pięknie
wyglądają to prawda, ale z samym obrazkiem mam jakiś problem. Czarny szkic
twarzy Alaski na pomarańczowym tle wygląda ładnie i w ogóle, ale to
ciemnopomarańczowe coś (co to jest w ogóle? W przypływie sarkastycznego humoru
i wyobraźni pomyślałam, że to strach na wróble)? Sylwetka Milesa, tak? A może
jego cień? Niefajnie to wygląda. Tak naciapane. Zniszczony minimalizm i
tak dalej. Chociaż w pozostałej części okładki jest już lepiej, Wydawca
oszczędził czytelnikom stu dziesięciu recenzji i rekomendacji, ograniczywszy
się do jednego, jakże mocnego zdania pod tytułem, który z kolei znajduje się
pod owym nieszczęsnym obrazkiem – wyżej jest już tylko nazwisko Autora. Słowem,
wszystko gra oprócz tego szczegółu, ale ponieważ grzbiet ładnie prezentuje się
na półce, a książka przyciąga samym kolorem obwoluty i nazwiskiem, więc w sumie
nie trzeba było się az tak bardzo wysilać.
Chociaż gdyby nie ten mały dysonans, chociaż patrzyłoby się miło na tę
książkę.
Już gdzieś przy dwudziestej stronie przeżyłam
rozczarowanie. Powieść ma tyle z Buszującym w zbożu co ja z fizyką
kwantową. No dobrze, przesadzam. Były przekleństwa, a sam opis nieco
przypominał ową książkę. Ale wydaje mi się, że to nie ta liga – nie ma pewnego
artyzmu, intensywności, owych ciekawych, interpretacyjnych smaczków, niezwykłej
głębi i oczywiście tego, co wiąże się z tytułem. Chyba że pisarz postanowił
stworzyć wersję light, to jednak jest taką zbrodnią, że umówmy się, że o
tej inspiracji nie było mowy, dobrze? W każdym razie powieść pełna jest
odliczania jak w moim ulubionym GONE (kiedyś dokończę tę serię!) również
do czegoś, o czym nie mamy pojęcia i dowiadujemy się dopiero na końcu, co chyba
miało podnieść ciśnienie czytelnika. Poza tym nic się nie dzieje. Miles idzie
do nowej szkoły, poznaje kolegów, ląduje w jeziorku, pije, pali, uczy się,
zadurza się Alasce, wyrządza różne psoty nauczycielom i tak dalej. Akcja
nabiera tempa dopiero na końcu, jednak rozwiązanie zagadki jest cokolwiek
bolesne i mało szokujące, bo pisarz tak zaciekawił, że czytelnik spodziewał się
wszystkiego... a przynajmniej czegoś w rodzaju tajemnicy z Jane Eyre.
Można by powiedzieć, że życie, nic więcej, ale momentami cała trauma Alaski
wydaje się szyta grubymi nićmi i naciągana, zakończenie jej wątku jakieś
niedopracowane, chociaż Autor udaje, że nie chce ujawniać całej prawdy. A już
myślałam, że będzie lepiej! Bo jak długo można czytać dialogi pijanych
bohaterów? Miałkie rozważania pretendujące do filozofii? Kolejne rozdziały
zapełnione byle czym, byle dalej i byle się coś działo, nic niewnoszące do
powieści i do ostatecznego zakończenia. Owszem, są i lepsze sceny, z Alaską
stylizowaną na jakąś wielką femme fatale, może nawet boginię, pewien
dialog, który wyjaśnia niektóre jej motywy, ale zaraz znów jest nudo,
kontrowersyjnie i ponoć prawdziwie. A czasem nawet romantycznie, co Autor
usiłuje zakryć młodzieżowym stylem i kolejnym żartem. Ale tak naprawdę to
kolejna książka o niczym, ciężko mi cokolwiek jeszcze napisać, wyłuskać z pamięci
jakiś element, który może tam tkwi. Ale nic. No to przechodzimy dalej.
