piątek, 11 lipca 2014

Dziś gwiazdy świecą jasno. Recenzja książki

Zwykle ciężko jest się pogodzić nam ze śmiercią kogoś bliskiego, ale co, kiedy musimy sami odejść? Odejść na ciężką chorobę, zostawiając za sobą osoby, które najbardziej kochamy – dzieci. Własne dzieci. Patrzeć, jak rozpaczają przed naszym łóżkiem, widząc powolne umieranie. Jak chcą, żebyśmy zostali. Straszne, prawda? Z powolną śmiercią na raka, który teraz dziesiątkuje ludzi, łatwo jest pogodzić się tylko ludziom, którzy traktują śmierć jak kolejną podróż, kolejny etap w życiu (wszystkim tolkienomaniakom w tym momencie przypomina się rozmowa Gandalfa i Pippina w Powrocie Króla, albo fakt, że Powiernicy Pierścieni wyruszyli na Zachód do Amanu), a nie jako koniec wszystkiego, co może im się przytrafić.

Cathy Glass dostaje nietypowe zlecenie. Chłopczyk, którym ma się zająć ma kochającego ojca, który jednak jest śmiertelnie chory na raka. Dziecko już wcześniej straciło matkę, która zmarła … również na raka, kiedy Michael miał zaledwie roczek. Mężczyzna chce, by synek miał zapewnioną opiekę, dom, w którym mógłby mieszkać, ponieważ lekarze dają mu już tylko trzy miesiące życia, w dodatku pełne niepokojących zemdleń i dłużących się wizyt w szpitalu. Chłopiec jest jednak pogodny, nie cierpi strasznie. Codziennie przed położeniem do łóżka obserwuje gwiazdy pomiędzy którymi, jak wierzy, jest jego mama, po czym modli się do Boga by nie zsyłał do taty swoich aniołów. Michael, tak jak jego ojciec , imigrant z Irlandii, i matka są głęboko  wierzącymi katolikami.

Historia mocno łapie za gardło, serce i wyciska łzy oraz jest jedną z tych, o których nie zapomnimy, choć czasami bardzo byśmy chcieli. Czytając o umierającym ojcu, o chłopczyku, który z głęboką wiarą modli się do Boga, albo też mówi, że jedna z gwiazd świeci jaśniej, ponieważ jest mamą czekającą na tatę ryczałam jak bóbr. Może coś ze mną jest nie tak, że ryczę przy pierwszej lepszej książce, ale to było takie prawdziwe, jak moja, całkiem miła, sytuacja rodzinna.  Bardzo smutne, jak wszystko co opowiada o autentycznej, czysto ludzkiej śmierci, ale jednocześnie pełne światła gwiazd: Michael znajduje nową rodzinę,  ojciec umiera bez okrucieństwa i zwierzęcego bólu, we śnie, a Czytelnik (przynajmniej ja) zostaje zapewniony, że mężczyzna spotka się ze swoją ukochaną żoną gdzieś pomiędzy gwiazdami, w pięknym, granatowym niebie i stamtąd będą się opiekowali synkiem. Przecież w dniu  śmierci swojego ojca chłopczyk usłyszał jego głos, który kazał mu wstać i iść do szkoły! To więc książka prawdziwsza niż wszystkie fikcyjne opowieści. Pożegnanie chłopczyka z ojcem.. Lepiej już nie mówić. Bo jeszcze raz się rozryczę i będzie wielki smutek. Jestem zdecydowanie za bardzo wrażliwa na takie książki. I zupełnie nie sentymentalna, tylko po prostu wrażliwa.  Pomijając więc moje słabe nerwy, myślę, że to najpiękniejsza książka w dorobku tej Autorki.

W książce była też mowa o rozwodach, ten wątek przeplatał się z wątkiem głównym, pozostając, na szczęście, na marginesie. Bardzo bolesny temat, ukazany przez Autorkę bez niepotrzebnego rozdrapywania ran, litowania się nad sobą, szukania wszędzie winnych i tych innych rzeczy, które przez pierwszy rok męczą większość kobiet pozostających z mężem w separacji. Bynajmniej mi się nic takiego nie zdarzyło, na szczęście, ale w mojej rodzinie było wystarczająco przykładów, że panie tak się najczęściej zachowują. Dlatego tutaj muszę pogratulować Autorce wytrzymałości i dość szybkiego uświadomienia sobie, że jednak nie kocha tego idioty, który od niej odszedł do innej kobiety. Nie każda z nas to potrafi.

