wtorek, 22 grudnia 2015

Kochanie, masz mózg we włosach. Recenzja książki



Może się to wyda dziwne, ale nie lubię lekkoduchów i tych, którzy widzą świat przez różowe okulary. I to nie dlatego, że skręca mnie na widok różowego, bo to zupełnie inna historia, czy mam zamiar zostać emo (Mama by się przeraziła). Myślę, że to wina moich życiowych doświadczeń i znajomości tego, co w życiu człowieka może spotkać. Jest pewien limit traumatycznych zdarzeń, po przekroczeniu którego optymizm staje się irytujący. Zresztą wokół nas jest wystarczająco dużo dramatów innych ludzi, wobec których nie możemy być obojętni, by w końcu tych największych optymistów dopadło przeświadczenie, że tak naprawdę nie zawsze (a raczej prawie nigdy) szklanka jest do połowy pełna. Ale takim znów pesymistą nie jestem, a przynajmniej staram się nie być; staram się zachowywać złoty środek, tak jak starożytni stoicy i postępować według słynnego angielskiego hasła keep calm and carry on. Świat wydaje mi się wtedy umiarkowanie dobry i umiarkowanie zły, co sprawia, że nie czuję się dobrze. 

W sztuce tak nie jest, bo częściej możemy przeczytać, obejrzeć czy posłuchać rzeczy smutnych, wręcz depresyjnych. I to nie tylko dlatego, że ludzie lubią czytać o nieszczęśliwej miłości, chorobach psychicznych, tragediach, wojnach i innych sprawach tego rodzaju. Po prostu takie rzeczy się lepiej pisze i trudnej jest coś sknocić. Sprawdza się to często w muzyce, gdzie łatwiej w kicz popaść śpiewając teen pop albo pop rock i produkując radiowe bangery niż kiedy jesteś songwriterem albo zajmujesz się szeroko pojętą alternatywą. Tak samo w książkach: wiele tych opowiadających o życiu w sposób entuzjastycznie optymistyczny trąci kiczem, a wiele z tych smutnych staje się arcydziełami. Trudniej jest pisać o miłości spełnionej, szczęśliwej unikając cukierkowatości niż ciekawie i głęboko opisać tą nieszczęśliwą. Ciężko w ogóle jest napisać coś, co każdy strawi i jednocześnie być naiwnym, śmiesznym i przesłodzonym. Trudno jest napisać coś lekkiego, zabawnego, ale nie kiczowatego. Świadczą o tym góry zabawnych i ciepłych powieścidełek dla kobiet i młodzieży, których okładki, często utrzymane w ciepłych barwach (najczęściej intensywnym różu, od którego skręca mnie w żołądku), piętrzą się na półkach księgarni i bibliotek i wyprowadzają mnie z równowagi. Szczególnie te powieści dla nastolatek. Kiedyś je czytałam, ale tylko dlatego, że będąc chora i leżąc w łóżku nie miałam nic lepszego do roboty i na nic innego sił. Po kilku tytułach zaczęło mnie niebezpiecznie mdlić. W takiej jednej książce było więcej lukru i czekolady niż na całym talerzu pączków mojej babci, które aż lepią się do rąk. Od tamtego jakoś nie miałam ochoty na takie pozycje, odkrywając wielu ciekawych Autorów, którzy nie mieli z tym problemów, co sprawiło, że ja nie miałam kulinarnych skojarzeń i mogłam czytać w zupełnym spokoju. 

