piątek, 4 września 2015

Zwycięstwo albo śmierć. Recenzja książki

Wywalcz Jej wolność lub zgiń [1]

Liczba trzysta w historii jest niezwykle ważna, przynajmniej moim zdaniem. Trzystu dzielnych Spartan, na czele z królem Leonidasem, zginęło w chwalebnej bitwie pod Termopilami w 480 r.p.n.e, do dziś będąc sztandarowym przykładem wielkiej odwagi, męstwa i patriotyzmu, a także wierności zasadom. Poświęcenia życia dla czegoś, co jest od niego ważniejsze. Kto ich nie podziwia? W przełęczy stoi pomnik, zbudowany w XIX wieku, a pewne krwawe filmidło (tudzież komiks) sprawiło, że nieugięci Spartanie rozpalili nawet umysły tych, którym z historią nie po drodze, chyba że ktoś nie lubi latających odciętych głów albo zwraca uwagę na wyrzeźbione sylwetki aktorów. Tak, nawet ja wiele razy nie mogłam spać, zafascynowana tymi, którzy tak nisko i tak wysoko cenili swoje życie, że zmusili wroga, by do ich ojczyzny – dosłownie – przeszedł po ich trupach. 
 
Było też trzystu innych śmiałków. W ich ojczyźnie panoszył się wróg ze swastyką i czarnym orłem, a w najpiękniejsze miasta skalały swoją obecnością takie potwory jak Hans Frank czy Ludwig Fischer. Może w rodzinie mieli oficerów, których Rosjanie rozstrzelali w Katyniu, może kogoś pochodzenia żydowskiego, kogo zabrano do getta, skąd była już prosta droga do komór gazowych i pieców krematoryjnych w Auschwitz. Z pewnością ich rodziny – matki, żony, narzeczone, dzieci, mężowie (bo pośród nich była jedna kobieta, Elżbieta Zawadzka) – cierpiały głód i żyły w strachu przed godziną policyjną i łapankami, gdzieś na boku trudniąc się szmuglem żywności czy pomagając ludziom z ruchu oporu, a może nawet chodząc do tajnej szkoły. Oni jednak zostawili to wszystko za sobą, zrywając wszystkie kontakty, zmieniając tożsamość i samych siebie, bo ponad tęsknotą za bliskimi było coś więcej – miłość do ojczyzny. Mimo że w Anglii mieli wszystko, ze spokojem włącznie, tęsknili za swoim biednym krajem, chcieli tam wracać, walczyć, nawet ze świadomością, że większość z nich zginie. W kołnierzu, zaszyta, uwierała także kapsułka z trucizną: mieli ją rozgryźć w razie przesłuchiwań. Honorowe samobójstwo, by nikogo nie wydać i nie być narażonym na nieludzkie tortury. Bo nie byli to zwykli żołnierze – to elitarna grupa trzystu szesnastu komandosów, jakich nie powstydziliby się w Delta Force. Nazywano ich cichociemnymi. 
 
Jak już wiecie, nie oglądam dużo telewizji, a jeśli mam zamiar wyjątkowo włączyć owo gadające pudło, zwykle zapominam. To wraz ze skrajną bezmyślnością fabuł polskich – i nie tylko – seriali, jest powodem, dla którego nie potrafię oglądać czegokolwiek w miarę systematycznie. Od każdej reguły jest jednak wyjątek – a jest nim Czas Honoru, opowieść o czwórce przyjaciół, cichociemnych właśnie. Ich losy i ładna oprawa serialu bardzo mnie zafascynowały i zainteresowałam się bliżej tym razem prawdziwymi cichociemnymi. Traf chciał, że w księgarniach pojawiła się ta pozycja i już domyślacie się, że nie mogłam się powstrzymać - takim sposobem znalazła się w moich przyklejających się do papieru łapkach. Zaczęłam czytać tego samego dnia i choć wraz z doświadczeniem w niezwykle trudnej materii książek popularnonaukowych i monografii przybyło kilka refleksji, muszę przyznać, że lekturę tę wspominam bardzo miło. Dlaczego? O tym poniżej. 
 
