czwartek, 5 czerwca 2014

Zarażona. Recenzja książki

Ludzie. Wakacje się skończyły i wszyscy idziemy do swoich szkół. Jak miło, prawda? Dlatego ja, by otrząsnąć się z tego szoku, postanowiłam zrobić Wam jakiś sprawdzianik. Odpowiedzcie mi na pytanie, na które nikt (prawie) w mojej rodzinie nie potrafi odpowiedzieć: jakie są skutki użycia broni biologicznej? Mama spytała „Co to jest broń biologiczna?” a kuzyn powiedział, że nie ma najmniejszego pojęcia. Wtedy zaczęłam im opowiadać, jakie skutki miałaby dla ludzkości użycie takiej broni. Albo, co by się stało, gdyby zaczęła się zaraza. Jakaś straszna choroba, coś w stylu zmutowanej czarnej ospy, na którą umarliby wszyscy ludzie na świecie. A raczej większość ludzi na świecie. I co by było później? Mój kuzyn, który jest bardzo (uważam, że zbyt przesadnie) religijny, twierdził, że będzie Apokalipsa, a mama tylko mówiła, że bardzo by tego nie chciała. A ja? W mojej głowie kłębi się mnóstwo scenariuszy, wszystkie bardzo prawdopodobne.

Pewnego dnia natknęłam się w bibliotece na tę książkę. Widziałam ją już wcześniej, w jednej z galerii toruńskich, w jakiejś podrzędnej księgarence. Nie spodobała mi się wtedy okładka i objętość książki, a także wydawnictwo. W każdym razie nie zwróciłam na nią większej uwagi, aż do dnia, gdy pewna dziewczyna oddała ją bibliotekarce, a ta położyła na swoim biurku. Hm, pomyślałam, warto by się jej bliżej przyjrzeć i wypożyczyłam ją. Opis z tyłu okładki bardzo mnie zachęcił i zaciekawił. Zaraza? Miłość? Tak, to może być ciekawe.

Eve jest uczennicą elitarnej szkoły, jednej z niewielu po straszliwej zarazie, która zdziesiątkowała świat. Właśnie ją skończyła i ma zamiar przedostać się do budynku zza mostem nad jeziorem, leżącym blisko szkoły, gdzie ma uczyć się zawodu, by później jechać do Miasta na Piaskach, miejsca, gdzie powoli znów rozwija się kultura i życie ludzkie pod okiem Króla, jedynego mężczyzny, którego dziewczęta powinny kochać. No właśnie. Nauczycielki uświadamiają dziewczyny, że faceci są źli i tylko czyhają na to, by zwieść i zabić kobietę. Jednak dziewczyna, przeddzień swojego przejścia do tamtego domu, dowiaduje się prawdy. W budynku po drugiej stronie jeziora kryło się coś strasznego – dziewczyny przykute do łóżek rodziły dzieci, które potem zawożono do Miasta na Piaskach. Oczywiście bez udziału facetów. Eve ucieka ze szkoły i wplątuje się w prawdziwą przygodę, podczas której spotyka Caleba, w którym się zakochuje i wiele innych osób. Przeżywa przygodę za przygodą, uciekając żołnierzom, którzy chcą ją złapać i dać Królowi – dla niego bowiem jest przeznaczona. W końcu udaje jej się dotrzeć do Kalifii, specjalnego schronu dla uciekinierek. Mówię uciekinierek, bo to tylko dla kobiet. Caleb nie idzie tam, podobnie jak Arden (którą złapano), Lark i reszta bohaterów.

Największym i, niestety, jedynym plusem opowieści jest pomysł. Genialny, fantastyczny pomysł, który wbił mnie w fotel. Fascynująca rzecz – zaraza, zagłada ludzkości i próba odbudowania cywilizacji ludzkiej, terror Króla i oryginalne pomysły wykorzystywania młodych, ładnych i wykształconych dziewcząt a także antyutopijna rzeczywistość, pełna opuszczonych domów, samochodów pełnych trupów i tak dalej i tak dalej. Nawet ja, dziewczynka, która ma tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć, a może i więcej, pomysłów na minutę, nigdy nie wpadłabym na taki genialny pomysł. Kiedy się słyszy o czymś takim, wie się już na pewno, że to będzie dobra powieść. Ale czy na pewno?

Jak może niektórzy zauważyli, mam specjalną hierarchię, którą wypracowałam sobie dopiero w ostatnich recenzjach, że najpierw przedstawiam pozytywy im bliżej do końca mych pokręconych rozważań, tym większe minusy. Tyle że z tą książką mam nie lada dylemat. Bo wszystko jest, jednakowo, tak samo, na minus. Postanowiłam więc to inaczej rozegrać. Otóż od okładki i wydania będziemy się pogrążać coraz bardziej w treści tej książki. No więc, jeśli nie macie nic przeciwko, jazda z tego wstępniaka, zaczynamy prawdziwy hard core.

Okładka jest szara jak mysz albo asfalt, zupełnie jakby drukarka w wydawnictwie miała focha. Wprawdzie da się wyłapać mostek i jakieś drzewo przyozdobione czymś świecącym, w każdym razie jaśniejszym. Jedynym mocniejszym akcentem na tle bladości są włosy głównej bohaterki, ogniście rude. Dziewczyna, ubrana w sukienkę, bardzo elegancką, spogląda na czytelnika. Dobra. Może być ruda. Ale ten strój? Powieść przedstawia wędrówkę dziewczyny, która, trzeba przyznać, często zmienia ciuchy. A tu w pięknych, jak przypuszczam fatałaszkach ze swojej znienawidzonej szkoły. No dobra, chcieli, żeby prezentowała się dobrze, ale po co przesadzać? Kładka w tle, jak przypuszczam, prowadzi do Kalifii – do prawdziwej wolności i bezpieczeństwa, a nie tylko złudnej iluzji. W sumie jest to nędznawą kopią okładki oryginalnej. Tytuł książki jest napisany taką samą czcionką jak w oryginale – widocznie dlatego zastanawiałam się, dlaczego ta czcionka jest taka ładna, co, mówiąc szczerze, do wydawnictwa niepodobne.

Przechodzimy zatem powolutku do treści. Język, jakim książka owa została napisana, pozostawia wiele do życzenia, bo chociaż Autorka pisze płynnie i przy niektórych fragmentach ma się wrażenie, jakby było się w środku akcji. Słownictwo Autorka ma ubożuchne – niejedna osoba z mojej klasy zna więcej słów. Pani nie czyta dużo książek, proszę pani, a tak trzeba, jeśli chce się pisać zajmujące, wydawane przez dobre wydawnictwa książki. Wiele do życzenia pozostawiają także opisy, których nie ma dużo, tyle, ile potrzeba i nie grzeszą czymś, co by mnie zaciekawić i wciągnąć, a tym bardziej stworzyć ponury, duszący klimat, jaki panowałby zapewne w świecie po takiej katastrofie.

Jednak, moim skromnym zdaniem, są jeszcze lepsze kwiatki – bratki. Otóż, proszę państwa, są to niezwykłe rzeczy, które dzieją się w świecie Eve. Niedźwiedzie buszujące tam, gdzie nie ma lasu. Podłoga kostnicy wysadzana czaszkami. Koń, który unosi na swym grzbiecie trzy osoby i w dodatku galopował. Dziewczyna, która w jednej chwili zachorowała na ciężką gruźlicę, a kilka dni później ozdrowiała również w tajemniczy sposób. Dziewczyna, która jest na tyle idiotyczna, że używa kodu, który rozkodowano dawno, dawno, temu. I żołnierze, którzy mają wbudowane radary i samochody, które pędzą w lesie tysiąc kilometrów na godzinę. Jeszcze nie wszystko. Dwójka nastolatków na stromym, górskim zboczu robi orły na śniegu, porywa żołnierza i mnóstwo takich innych. To jakiś świat rządzący się swoimi, odrębnymi prawami? Raczej nie, skoro bohaterka opowiada, jak to słuchała płyt Madonny. Po prostu trzeba czasami poruszyć zbiorem komórek nerwowych w środku czaszki. Tylko tyle, a wystarczy.

Bohaterowie, bohaterzy.. Ludzie, albo nie wiem, co to jest. Bo taka Eve. Pusta, jakby choroba wyżarła w niej wszystkie cechy. Po prostu weź taką malowaną istotkę, jaką wiele na ulicach dzisiejszych miast i przerzuć do świata z tej powieści. Sorry, złe porównanie. Niektóre dziewczyny naprawdę obraziłabym, bo pod różowymi fatałaszkami, kolczykami i opalenizną kryją się czasami prawdziwe, ciekawe osobowości. Myślałam, że będzie z Eve ciekawie. Wtedy, kiedy było o tym, jak dziewczyna uciekła i spotkała Caleba, wspominała często o tym, co uczono ją o facetach w szkole: jacy są źli, podstępni i tak dalej. A kiedy spotkała tę ciotę z mięśniami (Boże mój, czy aby nie używam nieodpowiednich słów?) wszystkie nauki kute przez nią tak gorliwie wylatują w jednej sekundzie. Raczej, rozumując logicznie, powinna mieć jakieś wątpliwości. Przynajmniej ja tak myślę, nie wiem, jak wy. To wynika z tego, że po prostu pomyślałam logicznie, a pani, która napisała ową książkę, zamiast myśleć dawała się ponieść emocjom, słuchając Florence and The Machine ( nawiasem mówiąc też bardzo, bardzo lubię Florence Welch). No cóż. Żeby książka była emocjonalna, musi być przede wszystkim logiczna. A później ludzie się śmieją, bo bohaterowie książek myślą jak roboty, albo jeszcze gorzej.

Arden? Kompletnie mi nie pasowała – była jakaś dziwna, bo raz była dla Eve chamska, a później poświęciła się dla niej, jakby była co najmniej jej przyjaciółką jeszcze przed urodzeniem. To nie jest fizycznie możliwe, żeby dwie dziewczyny tak szybko się zaprzyjaźniły na śmierć i życie. Chyba że facetka jest lesbijką i zakochała się w Eve. Zresztą to kompletnie nie fair, że pisarka zabiła wszystkich oprócz głównej bohaterki.

Pozostali bohaterowie są także jacyś .. nijacy. Szkolnych przyjaciół Eve nie zaznałam, bo wątek ten był słabo rozwinięty. Chłopaki z kryjówki Caleba są także beznadziejne, jakieś takie prymitywne, jak jakieś małpiszony. Zero kultury, ogłady, już nie mówiąc o inteligencji i rysunku psychologicznego. Są tam wepchnięci na chama, a kompletnie bez celu. Tłoczą się tam, powiększają objętość i tak chudej książeczki, ale nie wznoszą żadnych ważnych, istotnych dla książki treści. Dwoje staruszków, którzy przyjęli Eve i jej koleżanki na Szlaku, zbyt szybko umarło, by ich poznać, Lark również. Wkurzało mnie to. Bardzo mnie wkurzało.

Fabuła, mimo wszystkich błędów i nielogiczności, jest dość ciekawa. Wciąż coś się dzieje, nie ma wytchnienia od biegu zdarzeń, nawet jak chłopacy, Eve i Arden wyżerają porzucony magazyn żołnierzy Nowej Ameryki. Dlatego książkę czyta się szybko i lekko, a także, z niejakim zaciekawieniem. Kiedy myślimy, że los głównej bohaterki potoczy się tak i tak, Autorka potrafi nas przekonać, że ma wyobraźnię i zaciekawić opowiadaną przez siebie historią. Jest, to jednak fabuła zmarnowanych szans. Można by z tego wyczarować długaśną, niesamowitą, wciągającą serię o antyutopijnej wersji przyszłości, no ale cóż. Autorka, obdarzona niezwykłym pomysłem, zmarnowała go. Po prostu zaprzepaściła. Wielka szkoda, żałoba normalnie.

Ja to, nie chwaląc się, mam nosa do książek. Naprawdę. Zobaczyłam powieść pierwszy raz i już wiedziałam, czy jest dobra, czy nie. Kiedy przeczytałam jednak opis, myślałam, że się pomyliłam. Kurde. Taka fajna książka wydana nakładem wydawnictwa Amber? Nie mogłam w to uwierzyć, kompletnie nie pamiętając o tym, że dobry pomysł czasem przeczy dobremu wykonaniu. Rozczarowanie, jak napisałam już, zdaje się, wyżej, było przeogromne. A może i więcej. No cóż. Więc – by zakończyć tę pisaną na kofeinowo-muzycznym haju paplaninę – można powiedzieć, że świat Eve jest naprawdę zarażony, ale nie, bynajmniej chorobą. Tylko tandetą i skłonnościami pisarki do karygodnych błędów przeciw bogini Logice..

Tytuł: „Eve”
Autor: Anna Carey
Moja ocena: 1/10

 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!