W Gwiazd naszych wina – bo, jak widać, nie
mogę przestać porównywać tych dwóch książek – bardzo podobał mi się styl
pisarza. Nie był pretensjonalny, bo nie użalał się nad bohaterami, za to
żartował tyle, w jakim stopniu pozwalał mu humor. No ale to, jak mi się wydaje,
najlepsza książka Autora, a nie debiut, cóż. Bo tu nie jest kolorowo, chociaż
Autor – i owszem – się stara. Chociaż samo imię bohaterki, z czego wynika ta bardzo
sentymentalna dwuznaczność w tytule. Albo zabawne przezwiska, jak Kula i
cały język dialogów, gdzie pisarz powrzucał sucharów do oporu, mieszając z
młodzieżową gwarą, o dziwo niezniszczoną przez tłumacza (zresztą chwała Panu za
tłumaczenie tytułu!) bądź całkowicie przystosowaną do warunków polskich, bo
kilka wyrażeń brzmiało nadzwyczaj znajomo. Fakt, dzięki niesamowicie lekkiemu
stylowi i zupełnie nieskomplikowanemu słownictwu czyta się bardzo szybko – ot,
pozycja na jeden dzień, jak wiele, wiele innych; może to i dobrze, bo nie
wyobrażam sobie, co by było, gdyby język w jakiś sposób był skomplikowany bądź
ciężki – czytać w takim stylu o tym, o czym jest ta książka (czyli o niczym)
byłoby torturą równą wyrywaniu zęba, nie przeczytałabym więc książki do końca.
Nie ma tu plastycznych opisów, sensualnych wrażeń i refleksów, jakie powinny –
przynajmniej według mnie – owijać Alaskę i zawsze jej towarzyszyć (nie mówiąc o
aurze tajemniczości i pewnego rodzaju bólu) ani niczego, co w jakiś sposób
mogłoby rozproszyć uwagę czytelnika czy zanudzić opisem czegoś. Pisarz postawił
na akcję, której nie ma, opisując lekkim, prostym językiem bezsensowne dysputy
Milesa i w końcu wyszedł mu męczący, niemożliwie lekki zapis jakiegoś czasu
jakiegoś nastolatka w jakiejś szkole, niezbyt mądry i ciekawy, ale
wystarczający dla nastoletnich odbiorców. Dla mnie brzmiało to jak rozwodzenie
się nad niczym, szczególnie, że kiedy coś stało się Alasce, czyli w
najciekawszych partiach książki, pisarz i jego język gonili własnego twora. Hm!
To naprawdę nie gra. I tak – na korzyść Autora – przemilczam, że był
sentymentalny. I to jeszcze jak! Ja jestem czujnikiem na sentymentalizm,
niezwykle wrażliwym. A tu taki pretensjonalności, szczególnie na końcu, no bo
tak, bo biedna Alaska. Bardzo biedna. Ale żeby od razu tak? Musiałam jeszcze
raz upewnić się, czy czytam książkę Autora Gwiazd naszych wina, w której
to powieści pisarz nie tracił nawet rezonu przy scenie pogrzebu. Hm, nazwisko
to same. Dziwne!
Jak już zostało to powiedziane kilometr wyżej,
Miles jest outsiderem. Trochę dziwakiem. I już myślałam, że się
zaprzyjaźnimy, a nawet wymienimy ostatnimi słowami różnych sławnych ludzi. On
wolał jednak Alaskę. Jak można być tak naiwnym? Wpływowym? Denerwował mnie ten
chłopak. Ba! Chłopak! Żeby nie obrazić żadnego homoseksualisty, nie nazwę go ciotą.
