czwartek, 5 czerwca 2014

Klątwa ciążąca na powieści. Recenzja książki

Pierwsza recenzja tej książki, którą przeczytałam, widziana na bodaj na Parkliteracki.pl, była bardzo kiepska, aż się zdziwiłam. Powieść wcześniej widziałam w księgarni, podobała mi się okładka, choć recenzja Autorki "Szeptem" , umieszczona na tyle, wydawała się zbyt krzykliwa i entuzjastyczna. Chwyt reklamowy? - pomyślałam wtedy. Tak czy owak, użytkowniczka oceniająca książkę dała jej tylko jedną gwiazdkę na sześć. I chyba dlatego ściągnęłam ją z Internetu, bo u mnie skłonności do mieszania literatury z błotem coraz bardziej biorą górę nad zwykłą, czytelniczą ciekawością. Przed konkursem z polskiego, z ortografii (nie, nic nie powiem o miejscu, które zajęłam) chciałam odpocząć od tych wszystkich nibynóżek i rachu-ciachu, nieco się odmóżdżyć. Więc sięgnęłam po tą książkę, wcześniej spoczywającą spokojnie na dysku komputera.

Kesley ma osiemnaście lat i jest bardzo samotna. Jej rodzice dawno temu zginęli w wypadku, a ona mieszka z opiekunami, dość sympatycznymi. Pewnego razu zatrudnia się w cyrku, w którym dokładnie ma opiekować się tygrysem. Zwierzę – niezwykle piękny, biały tygrys - zdobywa sympatię dziewczyny i ta po prostu nie może od niego odejść. Pewnego dnia do cyrku przyjeżdża tajemniczy facet, który kupuje tygrysa i przekonuje Kesley, żeby z nim pojechała odwieść tygrysa do rezerwatu w Indiach. Jednak wszystko okazuje się tylko przykrywką dla misji, która ma na celu ściągnięcie klątwy z przystojnego księcia, jakim naprawdę jest tygrys i którą, zgodnie z przepowiednią, tylko Kesley ma szansę zdjąć. Tak więc bohaterka zostaje wciągnięta w intrygę, ale nie tylko – pomiędzy nią a księciem wybucha gorące uczucie. Oh, jakie to oryginalne.

W każdej książce, nawet najgłupszej, z zasady jakieś plusy są. Tutaj.. O, tak, mam. Legendy hinduskie i wierzenia. Choć nie było ich dużo, nadawały kolorytu tej opowieści, jakiegoś takiego egzotyzmu, inności. Bo przecież to Daleki Wschód – minarety, półksiężyce na dachach domów, błękitne niebo, piękne kobiety i przystojni mężczyźni. A także dżungle. No i wstawki w języku hinduskim, które przepisałam sobie do specjalnego notesu. Co prawda, miał być na elficki z Tolkiena, ale wspaniałe dzieło tego pisarza, „Władcę Pierścieni” odłożyłam sobie na wakacje, żeby oddać się tej cegle bez reszty. No dobrze, ale nie popadam w dygresje. I co jeszcze jest tu fajnego? Ukochany dziewczyny nie jest upadłym aniołem, wampirem lub czymś tam jeszcze. Jest zwykłym chłopakiem, tylko że zamienionym w tygrysa, ale to już coś. Odrobina ekstrawagancji dodaje tej książce coś, dzięki czemu w ogóle się to czyta.

A teraz, proszę państwa, przechodzimy do najlepszej i najbardziej rozbudowanej części tej recenzji. Oto minusy tego wiekopomnego dzieła!

Autorka na swojej stronie wspominała, że sama stworzyła wszystkie imiona. No fakt, bo w Ameryce imię Kesley jest tak mało znane jak u nas na przykład Krzesław, a hinduskie imiona, tutaj już się nie dziwię. Ukochany panny Hayes nazywa się jednak Dihren, w skrócie Ren. Wtedy akurat na geografii było coś o Renie i kiedy pobieżnie przeglądałam ebooka, zastanawiałam się, skąd tutaj wzięła się ta rzeka. A tak w ogóle, to jaki facet chciałby się nazywać Ren?

Bohaterowie byli fantastycznie.. źle skonstruowani. Kesley taka pokręcona nastolatka, która powinna iść po wypadku rodziców do psychologa, bo teraz było już, niestety, za późno. I taka odważna! Idzie sama przez hinduską puszczę, bez żadnej broni i tylko myśli o tygrysie. Zawiązuje włosy wstążką i ma gigantyczne kompleksy na własnym punkcie. Ukochany Ren to baba. W każdym razie ktoś, kto wie, czego Kesley potrzeba: robi jej masaże stóp, całuje tak, że dziewczyna aż się trzęsie, jest zabawny, piekielnie przystojny i mądry. Wady? Eeee, tacy ludzie jak ów hinduski książę nie mają wad. Aha, no i jeszcze opiekun dwójki pan Kadam. Jaki wykształcony, elegancki, miły.. Innych bohaterów nie ma, a tego tam, no jak mu było, no brata Rena, to nawet nie warto klasyfikować jako postać, bo tak naprawdę jedyną cechą charakteru jakie to coś posiada jest brak cech i miłość do głównej bohaterki.

Autorka przyznała się, że lubi „Zmierzch”, a że owa saga o wampirach tak ją zafascynowała, że napisała FF. Mamy tu przecież: pana, który ma coś ze czterysta, pięćset lat; piękną zakompleksioną dziewuszkę, która wbrew swojej woli zostaje wciągnięta w środek wydarzeń; innego cudownego faceta, który za dziewuszką w ogień skoczy; jakąś klątwę czy zmieniane kształtu i tam takie inne. Tylko że tu mamy dwóch braci, jednego dobrego, drugiego złego, co bardziej przypomina „Pamiętniki Wampirów”. Ale to w końcu jedno i to samo. Czy ci ludzie nie potrafią wymyślić coś innego, tylko muszą wciąż pisać o tym samym? Naprawdę? To takie trudne?

Ponoć mają to sfilmować. Boże, modlę się, żeby to byli ludzie z Disneya, bo to są takie ich klimaty. Takie wychodzenie z dżungli na drogę, na autostradę w dodatku, spanie w dżungli i wstanie rano bez żadnych ugryzień, ukąszeń czy w ogóle wstanie (wiadomo, węże). No i misje, które kończą się zawsze pomyślnie. Jakie to wszystko kolorowe i pięknie nieprawdziwe.

Weszłam na stronę Autorki, na której zwierzała się, że szuka w Google Grafika zdjęć dżungli i opisuje je kiedy Kesley idzie sobie przez nią. Fakt, domyślałam się. Opisy, które, o dziwo, czasem się pojawiają, są drętwe i nienaturalne, jakby pisarka pisała to na siłę. Cóż, jak ktoś nie ma wyobraźni i odpowiedniego ilorazu inteligencji do opisania tego wszystkiego, to niech lepiej piszą coś innego, na przykład jakąś przyjemną powiastkę o dziewczynie, która zakochała się w chłopaku. I bynajmniej nie mam zamiaru obrazić Autorki, jeśli ktoś by tak myślał. Przez to poziom artystyczny książki obniża się jeszcze bardziej. Za to jest dużo wyrażeń typu „zawiązałam zieloną wstążkę, później zjadłam” i coś tam, i coś tam. Gdyby to wszystko powyrzucać, okazałoby się, że książka jest bardzo, bardzo krótka.

Styl pisarka ma dość lekki i przystępny, poprawia się on z każdą stroną i rozdziałem, choć, szczerze mówiąc, wygląda to wszystko tak, jakby Autorka napisała coś totalnie słabego i nie chcąc pisać od nowa poprawiła tylko najsłabsze momenty, przez co jest kilka dobrych fragmentów, jednak czasami tekst jest jak z bloga początkującej jedenastolatki, no może lepiej. Ogólnie mówiąc, ignorując tuziny nielogiczności, czyta się dobrze: lekko i szybko. Powieść nie jest gruba, zaledwie trzysta ileś stron, co, oczywiście, jest plusem, bo trzeba by było męczyć się z tym czymś dłużej.

Poważnie? Miałam wrażenie, że ktoś rzucił na Autorkę straszliwą klątwę, zupełnie taką samą jak na Rena. „Zmierzch” przy tym powieścidle jest jak … no ja wiem.. „Władca Pierścieni” przy „Pamiętniku Księżniczki” Meg Cabot, no dobra, trochę przesadzam. No i dziełko Meyer, trzeba przyznać, było o wiele bardziej ponure, niż ta błękitno – zielona bajeczka w stylu jakiejś disneyowskiej powiastki, choć tamte nie są takie puste (Boże, nigdy nie zapomnę jak ryczałam przy „Pocahontas” …). No cóż, się mówi. Niech się wszystkie nastolatki z trądzikiem i z piosenkami Katy Perry, One Direction i Justina Biebera podniecają fragmencikami, w których Ren i Kesley splatają swoje palce i je rozplatają, ja mam wiele innych, lepszych lektur.
A może ta sama klątwa spowodowała, że pierwszy raz nie mam ochoty na kontynuowanie serii?

Tytuł: „Klątwa Tygrysa”
Autor: Coleen Houck
Moja ocena: 0,5/10


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!