Autor swoją pracę zaczyna od szczegółowego przedstawienia kulis powołania formacji i trudnych początków, szkicując ówczesną, niezwykle trudną, sytuację rządu polskiego i Polaków w ogóle, na tle bezwzględnej, wojennej polityki. Przedstawia sylwetki założycieli – oficerów Jana Górskiego i Macieja Kalenkiewicza oraz to, co doprowadziło do powstania tej organizacji w takim charakterze, w jakim znamy ją z popularnych przedstawień – jak się okazuje, była to wypadkowa pomysłów, osobowości, zbiegów okoliczności i posunięć politycznych, co pisarz stara się wyjaśnić w miarę przystępnie i dość skrótowo, nie wgłębiając się w specjalistyczne szczegóły. Następnie, w jednym z chyba najbardziej fascynujących rozdziałów, opisuje szkolenie, jakie musieli przechodzić kandydaci na komandosów. Było to z pewnością niełatwe, bo z około tysiąca kandydatów, zostało tylko trzystu szesnastu – przyszli cichociemni uczyli się technik szpiegowskich, szyfrowania, podrabiania dokumentów, a nawet podstaw psychologii, niezbędnych do oszukiwania Niemców. Największe wrażenie robi jednak Małpi Gaj, czyli coś w rodzaju parku linowego bez zabezpieczeń, a także próbne skakanie spadochronowe ze specjalnej wieży, przy czym złamania i skręcenia kończyn były normą; czytelnik śledzi losy kilku najbardziej znanych cichociemnych, w tym – między innymi - wspominanego wyżej Kalenkiewicza i porucznika Jana Piwnika, niewątpliwie prawdziwą legendę tej formacji. To ich śladami podąża Autor, niestrudzenie kreśląc szerszy kontekst wojennych zdarzeń i ukazując okupowaną Warszawę i Kresy, gdzie rozwinięto za wielką pomocą cichociemnych organizację Wachlarz (nazywaną od promienistego układu konkretnych placówek ruchu oporu od centrali w stolicy), robotę niezwykle koronkową i dlatego przedwcześnie zniszczoną. Na ostatnich kartach Autor wspomina dużo o akcji Burza i powstaniu warszawskim, będących dla kilku bohaterów tłem ich śmierci. Z trzystu cichociemnych zginęło bowiem stu dwunastu – a pisarz oddaje im hołd w Zakończeniu, prawdziwie beletrystycznym piórem oddając uczucia pułkownika Hartmana. 
 
Nie należy traktować tej pozycji jak podręcznika, czy kompendium wiedzy, tym bardziej w tematach, które są tylko tłem. Wachlarz, powstanie, wojna między Niemcami i Rosjanami, getto, sytuacja polityczna – wszystko zostało nakreślone na tyle dobrze i sprawnie, że historyczny laik łatwo zrozumie, a historyk nie będzie miał zastrzeżeń do uogólnień; jest to jednak tylko tło do losów bohaterów i całej formacji cichociemnych, kontekst, w jaki zostały wpisane losy jednostek. Bo to nie jest książka o wojnie, to jest książka o losach poszczególnych ludzi, których działania i wybory w pewien sposób wpływają na jej bieg. Opowieść, która przeciętnemu, ale zainteresowanemu tematem czytelnikowi przybliży sylwetki tamtych ludzi, może skłoni do dalszych poszukiwań. I wydaje mi się, że właśnie w taki sposób powinna być odbierana przez czytelników, a także sprawiedliwie oceniona (jakkolwiek ocena takiej książki sprawia wiele trudności, szczególnie że wydaje się pozycją niezaadresowaną do tych, którzy chcą zgłębić temat jeszcze bardziej). 
 
Rzeczą, którą należy przede wszystkim pochwalić, jest wydanie. Okładka w jakichś tam sposób nawiązuje do tematu, a kolory są raczej przygnębiające niż jaskrawe. Na tle pomarańczowego, zachodzącego słońca, widzimy czarną sylwetkę z karabinem, a obok leży coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się kamieniem, ale tak naprawdę jest spadochronem (można to łatwo wywnioskować po linkach i charakterystycznym kształcie). Na ponurym niebie wyżej, mniej więcej niedaleko chmurki, twarz owego cichociemnego została powiększona: to Jan Piwnik, z ręką na karabinie i, jeśli się uważnie przyjrzymy, bardzo poważną miną. Nad nim widzimy jeszcze maksymę cichociemnych, przytoczoną przeze mnie na początku recenzji, a na dole, na czarnej części, widnieje biały tytuł i, co mi się bardzo spodobało, nazwisko Autora znacznie mniejszą czcionką. Blurb może zachęcający nie jest, ale same pierwsze słowa, jak magnes przyciągają każdego chociaż trochę zainteresowanego historią i tematyką książki. Całościowo wydanie jest bardzo dobre: twarda okładka, ciężki, żółty papier, ładna, wygodna czcionka, a także – co stanowi kwintesencję publikacji historycznych – wkładka ze zdjęciami. Jest tam dużo fotografii przedstawiających przygotowania cichociemnych do walki w Polsce w Largo House i Audley End oraz zdjęć portretowych, grupowych, które ilustrują treść książki i pozwalają spojrzeć w twarz – uwierzcie, to bardzo niezwykłe uczucie – bohaterom opowieści, którzy nie byli przecież postaciami fikcyjnymi. Dla wygody czytelnika wszystkie fotografie są ponumerowane, tak, że bez problemu można zorientować się tam, gdzie na stronie pojawia się więcej niż dwie; ich rozmiar jest przyzwoity i pozwalający dostrzec szczegóły, mimo licznych niedoskonałości, które nie da się już usunąć. Na końcu książki zamieszczono wygodny indeks, bardzo zresztą dokładny, a na początku spis treści i dramatis presonae, a właściwie krótkie biogramy, gdzie Autor, chcąc zapewne ułatwić czytelnikowi zgłębianie treści i uporządkowanie faktów o najważniejszych postaciach, zgromadził podstawowe informacje, wraz z ciekawostkami, o których nie wspomina w tekście właściwym. To bardzo wygodne, szczególnie dla osób rzadko mających styczność z tego typu pozycjami. Zresztą, to jedna z tych książek, które po prostu miło się trzyma w ręku, narkotycznie wąchając zapach farby drukarskiej, która obiecuje ciekawą, pełną emocji lekturę... 
 
