Po
zakończeniu dostępnych mi powieści z cyklu o przygodach dzielnej
agentki FBI Maggie O'Dell rozejrzałam się za jakimś następnym
kryminałem, thrillerem czy czymś, gdzie będzie śledztwo, krew i
inne takie fajne rzeczy, w których ostatnio zasmakowałam. Niestety,
oprócz Alex Kavy nie miałam niczego innego w zasięgu wzroku. I
wtedy w oko wpadła mi książka – była cienka, a na okładce
przedstawiono nóż ubabrany krwią. Ponieważ podobną okładkę
miała mikropowieść Kavy, uznałam, kierując się jedynie nosem,
że będzie to coś ciekawego i dobrego. Książka gruba nie była –
pomyślałam, że to dobrze dla mnie, bo szybciej skończę.
Pożyczyłam więc powieść od cioci, która z radością mi ją
dała, bo ona teraz nie ma czasu na czytanie,rozsiadłam się więc w
fotelu i, panie i panowie, zaczęłam czytać.
Miranda
Wood wpakowała się w niezłe kłopoty, kiedy postanowiła zerwać
ze swoim kochankiem Richardem Tomainem. Facet był bardzo, bardzo
nachalny, a ona miała wyrzuty sumienia, ponieważ ukochany miał
żonę i dwójkę dorosłych już dzieci. Nawet chciała się zwolnić
z pracy w redakcji pisma, w którego Tomain był właścicielem.
Kiedy mężczyzna oznajmia jej przez telefon, że właśnie do niej
idzie, Miranda po prostu ucieka z domu. Po powrocie zastaje Richarda,
i owszem w łóżku i nagiego, ale .. nieżywego. A obok leży jej
nóż, w który w normalnych warunkach służy do cięcia mięsa i
tortów. Panna Wood zostaje oskarżona o zabójstwo. Na wyspę
przyjeżdża Chase, brat zabitego w charakterze pocieszacza wdowy i
dwójki dzieci. Jednak od razu czuje, że coś jest nie tak,
szczególnie gdy domniemana morderczyni wychodzi z więzienia za
kaucją, którą ktoś anonimowo wypłacił z banku. Razem z Mirandą
wplątują się w amatorskie śledztwo, ale zegar tyka i ktoś chce
zabić Wood. Kto? Odpowiedzi próbują znaleźć w posiadłości i
prywatnym królestwie Richarda, a między nimi zaczyna się coś
iskrzyć.. W końcu rozwiązanie zagadki staje się zaskakujące.
Okazuje się, że winnymi były osoby, które były najmniej
podejrzane – zagadkowa kochanka podrzucająca do Richarda bolesne
liściki, podpisująca się jako M i osoba związana z Tomainami. No
i na końcu – a jak żeby inaczej – mamy happy end. „Dobry”
Chase Tomain i skrzywdzona, niewinna Miranda odnajdują się i kończy
się z resztkami niewiary.
Na
plus będzie zdecydowanie panna St. John, moja ulubiona postać w
powieści. Miła, wesoła siedemdziesięciolatka, której narzeczony
zginął gdzieś na jakiejś wojnie, wraz ze swoim psem – osoba
inteligentna, dowcipna i sympatyczna. Bardzo sympatyczna. Ma coś w
sobie z dam z powieści Montgomery – jakąś taką ekstrawagancką
archaiczność, babciowatą mądrość i rozbrajającą naturalność.
Tak, panna St. John to świetnie wykreowana postać. Polubiłam także
inną figurkę, co prawda stojącą na uboczu, ale również świetną.
To Cassie, skrót od Cassandry. Cassie nie jest ładna, ale za to
inteligentna. Żyje w cieniu swojej rodziny, uważnie śledzi
rozpustę ojca, jego stosunki z dziadkiem i naprawdę stara się
pokazać, że nie tylko jej brat bliźniak jest czegoś wart. Tak,
naprawdę polubiłam te postacie, a to dowód, że Autorce udało się
stworzyć autentyczne sylwetki i dobrze opisać ich psychikę.
Nieco
zdziwiłam się, patrząc na tylną okładkę. Wydawnictwo Harlequin,
znane z pięknych, jakże oryginalnych i porywających powieści
romantycznych w miękkich okładkach ze zdjęciami przytulonej pary w
jakiejś ładnej scenerii, sprzedawanych za grosze. Aż z wrażenia
weszłam na stronę internetową tego wspaniałego wydawcy. Tak,
zgadza się. Oprócz tych cudownych powieści wydawca zdecydował się
także na powieści psychologiczne i kryminały, oczywiście z
wątkiem romantycznym. Ja nie mogę.
Ponieważ
bardzo cenię sobie to wydawnictwo, byłam już nieco uprzedzona,
kiedy otwierałam książkę. No i proszę: list do czytelników, w
którym pisarka opowiada nam, w jaki sposób polubiła romanse
(nazywane inaczej wiadomą nazwą) i w jej pierwszych ośmiu
powieściach kryminalno – sensacyjnych umieściła wątki miłosne.
Dziękuje także wydawnictwu za to, że chciało, z łaski swojej,
wydać to. Jakie to wzruszające i romantyczne! Później jest
jeszcze lepiej – spis głównych bohaterów. Już chciałam
powiedzieć na głos 'What a fuck?' ale powstrzymałam się, bo
czytałam na przyjęciu rodzinnym, gdzie chrzestna zrozumiałaby, co
gadam. Przeszłam więc od razu do treści, tłumacząc sobie, że
spis może się przydać dla mniej rozgarniętych czytelników.
