Zwykle ciężko jest się
pogodzić nam ze śmiercią kogoś bliskiego, ale co, kiedy musimy sami odejść?
Odejść na ciężką chorobę, zostawiając za sobą osoby, które najbardziej kochamy
– dzieci. Własne dzieci. Patrzeć, jak rozpaczają przed naszym łóżkiem, widząc
powolne umieranie. Jak chcą, żebyśmy zostali. Straszne, prawda? Z powolną
śmiercią na raka, który teraz dziesiątkuje ludzi, łatwo jest pogodzić się tylko
ludziom, którzy traktują śmierć jak kolejną podróż, kolejny etap w życiu
(wszystkim tolkienomaniakom w tym momencie przypomina się rozmowa Gandalfa i
Pippina w Powrocie Króla, albo fakt, że Powiernicy Pierścieni wyruszyli
na Zachód do Amanu), a nie jako koniec wszystkiego, co może im się przytrafić.
Cathy Glass dostaje
nietypowe zlecenie. Chłopczyk, którym ma się zająć ma kochającego ojca, który
jednak jest śmiertelnie chory na raka. Dziecko już wcześniej straciło matkę,
która zmarła … również na raka, kiedy Michael miał zaledwie roczek. Mężczyzna
chce, by synek miał zapewnioną opiekę, dom, w którym mógłby mieszkać, ponieważ
lekarze dają mu już tylko trzy miesiące życia, w dodatku pełne niepokojących
zemdleń i dłużących się wizyt w szpitalu. Chłopiec jest jednak pogodny, nie
cierpi strasznie. Codziennie przed położeniem do łóżka obserwuje gwiazdy
pomiędzy którymi, jak wierzy, jest jego mama, po czym modli się do Boga by nie
zsyłał do taty swoich aniołów. Michael, tak jak jego ojciec , imigrant z
Irlandii, i matka są głęboko wierzącymi
katolikami.
Historia mocno łapie za
gardło, serce i wyciska łzy oraz jest jedną z tych, o których nie zapomnimy,
choć czasami bardzo byśmy chcieli. Czytając o umierającym ojcu, o chłopczyku,
który z głęboką wiarą modli się do Boga, albo też mówi, że jedna z gwiazd
świeci jaśniej, ponieważ jest mamą czekającą na tatę ryczałam jak bóbr. Może
coś ze mną jest nie tak, że ryczę przy pierwszej lepszej książce, ale to było
takie prawdziwe, jak moja, całkiem miła, sytuacja rodzinna. Bardzo smutne, jak wszystko co opowiada o
autentycznej, czysto ludzkiej śmierci, ale jednocześnie pełne światła gwiazd:
Michael znajduje nową rodzinę, ojciec
umiera bez okrucieństwa i zwierzęcego bólu, we śnie, a Czytelnik (przynajmniej
ja) zostaje zapewniony, że mężczyzna spotka się ze swoją ukochaną żoną gdzieś
pomiędzy gwiazdami, w pięknym, granatowym niebie i stamtąd będą się opiekowali
synkiem. Przecież w dniu śmierci swojego
ojca chłopczyk usłyszał jego głos, który kazał mu wstać i iść do szkoły! To
więc książka prawdziwsza niż wszystkie fikcyjne opowieści. Pożegnanie
chłopczyka z ojcem.. Lepiej już nie mówić. Bo jeszcze raz się rozryczę i będzie
wielki smutek. Jestem zdecydowanie za bardzo wrażliwa na takie książki. I
zupełnie nie sentymentalna, tylko po prostu wrażliwa. Pomijając więc moje słabe nerwy, myślę, że to
najpiękniejsza książka w dorobku tej Autorki.
W książce była też mowa o
rozwodach, ten wątek przeplatał się z wątkiem głównym, pozostając, na
szczęście, na marginesie. Bardzo bolesny temat, ukazany przez Autorkę bez
niepotrzebnego rozdrapywania ran, litowania się nad sobą, szukania wszędzie
winnych i tych innych rzeczy, które przez pierwszy rok męczą większość kobiet
pozostających z mężem w separacji. Bynajmniej mi się nic takiego nie zdarzyło,
na szczęście, ale w mojej rodzinie było wystarczająco przykładów, że panie tak
się najczęściej zachowują. Dlatego tutaj muszę pogratulować Autorce
wytrzymałości i dość szybkiego uświadomienia sobie, że jednak nie kocha tego
idioty, który od niej odszedł do innej kobiety. Nie każda z nas to potrafi.
Na jednym z blogów (za co
bardzo serdecznie dziękuję) czytałam wywiad z Autorką. Pani jest oczywiście
bardzo szlachetna, a dzięki jej książkom rodzice dzieci na całym świecie uczą
się, jak dobrze i z miłością wychowywać własne dzieci, a także każdy czytelnik
może poczytać o straszliwych rzeczach, które przydarzają się dzieciom, jednak
mówienie, że w tych jej bestsellerach napięcie budowane jest powoli, jak w
kryminałach, jest nieco, delikatnie mówiąc, przesadzone. Ja nawet nie
nazwałabym jej pełnoprawną pisarką, bo przecież ona raczej opisuje dzieci,
które do niej przyjdą na tymczasową opiekę, co dla mnie jest raczej zajęciem
dodatkowym. Nie udało mi się jej także polubić – w przeciwieństwie do Michaela,
bardzo mądrego i dobrego dziecka jak na swój wiek. Zresztą w każdej Cathy i jej
dzieci (jakkolwiek bardzo mocno chwalone, co mnie również bardzo denerwowało)
nie przypadają mi do gustu, że tak użyję sformułowania znanego na blogosferze.
Wracając jednak do stylu
Autorki. Najbardziej wkurza mnie przesadna drobiazgowość w sprawach, które są
nieważne dla fabuły. Na przykład, fragment o robieniu pieczeni przez Cathy.
Albo o tym, co robiła z własnymi dziećmi, kiedy Michael i jego tata nie
przychodzili. Bardzo interesujące, ale po co to komu? Poza Autorką, której
trochę więcej zapłacą za grubszą książkę, nikomu się nie przyda. Po opowieści
tej widać, że pisarka nigdy nie miała wprawy ani specjalnego talentu do
skrobania czegoś piórem, ale napisanie iluś tam książek nauczyło ją czegoś.
Czyta się jednak całkiem płynnie, z zasady człowiek się nie nudzi (nawet ktoś,
kto z reguły obyczajówek nie czyta), ani też nie ma ochoty odłożyć książkę i
zabrać się za inną.
Nie wiem, czy to wina
polskiego wydawcy, czy angielskiego, ale okładka nie prezentuje się najlepiej.
Zdjęcie dziecka, jak zwykle przy książkach tego typu jest jak najbardziej w
porządku, ale ten cały róż wokoło.. Róż przy książce o chłopcu i o śmierci oraz
o gwiazdach? Ja bym postawiła na ciemny granat, ale przecież to nie jest takie
istotne, a także co ja mogę? Mogę tylko, jak zwykle ja, zmieszać okładkę z
błotem i zrecenzować książkę.
Mimo że lubię uchodzić za
twardziela, kogoś w stylu Eowyn, często płaczę pochylona nad jakąś książką i ta
właśnie jest jedną z nich. I to nie jest jakiś kiczowaty wyciskacz łez, ale
autentyczna, smutna historia (po części smutna dlatego, że autentyczna), dowód
prawdziwego ludzkiego bohaterstwa i szlachetności. No i, oczywiście, wiary, a
także dobrze przeżytego życia bez strachu przed zbliżającą się śmiercią.
Ryczałam prawie przez cały czas, kiedy Michael stawał przed oknem i patrzył na
świecące gwiazdy, wierząc, że są one dziurami w niebie, przez które świeci
dobroć zmarłych ludzi. Albo kiedy przed pójściem spać modlił się do Boga,
prosząc, żeby, mimo chęci zobaczenia taty i mamy razem, nie zsyłał swoich
aniołów, łzy ciekły mi po twarzy same, nawet ich nie czułam. Nie. Nie mogę
pisać już o tym. Nie. Nie.
Kończę więc tutaj tę
wyjątkowo nieudaną, chaotyczną, pisaną pod wpływem emocji recenzję (bo już
naprawdę nie ma co napisać o tej książce) i idę na dwór, popatrzeć na świecące
dziś jasno gwiazdy. Jest stosunkowo ciepło, więc czemu nie posłuchać tracku
Howarda Shore'a z Powrotu Króla tego nazywającego się Grey Heavens i
nie nabrać znów siły i nadziei, tak samo jak Michael, wpatrując się w
jaśniejące na granatowym niebie gwiazdy?
Tytuł: „Czekając na anioły”
Autor: Cathy Glass
Moja ocena: 7/10
Przeczytam wiele książek z serii "napisane przez życie" i każda jest wyjątkowa. Są bardzo mądre i wzruszające.
OdpowiedzUsuńCzytałam do tej pory jedną książke tej autorki i byłam w szoku. Myśę, że drobiazgowość by mnie nie zniechęciła.
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości tej autorki, ale po zapoznaniu się z Twoją recenzją nabrałam chęci do przeczytania choćby jednej z jej książek.
OdpowiedzUsuń