Książka jest bardzo wiarygodnym, choć niepełnym, źródłem wiedzy, posiada bowiem system przypisów, niezbyt zresztą przeszkadzający w czytaniu, a na końcu Autor przedstawił liczącą niemal dwie strony bibliografię, zawierającą pozycje tylko wybrane (!), wśród których przeważają kanoniczne raczej opracowania i licznie wspomnienia cichociemnych, którym udało się przeżyć (co doskonale odzwierciedla charakter książki); znajdziemy tam także kilka ciekawych linków, z których Autor korzystał, między którymi na szczęście nie ma Wikipedii. Odzwierciedla to ogrom pracy Autora, którą bardzo doceniam i szanuję, bo naprawdę rzadko można spotkać popularnonaukową pracę historyczną bogatą w wiarygodne źródła. Na człowieku takim jak ja, który z zadowoleniem leni się całymi dniami, robi to naprawdę wielkie wrażenie. 
 
Język, jakim posługuje się pisarz, jest lekki i bardzo przystępny. Właściwie brakuje w nim trudnych terminów historycznych, pisarz właściwie używa kolokwializmów, a komunikatywny styl sprawia, że każdy daje radę nawet wtedy, kiedy Autor jednym tchem wymienia pseudonimy (co nie jest łatwe z uwagi na ich częste zmiany, nawet przez głównych bohaterów) i wcześniej nieznane nazwiska. Narracja jest wartka, czasami można nawet odnieść wrażenie, że czyta się smakowitą powieść wojenną, czy lekko fabularyzowaną biografię ze starannie nakreślonym tłem polityczno-społecznym. W Prologu i Zakończeniu, mających formę krótkiej impresji czy miniaturki (kilka następnych znajdziemy w środku) Autor z wykwintem prawdziwego twórcy - a nie zajmującego historyka - kreśli przed czytelnikiem przesycone emocjami obrazy, będące jakby prozatorskim obramowaniem całej historii, jednocześnie nadające wszystkim formę znacznie lżejszą. Niewątpliwie jest to także sprytna pułapka na potencjalnego czytelnika, który, zafascynowany dynamicznym wstępem, kupi pozycję. Tak czy inaczej, polskiej beletrystyce historycznej nie stałoby się nic złego, wręcz przeciwnie, gdyby Autor zabrał się za powieści historyczne. Może nie byłyby one wysokokaloryczne, takie, jakie lubię, ale przypuszczam, że rozrywka byłaby przednia. 
 
