Ktoś
jeszcze w tych laickich czasach wierzy w anioły? W takie tam
latające stworzenia, z skrzydłami lub z czymś innym, które ma
każdy żyjący człowiek. Kto wierzy w szatana? To upadły anioł,
który się wyparł Boga, jak mówi Biblia. Mogłoby się wydawać,
że teraz wszystko, co wymyślili katolicy i ich Bóg jest w
popkulturze niemodne. Bo przecież popkultura jest piekielnie laicka,
mam rację? No tak, ale jednak anioły są często wykorzystywane w
literaturze fantastycznej. I tej dobrej, odbiegającej od wszystkich
schematów i w tej złej, nafaszerowanej schematami literaturze dla
nastolatek, chcących oderwać się na chwilę od rzeczywistości,
pełnej szkoły, z którą sobie nie radzą, różowości i
romantycznych uniesień. Nie, żebym się z kogokolwiek śmiała,
nie. Ale taka jest prawda, straszliwa prawda : większość powieści
o aniołach jest dla mało rozgarniętych nastolatek. Po co? Ano, po
to, żeby kupowali. Ale nie tylko. Każdy człowiek, który myśli,
ma jakąś potrzebę opowiadania historii, a teraz, kiedy wydawnictwa
otworzyły swe podwoje dla każdego, historie snują także osoby,
które się na tym kompletnie nie znają, jak na przykład
sprzątaczki albo gospodynie.
Powieść
tę wymyszkowałam w Internecie i całkowicie spontanicznie
ściągnęłam na komputer. Zapowiadała się przyzwoicie mimo
fatalnej okładki, a do Autorki poczułam pewien rodzaj sympatii,
kiedy w ostatniej części książki, przeznaczonej na podziękowania
napisała, że czytelnicy trzymają w ręku jej marzenie. Tak,
pomyślałam, facetka wie, co mówi. I od tego czasu nabierałam
coraz większej ochoty na przeczytanie, nie mając jakiejkolwiek o
niej opinii. Szczególnie, co wynikało z fragmentu, który
przeczytałam na początku, główna bohaterka słucha Evanescence.
Niespodzianka... A jeśli słucha Evanescence, powieść musi być
mroczna, wpadło mi do głowy. Tak! Może pod tą brzydką i
nieciekawą okładką czai się kolejna dobra opowieść jak perła w
mule?
Teagan
jest zupełnie zwykłą dziewczyną. Ma przyjaciółkę, Clarie i
najgorszego wroga, Brynn, mieszka z mamą, bo tatuś gdzieś tam
pojechał, wyjechał, został zabity czy uciekł, w każdym razie
Teagan nie zna go. Życie dziewczyny jest normalne – chodzi do
szkoły, spotyka się z przyjaciółką, rysuje anioły i słucha
Evanescence. Nocami czyta książki, jakieś inne paranormal romanse,
ogólnie nic ciekawego. Do czasu kiedy poznaje w szkole chłopaka.
Przychodzi na lekcje, jako nowy uczeń i od razu wpada Teagan w oko.
Nękana nocnymi koszmarami zaczyna powoli szukać w nowym znajomym
odskoczni od problemów, jednak te się nasilają i przeistaczają w
koszmary na jawie. Tym bardziej, że dziewczyna dowiaduje się, kim
naprawdę jest, kim jest jej ukochany i dlaczego akurat ją
nawiedzają takie wizje. Powoli zostaje wplątana w intrygę, w jakąś
paranormalną wojnę między dwoma światami, płacąc za to śmiercią
Clarie i śmiercią własnego ojca.
Ponieważ
bardzo polubiłam Autorkę, szczególnie to jedno zdanie z jej
podziękowań, mam zamiar, z litości, najpierw skupić się na
plusach, których tutaj nieco jest. Bo, na przykład, jedna scena,
kiedy główna bohaterka jedzie sobie z opętaną przyjaciółką i
kiedy przybywają do podejrzanego klubu. To mi się podobało. Albo
napisana pomysłowo scena omdlenia Teagan. Tam było to coś:
prawdziwe emocje, klimat, pomysł. I choć to był krótki błysk
weny, jak spadająca gwiazda, jednak nieco zważyło na ocenie
całości. No i jeszcze co...? Pomyślmy. Tak, już wiem. Trup,
którego możemy spotkać w małej liczbie książek podobnych do
tej.