Ponownie pozycjami dla młodszego czytelnika zainteresowałam się niedawno, kiedy zaczęła się ta cała moda na new adult. To gatunek – przynajmniej z założenia – bliższy życiu niż te wszystkie powiastki o bogatych nastolatkach, ciągnące się jak Moda na Sukces (tak, Pamiętniku Księżniczki, do ciebie piję). Miłość, traumy z przeszłości, odkupienie, przebaczenie, zemsta. Takie rzeczy się w życiu zdarzają, zdarzają się wokół młodych czytelników, którzy – tak sobie myślałam – pozbędą się różowych okularów i zaczną patrzeć na ten świat realistycznie, może z gorzką refleksją. Zachęcona pozytywnymi recenzjami, pełnymi ekscytacji dorównującej mojej fazie na Władcę Pierścieni i nabożnej czci, z jaką traktuję tylko wszystko związane z historią, musiałam się przekonać się, czy moje nadzieje się spełnią. Zresztą byłam też ciekawa, jak zwykle (a ciekawość to pierwszy stopień do piekła). Sięgnęłam po losowo wybrany tytuł. Porażka. Drugą pozycją była pierwsza część losów niejakich Tessy i Hardina, również porażka. Pomyślałam, że za trzecim razem musi się udać, bo to przecież trzeci raz. Chciałam także sprawdzić, czy popularne przysłowie mówi prawdę. Bo dlaczego nie? 

Sky jest raczej zwykłą nastolatką chociaż nie posiada konta na Facebooku ani telefonu komórkowego. Ma przyjaciółkę, Six i przybraną mamę a także popsutą reputację. Jej przyjaciółka bowiem nie należy do cnotliwych, a nocami do pokoju Sky wchodzą mężczyźni, którzy obściskują się z naszą bohaterką. Ale tylko obściskują, bo dziewczyna nie pozwala na więcej – całusy i pieszczoty dają jej miłe odrętwienie, ale na pewno nie podniecenie. Dlaczego? Dziewczyna nie wie. Pewnego razu w dziwnych okolicznościach spotyka Deana Holdera, bardzo przystojnego i tajemniczego chłopaka, z którym szybko zaczyna łączyć ją coś więcej. Jednak okazuje się, że rozwijający związek budzi wiele demonów z przeszłości, które Sky przypomina sobie dopiero teraz. To będzie najpiękniejszy, ale także najgorszy okres w jej życiu – bo zapewne każdy z nas wolałby żyć w nieświadomości i spokoju, bez straszliwej prawdy o sobie i tym, co zostało wyparte przez świadomość. Ale każdy z nas, kto stracił nadzieję, chciałby poczuć to szczęście, gdy pewnego dnia ją odzyskuje, prawda? 

Trochę wbrew sobie, ale by stało się zadość sprawiedliwości, muszę podkreślić zalety powieści. Przede wszystkim to kilka ciekawych i kreatywnych pomysłów, które Autorce z całą pewnością się udały. Mówię tu przede wszystkim o wieloznaczności angielskiego tytułu i wynikających z tego konsekwencji. Jedno słowo – a właściwie dwa – a cała gama znaczeń, które nie raz zaskoczą czytelnika. Po drugie nawiązania gatunkowe do kryminału, co prawda tego bardzo popularnego i z niskiej półki, ale zawsze to jakieś novum. Nutka sensacji zdecydowanie pomogła fabule książki nie utykać w mieliznach i sentymentalnych zapętleniach, skutecznie też wprowadza napięcie, które sprawia, że czytelnik nie nudzi się i nie męczy tak bardzo, jak w przypadku, gdyby tego nie było, a przede wszystkim nadaje książce nieco świeżości. Przecież jeszcze nigdy nie spotkałam się z pozycją dla nastolatek, w której byłoby tyle krwi, flaków i dramatów (nie dziwię się więc, że niektórym może zniszczyć psychikę). Literatura dla młodzieży jest tak skostniała w niezbyt ciekawych schematach, że każdy, chociaż najmniejszy, ciekawy i autorski pomysł zasługuje choćby na przelotną uwagę i odnotowanie. Szczególnie że dalej już tak różowo nie będzie. 

Wydanie książki jest niepozorne i zwykłe, oczywiście oprócz okładki. To ten rodzaj okładek, który moja Mama uznałaby za obsceniczny (oni wyglądają jak nadzy albo są, prawda?) a wiele nastolatek za interesujący. Na pierwszy szaro-czarne zdjęcie wydaje się surowe, a nawet trochę mroczne. Widzimy na nim przede wszystkim męską – owłosioną – rękę z wielkim tatuażem będącym jednocześnie tytułem książki. Dalej jest głowa dziewczyny, z zamkniętymi oczami i wyrazem ulgi na twarzy; domyślamy się, że chłopak obejmuje ją, a ona przytula się do jego piersi (romantyczne!). Całość została ujęta w ciekawym, dość tajemniczym na pierwszy rzut oka kadrze, co bardzo przyciąga uwagę w księgarniach, szczególnie kiedy ustawi się książkę na widocznym miejscu w dziale dla młodzieży. Jednak po dłuższym przyglądaniu się pod różnymi kątami w celu napisania tego akapitu, uznałam, że jest w tym coś, co mi się nie podoba. Wydaje mi się, że to jest jakaś sztuczność, jak w – czy to przypadek – utrzymanej w podobnej kolorystyce okładce ostatniej płyty Madonny, na której niemłoda już gwiazda prezentuje jędrną skórę bez zmarszczek. Brakuje naturalności, jakby ktoś wiedział, że taka a nie inna okładka spodoba się młodym odbiorcom, zwróci uwagę pewnego grona osób, które zazwyczaj czytają tego rodzaju opowieści (czyli nie do mnie). Być może dlatego – mimo że uwielbiam minimalistyczne okładki – nie mogę się przekonać się do tej. Poza tym wydaje się za bardzo sterylna i estetyczna, niepotrzebnie wygładzona. Lepiej wygląda po drugiej stronie, chociaż grzbiet i tylna okładka utrzymane są w kolorze różowym – ten straszny kolor został jednak przybrudzony i na grzbiecie ozdobiony tytułem, napisanym wymyślną czcionką, co sprawia, że całość wygląda ładnie i dziewczęco, ale i – co jest wielkim plusem – elegancko. Jakbym zobaczyła książkę od tyłu, może i zainteresowałaby mnie bardziej. W środku jest przeciętnie. Dobry papier, raczej zwyczajna czcionka, zero bardziej spektakularnych rozwiązań graficznych i mnóstwo recenzji na pierwszych kilku stronach. Oczywiście bardzo pozytywnych. Nie wiem, co Wydawca chciał tym udowodnić, ale na mnie podziałało raczej negatywnie, bo zwykle im bardziej reklamowana książka, tym większe kwiatki otrzymuję. 

Jeśli jesteśmy przy kwiatkach, to uprzedzam, że zaraz w tej recenzji rosnąć będą wielkie drzewa, bo narzekania będzie niemało. Zacznijmy może od języka pisarki, ponieważ zjawisko blogowych opowiadań jest mi – z różnych powodów – bardzo bliskie. A styl Autorki jest właśnie jakby żywcem z nich wyjęty, oczywiście w wersji poprawionej przez sztab redaktorów: prosty, komunikatywny, szybki w czytaniu i leksykalnie wołający o pomstę do Boga. Na pierwszy rzut oka całość wygląda jak efekt pracy i ćwiczeń osoby mało utalentowanej i bez polotu, ale ambitnej i z pewnym pomysłem, jednak po dłuższym obcowaniu z książką pod tym ujawnia się niestrawna dawka taniego sentymentalizmu i jeszcze tańszych pomysłów. Narracja jest bardzo płaska, pozbawiona wszelkich emocji (co w kontekście treści książki wydaje się dość dziwne) i nużąca swoim ślimaczym tempem, nawet wtedy, kiedy dzieje się wiele i to w dodatku rzeczy bardzo dramatycznych. A jeśli już jakieś są, to najczęściej te dotyczące niezwykłej, niesamowitej, wielkiej miłości Sky i Holdera, które mają przejmować czytelniczki dreszczami rozkoszy, a w istocie warsztatowym poziomem nie dorównują nawet średniej podobnych opisów w innych tego typu książkach, nie mówiąc o tej prawdziwszej, z założenia lepszej literaturze, gdzie Autorzy raczej nie przypominają egzaltowanych pensjonarek piszących o doznaniach erotycznych siedemnastolatek i – o zgrozo – trafiających w gust XXI-wiecznej młodzieży. Dobrze chociaż, że dysponując tak ubogim językiem, niemal żywcem przeniesionym z wielu przeciętnych internetowych blogów, pisarka nie sili się na artyzm, który potęgowałby tylko wrażenie kiczu. Dość, że całość wydaje się bardzo naiwna i prostsza od budowy cepa, a dialogi nie powalają (a wręcz przeciwnie). Nawet w tych momentach, kiedy teoretycznie powinno być mnóstwo emocji, a to wszystko powinno się kryć się w dialogach, bohaterowie mówią jak nakręcone roboty albo kiepscy aktorzy w jakimś podrzędnym filmidle, a sama treść ich rozmów z powodu swojej nieskładności i naiwności jest charakterystyczna dla tego rodzaju książek i raczej niemożliwa do odtworzenia w rzeczywistości. Chyba że w ostatnich czasach zaniedbałam trochę kontakty z mentalną gimbazą i ludzkimi pokemonami, przez co już nie wiem, jak tacy ludzie się wyrażają. E, to również dość niemożliwe, bo nic w ponurej rzeczywistości nie jest takie różowe, nawet język. 

Ogromną wadą książki jest to, co zasygnalizowałam już powyżej, a teraz powiem bez owijania w bawełnę: tu nie ma nic realistycznego. No dobra, prawie nic. Takie rzeczy jak w rodzinie Sky zdarzają się naprawdę i niestety bardzo często, ale poza tym nawet gdybym stanęła rzęsach nie znalazłabym niczego innego. A i to, co przeżyła bohaterka nie brzmi jakoś realistycznie – drastyczności i cierpienia w jej losie aż do przesady, zresztą całość została odmalowana jakoś kiczowato i krzywo, jakby pośród tych wszystkich okropnych krzywd zagubiły się prawdziwe, intensywne emocje. Zupełnie jak w tych przeładowanych nieszczęśliwymi wypadkami serialach, których twórcy liczą na to, że widz będzie oglądał kolejne odcinki niepokojąc się o bohatera i nie zauważył, że ilość nieszczęścia przekroczyła poziom realizmu, melodramatu i w ogóle wszystkiego. Bo nie wystarczyłoby dużo, nawet katastrofa mniejszych rozmiarów, żeby czytelnikowi rozszarpać serce i już nigdy nie skleić. Co więcej, do tego nie potrzeba jakiś zaawansowanych umiejętności pisarskich czy niezwykle bogatego słownictwa. Tylko dawki logicznego, zwykłego myślenia, żeby nie namotać za dużo. Poza tym można znaleźć tu jeszcze dużo innych kwiatków, które psułyby jakąkolwiek powagę, jeśli taką udałoby się Autorce stworzyć. Choćby to prowadzenie samochodu, co jest już w książkach młodzieżowych tradycją i powodem wielu wypadków samochodowych – chłopak prowadzi samochód, głaszcząc swoją dziewczynę po nogach/miejscach intymnych, całując ją i Bóg wie co jeszcze, a jednocześnie daje gaz do dechy i nie powoduje żadnej kraksy. Mówię wam, kiedy z jakichś powodów cierpię na bezsenność, zastanawiam się, jak to możliwe. Albo to wszystko – co jest motywem wyjętym z gorących harlequinów – co dotyczy seksu. Wszędzie, zawsze, niemal w każdych okolicznościach, bo inaczej będziemy przez pięć stron czytali o fantazjach bohaterki. Ani jedno, ani drugie nie jest ciekawe, już o estetyce nie mówiąc – kilka scen zbudziło mój niesmak swoją nieodpowiedniością; tam, gdzie powinno być trochę odpoczynku, pustej przestrzeni na wzięcie oddechu po (przynajmniej teoretycznie) dramatycznych scenach, pisarka funduje niezwykle głębokie opisy miłości naszych bohaterów. Czasami aż dziw, że mieli na to siły, ochotę i brak przyzwoitości, a może nawet uszanowania czyjeś śmierci. A może to ja jestem taka staroświecka? Cóż, jeśli teraz takie rzeczy są normą, to już wolę być taka, jaka jestem. A co mi konkretnie chodzi? Cóż, przeczytajcie i się dowiedzcie. O owych dramach Sky elektroniką lepiej już nie wspominam, bo rozumiem, że można nie mieć w domu komputera z Internetem czy telefonu komórkowego, ale żeby nie wiedzieć czym jest SMS czy jak się go wysyła… W tych czasach trudno znaleźć takiego człowieka, naprawdę, chyba że przez całe życie nie wychodzi się z domu, albo jest się tak… Dobra, lepiej już nie kończę. Chyba wiecie, o co mi chodzi. Gdzieś wyżej chwaliłam Autorkę za kilka oryginalnych pomysłów, jakie udało się w jakiś sposób wepchnąć w skostniały schemat tego typu powieści, ale trzeba także przyznać, że miejscami przesadziła, chociaż – z drugiej strony – owe ciągłe erotyczne myśli nastoletnich, często jeszcze niepełnoletnich bohaterów, wypełniają każdą książkę tego gatunku, to nic oryginalnego. Tak samo jak wiele innych elementów w powieści, jak tempo zakochiwania się bohaterów, problemy szkolne, najlepsza przyjaciółka czy nawet sekwencja poszczególnych zdarzeń. Sprawia to, że czytając, mamy to samo wrażenie kiedy słuchamy kolejnej popowej, boleśnie wtórnej płyty - irytujące deja vu i ziewanie, szczególnie że tempo rozwija się dopiero przy końcu, czyli wtedy, kiedy już dawno straciłam nadzieję, że coś z tej książki będzie. Ba! I nawet wtedy z grubsza wiedziałam, co się stanie, bo pisarka nie próbowała trików w stylu Cobena; już na początku kilka rzeczy zapaliło lampkę w mojej głowie i potem tylko uśmiechałam się, kiedy wszystko było tak, jak przewidziałam. I nie potrzeba do tego żadnego tarota czy magicznych kuli, ale nieco zwykłego użycia tego pofałdowanego organu, który mamy w głowach. 

Teraz się dopiero zacznie, bo muszę napisać o bohaterach. Mój Boże, aż sama się boję. Przełączam muzykę na jakąś delikatną piosenkę Enyi, która ma moc uspakajania mnie, żebym w tym amoku nie rozwaliła sobie klawiatury, bo doprawdy szkoda jej na coś takiego. Pisanie tekstów recenzjopodobnych wymaga też odpowiedniego wyważenia słów i możliwego ograniczania swoich emocji, co w moim przypadku jest raczej niemożliwe. Ale po kolei. Główna bohaterka – Sky. Tak naprawdę nie wiem, co o niej myśleć, jest taka nijaka. Ani nie wkurza jak większość panienek z tego typu książek, ani zaskakująco ciekawa. Po prostu sobie jest, przygryzając co chwilę wargę, myśląc o swoim przystojnym chłopaku i przeżywając na nowo wszystkie etapy swojej traumatycznej historii, przy czym żadna z tych trzech rzeczy nie wyszła Autorce przekonywująco. Dziewczyna jest nijaka, pusta, bez ciekawszych, głębszych emocji i starannego rysunku psychologicznego (jak może być ciekawy, skoro w ogóle go tam nie ma), nie mówiąc o jakiś charakterystycznych cechach, dzięki którym zapamiętałabym ją na dłużej, albo chociaż przeżywała jej historię i było mi jej naprawdę żal. Okazuje się, że ja na tę książkę postać ta była niezwykle ciekawa i rozbudowana, bo dalej jest tylko gorzej. I tak, mówię tu o owym Holderze. Jest tak typowy, że boli. Z mięśniami brzucha na których widok każdej heteroseksualnej dziewczynie miękną nogi, z dziarą i nieskończonymi pokładami testosteronu, o szczęściu do szybkiego znajdywania tej jedynej (niezbyt cnotliwej zresztą) jakiego niejeden stary kawaler mógłby pozazdrościć. Ale to tylko czepianie się, bo typowe nie musi oznaczać, że coś jest złe - typowy polski rosół może być smaczny albo nadawać się tylko do wylania. Ten jest akurat zły. Głównie dlatego, że poza pięknym ciałem Holder nie ma nic, a jego mózg składa się tylko i wyłącznie z pięknie wyrzeźbionych mięśni. Nie posiada również żadnych ciekawych cech charakteru (poza niemęskim nawykiem patrzenia na gwiazdy… jakie to romantyczne!), rysów i na tyle rozbudowanej psychiki, bym mogła powiedzieć coś więcej, chociaż wskazać to, co Autorce nie wyszło. Ale pisać o czymś, co w ogóle nie istnieje? Tego nawet Salomon nie potrafi. Bardziej niepokojąca za to jest drugoplanowa postać przyjaciółki Sky – istota o imieniu Six, posiadająca opinię – za przeproszeniem -  puszczalskiej. Można i tak, bo postać ta jest wyzbyta wszystkich możliwych cech ludzkich i nie można skategoryzować ją do książkowych bohaterów w ogóle, a przez większą część egzystuje gdzieś na marginesie w postaci SMS-ów; o wiele gorsze jest jednak to, że aspekt jej rozwiązłości został pokazany w sposób zabawny, wręcz sympatyczny. Jakby problem dziewczyn, które nocami wpuszczają chłopaków do pokoju we wiadomych celach (sic!) można było traktować z przymrużeniem oka. Tak wiem, jestem staroświecka, ale literatura, nawet ta popularna, zwykle miała aspekt dydaktyczny. Jeśli to ma być nauka przez bardzo popularną (by nie rzec dość prostacką) rozrywkę, to ja dziękuję za takie coś. Naprawdę. Gdzieś w tle pojawiają się jeszcze postacie opiekunki Sky, osoby bardzo liberalnej w wychowaniu, ale zakazującej posiadania telefonu (to podejrzane, prawda?) i ojca Sky, którego dość groteskowy wątek wprawił mnie w dobry humor, co, jak podejrzewam, było sprzeczne z intencjami Autorki. O ile jeszcze twórcy większości nudnych kryminalnych czytadeł starają się uwiarygodnić tego rodzaju sprawy, pisarka myślała, że wystarczy tylko coś tam napisać, by wszystko było cacy. Ba! Ten wątek wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobny i prymitywny od romansu głównych bohaterów. Czyli już lepiej nie wspominać o tym więcej. 

Najlepiej w ogóle nie wspominać więcej o tej książce. Kiedy o niej myślę, ogarnia mnie pewnego rodzaju zażenowanie. Nie chodzi o to, że przyznaję się do czytania czegoś takiego, albo że mimo wszystko chciałabym mieć chłopaka takiego jak Holder (nie martwcie się, nie jest w moim typie) czy mam coś do poniekąd szczeniackiej miłości dwojga bohaterów. Po prostu jestem zażenowana jej niskim poziomem i tym, że w końcu dałam się namówić na jej przeczytanie. Że uwierzyłam w dobre opinie o tej książce. A także trochę rozczarowana, bo to nie jest to, czego oczekiwałabym po dobrej książce o rozterkach młodych ludzi i tym, co ich spotyka. A nawet o tej pierwszej miłości. Cóż, to nie jest nawet gulity pleasure, które w połączeniu z pysznym espresso z pianką relaksuje po nerwowym dniu; uważam, że nawet książka napisana w takim celu powinna mieścić się w jakiś kryteriach estetyki i dobrego smaku (inna sprawa czy takie tematy mogą być używane w książkach z założenia mających być dobrą rozrywką). Jaka to rozrywka, kiedy ktoś czuje się zniesmaczony? No chyba że robi się to dla perwersyjnej przyjemności, ale do tego trzeba mieć dużo zdrowia, jak dla wszystkich ludzi, którzy mają mózgi we włosach a nie tam, gdzie powinny być, czyli w głowie.

Tytuł: „Hopeless”
Autor: Coleen Hoover
Moja ocena: 0,5/10

11 komentarzy :

  1. W końcu ktoś, komu również legendarne i ubóstwiane przez wszystkich Hopeless nie przypadło do gustu! Dla mnie to było niemal estetyczne samobójstwo. Chociaż dziwię się, że Sky nie doprowadziła Cię do obłędu - ja byłam gotowa rzucać książką po ścianach, przy każdej kolejnej przygryzanej wardze czy zachwycie nad cudowną nagą klatą Holdera, który to robi dziury w maskach samochodów. Matko, aż mnie nieprzyjemny dreszcz przeszedł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dawna przymierzam się do przeczytania "Hopeless". I choć nie sięgam za często po tego typu książki, to koleżanka bardzo polecała mi tą, dlatego... Hm, Twoja recenzja nie zniechęciła mnie, choć mogła, bo... Uważam, jednak, że chyba książka nie może być, aż tak zła. Jak to jest z książkami zachwalanymi, tak może być z tymi ze złymi opiniami (że są wręcz odwrotne). Ale każdy ma swoją opinię. ;)

    http://my-opinion-of-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Kylie, uwielbiam, jak się znęcasz nad książkami, ale radziłabym pójść w moje ślady i dać sobie spokój z young/new adult. Albo przynajmniej stosować zasadę, że jeśli pojawia się choć jedna zdecydowanie zła opinia, to trzeba sobie darować.

    A samo "Hopeless" odrzuca mnie już po opisie, recenzja niepotrzebna ;)

    miedzysklejonymikartkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomimo Twojej oceny, książce postanowiłam dać szansę, ponieważ zaciekawił mnie opis i wydaje mi się całkiem ciekawa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam, ale nie powaliła mnie na kolana. Natomiast Ciebie to już wcale nie oczarowała. Losing Hope bardziej mi się podobało. Jak dla mnie najlepszą książka pisarki jest Maybe Someday

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde, a myślałam, że to ja jedyna jestem jakaś "nieuczuciowa", naprawdę nie rozumiem tych wszystkich faneczek Hopeless. Dno, dno i jeszcze raz dno!

    OdpowiedzUsuń
  7. W nieszczęściu i cierpieniu też dużo więcej rzeczy się dostrzega.

    Mimo wszystko,ja bardzo chcę przeczytać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ha! Miałam nosa, że mnie do tej książki jakoś nigdy zbytnio nie ciągnęło :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się w stu procentach! Na mnie ta książka również nie zrobiła zbyt dobrego wrażenia, przyniosła raczej rozczarowanie.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie doczytałam tej książki do końca i tylko przykro mi było, że wydałam niepotrzebnie pieniądze, a mogłam kupić coś o wiele lepszego - i na tym skończyły się moje wizyty w kąciku młodzieżowym...

    Kylie, chyba muszę cię przeprosić, bo czytałam tyle twoich recenzji, jestem z tobą praktycznie od samego początku, od dawna polecam innym twojego bloga (nawet na moim blogu jest w moich ,,Odkryciach"), a jeszcze nigdy nie skomentowałam! Wybacz.
    To może teraz napiszę, że naprawdę uwielbiam każdą twoją recenzję, każdy twój post, ponieważ masz naprawdę podobne do mnie poglądy i przemyślenia. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale często, czytając fragment którejś recenzji, byłam niesamowicie zdziwiona, bo miałam wrażenie, jakby mi ktoś zajrzał do głowy i ukradł myśli hahaha :)
    Tak samo z gustem literackim - gdy oceniasz wysoko jakąś książkę, to zazwyczaj są to moje ulubione pozycje lub książki, po które zawsze chciałam sięgnąć. I wiem, że warto, skoro je polecasz!
    Tak samo właśnie z takimi książkami jak ,,Hopeless" - od razu wiedziałam, że ją zjedziesz i że na pewno ci do gustu nie przypadnie. I wiem, czego lepiej nie czytać.

    Może cię to zdziwi, ale twoje recenzje są bardzo pomocne dla osób (na pewno dla mnie), które pisarstwem się interesują i chcą dobrze pisać. Zwracasz uwagę na błędy autorów, na to jak najlepiej zaciekawić czytelników, jak pisać, a jak na pewno nie powinno się pisać.
    I za to jestem ci bardzo wdzięczna :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Był taki szał na nią i chciałam sprawdzić, czy i mnie się spodoba. Ale nie do końca. Ten "prolog" na samym początku zaspojlerował mi całą książkę a cała ta historia była dość naciągana. Choć mimo wszystko to fajny odmóżdżacz jak nie ma się nic ciekawszego do roboty

    Zapraszam do siebie
    http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!