Chociaż nie mogę się książki nachwalić, muszę przyznać, że jest to tylko opowieść. Lekka, z nieszkodliwymi uogólnianiem tematu, faktami będącymi właściwie oczywistością dla każdego historycznego pasjonaty. Pozycja nudna dla tych, którzy mieli już okazję czytać coś o cichociemnych, albo zbyt popularna – nie ma tu szczegółów technicznych broni, konkretów, cytatów i przypisów na całą stronę, a narracja utrzymana jest raczej w konwencji melancholijno-romantycznej, co niezbyt pasuje do pozycji fachowej, niewątpliwą wadą jest też to, że Autor poprzestał na najważniejszych postaciach polskich komandosów. Łatwiej przecież napisać o tych, którzy są powszechnie znani, niż o tych zadawać sobie trud w odgrzebywaniu i odkurzaniu zapomnianych nazwisk i pseudonimów. Oczywiście, nic nie mam przeciw Piwnikowi, Kaszyńskiemu, Plichowi czy Januszkiewiczowi, bardzo ich zresztą lubię, myślę jednak, że przypomnienie ludzi zapomnianych, którzy czasami dokonali jakiegoś bohaterskiego czynu, jest rzeczą bardzo szlachetną, a także bardzo chwytliwą, również wśród innych historyków i dużej części zwykłych ludzi, takich jak ja, którzy chcą wyjść poza krąg wciąż tych samych nazwisk. Jeśli mówimy o wciąż tych samych nazwiskach, trzeba wspomnieć o niezrozumiałym dla mnie braku Elżbiety Zawadzkiej, kobiety-cichociemnej przecież, której losy są niemniej interesujące. Cóż, może Autor chciał uniknąć taniej sensacji i uwielbienia wszelkiej maści feministek, może też uznał, że to materiał na kolejną, oddzielną książkę? Cóż, mam taką nadzieję. Wadą jest także ułożenie treści – historie poszczególnych postaci są ze sobą nieco wymieszane, przez co trudno, przede wszystkim osobom miej zorientowanym i nieuważnym, wszystko ogarnąć i połączyć w logiczną całość. I chociaż jakiś podział jest - w części pierwszej opisane są początki i szkolenie; w części drugiej akcje; a w trzeciej epilogi wszystkich historii i zakończenia wątków – uważam to za rzecz bardzo niedoskonałą. Najlepiej byłoby, gdyby książkę podzielić na kilka lub kilkanaście oddzielnych historii, każda dotycząca innego bohatera, z częścią wstępną, poświęconą zasadom szkolenia i początkom organizacji; dzięki temu cel książki, dotyczący tematu-rzeki, stałby się jaśniejszy – luźny zbiór opowieści o cichociemnych to coś innego niż pozycja, której temat i cel są niedokładnie sprecyzowane, prawdopodobnie przez bałagan. Co ciekawe jednak, zauważyłam to dopiero po tym, jak przeczytałam książkę; podczas przewracania z cichym szelestem kart mało brakowało mi do szczęścia. Tfu! Co ja mówię! Może i jestem zbyt wrażliwa, ale kilka rzeczy sprawiło, że oczy zaczęły szczypać – ale nie od zmęczenia – a serce zamarło ze smutku. I to chyba w tej pozycji, w przeciwieństwie do wielu innych pozycji typowo historycznych, jest bardzo ważne. 
 
Polacy XXI-wieku mówią – co zresztą wynika z badań – że w razie zagrożenia wybraliby emigrację na Zachód, małodusznie uciekając od zagrożonego kraju. To zupełnie przeciwnie do cichociemnych, których pragnieniem była walka z okupantem, mimo wielkiego ryzyka i ceny, jaką było zerwanie z najbliższymi (w obawie przed tzw. odpowiedzialnością zbiorową). Ba! Takie poświęcenie mało komu mieści się w głowie, chociaż każdy podziwia króla Leodnidasa i jego trzystu Spartan, a także wielu im podobnych, także cichociemnych, których dewiza zresztą bardzo (i niepokojąco) przypominała słynne z tarczą, albo na tarczy. Po lekturze tej lub innej pozycji na ten temat – lekturze potrzebnej każdemu – pozostaje, może niektórym, nieśmiałe, w gruncie rzeczy straszne, prytanie może ja też..? i – z pewnością – słodko-gorzka, pełna podziwu refleksja o ludziach, po których trupach – dosłownie - wróg musiał przejść, by zdobyć rzecz najcenniejszą: dom. Ojczyznę.

[1] Dewiza formacji cichociemnych, powieszona w świetlicy w ośrodku szkoleniowym komandosów w Audley End.

Tytuł: „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”
Autor: Kacper Śledziński
Moja ocena: 6,5/10

7 komentarzy :

  1. Widziałam kiedyś ten tytuł w księgarni i muszę powiedzieć, że z chęcią bym się z nim zapoznała. Może kiedyś mi się to uda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie skusze się na tą pozycję.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Historyczne książki uwielbiam. A szczególnie o polskiej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To wspaniała książka. Czytałam i pisałam o niej również. Polecam innym!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój wujek dostał od moich domowników tę książkę na urodziny i pamiętam, że mu się podobała :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety we współczesnym społeczeństwie sporo jest osób, które ma całkowicie odmienne zdanie o Polsce i patriotyzmie od swoich przodków. Historia dwudziestowieczna jest moim najmniej lubianym rozdziałem historii, stąd nie sięgnę po książki o tej tematyce. Ale "Czas Honoru" mnie zaciekawił. ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!