Ale biednym, zagubionym dzieckiem już tak. I źle skonstruowaną postacią
również. Oczywiście, poza tym, że zabrakło jakiejś iskry życia, czegoś autentycznego, Miles posiada niedopracowane
dziury w charakterze, owe irytujące białe plamy, o których pisarze myślą, że
pogłębią w ten sposób opisywane przez siebie postacie i jest mdły. Taki jakiś
niewydarzony, bez jakiś wyraźniejszych emocji, bez większych pragnień (oprócz
Alaski) i dążeń co jest przykładem tego, że nie można upychać do swojego
bohatera dwóch tysięcy piętnastu cech, bo wtedy będzie skrajnie nieautentyczny
i sztuczny, taki wyphotoshopowany do oporu – jestem ciekawa także, czy trzeba
być bohaterem tej książki, żeby mimo niemal ciągłego kaca mieć dobrą średnią.
Hm. A z takim Milesem to nie sposób się zaprzyjaźnić, nawet gdyby nie
postępował jak anioł, bo – słowo honoru – nawet po przeczytaniu tej książki nic
a nic o nim nie wiem.
A Alaska? Kiedy przeczytałam opis, spodziewałam
się czegoś więcej. Zresztą ja zawsze zbyt dużo się spodziewam i to chyba jest
błąd. Chciałam tajemniczej, owiniętej czymś intrygującym postaci. Prawdziwie
fascynującej. Dostałam młodą samobójczynię, która pali, bo chce umrzeć
(wyjątkowo okrutna śmierć ten rak płuc), ma chłopaka, ale nie przeszkadza jej
to flirtować z Milesem. Jedynie jej historia ratuje całą książkę. Gdyby ...
gdby Autor pokusił się o bardziej wielowymiarowe przedstawienie postaci, dodał
do obrazu nieco światłocieni, mogłabym nazwać Alaskę nawet postacią tragiczną.
A miał szansę tak zrobić, naprawdę – choćby nieco odważniej i głębiej pociągnąć
niektóre wątki, być może wydobyć zabłąkane cechy bohaterki, wykorzystać
zmarnowany przecież potencjał tej postaci, stworzyć kogoś ciekawszego od bardzo
wiarygodnej i sympatycznej, ale przecież przeciętnej Hazel Grace;
dziewczynę-tajemnicę, dziewczynę-zagadkę. Oczywiście nie śmiem marzyć o tym, co
by się stało, gdyby Autor jeszcze bardziej wyeksponował jej niewątpliwie
cierpienie, nie zanurzając ją przy tym w otchłań typowej, narzekającej na
każdym kroku Mary Sue. Nawet przebaczyłabym jej to, że nie miała zbytnio
skomplikowanych zasad moralnych, naprawdę. Ale moje marzenia są tak samo
nierealne, jak reszta bohaterów powieści – galeria person bladych, nudnych, po
przeczytaniu szybko znikających z mojej pamięci i serca, tak pełnego innych,
znacznie lepszych postaci, które – co tu ukrywać – stanowią sporą część mojego
świata. Nauczycieli (biedni, biedni ci nauczyciele!) i innych, poza Alaską,
kolegów i znajomych Milesa znam tylko wyrywkowo. I choć czytałam zaledwie pięć
miesięcy temu, nie pamiętam już kto, jak, z kim i dlaczego. Wryło mi się w
pamięć, że z pewnością nie byli ciekawymi postaciami, wręcz przeciwnie, nie
mówiąc o technicznej stronie ich osobowości, istnieli tam chyba dlatego, żeby
powieść była dłuższa. W każdym razie nie wiem. Kiedy wysilam mój zmęczony całym
dniem mózg, przypominam sobie tylko białe kartki papieru książki. Żadnych
twarzy. Żadnego życia.
Trzeba jednak przyznać, że powieść czegoś mnie
nauczyła. Wiedzieliście, że John F. Kennedy widząc w Dallas wiwatujące na jego
cześć tłumy, powiedział, że to miasto go kocha i zaraz został zabity? Ha, nie
wiedziałam tego, ale dzięki Milesowi – właściwie Autorowi – teraz to wiem.
Pamiętam to bardziej niż fabułę, której sens zgubił mi się jakoś w połowie.
