Ludzie.
Wakacje się skończyły i wszyscy idziemy do swoich szkół. Jak
miło, prawda? Dlatego ja, by otrząsnąć się z tego szoku,
postanowiłam zrobić Wam jakiś sprawdzianik. Odpowiedzcie mi na
pytanie, na które nikt (prawie) w mojej rodzinie nie potrafi
odpowiedzieć: jakie są skutki użycia broni biologicznej? Mama
spytała „Co to jest broń biologiczna?” a kuzyn powiedział, że
nie ma najmniejszego pojęcia. Wtedy zaczęłam im opowiadać, jakie
skutki miałaby dla ludzkości użycie takiej broni. Albo, co by się
stało, gdyby zaczęła się zaraza. Jakaś straszna choroba, coś w
stylu zmutowanej czarnej ospy, na którą umarliby wszyscy ludzie na
świecie. A raczej większość ludzi na świecie. I co by było
później? Mój kuzyn, który jest bardzo (uważam, że zbyt
przesadnie) religijny, twierdził, że będzie Apokalipsa, a mama
tylko mówiła, że bardzo by tego nie chciała. A ja? W mojej głowie
kłębi się mnóstwo scenariuszy, wszystkie bardzo prawdopodobne.
Pewnego
dnia natknęłam się w bibliotece na tę książkę. Widziałam ją
już wcześniej, w jednej z galerii toruńskich, w jakiejś
podrzędnej księgarence. Nie spodobała mi się wtedy okładka i
objętość książki, a także wydawnictwo. W każdym razie nie
zwróciłam na nią większej uwagi, aż do dnia, gdy pewna
dziewczyna oddała ją bibliotekarce, a ta położyła na swoim
biurku. Hm, pomyślałam, warto by się jej bliżej przyjrzeć i
wypożyczyłam ją. Opis z tyłu okładki bardzo mnie zachęcił i
zaciekawił. Zaraza? Miłość? Tak, to może być ciekawe.
Eve
jest uczennicą elitarnej szkoły, jednej z niewielu po straszliwej
zarazie, która zdziesiątkowała świat. Właśnie ją skończyła i
ma zamiar przedostać się do budynku zza mostem nad jeziorem,
leżącym blisko szkoły, gdzie ma uczyć się zawodu, by później
jechać do Miasta na Piaskach, miejsca, gdzie powoli znów rozwija
się kultura i życie ludzkie pod okiem Króla, jedynego mężczyzny,
którego dziewczęta powinny kochać. No właśnie. Nauczycielki
uświadamiają dziewczyny, że faceci są źli i tylko czyhają na
to, by zwieść i zabić kobietę. Jednak dziewczyna, przeddzień
swojego przejścia do tamtego domu, dowiaduje się prawdy. W budynku
po drugiej stronie jeziora kryło się coś strasznego – dziewczyny
przykute do łóżek rodziły dzieci, które potem zawożono do
Miasta na Piaskach. Oczywiście bez udziału facetów. Eve ucieka ze
szkoły i wplątuje się w prawdziwą przygodę, podczas której
spotyka Caleba, w którym się zakochuje i wiele innych osób.
Przeżywa przygodę za przygodą, uciekając żołnierzom, którzy
chcą ją złapać i dać Królowi – dla niego bowiem jest
przeznaczona. W końcu udaje jej się dotrzeć do Kalifii,
specjalnego schronu dla uciekinierek. Mówię uciekinierek, bo to
tylko dla kobiet. Caleb nie idzie tam, podobnie jak Arden (którą
złapano), Lark i reszta bohaterów.
Największym
i, niestety, jedynym plusem opowieści jest pomysł. Genialny,
fantastyczny pomysł, który wbił mnie w fotel. Fascynująca rzecz –
zaraza, zagłada ludzkości i próba odbudowania cywilizacji
ludzkiej, terror Króla i oryginalne pomysły wykorzystywania
młodych, ładnych i wykształconych dziewcząt a także antyutopijna
rzeczywistość, pełna opuszczonych domów, samochodów pełnych
trupów i tak dalej i tak dalej. Nawet ja, dziewczynka, która ma
tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć, a może i więcej,
pomysłów na minutę, nigdy nie wpadłabym na taki genialny pomysł.
Kiedy się słyszy o czymś takim, wie się już na pewno, że to
będzie dobra powieść. Ale czy na pewno?
Jak
może niektórzy zauważyli, mam specjalną hierarchię, którą
wypracowałam sobie dopiero w ostatnich recenzjach, że najpierw
przedstawiam pozytywy im bliżej do końca mych pokręconych
rozważań, tym większe minusy. Tyle że z tą książką mam nie
lada dylemat. Bo wszystko jest, jednakowo, tak samo, na minus.
Postanowiłam więc to inaczej rozegrać. Otóż od okładki i
wydania będziemy się pogrążać coraz bardziej w treści tej
książki. No więc, jeśli nie macie nic przeciwko, jazda z tego
wstępniaka, zaczynamy prawdziwy hard core.
Okładka
jest szara jak mysz albo asfalt, zupełnie jakby drukarka w
wydawnictwie miała focha. Wprawdzie da się wyłapać mostek i
jakieś drzewo przyozdobione czymś świecącym, w każdym razie
jaśniejszym. Jedynym mocniejszym akcentem na tle bladości są włosy
głównej bohaterki, ogniście rude. Dziewczyna, ubrana w sukienkę,
bardzo elegancką, spogląda na czytelnika. Dobra. Może być ruda.
Ale ten strój? Powieść przedstawia wędrówkę dziewczyny, która,
trzeba przyznać, często zmienia ciuchy. A tu w pięknych, jak
przypuszczam fatałaszkach ze swojej znienawidzonej szkoły. No
dobra, chcieli, żeby prezentowała się dobrze, ale po co
przesadzać? Kładka w tle, jak przypuszczam, prowadzi do Kalifii –
do prawdziwej wolności i bezpieczeństwa, a nie tylko złudnej
iluzji. W sumie jest to nędznawą kopią okładki oryginalnej. Tytuł
książki jest napisany taką samą czcionką jak w oryginale –
widocznie dlatego zastanawiałam się, dlaczego ta czcionka jest taka
ładna, co, mówiąc szczerze, do wydawnictwa niepodobne.
Przechodzimy
zatem powolutku do treści. Język, jakim książka owa została
napisana, pozostawia wiele do życzenia, bo chociaż Autorka pisze
płynnie i przy niektórych fragmentach ma się wrażenie, jakby było
się w środku akcji. Słownictwo Autorka ma ubożuchne – niejedna
osoba z mojej klasy zna więcej słów. Pani nie czyta dużo książek,
proszę pani, a tak trzeba, jeśli chce się pisać zajmujące,
wydawane przez dobre wydawnictwa książki. Wiele do życzenia
pozostawiają także opisy, których nie ma dużo, tyle, ile potrzeba
i nie grzeszą czymś, co by mnie zaciekawić i wciągnąć, a tym
bardziej stworzyć ponury, duszący klimat, jaki panowałby zapewne w
świecie po takiej katastrofie.
Jednak,
moim skromnym zdaniem, są jeszcze lepsze kwiatki – bratki. Otóż,
proszę państwa, są to niezwykłe rzeczy, które dzieją się w
świecie Eve. Niedźwiedzie buszujące tam, gdzie nie ma lasu.
Podłoga kostnicy wysadzana czaszkami. Koń, który unosi na swym
grzbiecie trzy osoby i w dodatku galopował. Dziewczyna, która w
jednej chwili zachorowała na ciężką gruźlicę, a kilka dni
później ozdrowiała również w tajemniczy sposób. Dziewczyna,
która jest na tyle idiotyczna, że używa kodu, który rozkodowano
dawno, dawno, temu. I żołnierze, którzy mają wbudowane radary i
samochody, które pędzą w lesie tysiąc kilometrów na godzinę.
Jeszcze nie wszystko. Dwójka nastolatków na stromym, górskim
zboczu robi orły na śniegu, porywa żołnierza i mnóstwo takich
innych. To jakiś świat rządzący się swoimi, odrębnymi prawami?
Raczej nie, skoro bohaterka opowiada, jak to słuchała płyt
Madonny. Po prostu trzeba czasami poruszyć zbiorem komórek
nerwowych w środku czaszki. Tylko tyle, a wystarczy.
Bohaterowie,
bohaterzy.. Ludzie, albo nie wiem, co to jest. Bo taka Eve. Pusta,
jakby choroba wyżarła w niej wszystkie cechy. Po prostu weź taką
malowaną istotkę, jaką wiele na ulicach dzisiejszych miast i
przerzuć do świata z tej powieści. Sorry, złe porównanie.
Niektóre dziewczyny naprawdę obraziłabym, bo pod różowymi
fatałaszkami, kolczykami i opalenizną kryją się czasami
prawdziwe, ciekawe osobowości. Myślałam, że będzie z Eve
ciekawie. Wtedy, kiedy było o tym, jak dziewczyna uciekła i
spotkała Caleba, wspominała często o tym, co uczono ją o facetach
w szkole: jacy są źli, podstępni i tak dalej. A kiedy spotkała tę
ciotę z mięśniami (Boże mój, czy aby nie używam nieodpowiednich
słów?) wszystkie nauki kute przez nią tak gorliwie wylatują w
jednej sekundzie. Raczej, rozumując logicznie, powinna mieć jakieś
wątpliwości. Przynajmniej ja tak myślę, nie wiem, jak wy. To
wynika z tego, że po prostu pomyślałam logicznie, a pani, która
napisała ową książkę, zamiast myśleć dawała się ponieść
emocjom, słuchając Florence and The Machine ( nawiasem mówiąc też
bardzo, bardzo lubię Florence Welch). No cóż. Żeby książka była
emocjonalna, musi być przede wszystkim logiczna. A później ludzie
się śmieją, bo bohaterowie książek myślą jak roboty, albo
jeszcze gorzej.
Arden?
Kompletnie mi nie pasowała – była jakaś dziwna, bo raz była dla
Eve chamska, a później poświęciła się dla niej, jakby była co
najmniej jej przyjaciółką jeszcze przed urodzeniem. To nie jest
fizycznie możliwe, żeby dwie dziewczyny tak szybko się
zaprzyjaźniły na śmierć i życie. Chyba że facetka jest lesbijką
i zakochała się w Eve. Zresztą to kompletnie nie fair, że pisarka
zabiła wszystkich oprócz głównej bohaterki.
Pozostali
bohaterowie są także jacyś .. nijacy. Szkolnych przyjaciół Eve
nie zaznałam, bo wątek ten był słabo rozwinięty. Chłopaki z
kryjówki Caleba są także beznadziejne, jakieś takie prymitywne,
jak jakieś małpiszony. Zero kultury, ogłady, już nie mówiąc o
inteligencji i rysunku psychologicznego. Są tam wepchnięci na
chama, a kompletnie bez celu. Tłoczą się tam, powiększają
objętość i tak chudej książeczki, ale nie wznoszą żadnych
ważnych, istotnych dla książki treści. Dwoje staruszków, którzy
przyjęli Eve i jej koleżanki na Szlaku, zbyt szybko umarło, by ich
poznać, Lark również. Wkurzało mnie to. Bardzo mnie wkurzało.
Fabuła,
mimo wszystkich błędów i nielogiczności, jest dość ciekawa.
Wciąż coś się dzieje, nie ma wytchnienia od biegu zdarzeń, nawet
jak chłopacy, Eve i Arden wyżerają porzucony magazyn żołnierzy
Nowej Ameryki. Dlatego książkę czyta się szybko i lekko, a także,
z niejakim zaciekawieniem. Kiedy myślimy, że los głównej
bohaterki potoczy się tak i tak, Autorka potrafi nas przekonać, że
ma wyobraźnię i zaciekawić opowiadaną przez siebie historią.
Jest, to jednak fabuła zmarnowanych szans. Można by z tego
wyczarować długaśną, niesamowitą, wciągającą serię o
antyutopijnej wersji przyszłości, no ale cóż. Autorka, obdarzona
niezwykłym pomysłem, zmarnowała go. Po prostu zaprzepaściła.
Wielka szkoda, żałoba normalnie.
Ja
to, nie chwaląc się, mam nosa do książek. Naprawdę. Zobaczyłam
powieść pierwszy raz i już wiedziałam, czy jest dobra, czy nie.
Kiedy przeczytałam jednak opis, myślałam, że się pomyliłam.
Kurde. Taka fajna książka wydana nakładem wydawnictwa Amber? Nie
mogłam w to uwierzyć, kompletnie nie pamiętając o tym, że dobry
pomysł czasem przeczy dobremu wykonaniu. Rozczarowanie, jak
napisałam już, zdaje się, wyżej, było przeogromne. A może i
więcej. No cóż. Więc – by zakończyć tę pisaną na
kofeinowo-muzycznym haju paplaninę – można powiedzieć, że świat
Eve jest naprawdę zarażony, ale nie, bynajmniej chorobą. Tylko
tandetą i skłonnościami pisarki do karygodnych błędów przeciw
bogini Logice..
Tytuł:
„Eve”
Autor:
Anna Carey
Moja
ocena: 1/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...
***
PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!