Bohaterowie,
jak można się już domyślić, są tematem na oddzielny akapit,
poświęcony minusom. Dlaczegóż tak? Dlaczegóż karzę wspaniałą
pannę Teagan? Albo jej superseksownego Anioła Stróża? Aaa, mam
swoje powody. Chociażby to, że główna bohaterka w ogóle nie ma
psychiki, jest następną bezbarwną postacią włóczącą się po
kartach tej książki. Nic tak naprawdę o niej nie wiemy, poza tym,
że jest kolejną życiową kaleką, która sama nie potrafi zrobić
zbyt dużo i nawet jest tak ślepa, że nie widzi oczywistych rzeczy.
Garreth, jej Anioł Stróż i ukochany zarazem, jest perfekcyjny:
perfekcyjnie dobry, miły, delikatny, przystojny jak diabli,
potrafiący zrozumieć ukochaną w każdej najgorszej sytuacji,
chętnie nawet oddający za nią swe życie, kiedy przyjdzie taka
potrzeba, normalnie cud. Uważa swą dziewczynę za co najmniej
Helenę Trojańską, jest zawsze tam, gdzie Teagan go potrzebuje. A
poza tym? Czy poznajemy jakąś jego inną cechę? Nie. Ale,
zaczekajcie. Tak, posiada jedną cechę poza wyżej wymienionymi.
Jest ciapa, baba, ciota i inne tego typu komplementy. Hadrian
natomiast (Boże, nie wierzę, żeby Autorka interesowała się
starożytnym Rzymem), brat Lucyfera, który z niejasnych dotąd
powodów prześladuje naszą bohaterkę jak kiedyś jej ojca,
przypomina mi bohatera książki Harlequin. Naprawdę – nie ma w
nim nic z mroku, ze strachu z ciemności, jaka powinna towarzyszyć
szatanowi. Ot, kocha naszą Teagan, a ona wcale nie wie, co do niego
czuje. Inne postaci? Clarie? Pusta, bezmyślna lala, ale w końcu
główna bohaterka musi mieć przyjaciółkę, bo inaczej książka
by się nie udała. Matka? Szara postać, niewyraźnie, zamazane tło.
Szkoda – jej wątek ma wielki potencjał, czego Teagan nie potrafi
zauważyć.
Cała
powieść ogólnie jest bardzo sztuczna, sztampowata, jakby pisana na
przymus i w dodatku z gotowców. Nie ma w niej nic naturalnego –
żadnych emocji, uczuć, straszliwych, mrożących w krew w żyłach
momentów. Nic. Tylko jakaś paplanina, prosta, pusta i bezbarwna. Bo
język jakim posługuje się pisarka jest bardzo drętwy. Jeśli inne
Autorki powieści młodzieżowych tego nurtu piszą źle, topornie
lub mają ubogie słownictwo, zawsze jest coś, co sprawia, że pod
tekstem świeci się coś żywego. Jakaś taka gwiazdka, coś, co
pozwala czytać książkę dalej bez większych zastrzeżeń co do
prawdziwości. Bo tutaj nic nie jest prawdziwe. Odniosłam wrażenie,
że wszystko jest takie, jakby ktoś kierował brzydkimi rzeźbami,
paplał coś bez sensu , a widzowie ani w jednym, ani w drugim nie
odnajdywali pomysłu. Po prostu pewnego dnia babka stwierdziła, że
warto coś napisać i wycisnęła z siebie coś takiego.
Okładka,
jak wszystkie zresztą tego wydawnictwa, jest horrendalna. Z drugiej
strony jednak zazdroszczę temu, kto ją projektował wyjątkowo
marnego talentu. Ten anioł, prawdopodobnie jakaś fotografia
cmentarnego dzieła sztuki, gryzie się z białym tłem i chmurami u
dołu. I ta czcionka! U góry dość dobra, nieco wyszukana (choć
dwa wyrazy tworzące tytuł zapisane są z małych liter...) a na
dole zwykły Arial. Wygląda to niesamowicie prosto i tandetnie, a
zachęta nad tytułem w ogóle nie mówi o tym, co będzie w książce,
chyba że jestem ślepa. Gdybym znalazła to w bibliotece, nawet bym
na to nie spojrzała. Pfe.
Warto
zwrócić też uwagę na inną rzecz. Otóż oktagramy. Oktagram jest
to ośmioramienna wersja pentagramu. Pentagram, jak wiemy, w religii
chrześcijańskiej jest symbolem szatana, a ogólnie mówi się, że
jest związany z magią. I dlatego tak bardzo śmiałam się z tego
pomysłu. Co ma piernik do wiatraka? Co ma ten cytat z Biblii na
początku do oktagramów, symboli magicznych? Oświećcie mnie,
proszę. Jestem taka mało kumata.. W każdym razie śmiałam się
szczerze z tego uśmiałam i dziwiłam się, skąd do głowy przyszły
pisarce takie pomysły.
Każdy
chce mieć swoje pięć minut, chociaż na chwilę zawładnąć
mediami, oglądać swoje książki na półkach księgarni, słuchać
pisku fanek, zarabiać kokosy. Każdy chce zabłysnąć jak gwiazda.
Ale nie każdemu się to udaje, choć o prestiżu często nie
decyduje wartość dzieła. Jednak książka musi mieć coś, co
porwie tysiące, niekoniecznie inteligentnych ludzi. Tutaj.. Gwiazda
tej powieści nie błyszczała zbyt mocno, żeby ktokolwiek to
zauważył. Tylko lekko się tliła, więc choć pierwszą część
cyklu przetłumaczono na język polski, dalej już nikt nie chciał.
Tytuł:
„Gwiazda Anioła”
Autor:
Jennifer Murgia
Moja
ocena: 1/10
Ale powiało arktycznym chłodem! ;)) W takim razie będę omijać tę książkę z daleka skoro taka niedopracowana w każdym calu.
OdpowiedzUsuńTrochę mi przypomina "Szeptem". Choć tamta książka podobała mi się, kiedy ją czytałam, a teraz to już niekoniecznie. Zanotowałam sobie, żeby daleko ją omijać. A mogłabym ją przeczytać, bo anioł. Jakoś nie przepadam w książkach za motywem aniołów. A okładka jest tragiczna, ale ten anioł jest dla mnie przyciągaczem. To figura z jakiegoś cmentarza, no a ja uwielbiam takie figury. Jestem na nie po prostu psychiczna :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
lustrzananadzieja.blogspot.com
Ja wierzę w Anioły! A co! Ale za to bardzo, bardzo nie lubię, gdy pojawiają się one w powieściach, bo autorzy robią z nich, no, istoty straszliwie przyziemne, drętwe, bez charakteru. Nienawidzę paranormali, w których Anioł zakochuje się w człowieku itd, itp. Nudne, głupawe, przewidywalne. I po tą książkę nie zamierzam sięgać. Tym bardziej, że nie posiada zbyt wielu zalet ^^ A okładka rzeczywiście straszna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Zdecydowanie nie dla mnie. Nie znalazłam w tej książce nic godnego uwagi.
OdpowiedzUsuńKolejna tępa laleczka i towarzyszący jej pan niezwykle przystojny ciapa? Już jak to przeczytałam, byłam pewna, że nie dasz tej książce więcej niż 1. Zawsze mnie zastanawiało czy ktoś w ogóle czyta taką książkę, zanim dopuści ją do druku? Będę omijać!
OdpowiedzUsuńCzytałam i mimo, że może nie dałabym 1/10 (2/10 w moim wypadku ^^) to... nie podobała mi się i moje zarzuty pokrywają się z twoimi. :) Dziękuję Zeusowi, że dorwałam tą książkę w bibliotece, bo gdybym ją miała kupić i AŻ tak się zawieść... prawdopodobnie podarłabym książkę na strzępy.
OdpowiedzUsuńOdnośnie pentagramów to, symbolem szatana z tego co wiem, jest gwiazda z ramieniem na dół, a "dobrym" używanym powszechnie w religii Wicca do czczenia dobrego ducha jest gwiazda z ramieniem do góry. :) Wiesz, ta odwrócona z ramieniem na dół przypomina bowiem kozła.
Coś, a'la
http://symbole-znaczenie.blog.onet.pl/wp-content/blogs.dir/387132/files/blog_vb_3133780_3248128_tr_pentagram2.jpg
No, ale to tak tylko napisałam ^^
Pozdrawiam!
Sherry