Czego chce ta Alaska? Czego chce Miles? Jakoś podświadomie, chociaż są kiepscy,
bohaterowie szukają czegoś, ale sam Autor nie wie czego. Może tożsamości? Może
jakichś jasnych, określonych zasad, według których mają żyć? O sposób
poradzenia sobie z życiem? A może ja po prostu znów nadinterpretuję, bo już tak
mam i jestem głupia? Może nie chodzi o nic głębokiego, tylko o dobrą rozrywkę,
o to, że Alaskę dogoniły demony dzieciństwa? Jeśli tak, to ja już nie wiem. Bo
nawet rozrywka przednia nie jest, poza tym, że znika z głowy niemal tak szybko,
jak została przeczytana. A może to nieświadomie namalowany obraz dzisiejszych
nastolatków, rozpaczliwie zagubionych w życiu, szukających własnej tożsamości?
Hm! No to ja życzę im, żeby ją znaleźli i nie wodzili mnie na pokuszenie
czytania takich książek.
Tytuł: „Szukając Alaski”
Autor: John Green
Moja ocena: 1/10
A ja jestem masochistką, bo jakoś chcę przeczytać tę książkę. Z ciekawości :)
OdpowiedzUsuńJohna Greena czytałam "Gwiazd naszych wina", którym tak jak ty się zachwyciłam, oraz "Will Grayson, Will Grayson" napisane wspólnie z Davidem Levithanem (jeśli boisz się tematu homoseksualizmu, tak jak ja, to nie sięgaj po tę książkę) i moje odczucia były podobne do twoich: czy to ten sam autor? I wiem, że w drugim przypadku było ich dwóch, ale podobno podzielili się bohaterami, więc łatwo oddzielić robotę obu pisarzy. I z recenzji innych jasno wynika, że jeśli coś Greena, to tylko GNW niestety... :\
Green'a przeczytałam tylko "Gwiazd naszych wina" (swoją drogą też szału nie było, wyróżniła się jedynie tym, że choroba była pobocznym tematem) i "Papierowe miasta" (średnio udane) Reszty przeczytać nie planuję, ale słyszałam, że "Will Grayson, Will Grayson" jest dużo gorsze, więc lepiej nie czytaj, bo ci skali zabraknie ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
blog--ksiazkoholiczki.blogspot.com
Cóż, po twojej dłuuuugiej recenzji sama dokładnie nie wiem, co powiedzieć. Co do okładki - to chyba na serio ptak na wróble. Bo chyba nie człowiek?
OdpowiedzUsuńGwiazd naszych wina kocham, uwielbiam i miłuję. Papierowe miasta również pokochałam, ale zupełnie inaczej, w końcu to dwie różne powieści. A szukając alaski? Sama już w sumie nie wiem, czytałam je jakoś pod koniec w 2013, ale mimo wszystko mi się podobały. Chcę jednak odświeżyć sobie opinię i przeczytać po raz kolejny historię Milesa.
Fabuła i bohaterowie moim zdaniem nie byli aż tak źli, jak piszesz, ale co do Alaski, to się z tobą zgadzam. Niby dziewczyna w porządku, ale też bez żadnego szału, nie wspominając już o tym, że mogłabym ją jako tako polubić.
Co do reszty dzieł Greena - czterech liter nie porywają, nawet nie zamierzam ich czytać, uważam, że autor napisał trzy dobre dzieła i na tym koniec. Ale też nie można zapomnieć o tym, że Szukając A. to jedna z pierwszych jego książek, jak nie pierwsza.
Według mnie Green cierpi na przerost ego, za dużo jest w jego książkach formy, za mało treści. W dodatku jest banalny i schematyczny. Co prawda tej książki nie czytałam, ale resztę jego twórczości tak - i o ile GNW były całkiem fajne a PM nawet znośne - to reszta, tragicznie nudna.
OdpowiedzUsuńRozczarowała mnie ta książka, spodziewałam się czegoś więcej :)
OdpowiedzUsuńNie, no! Następna książka, która jest okropna, a ja chcę ją przeczytać... xD Nie wiem, dlaczego, ale nie lubię twórczości Johna Greena, choć (wiem, to głupie) przeczytałam tylko "Gwiazd naszych wina". Ta książka... Ja wiem, że ona porusza ważne tematy i w ogóle, ale jakoś nie zachwycam się nią. To głównie przez Augustusa (takiego idealnego chłopaka) i przewidywalny jego związek z Hazel. Jednak postanowiłam sięgnąć po jakąś inną książkę tego autora; i tak usłyszałam o tematyce "Szukając Alaski". Chyba mam naukę na przyszłość: nie pytać o zdanie na temat książki fanów danego pisarza. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam i przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Jeden na dziesięć, no, tego się nie spodziewałam. Ale narobiłaś mi większy jeszcze apetyt na Greena. Wcześniej chciałam przeczytać, żeby skonfrontować mit z rzeczywistością, wiedząc, że to, że wszyscy polecają, wynika raczej z marketingu. Teraz chcę przeczytać, bo wysoce prawdopodobne, że mam rację. ^ ^
OdpowiedzUsuńNapisałaś: "Już nie dziecko, ale i nie dorosły; nastolatkowie przeżywają dorosłe problemy na swój – raczej dziecinny – sposób [...]" - i bardzo mi to przypadło do gustu. Trafiasz w samo sedno, rewelacja.
I też mi się podobają okładki tych książek, ale co z resztą? To się okaże.
Pozdrawiam!
Zaskoczę, ale nie przeczytałam żadnej książki Greena. Dlaczego? Ponieważ obejrzałam (nawet kupiłam na DVD) Gwiazd naszych wina i... nie zakochałam się. Liczyłam na gwiazdkę z nieba a dostałam zwykłą młodzieżówkę, poruszającą w sposób optymistyczny kwestię ludzi chorych.
OdpowiedzUsuńI jakoś tak własnie przez to... nie potrafię się zmusić do jego książek. Widuję co i raz okładki jego książek, czytam recenzję długie i krótkie, ale nie, po prostu nie czuję wewnętrznych chęci. Tak wyszło i tyle...
Czytając twoją opinię, widzę, że nie ma co się zmuszać do jego książek ;)
Na chwile obecną dałam sobie spokój z twórczością tego pisarza.
OdpowiedzUsuńWow, ale niska ocena! Nie spodziewałam się tego, bo książka tra wszystkim się podoba i koniec kropka. Miałam na nią wielką ochotę, ale teraz chyba nieco przystopuję mój zapał i sięgnę po coś lepszego.
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
uwielbiam Twoje recenzje, są świetne :) ja obecnie czytam Małego Księcia ;P
OdpowiedzUsuńMalinowe Ciasteczka
Cóż... Do tej pory nie czytałam ani jednej książki tego autora, chociaż "Gwiazd naszych wina" leży sobie już na półce i cierpliwie czeka na swoją kolej. Do powyższej - nawet nie miałam zamiaru podchodzić w najbliższym czasie, ale może kiedyś sięgnę by przekonać się jakie na mnie wywrze wrażenie. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
Tak samo jak ty po przeczytaniu "Gwiazd naszych wina" postanowiłam sięgnąć po coś innego autorstwa Johna Greena. Niestety również padło na "Szukając Alaskę". Pomęczyłam się z nią około miesiąca, próbując się jakoś wkręcić i przekonać do niej, jednak nie byłam w stanie. Poddałam się, ale mimo to postanowiłam, że choć ta książka bardzo zraziła mnie do Greena to dałam mu jeszcze jedną szansę. I tak w ekspresowym tempie pochłonęłam "19 razy Katherine" oraz "Papierowe miasta", które z całego serca polecam ;)
OdpowiedzUsuńZawsze jestem pełna podziwu twoich recenzji, ponieważ sama w życiu jeszcze nie napisałam ani jednej tak bardzo rozbudowanej.
recenzje-starlight.blogspot.com
Ja jeszcze nie przeczytałam, żadnej książki autora, ale planuję to zmienić. Niemniej jednak wiem, że do "Szukając Alaski" na pewno nie zajrzę ;)
OdpowiedzUsuń