Ktoś
w Nowej Fantastyce napisał
tekst o tym, dlaczego w dzisiejszych czasach tak bardzo pragnie się
dystopii, czyli opowieści o złym, potwornym świecie z przyszłości
i buntowniczkach – młodych dziewczynach, które sprawiają, że
zły system, podział na kasty, frakcje czy dystrykty przestaje mieć
jakiekolwiek znaczenie. Albo motyw Kopuły, który pojawia się coraz
częściej, czy wizji zarazy. Moim zdaniem zapotrzebowanie na takie
powieści wypływa z tego, że ludzie się boją o swój los.
Przemysł technologiczny idzie w górę, a jednocześnie świat
pogrąża się w kryzysie gospodarczym i społecznym. Światem
wstrząsają konflikty zbrojne, wojny domowe i akty terrorystyczne
dzieją się na terenach spokojnych bogatych. Ludzie są bogaci i
zdrowi, żyją w dobrobycie, a coś takiego jak woda bieżąca czy
prąd to niezbędne minimum. Dlatego boimy się, że to co mamy, może
być nam odebrane. Możemy żyć w biedzie, ciężko pracować, a
także liczyć się z totalitaryzmem. Szczególnie jest to widoczne
na Zachodzie, gdzie ludzie nie wiedzą czym był komunizm i nie żyli
w kraju, w którym ten ustrój był, jak Polacy.
Dlatego większość
powieści za główny problem uważa różność ludzi, jakby
Pierwsza Rzeczpospolita Obojga Narodów nie poradziła sobie z tym
problemem dawno temu (to szczególnie jest widoczne w USA, ponieważ
tam różnice między ludźmi są naprawdę wielkie i nie dotyczy to
tylko koloru skóry i wyznawanej religii. W świecie tym dochodzi
przez to autodestrukcji ludzi, do ich wyniszczenia. No i – jak
zwykle – młodego pokolenia, które buntuje się, bo chce żyć
lepiej i pełniej. I, co dziwne, większość tych młodych
buntowników to dziewczęta. No chłopcy się zdarzają, nie powiem,
ale tylko w charakterze ukochanych bohaterek lub ich towarzyszy
broni, ale nigdy nie są głównymi bohaterami. Nigdy. Może dlatego,
że odbiorcami takich książek są w głównej części panie? Albo,
że są pisane przez panie, które w tym widzą główne źródła
swoich dochodów? Obie opcje są dobre.
W sumie dystopie powstawały
jeszcze przed Igrzyskami Śmierci, było to jednak w tej
dojrzałej, dobrej SF. Dopiero później, kiedy bardzo dobra książka
Collins odniosła niebywały sukces, dystopie zostały pożarte i
strawione przez nurt YA, wcześniej pławiący się w wampirach.
Każda z tych powiastek lepiej lub gorzej kopiuje pierwowzór, ale i
inne powieści Autorek (bo, jak napisałam wyżej, panie z pięknymi,
długimi paznokciami zdominowały ten gatunek), które miały jakiś
inny, ciekawszy pomysł. Zresztą nie musi tak być, bo, tak samo jak
w paranormal romance (Boże Wszechmogący, dzięki Ci za to, że już
tego wszystkiego jest mniej niż po Zmierzchu) jest tylko
określona liczba fabuł i schematów akceptowanych przez
czytelniczki. Dlatego człowiek, który nie jest zwykłym czytaczem
(nie, nie chwalę się) wciąż ma wrażenie, że czyta o tym samym
tylko w innych konfiguracjach. Albo, co jest naprawdę śmieszne i
ciekawe, połączenie dwóch książek, albo nawet trzech. Ło matko.
Jak widzicie, trudno jest już wymyślić coś nowego.
Neva mieszka w Kraju pod
Kopułą (brzmi znajomo?) i jest córką ministra historii
starożytnej, a tak naprawdę historii sfałszowanej. No i wraz ze
swoją przyjaciółką Sanną, jej tajemniczym chłopakiem Braydonem
oraz swoim Ethanem są buntownikami. Przysięgają żyć w celibacie,
malują na murach hasła i ogólnie chcą lepszego życia. Wychodzi
im, mówiąc delikatnie, różnie. W końcu Neva zostaje zaangażowana
do pracy w rządzie, Sanna ginie, a Neva postanawia jej ruszyć z
odsieczą, szczególnie, że sama jest poszukiwana i w dodatku babcia
zaprasza ją na zewnątrz Kopuły. Neva w czasie swojej wędrówki do
Centrum Emancypacji Kobiet (to miejsce tak bardzo przypomina mi pewną
marną dystopię, że aż mi się chciało śmiać) zakochuje się w
Braydonie, czy jak mu tam i przeżywa z nim swój pierwszy raz (ojej,
na szczęście nie było to powiedziane wprost). Oczywiście uwalnia
Sannę i oczywiście na końcu udaje jej się spotkać z babcią na
zewnątrz, mimo tego, że zostaje porażona prądem (!). A Braydon?
Okazuje się, uwaga, zdrajcą!
Jednym z niewątpliwych
plusów książki jest to, że się naprawdę nią szybko czyta.
Przez półgodziny przeczytałam z pięćdziesiąt stron, przy
całkowitym rozumieniu, nie skomplikowanej fabuły. Może nie wciąga
tak bardzo jak inne, ale nie jest ani ciężka, ani irytująca, ani
poważna. Nie czuć tu tego przytłaczającego ciężaru gatunku, jak
na przykład w Igrzyskach Śmierci czy Nowej Ziemi. Nawet
wtedy kiedy ginie jedna z drugoplanowych bohaterek, a Neva odkrywa,
co tak naprawdę dzieje się w CEK. Wielcy pisarze SF nie śpią po
nocach czy też przewracają się w swoich grobach, bo dystopia stała
się czytadłem na zatłoczoną plażę. Eh.
Co na największy plus?
Myślę, że okładka, która nawet przywodzi na myśl jakieś
futurystyczne skojarzenia. Mamy tam kawałek głównej bohaterki, jej
znak rozpoznawczy, płatek śniegu i pokreskowaną powierzchnię, co
przywodzi skojarzenia z zakłóceniami i nadaje książce jakąś
taką futurystyczną otoczkę. Jest minimalistycznie, estetycznie i
ładnie, bo mimo tego książka rzuca się w oczy (to dlatego
wypożyczyłam z biblioteki właśnie tę powieść, nawet nie
czytając tego, co jest napisane na drugiej stronie, bo wtedy pewnie
od razu odstawiłabym na półkę).
Język książki jest
prosty, bo jak widać, jest to kolejna z pisarek, która nie zjadła
słownika. W świecie Nevy nie ma żadnych neologizmów ani nowinek
technicznych, no poza Kopułą,oczywiście. Internetowa sieć,
GovNet, jest normalnym systemem komputerowym (a nie futurystyczną
siecią), a mentorka Nevy w pracy nazywa się Effie, co już dla mnie
jest niemal plagiatem. Effie Trinket z Igrzysk Śmierci pozdrawia.
Jednak okazuje się to największym plusem - powieść czyta się
błyskawicznie, przy całkowitym zrozumieniu nieskomplikowanej akcji.
Te trzysta ileś stron zniknęło w przyspieszonym tempie. Aż sama
się zdziwiłam.
Opisów jest jak na
lekarstwo, nawet wtedy kiedy CEK wybucha pożar, a jedna z koleżanek
Nevy, Nicolina, umiera. Oczywiście, nie powiem, jest napisane, że,
przykładowo, stół w CEK był biały a lekarz zadziwiająco miły,
ale czy to wystarczy? Raczej nie. Ja bym chciała się dowiedzieć
więcej o domach mieszkańców Kopuły, więcej o rządzie, a także
o instytucjach rządowych, bo to, przyznaję się, wzbudziło moje
zainteresowanie. Mamy przedstawione niewiele: jakaś nieistotna
scena, w której Neva idzie z zepsutym sprzętem, parę zdań
wymienionych z Effie, zaaferowany i wkurzony wszystkim ojciec.. No i
bohaterka, która popsuła mi rozrywkę, zanim dobrze poznałam
miejsce jej pracy, za co miałabym chęć ochrzanić pisarkę. Jeśli
o sceny łóżkowe, jest tam jedna, ale przekazana w niezwykle
delikatnie i nieumiejętnie, czyli prawie jej tam nie ma, co mnie
wcale a wcale nie rozczarowało, bo taka jest w innym miejscu,
skarby. Chociaż scena przygotowywania maski dla Nevy przez Braydona
jest niewinna, po wgłębieniu się w nią, wychodzą na wierzch..
kosmate skojarzenia. Nie będę mówić jakie, żeby zainteresowani
sięgnęli po powieść, ale w każdym razie jest coś dla fanów
ubijania masła na Eurowizji (czyli nie dla mnie).