Po
pierwsze. Bohaterowie. Miranda kojarzyła się z mi się z Mirandą
Kiss, bohaterką jakże udanego opowiadania z antologii „Bale z
piekła rodem” czy jakoś tak. Taka niewinna, naiwna dziewczynka,
która nie miewa romansów, mieszka w domku imitującym domek wiejski
i ogólnie ciężko przeżywa to, że Richard tylko ją
wykorzystywał. Ot, taka sobie młoda dziewczynka, żyjąca wśród
pastelowych kolorków. Nic specjalnego, mdłe, chodzące dobro.
Chase. Superprzystojny, czarna owca w rodzinie, silny, sprawny,
mądry, odważny, wytrzymały tak, że nawet by nie jęknął, gdyby
wszyscy diabli polali mu skórę smołą, o ile Miranda była obok.
Och. Kocha pannę Wood miłością idealną, nie tylko jej pożąda,
ale i kocha jej duszę. Romeo, Wener, Kmicic, Winicjusz i tysiąc
innych idealnych kochanków z Edwardem ze „Zmierzchu” na czele,
skrzyżowanych z Rolandem, Zawiszą Czarnym, Supermanem i dobrą
dupą. Mhm, miam..a może ble, ble, ble. Tak. Ble, ble, ble.
Szczególnie że Autorka traktuje wszystko piekielnie poważnie i
tylko raz ironizuje. Można się poryczeć z rozpaczy, gdy ta dwójka
w końcu łączy się, tym razem bez żadnych braków zaufania.
Opisy,
kochana pisarko, to gdzie. A takie małe cuś, taki, wydawałoby się
drobiazg w kryminałach coś się nastrój grozy i akcja nazywa? Hę?
Nie żadne intrygi i knowania mafii, tylko afekt. I ta piękna
scenka, gdzie morderczyni Richarda wkłada sobie rewolwer do buzi? To
nie mogła się inaczej zabić? Nie wiem, w łeb sobie strzelić. A
Mirandzie to schodki przeciwpożarowe strzeliły w rękę, jeśli
później była w szpitalu? Gdzie to jest napisane? Chyba coś
przeoczyłam, rozumiem, nie ma sprawy.
Język
jest taki prosty i pretensjonalny, że boli piekielnie. Ze sceny
erotycznej Autorka rezygnuje, w porządku. Plastycznie to napisane
nie jest, bynajmniej, ale topornie też nie. Czyta się całkiem
lekko i bardzo szybko, bo dużo się dzieje, to fakt, choć i to
przedstawiono dość chaotycznie i ogólnikowo. Bez żadnych
dygresji, powierzchowne opisy uczuć, czasem nieścisłości. Dzięki
temu jest tu dość.. hm, powiedziałabym szarawo i tylko dwoje
bohaterów wprowadza tu dużo światła, bo główni bohaterowie to,
jak już wyżej powiedziałam, nieco nieudani, a reszta to tłumek
postaci wyciętych z białej kartki papieru. Osobiście nie
przekonała mnie także nienawiść mieszkańców miasteczka, a także
zachowanie panny Wood po zapłaceniu kaucji. Ogólnie wygląda to
tak, jakby pisarka wepchnęła kryminał do romansu, a nie odwrotnie.
To
taki lekki szok. Po świetnej serii o Maggie O'Dell, z wyżyn
thrillerów, spadłam w dół sympatycznych romansidełek z jednym
trupem, w dodatku humanitarnie zabitym. Po tym nożu i tytule
spodziewałam się czegoś lepszego. Fascynującej opowieści o
kobiecie uwikłanej w ponurą, straszliwą sprawę i swoje uczucia,
których wcześniej nie znała. I rozczarowanie było wielkie. No ale
co? Czego można było się spodziewać po moim ukochanym
wydawnictwie. No raczej nic dobrego. No, ale w końcu spojrzałam na
książkę z lepszej, jaśniejszej strony. Bo prawda, nie można
przez cały czas tłuc tematu psychopatycznych morderców i ich
dzieł, ponieważ, jakby nie patrzeć, można od tego sfiksować.
Dlatego jako przerywnik można przeczytać coś lekkiego, słodkiego
i bajkowego z nutką kryminału w tle. Poczuć się na chwilę tak,
jakbym była osaczona romansem.
Tytuł:
„Osaczona”
Autor:
Tess Gerristen
Moja
ocena: 5,5/10
(recenzja archiwalna)
Mimo dość niskiej oceny przeczytam, choćby dla samej kochanej St. John:) Chociaż tym brakiem opisów mnie zmartwiłaś...
OdpowiedzUsuńNie mam zbyt dużej styczności z tego typu książkami, więc dobrze, że przeczytałam tę recenzję. Gdybym zaczęła od tej książki to szybko bym skończyła na niej. Tym bardziej, że nienawidzę tego typu książek, ogólnie książek, które choć troszeczkę są słodkie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
lustrzananadzieja.blogspot.com
Trochę słaba twoja ocena. Mnie się ta książka bardzo podobała.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo wymagająca jeśli chodzi o książki :)
UsuńPretensjonalny język jest dla mnie wystarczającym powodem, by tą książkę omijać.
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że dużo wymagasz od książki. Z łatwością przychodzi Ci odróżnić perełki, książki lepsze, dobre i beznadziejne. Ja tam umiem tylko podzielić na fajne i nie fajne :D
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, bo wydawało mi się, że autorka zbiera tak dobre recenzje, a tu proszę! Odmiana :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem :)http://autografy-patrycji.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHm... Nie mój gatunek przyznam szczerze, a i opinia mnie nie zachęciła także... Raczej nie ma co się nawet zastanawiać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry