piątek, 13 czerwca 2014

Gorączka na starożytność. Recenzja książki

Starożytny Rzym. Potężne Imperium, według niektórych starożytnych nie do zniszczenia, zakopane teraz pod gruzami i z trudnością rekonstruowane przez historyków i archeologów. Pogrzebane pod popiołami Wezuwiusza, gdzie, jak się okazało, przetrwało w najbardziej trwałej formie. Imperium, które stworzyło podwaliny naszej kultury i sztuki. Państwo bogów wszystkich kultur, cezarów, niekiedy szalonych i bajecznie wprost bogatych, chrześcijan, gladiatorów, krwawych walk i niewolników. Fascynowało kiedyś (Quo Vadis Sienkiewicza bynajmniej nie jest odosobnionym przykładem), fascynuje dzisiaj i zapewne tak już pozostanie.

Oprócz sławetnego przykładu Sienkiewicza, Rzymem inspirowali się także inni twórcy i nie tylko pisarze o większych ambicjach, ale także ci ludzie, którzy skrobią coś dla zysku i młodzieży. Chociaż na poczekaniu mogłabym wymienić tytuły książek, w których nastolatki są zaplątane w mitologię antyczną, zwykle jest to czysto greckie podejście, nie splamione brudnymi rękami Rzymian. Problem jest w tym, że żeby się dobrze sprzedało a tabuny nastolatek zaczęły piszczeć, trzeba ruszyć mózgownicą i wymyślać ciągle coś nowego. W końcu wampiry, wilkołaki w ponurych, amerykańskich miasteczkach zostały wyeksploatowane do cna, jak również elfy (swoją drogą, jak te wszystkie panie Autorki mogą obrażać Eldarów? Albo faktycznie zasiedziałam się w śródziemnym Rivendell, albo jestem jakaś inna, ale na miejscu Galadrieli, Elronda i Legolasa oraz innych elfów popadłabym w depresję), wróżki, demony, anioły (nie Anioły), Nieumarli, diabły i piorun wie jeszcze co. Na mitologię grecką też w się zbyt rzucają, nie mówiąc o miksie niemal wszystkich mitologii świata, na wierzeniach nordyckich kończąc (jakby Thor w kinach już nie wystarczał).

Jednak pewna debiutantka wpadła jeszcze na inny pomysł. A co, gdyby nie poruszać ważkich tematów mitologii, tylko złączyć ze sobą malowniczy starożytny Rzym i teraźniejszość? No i jeszcze na tym tle przedstawić światu losy kolejnej pary nieszczęśliwych kochanków? Takie rzeczy się sprzedają. Tak więc pewnego dnia, po gruntownym albo połowicznym przestudiowaniu książek o życiu codziennym w Imperium, owa pani zasiadła do komputera i zaczęła pisać...

Ewa nie jest zwykłą nastolatką, wręcz przeciwnie. Jest geniuszem informatycznym, który potrafi włamać się do każdego systemu. W dodatku jest tak porażająco piękna, że wszyscy chłopacy wokół nic nie robią, tylko próbują zdobyć Pannę Niedostępną, przez co wszystkie dziewczyny nienawidzą Ewy. To jeszcze nie wszystko. Ewa genialnie gra na gitarze, genialnie się uczy i, po wyrzuceniu z wielu szkół, przyjmują ją do naprawdę prestiżowej St. Magdalene, uczelni dla geniuszów z internatem. Poznaje tam nawet jedyną swoją przyjaciółkę Ruby, ale nie na długo, bo, oczywiście, chłopak Ruby zakochuje się na zabój w Ewie.. Jednak później wydarzenia nabierają tempa – do szkoły przyjeżdża tajemniczy profesor na również tajemniczy wykład o równie tajemniczych bakteriach, które zabijają krwinki białe w zastraszającym tempie i tym samym doprowadzają do zapaści (!). Ewa zapada na tą chorobę, ale po jakimś czasie udaje jej się z tego wyjść i właśnie wtedy poznaje tajemniczego Setha, który na domiar złego, zachowuje się tak, jakby ją znał, ale nazywa ją Liwią. Dlaczego?

Seth to rzymski gladiator, który zakochał się w córce arystokraty Liwii. Niestety, dziewczyna została już przyrzeczona okrutnemu Kasjuszowi. Ale Seth się tym nie przejmuje i zakochani organizują schadzki. Szpiedzy Kasjusza są jednak wszędzie i pewnego razu sam urażony mąż własnoręcznie zadaje Sethowi i swojej niewiernej żonie śmiertelny cios, tyle że ją zabiera ze sobą, a Setha dopada tajemnicza gorączka. Umiera i przedostaje się do Parallonu, tajemniczego świata, jak sama nazwa wskazuje, równoległego (nie miejcie nadziei, że to łacina, nazwa ta pochodzi od parallel, oznaczającego coś równoległego właśnie). Tam pytania zaczynają się mnożyć w bardzo szybkim tempie aż w końcu dzięki Przejściu udaje mu się iść do pomieszkującej w swojej szkółce Liwii, pardon, Ewy. Ją oczywiście coś do niego ciągnie, zakochują się w sobie, ale jego pocałunek jest śmiertelny i bla, bla, bla, bla.

Plusiki? Hm, hm. Okładka..? Tak, okładka zasługuje na plusa. Widzimy na niej Koloseum, które każdemu kojarzy się z Rzymem i gladiatorami, a także nawet ładną dziewczynę z romantycznie powiewającym włosem w nawet ładnej sukience. Wszystko jest utrzymane w tonacjach błękitu, co sprawia, że naprawdę ma się ochotę wziąć książkę w łapki i zacząć czytać. Nie powiem, że grubość zniechęca, bo aż się uśmiecham na widok tych trzystu iluś stroniczek.

Fabuła w ogólnym zarysie jest nawet ciekawa, nie powiem. Miłość. Rozłąka. Tajemnicza choroba. Śmierć. Jeśli nawet nie wyszłaby z tego dobra książka, to przynajmniej dobry Harlequin, o co na rynku trudno. Wtedy głupiutkie nastolatki piszczałby, aż pękłyby mi uszy. Same pomysły z tą bakterią (dobra, to był wirus, tylko ja mam takie skrzywienie na bakterie ostatnio), podróżami w czasie i innymi takimi są nawet świeże, w dodatku w połączeniu z starożytnym Rzymem są oryginalne. To dlaczego nie lubię tej książki? Dlaczego?

Powtarzalność jest całkiem miła. Połowa jest zerżnięta żywcem z romansideł klasy D, a reszta.. tak, uśmiechnęłam się. Czy to się wam nie kojarzy z Quo Vadis? Nawet imię tej dziewczyny. Liwia.. aż chciałoby się zmienić parę literek. Poza tym również wielka, zakazana miłość, uczucie, które wytrzymuje wszystkie próby. Proszę was. Sienkiewicz właśnie przewraca się w grobie, że jakaś nieudolna debiutantka skopiowała jego pomysły.

Rzym w tej książce nie jest ciekawe, nie ma tu wielu opisów kultury tego kraju, strojów, zwyczajów, jak to było u Sienkiewicza. Nawet przeciętny uczeń klasy pierwszej gimnazjum i fan „Gladiatora” wie już o wszystkim, o czym pisze Autorka. Żadnych ciekawostek o życiu w Imperium, żadnych błyskotliwych scen rodzajowych.. Można by powiedzieć, że pisarka sama nie wie dużo o Rzymie i pisze tylko tyle, ile wie, żeby nie być oskarżona o błąd rzeczowy. Dlatego Rzym mam tutaj wyblakły i nijaki, czasami miałam wręcz wrażenie, że wszystko to nie dzieje się właśnie tam, tylko w jakimś mniej nieokreślonym miejscu albo w podrzędnej powieści fantasy. Dlatego właśnie wolałam Ewę, jej jęki oraz bezbarwność niż nudę na ulicach wyludnionego, nieciekawego i nieopisanego dobrze Rzymu Autorki tej powieści. Cóż. Kto chce Rzymu, niech zajrzy do Sienkiewicza.

Język pani debiutantki przypomina moje wypracowanie z piątej klasy, a może z czwartej, ale nie chcę się chwalić, bo ja geniuszem nie jestem. Nie ma płynności, ciągłości w języku, ani barwności języka. Jest prosto, topornie i ciężko, dlatego czytanie powieści nie należy do najciekawszych zajęć. Najpierw proponowałabym jej zjeść słownik, albo kilkadziesiąt powieści jakiś mistrzów, żeby napisać tę opowieść.

Styl debiutantki, przeciętnej kobiety, to jak styl debiutantki. Jakimś cudem nie dostrzegając tego napisała obszerną książkę i jakimś cudem mnóstwo ludzi czyta te wypociny. Styl tak jak język – jest prosty i toporny. Kolejne partie tekstu łączą się w całość w wymuszony sposób, nie ma tej lekkości, tego flowu, tej płynności. To powinno się wykształcić wraz z pisaniem kolejnych książek, zobaczymy. Zresztą, z takim zasobem słownictwa świata nie podbije. No ale zabija resztki potencjału tej książki.

Opisów przyrody nie spotkałam żadnych, nie mówiąc już o jakiś głębszych refleksjach i tym podobnych sprawach. W sumie faktycznie czyta się szybko i sprawnie, ale nic poza tym. Czasami opis sytuacji powala swoją nadmierną prostotą, amatorszczyzną i dziecinnością. Jak w tych wszystkich opowiadaniach dwunastoletnich dziewcząt, które myślą, że są wystarczająco dorosłe, by pisać o miłości. Wybacz, droga pani Autorko.

Postacie są takie jak w większości takich powieści: puste i nijakie. Niezwykle uzdolniona Ewa, idealna w każdym calu, jej przyjaciółka, nadmuchany, w dodatku biały balon oraz chłopak tej przyjaciółki, osoba mająca tyle osobowości co biała kartka papieru. Seth ma irytującego przyjaciela o imieniu irytująco przypominającym imię Matthew, a sam (nie mówiąc o tym, że jego imię jest imieniem egipskiego bóstwa i że jest przystojny jak owe bóstwo), mama buja się gdzieś w tle, a reszta rodziny Ewy to postacie ledwo naszkicowane. Inni koledzy i koleżanki z klasy Ewy to niechlujne szkice, nie mówiąc o nauczycielach. Na pochwałę zasługuje jedynie facet, którego Parallonie spotyka Seth i który zdaje się być tym, który wszystko wie, a przez to jest intrygujący. Czytelnik zadaje sobie pytanie, jaka jest naprawdę jego rola w tym wszystkim. Mam nadzieję, że w drugiej części, a taka na pewno będzie, wraz z warsztatem pisarki rozwiną się postacie, a przynajmniej Ewa. Mam dość jej sposobu bycia, tego, że była we wszystkim najlepsza i w ogóle jej postaci. Ale nikt już się nie dziwi, prawda?

Tak mi smutno. Ale, o dziwo, tym razem nie jestem złośliwa jak zwykle, gdy spotykam książkę, którą można zmieszać z błotem w równych proporcjach. Ta książka miała potencjał. Miała, kiedy była w głowie pisarki. Mogła zostać hitem i to wcale oryginalnym i niezłym. Tyle że właśnie Autorka wzięła nóż, albo, że obrazowo porównam do aborcji, pompę próżniową w postaci własnego laptopa i zabiła wszystko. Dzięki temu mamy kolejną nudną, bezbarwną opowieść, o której za parę lat zapomni cały świat.

Tytuł: „Gorączka”
Autor: Dee Shulman

Moja ocena: 2,5/10 

3 komentarze :

  1. Książkę czytałam i pod recenzją się podpisuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, że pierwszy tom czytałam w czasie sesji egzaminacyjnej i był on idealnym odmużdzaczem. Ale nawet to nie sprawiło, że nie zauważyłam jej mankamentów, a tych, jak sama wspominasz, jest dużo. Niestety drugi tom nie jest lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry wieczór :) Czytając tę recenzję, miałam dziwne wrażenie, że Dee Shulman zmówiła się z Jamesem Pattersonem w kwestii dziecinności, niewykorzystanego potencjału i nijakości bohaterów. Dokładnie te same objawy występują w książce "Czarownica" oraz "Eksperyment Anioł". Żeby było śmieszniej, sam pomysł na powieść w obydwu tych książkach również jest genialny, ale niestety to nie wystarczy... Na przykład gdyby taki Stephen King napisał powieść o dzieciach, którym zostało wszczepione ptasie DNA, dzięki czemu mają skrzydła i bardzo lekkie kości, to zapewne owa powieść zrobiłaby furorę. A w wykonaniu Pattersona... jest mocno przeciętna.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!