Wymyszkowałam
tę książkę w Internecie, uważając ją na początku za następną
tandetę o dziewczynie zakochanej w aniele, chociaż piękna okładka,
w niebieskich odcieniach, na to nie wskazywała. Jakoś nie miałam
kiedy się za nią zabrać, bo miałam tyle innych książek, no i
odpychało mnie coś od niej. Co? Nie wiem. Przeczytałam kiedyś
krótką i negatywną recenzję, może to? W każdym razie,
przygotowana na tandetę, zaczęłam czytać.
Margot
umarła. Po śmierci zmienia się w anioła, w Ruth. Od tego dnia ma
przeżyć swoje życie jeszcze raz – ma opiekować się sobą.
Zobaczyć swoje nędzne życie od początku. I tak zaczyna się ta
historia – od pierwszych kartek bolesna, raniąca i uderzająca w
samo serce. Margot, dziewczyna z straszliwym dzieciństwem, przez
całe życie będzie odczuwać psychologiczne skutki traumy. I tak
zaczyna się ta piękna opowieść, bolesna i straszna. Narratorka,
Ruth, patrzy na swoje życie w nowej perspektywie i opowiada nam o
Sierocińcu Świętego Antoniego, śmierci kolejnych dwóch
ukochanych opiekunek, krótkim pobyt u lekarza, który uratował jej
życie i jego rodziny, wyjeździe do Ameryki, pierwszym chłopaku,
znajomym, przyjaciółce, mężu, synu, kochanku. O tym, że syn
zabił człowieka, który gwałcił dziewczynę, że był Theo był
skazany na dożywocie, że w końcu się ożenił, że jej mąż był
pisarzem, że kochanek w końcu rozczarowany odszedł, że nigdy nie
podpisała papierów rozwodowych, że otworzyła agencję literacką,
że przybrany ojciec zmarł na progu własnego domu z walizką w
ręku, kiedy chciał pojechać do Nowego Jorku, chcąc zobaczyć
dziecko Margot. I wreszcie o zabłąkanym pocisku, który zabił
Margot.
W
to został, oczywiście, wpleciony wątek Ruth: walka z demonami,
przyjaźnie między aniołami i, najważniejsze, ryzyko poświęcenia
nieba dla szczęścia podopiecznej. Cierpienie spowodowane patrzeniem
na swoje życie i związana przemiana Ruth w serafina: miecz Boga.
Odkupienie spowodowane patrzeniem na swoje błędy, straszliwą
przeszłość, zrozumieniem, że niektórych spraw, wyborów nie da
się już zmienić.
Książka
przywraca wiarę w to, że kiedyś będzie lepiej. Bóg, jak mówi
książka, jest sprawiedliwy i pełen miłości, nawet dla kogoś
takiego jak Margot – osoby, która traumę zapijała alkoholem a
odłamki swojego życia próbowała pozbierać za pomocą używek. To
niezwykła obyczajówka. Książka zupełnie nie w stylu mdłych
opowieści o dobrze postawionych osobistościach, których jedynym
zajęciem i problemem są rozterki miłosne, ani cukierkowe
opowiastki o blondynkowatej córce pomywaczki, która spotyka księcia
jak Kopciuszek. Jest to brutalna opowieść, pełna straszliwej
przeszłości, która potrafi popchnąć do straszliwych czynów,
bólu, prób rozłożenia skrzydeł, emocjonalnych pułapek i
ludzkiej tragedii. A także o miłości, która potrafi przetrwać
wszystko. Miłości kruchej tylko na pozór.
Ale
także niezwykłe fantasy, na które nie wpadł jeszcze nikt, mimo że
o aniołach ludzie wypisali tysiące stron. Opowieść Ruth, to
opowieść o poświęceniu, odkupieniu i prawdzie. I ten wątek,
dopracowany w każdym szczególe, zasługuje na przyjrzenie się mu
bliżej. Sposób widzenia świata, światopogląd i relacje Ruth, są
jednocześnie takie niesamowite, a też takie.. prawdziwe, że jestem
niemal pewna, że tak właśnie jest aniołami.
Warto
także napisać nieco o psychologicznym wymiarze książki. Margot,
główna bohaterka, to naznaczona piętnem własnej przeszłości
osoba, która nie mając nikogo, kto może jej powiedzieć, jak coś
należy robić, stacza się coraz bardziej w przepaść. Właściwie
to jest tak: jeśli Ruth została aniołem, to Margot, osoba którą
była wcześniej, stacza się w dół, pociągając za sobą syna i
wszystkich wokół siebie raniąc. Pociąga to za sobą szereg
katastrof, małych końców świata. Jest suma doświadczeń, losu,
wyborów a także, a może przede wszystkim, demonom. Demonom, które
jednak zawsze przegrywają w ostatecznej rozgrywce z aniołami.