Fabuła nie jest, jak już
powiedziałam, zbyt skomplikowana ani ciekawa. Co prawda, dużo się
dzieje, Neva ciągle gdzieś ucieka, przed kimś się chowa, a jeśli
już nie, to kłóci się z najlepszą przyjaciółką o chłopaka,
zrywa ze swoim Ethanem, albo idzie z którymś z nich do łóżka. No
jasne, ma prawo, ale nie taka była idea dystopii. W tym miejscu
trzeba powiedzieć, o czym również wspomniałam już, że Autorka
nie miała w ogóle pomysłu na książkę. Wymieszała te wszystkie
bzdurki bajdurki na temat Kopuł z motywem masowego rodzenia dzieci
dla rządu przez młode, niepokorne dziewczęta i dodała od siebie
jakiś tam wątek romansowy i rodzinny, dzięki czemu mamy nieodparte
i niezwykłe wrażenie, że gdzieś już to czytałam. Ale gdzie?
Dokładnie nie powiem, bo dystopii jest tyle, ile mam włosów na
głowie. Czyli bardzo, bardzo dużo. Jeśli chodzi o pomysł,
wątpliwe brawa należą się za tą scenę z maską, bo w książkach
takie podteksty zdarzają się rzadko. Cóż za ciekawy pomysł!
Tu jeszcze chciałabym
zaznaczyć powtarzalność pewnego fragmentu i pokazać, że w
gruncie rzeczy większość jest skopiowana z Igrzysk Śmierci ,
które wywołało tą modę na dystopie, albo z dystopii, które
bardziej naśladują to Collinsowe dzieło. Mianowicie jeśli w
Igrzyskach był Kosogłos, u Juliette Baggot łabędź to tu
jest.. płatek śniegu. Bo ponoć imię głównej bohaterki oznacza
śnieg(?). Zlitujcie się ludzie. Widocznie jeśli się przeczyta
więcej niż jedną popularną dystopię, wszędzie widzi się
podobieństwa.
Wkurzało mnie także to, że
Nevie w gruncie rzeczy zawsze się udawało. Na początku jeszcze
przełknęłam, bo fakt, jej tatuś był ważną postacią w światku
polityków Kraju, ale dalej było bez sensu. Kiedy Neva idzie do CEK
wybucha pożar (?), kiedy Braydon ich wydaje policji, Neva z jakiś
powodów słyszy to i ucieka z domu zdrajcy, chociaż nigdy nie
kierowała furgonetką. Aha.
Bohaterowie są nudni i
nijacy do granic wytrzymałości. I w dodatku głupi, nie mówiąc o
braku sprytu i innych rzeczach tego rodzaju. Chyba, że żyjąc pod
kopułą nie tylko ich wygląd uległ podobieństwom, ale cała
reszta. Na początku książki główna bohaterka Neva mieszała mi
się z Sanną, jej przyjaciółką i dopiero po jakimś czasie
połapałam się, która jest która. Zresztą, obie są podobne:
niby chcą się wydostać na zewnątrz kopuły, niby chcą żyć
inaczej, a tutaj żyją w celibacie, ale i tak ciągle myślą o
facetach (konkretnie o tym samym) i to są chyba jedyne ich dość
racjonalne myśli. Są głupie i naiwne, a po omówieniu spraw
dotyczących tego, czy będą żyły czy nie, kłócą się o
chłopaka, który już od początku wydaje się na tyle podejrzany,
by z nim nie zadzierać (a kończy się na tym, że Neva wylądowała
z nim sam na sam w chatce bez dachu, natomiast Sanna w CEK (no i
jeszcze upiła się, spoliczkowała najlepszą przyjaciółkę i tak
dalej... i tak dalej), natomiast na końcu ów piękny młodzieniec
ich zdradza. Cóż za ironia losu. Neva w dodatku nie jest dzielna,
tylko uparta. Upiera się i nie pracuje dla rządu. Nie jest ostrożna
i szybko traci pracę, która przydałaby się ruchowi oporu.
Przyjmij moje gratulacje, kochana. Jesteś genialna. Gdyby to było
prawdziwe życie, to byś dawno była pięknym, zimnym jak twój
płatek śniegu, trupem. Bo byś długo nie pociągnęła tej swojej
rebelii, sssskarbie.
Z mojej długie i, jak
widać, bezsensownej paplaniny wynika, że nie za dobrze wypożyczać
książki na ślepo, sugerując się okładką. Trafiłam na następne
dystopijne coś, co mnie, delikatnie mówiąc, obeszło. Po co ludzie
to piszą? Dla kasy? Dla przyjemności. Chyba dla tych dwóch rzeczy,
bo to nie możliwe, żeby ktoś nazwał to sztuką (chociaż AŻ tak
źle nie jest). Najgorsze jest to, że taka Neva, bohaterka książki
miernej, która odniosła jakiś tam sukces, będzie płatkiem śniegu
do wywołania lawiny kolejnych, jeszcze bardziej nudnych i nijakich
dystopii (a ja będę musiała to czytać, żeby nadążyć za tym, o
czym się gada). Smutek.
Tytuł: „Neva”
Autor: Sarah Grant
Moja ocena: 3,5/10
Ojej. Nie myślałam, że tak nisko ocenisz tę książkę. Kiedyś chciałam ją przeczytać, ale dziś po twojej recenzji mój zapał zdecydowanie osłab.
OdpowiedzUsuńWow, ale się napisałaś. Dobitna recenzja, dzięki której wiem, że po tę książkę już nie sięgnę. Dzięki za ostrzeżenie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajne podsumowanie tej książki - zgadzam się z twoim zdaniem (jeśli chodzi o książki do siebie podobne).
OdpowiedzUsuńCóż o powieści czytam pierwszy raz, jej treść mnie nie zaciekawiła, a twoja opinia tylko utwierdziła, że nie ma czym się interesować :)
Wypunktowałaś naprawdę wiele negatywnych cech tej książki. Chyba nie chcę jej czytać....
OdpowiedzUsuńZa nudne i nijakie książki bardzo dziękuję, na półce czeka dosyć dużo ciekawych tytułów:)
OdpowiedzUsuńDobrze, że uratowałaś mnie przed tą książką, bo ja również (ze względu na okładkę, ech...) chciałam się z nią zapoznać! Dozgonnie wdzięczna;) Beznadziejne dystopie to teraz prawdziwa plaga. Smutek, jak zresztą napisałaś.
OdpowiedzUsuńO tej książce czytałam praktycznie same negatywne opinie... Nawet nie będę próbowała jej czytać.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak przedstawiasz tą książkę, bo czeka ona na przeczytanie u mnie na półce, a miałam z nią jakieś - co prawda niewygórowane, ale JAKIEŚ tam oczekiwania. No cóż. Pozostaje mi mieć nadzieję, że powieść lepiej wypadnie w moich oczach, niż w twoich bo naprawdę mam ochotę przeczytać coś lekkiego, ale sensownego. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
myslalam nad przeczytaniem tej ksiazki ale jest tak ja oceniasz to jednak to przemysle, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńzapraszam, jezeli Ci sie spodoba, zaobserwuj!
http://kara-karaa.blogspot.com/
Książkę mam gdzieś upchniętą w mrokach mojej domowej biblioteczki. Po lekturze Twojej recenzji jeszcze długo tam zostanie :P
OdpowiedzUsuńTylko 3.5/10 raczej nie zachęca...
OdpowiedzUsuńOjtam trawienie przez nurt YA, owo trawienie dodało coś nowego do dorobku kultury – mamy dystopię jako tło do przeżyć młodych ludzi i scenerię wątku romantycznego.Takiego spojrzenia wcześniej ciężko szukać. Może i wiele książek dystopicznych i antyutopijnych z YA nie prezentuje wysokiego poziomu, często jest też kalką, skądinąd bardzo dobrych Igrzysk Śmierci, ale jednak czasem znajdzie się coś ciekawego i zwykle lepsze to, niż kolejne schematyczne paranormal romance.
OdpowiedzUsuńNeva nawet mi się podobała, nie jest to jakaś bardzo dobra książka, nie jest nawet tak ,,na czysto" dobra, ale jednak dla mnie powyżej przeciętnej. Dlaczego? Bo nie dostajemy kiczowatego romansu. Bo mamy wreszcie ten problem, który mnie zawsze intrygował – ludzie tkwią w jakiejś organizacji, sekcie, pod kopułą. Postanowili to zrobić i nikt im nie może zabronić, a potem, wraz z rozwojem spraw, nikt nawet nie ma jak się dowiedzieć, czy ktoś czasem nie zechce opuścić szeregów.
,,bo, jak napisałam wyżej, panie z pięknymi, długimi paznokciami zdominowały ten gatunek"
Ekhem, dbanie o ładny wygląd nie powoduje, że nie umiemy dobrze napisać książki dystopijnej.
,,Na początku jeszcze przełknęłam, bo fakt, jej tatuś był ważną postacią w światku polityków Kraju"
Hej, ale u Zajdla było to samo w ,,Wyjściu z cienia" i też zaskakująco dużo się bohaterom udawało i na sucho uchodziło.