Na jednym z blogów (za co bardzo serdecznie dziękuję) czytałam wywiad z Autorką. Pani jest oczywiście bardzo szlachetna, a dzięki jej książkom rodzice dzieci na całym świecie uczą się, jak dobrze i z miłością wychowywać własne dzieci, a także każdy czytelnik może poczytać o straszliwych rzeczach, które przydarzają się dzieciom, jednak mówienie, że w tych jej bestsellerach napięcie budowane jest powoli, jak w kryminałach, jest nieco, delikatnie mówiąc, przesadzone. Ja nawet nie nazwałabym jej pełnoprawną pisarką, bo przecież ona raczej opisuje dzieci, które do niej przyjdą na tymczasową opiekę, co dla mnie jest raczej zajęciem dodatkowym. Nie udało mi się jej także polubić – w przeciwieństwie do Michaela, bardzo mądrego i dobrego dziecka jak na swój wiek. Zresztą w każdej Cathy i jej dzieci (jakkolwiek bardzo mocno chwalone, co mnie również bardzo denerwowało) nie przypadają mi do gustu, że tak użyję sformułowania znanego na blogosferze.

Wracając jednak do stylu Autorki. Najbardziej wkurza mnie przesadna drobiazgowość w sprawach, które są nieważne dla fabuły. Na przykład, fragment o robieniu pieczeni przez Cathy. Albo o tym, co robiła z własnymi dziećmi, kiedy Michael i jego tata nie przychodzili. Bardzo interesujące, ale po co to komu? Poza Autorką, której trochę więcej zapłacą za grubszą książkę, nikomu się nie przyda. Po opowieści tej widać, że pisarka nigdy nie miała wprawy ani specjalnego talentu do skrobania czegoś piórem, ale napisanie iluś tam książek nauczyło ją czegoś. Czyta się jednak całkiem płynnie, z zasady człowiek się nie nudzi (nawet ktoś, kto z reguły obyczajówek nie czyta), ani też nie ma ochoty odłożyć książkę i zabrać się za inną.

Nie wiem, czy to wina polskiego wydawcy, czy angielskiego, ale okładka nie prezentuje się najlepiej. Zdjęcie dziecka, jak zwykle przy książkach tego typu jest jak najbardziej w porządku, ale ten cały róż wokoło.. Róż przy książce o chłopcu i o śmierci oraz o gwiazdach? Ja bym postawiła na ciemny granat, ale przecież to nie jest takie istotne, a także co ja mogę? Mogę tylko, jak zwykle ja, zmieszać okładkę z błotem i zrecenzować książkę.

Mimo że lubię uchodzić za twardziela, kogoś w stylu Eowyn, często płaczę pochylona nad jakąś książką i ta właśnie jest jedną z nich. I to nie jest jakiś kiczowaty wyciskacz łez, ale autentyczna, smutna historia (po części smutna dlatego, że autentyczna), dowód prawdziwego ludzkiego bohaterstwa i szlachetności. No i, oczywiście, wiary, a także dobrze przeżytego życia bez strachu przed zbliżającą się śmiercią. Ryczałam prawie przez cały czas, kiedy Michael stawał przed oknem i patrzył na świecące gwiazdy, wierząc, że są one dziurami w niebie, przez które świeci dobroć zmarłych ludzi. Albo kiedy przed pójściem spać modlił się do Boga, prosząc, żeby, mimo chęci zobaczenia taty i mamy razem, nie zsyłał swoich aniołów, łzy ciekły mi po twarzy same, nawet ich nie czułam. Nie. Nie mogę pisać już o tym. Nie. Nie.

Kończę więc tutaj tę wyjątkowo nieudaną, chaotyczną, pisaną pod wpływem emocji recenzję (bo już naprawdę nie ma co napisać o tej książce) i idę na dwór, popatrzeć na świecące dziś jasno gwiazdy. Jest stosunkowo ciepło, więc czemu nie posłuchać tracku Howarda Shore'a z Powrotu Króla tego nazywającego się Grey Heavens i nie nabrać znów siły i nadziei, tak samo jak Michael, wpatrując się w jaśniejące na granatowym niebie gwiazdy?

Tytuł: „Czekając na anioły”
Autor: Cathy Glass

Moja ocena: 7/10

3 komentarze :

  1. Przeczytam wiele książek z serii "napisane przez życie" i każda jest wyjątkowa. Są bardzo mądre i wzruszające.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam do tej pory jedną książke tej autorki i byłam w szoku. Myśę, że drobiazgowość by mnie nie zniechęciła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam twórczości tej autorki, ale po zapoznaniu się z Twoją recenzją nabrałam chęci do przeczytania choćby jednej z jej książek.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!