Sposób
opowiadania jest doskonały. Opowieść wciąga, intryguje, nie
pozwala się oderwać od tekstu, Autorka płynnie przechodzi od
rozdziału do rozdziału, od strony do strony, od wątku do wątku
ukazując ciężką egzystencję Margot. Pisarka ma bogate
słownictwo, świetnie operuje słowami, lekko, finezyjnie opowiada
historię, nie pompując ją zbytnio, nie przeładowując
słownictwem, nie wydłużając wszystkiego, co jest niepotrzebne
(zrobiła mi przysługę, nie rozciągając fabuły na setki stron,
tylko zamykając wszystko w 241 stronach). Jest to historia, mimo że
opowiada o tragediach, liryczna i melancholijna. Delikatna.
Kierowanie
się okładką, szczególnie tą dziewczynką w błękitach i
myślenie, że jest to książka na fanek „Zmierzchu” i
jedenastolatek jest mylne. Okładka oddaje tylko nastrój książki,
ale nie to, co tam będzie się działo. A tak w ogóle, zastanawiam
się, czy rzeczą właściwą byłoby polecanie jej dzieciom i
młodszym nastolatkom zaczytujących się w „bestsellerach” jest
właściwe. Raczej Autorka pisała to dla starszej młodzieży i tej
świadomej Zła, a także dorosłym. W każdym razie, każdemu, kto
czuje, że jest dojrzały.
Bo
ta książka jest inna, dojrzała. Powiedziałabym: efemeryczna.
Smutna, ale niesamowita. I nie całkiem o aniołach. No ale to jedna
z tych, które dodają swoim, poniekąd, pozytywnym zakończeniem,
sił na przetrwanie. To jedna z tych książek, które trzeba mieć
przy sobie. Zawsze.
I
z czystym sumieniem wystawiam poniższą ocenę.
Tytuł:
„Zawsze przy mnie stój”
Autor:
Carolyn Jess – Cooke
Moja
ocena: 8,5/10
Zapowiada się naprawdę ciekawie i kiedy będę miała ochotę na coś refleksyjnego, bo taka mi się ona wydaje, to się nią dokładniej zainteresuję. :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie się pokierowałam okładką i moje zaskoczenie było przemiłe. Też jakiś czas temu recenzowałam to u siebie i jak najbardziej polecam.
OdpowiedzUsuńmiedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Ja też sądziłam, że będzie to raczej dość sztampowa fabuła. A tutaj taka niespodzianka.
OdpowiedzUsuńOkładka i tytuł faktycznie kojarzą się z niebem.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za fantastyką, ale ta książka by mnie chyba zainteresowała.
Pomyszkuje za nią w bibliotece.
Nie jestem u Ciebie pierwszy raz, ale tym razem muszę napisać, że podoba mi się szata graficzna Twojego bloga.
Dziękuję :)
UsuńMnie ta książka totalnie oczarowała i jak nie przepadam za historiami o aniołach, to uwielbiam do niej wracać. Niektóre momenty znam już nawet prawie na pamięć ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś wpadła mi w oczy okładka i zainteresowałam się tą książką. Bardzo chciałabym ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńPS. Będę wpadać częściej :)
Dobrze, że jednak książka nie okazała się tandetną, jak myślałaś. Mam na nią ochotę, bo intryguje mnie jej tematyka. Widzę, że warto dać jej szansę.
OdpowiedzUsuńBardzo chce poznać tę książkę, a po twojej recenzji to już w ogóle naprałam na nią mega ochoty, dlatego muszę koniecznie ją gdzieś nabyć i to szybko.
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie, może jednak się skuszę. :)
OdpowiedzUsuńOd dawna poszukuję tej książki i marzę , by ją w końcu dopaść . Zapowiada się ,że jest to inna książka o aniołach niż do tej pory .. ;)
OdpowiedzUsuńHej, bardzo dziękuję Ci za komentarz na blogu, od razu człowiek ma większą motywację do pisania, gdy przeczyta taką pozytywną, dodającą skrzydeł opinię ;)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam dotąd o tej książce, ale podoba mi się idea anioła stróża, który jest nami samymi. Zachęciłaś mnie do lektury, zwłaszcza że ta tematyka bardzo mnie interesuje. Masz rację, okładka przywodzi na myśl coś z półki "Zmierzchu", co nie zmienia faktu, że zaraz zabieram się za poszukiwania.
I przy okazji, zgadzam się z wypowiedzią wyżej, naprawdę świetna szata graficzna ;)
A powiem ci, że jak ja kiedyś widziałam po raz pierwszy gdzieś tą książkę to pomyślałam: "och, szykuje się coś interesującego", choć do innych pozycji i podobnej okładce i tytule byłabym nastawiona tak jak ty - sceptycznie ^^ Książkę chciałam przeczytać już wcześniej bo sporo dobrego się o niej nasłuchałam, ale dzięki tobie - myślę, że będę polować na nią w promocji (gdy już takową znajdę). Chyba to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry