Wyobraźcie
sobie, że jesteście Żydami w czasach II Wojny Światowej. Nie
życzę temu nawet najgorszemu wrogowi, szczególnie od mojej wizyty
w byłym obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, gdzie zachowały się
fragmenty torów, lokomotywa, krematorium i baraki.. W tych barakach
nie trzymałabym nawet świń, bo to przecież zwierzęta, które
czują. Pomijając fakty, że tylko Polacy mieli luksus zostania w
obozie, pracowania tam i tak dalej, a Żydzi byli brani od razu do
gazu (sama nie wiem, co było lepsze), poza tymi, którzy, według
Niemców, nadawali się do pracy. W innych mniejszych obozach nie
było też tak lekko, chociaż lepiej niż w Fabryce Śmierci, jak do
dziś nazywa się w Auschwitz.
W
sumie Żydzi, gdy byli ukrywani przez jakiś dobrych ludzi (a musieli
być to bardzo dobrzy ludzie, bo kiedy ukrywanego Żyda znaleźli
Niemcy, cała rodzina ukrywających została zabita, jak zapewne
wiecie), też mogli przeżyć wojnę, a przynajmniej tak było w
Polsce. A w innych krajach? Wiadomo, w III Rzeszy Żydów już nie
było, to naturalne i normalne, w Francji się ukrywali, w Austrii
wiadomo, w Anglii.. Cóż, Anglia była bardzo szlachetnym krajem,
który nie ucierpiał podczas wojny tak mocno jak, na przykład,
Polska, a zresztą nie było tam dużo społeczności żydowskiej. A
w Holandii? Kraju tulipanów i wiatraków? Zobaczmy...
Kilka
dni po tym, jak Anne Frank zaczyna pisać dziennik, ona i jej rodzina
muszą się ukrywać. W oficynie, wraz z znajomymi, państwem van
Daanów, a później także z Albertem Dusselem, dentystą. Dlaczego?
To proste, są Żydami, a okupacyjne władze hitlerowskie wywożą
Żydów do Auschwitz. Żyją w zamknięciu, po cichu, przez dwa lata,
dopóki ktoś ich nie wydaje. Żyją w ciągłym napięciu, w strachu
przed wykryciem, codziennie się kłócąc i staczając ze sobą
nawzajem swoją własną, małą wojnę. Kochają się, nienawidzą,
rozczarowują się.. Aż pewnego dnia przed Oficynę zajeżdża
oficer Gestapo i dwuletnia męczarnia kończy się aresztowaniem I
o tych właśnie dwóch latach jest ten dziennik, zapisany ręką
najpierw trzynastolatki, później czternastolatki, a na końcu
piętnastolatki.
Może,
jak zacznę od plusów, fani książki mi wybaczą resztę tej
recenzji. Mam przynajmniej taką nadzieję, ale już z góry proszę
o przebaczenie. Tak to czuję i nie sposób na to zaradzić,
niestety.
Do
prawie przedostatniej strony, nie byłam wstanie zrozumieć fenomenu
tej książki. Dlaczego jakiś tam pamiętniczek jakiejś Żydówki,
która, szczerze mówiąc, źle nie miała, kiedy się porówna do
losu zagazowanych dzieci z obozów koncentracyjnych, jest taką
słynną książką, a w miejscu, w którym dziewczyna się ukrywała,
powstało muzeum ku jej pamięci. Teraz już wiem: w papierach i
notatkach Żydów z czasu holocaustu nie ma świadectwa kogoś tak
młodego jak Anne. Kogoś, kto nie potrafi jeszcze obiektywnie ocenić
tego, co się dzieje wokół niego. Kogoś, kto nie jest świadomy
całego zła i ma nadzieję, że kiedyś będzie inaczej. Ta
piękna,dziecięca naiwność..
Pamiętnikowa
konwencja jest w tym przypadku bardzo ciężka. Wpisy Anne są różnej
długości, jednak – niestety – ciekawych fragmentów opisujących
życie w Oficynie jest mało. Większość, jak w dziennikach bywa,
jest opisem przeżyć wewnętrznych Autorki, a także zdarzeniami,
które są ważne tylko dla niej. Dlatego czasami dość przynudzało,
bo raczej nie jestem jedną z tych ludzi, którzy lubią czytać
wynurzenia nastolatek o śnie z chłopakiem w roli głównej, albo
też o tym, że rozmawiała z innym o męskich i żeńskich układach
rozrodczych (no to rzeczywiście bała się wykrycia!). Interesowało
mnie życie w Oficynie, konflikty międzyludzkie, które tam
wybuchały i charaktery poszczególnych ukrywających się, bo –
jak wiadomo nie od dziś – w takim zamknięciu, jeszcze w czasie
dwóch lat, ujawniają się wszystkie, nawet najszkaradniejsze wady
ludzkie, a przy końcu, co również tu było, wszyscy łykają
walerianę, bo psychotropów jeszcze wtedy nie wymyślili. Sięgając
po tą książkę, miałam właśnie nadzieję, że to będzie
literatura tego typu, bo przecież okładka informowała, że to o
holocauście..
Nie
polubiłam głównej bohaterki i Autorki, Anne. Oczywiście, ja
rozumiem, wiek nastoletni, burza hormonów, zafascynowanie
popkulturą, ciężkie warunki, bo dwa lata w zamknięciu i te
wszystkie konflikty i ple, ple, ple. Ale jak można być aż tak
wredną, humorzastą, chamską idiotką? Rozumiem, że nie mogła
porozumieć się z matką, że ona traktowała ją jak małą
dziewczynkę, ale żeby być taką wredną i bez serca? No i jeszcze
ten list do ojca. Niby go to tak bardzo kochała, ale jednak.. Już o
tych Peterach nie mówię, bo po co marnować czas i pisać, że
takie rzeczy w ustach piętnastolatki to po prostu żal i żenada,
jak mówi moja mama. On miał siedemnaście lat, ona piętnaście, a
kochali się, że aż strach (no dobra, trochę przesadzam), a za
kilka miesięcy już o sobie nie pamiętali. Dziwne, nie? Już nie
mówiąc także o tym, jak przymilnie żartowała sobie z
nauczycielami, albo, w pierwszych stronicach pamiętnika, oceniała
wszystkie dzieci z jej klasy. A kim ona była, by je oceniać?
Najgorsze jest to, że Anne, jak każdy człowiek zresztą, próbuje
się usprawiedliwiać na kartach swojego dziennika, a czytelnik,
chcący się dowiedzieć coś o życiu w Oficynie, Żydach i II
Wojnie Światowej, jest skazany na czytanie o trudnych i nudnych
procesach zachodzących w jej duszy, które, jak sądzi,
usprawiedliwiają jej wredne zachowania. Oczywiście, nie braknie tu
kwiatków w stylu Nikt mnie nie rozumie!,
co jest wyświechtanym przez nastolatków komunałem i
pośmiewiskiem starszych ludzi (chociaż oni, szczerze mówiąc,
zapomnieli, kiedy sami to mówili). Owszem, podziwiam jej dziwny
zapał do nauki (w sumie, co miała robić) i samozaparcie, ale nigdy
nie chciałabym mieć z nią nic wspólnego w normalnym życiu,
ewentualnie, gdyby książki były furtkami do opisywanych przez
pisarzy światów, z chęcią przetrzepałabym jej skórę.
Styl
Anne jest bogaty, kwiecisty i tak naprawdę obserwujemy jego rozwój
podczas pisania pamiętnika przez całe dwa lata. Wydawał mi się
dość przekombinowany i ciężki. Przyswajanie sobie kolejnych
linijek moim zdaniem trwało wieki, lżej tylko było, kiedy Anne z
wirtuozerską lekkością przedstawiała nam punkt widzenia
mieszkańców Oficyny na różne sprawy, najczęściej polityczne.
Zresztą, nie można jej odmówić talentu do ciekawego opisywania
zabawnych czy strasznych sytuacji i, gdyby poćwiczyła opisywanie
przeżyć wewnętrznych w sposób komunikatywny i przestała pisać
tak kwieciście, może wyrosłaby jakaś porządna pisarka, kto wie.
Reszta
bohaterów została przez Anne przedstawiona bardzo negatywnie,
dlatego czytelnik też ich nie polubi. Polubiłam jednak Margot,
straszą siostrę Anne, nie wiem dlaczego. Może była nieco podobna
do mnie? Może Anne rzadko o niej pisała, a jeśli już, to
pozytywnie? Może Margot zaimponowała mi swoją skromnością i tym,
że nie lubiła być w centrum wydarzeń? Może dlatego, że była
taka szlachetna i odstąpiła swojej rozkapryszonej siostrzyce
Petera, którego Anne i tak później rzuciła. Co za szastanie
czyimiś uczuciami, chociaż w sumie mu też nie za bardzo zależało
na niej, chyba po to, żeby z kimś mieć porozmawiać o narządach
płciowych. Tylko przenieść tę historię do XXI wieku, a już
dramat amerykańskich nastolatków mamy jak się patrzy!
Nie
było moim zamiarem być tak złośliwą, wręcz na początku było
mi żal, że Autorka tak tę książkę skopała, no i że
poświęciłam mój czas na lekturę, która i tak wiele nowego nie
wniosła do obrazu Europy i sytuacji Żydów podczas II Wojny
Światowej. Ponieważ kiedyś czytałam coś tam o dziewczynie, która
miała fioła na punkcie Anne Frank, a moja ciocia była nawet w
byłej Oficynie, którą przekształcono na muzeum, oczekiwałam
fajerwerków. Doświadczonej przez los, porządnej dziewczyny (nie
byłoby tak źle, gdyby nie wredny charakter Anne, a komu chce się
czytać pamiętnik osoby, której nie lubi?), a nie.. A nie ważne.
Przecież zawsze, wszystko się do czegoś przyda, a to było nawet
niezłą analizą tego, co się dzieje z nami, gdy latami siedzimy w
klatce własnego, obezwładniającego strachu i obaw, że jutro,
zamiast życiodajnym tlenem będziemy oddychać cyklonem B..
Tytuł:
„Anne Frank: Dziennik (Oficyna)”
Autor:
Anne Frank
Moja
ocena: 4/10
Szczerze mówiąc, zafascynowana "Złodziejką książek" Zusaka i "Gwiazd naszych wina" Greena, w której to książce również było dużo o Annie Frank, bardzo chciałam przeczytać jej dziennik. Twoja recenzja bardzo mnie zaskoczyła; teraz sama już nie wiem co myśleć o naszej Anne... Obawiam się, że ja również jej nie polubię.
OdpowiedzUsuńKażdy ma prawo do własnego zdania.
OdpowiedzUsuńCzytałam kilka książek o tej tematyce i to nie na moje nerwy :)
OdpowiedzUsuńCzytałam. Zaciekawiła mnie teoria, jakoby dziennika nie napisała wcale Anna Frank, tylko jej ojciec. Zresztą istnieje kilka różnych hipotez, poczytaj sobie. To dość ciekawe.
OdpowiedzUsuńTak, słyszałam. I to może być prawda - styl Anne jest jednak zbyt dojrzały jak na jej wiek. No i ta popularność książki przecież takiej zwykłej..
UsuńPozdrawiam
Mam ten dziennik wypożyczony, więc tak czy siak przeczytam. Jestem ciekawa jaka będzie moja opinia.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tym dzienniku, co jest raczej dziwne, bo lubię takie tematy. I szczerze muszę przyznać, że jestem zdziwiona tą książką. Mimo że Ciebie nie zachwyciła to i tak chcę ją przeczytać. Tak po prostu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
lustrzananadzieja.blogspot.com
Ps: Świetny blog ;)
Słyszałam o tej książce kilka razy, ale sama jakoś nie potrafię się do niej przekonać. Może dlatego, że jej tematyka poruszająca egzystencje Żydów podczas II Wojny Światowej, średnio mnie interesuje, zatem chyba nie będę się zmuszać, skoro jej nie ''czuje''.
OdpowiedzUsuńMimo, ze ciebie nie zachęciła to ja myślę, że i tak po nią sięgnę:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tę książkę po raz pierwszy jako 12, albo 13-latka i pamiętam, że zareagowałam równie krytycznie. Główna bohaterka drażniła mnie swoim brakiem dojrzałości. Jako dziecko miałam chyba w głowie taki nieskazitelny obraz ludzi naznaczonych wojną, ucieczkami albo pobytem w obozach - wydawało mi się, że tacy ludzie po prostu muszą być szlachetni, dobrzy, altruistyczni itd. A wizerunek Ann w ogóle mi do takiego obrazu nie pasował. Teraz patrzę na tę postać trochę inaczej - przez te wszystkie wady, którymi potrafi nieźle zirytować, wydaje mi się o wiele prawdziwsza i bardziej autentyczna. A takich bohaterów kocham nienawidzić ;).
OdpowiedzUsuńhttp://vingartheviking.blogspot.com/
Ciężki temat. Napisałaś mocno negatywnie o tej książce i nie wiem, czy mam chęć po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńCzytałam bardzo dawno temu. Smutna, prawdziwa. Osobiście polecam.
OdpowiedzUsuńOj o Wojnach Światowych to ja czytać nie lubię, a twoja recenzja tym bardziej mnie do tej pozycji nie zachęca, także... myślę, że nie ma sensu nawet się zastanawiać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Sherry