Ekhem. Nie wiem, co
napisać. Nie jestem dobra w pisaniu takich rzeczy. Wiem, że jestem dość rzadko,
na pewno rzadziej niż Wy na swoich blogach. Ale to tylko dlatego, że dbam o
jakość każdego posta, włącznie z tymi starymi i jeszcze skrobię sobie na boku. No
ale to nie jest powód, by pod ostatnią recenzją, nową, był tylko jeden
komentarz. Dlaczego? Możecie mi powiedzieć, co się stało? Przecież, mam
nadzieję, chyba nie uznaliście, że to miejsce jest beznadziejne? Jeśli coś jest
nie tak, napiszcie proszę. A jeśli nie, postaram się o tym zapomnieć.
Pierwszy odcinek warsztatów
się pisze i skończę go, jeśli dacie mi motywację, niedługo 10 najgorszych
książek. Recenzje będą się pojawiać, nawet jeśli nikt nie będzie
czytać/komentować.
Ciepło pozdrawiam.
***
Kilka lat temu polski
pisarz fantasy, pan Andrzej Pilipiuk, skarżył się, że nie ma fantastyki dla
młodzieży. Ani w Polsce, ani na świecie, oczywiście wyjmując cykl książek o
Harrym Potterze. A teraz jesteśmy świadkami zalewu rynku powieściami tego typu.
Wydawane są w podrzędnych wydawnictwach, w maleńkich oficynach wydawniczych, z
lepszymi lub gorszymi okładkami. Niektóre drukowane są grube pieniądze w
dobrych wydawnictwach, ale za to nie zyskują u nas w Polsce takiej popularności
jak gdzieś indziej. Niektóre stają się jednak megasławne. Powiedzmy sobie
szczerze – najlepsze książki, choć są drukowane przez dobre wydawnictwa,
pozostają niezauważone w tak szerokim gronie jak, powiedzmy sobie „Zmierzch”,
bo na miejsce tego powieścidła powinna być trylogia „Igrzyska Śmierci”, o sto
razy lepsza. Tak samo jest i w przypadku innych. Tak samo jest w przypadku i
tej. Bo jak odróżnić książkę dobrą od złej?
Początkowo byłam nastawiona
bardzo sceptycznie. Biały kruk na fioletowej okładce książki wyglądał dość
osobliwie i zapowiadał ciekawą lekturę, ale wiedziałam, że białe ręce z
jabłkiem na okładce „Zmierzchu” też zapraszały do otworzenia cegły i czytania.
A ten napis na okładce.. Owszem, bardzo fascynujący był, ale na tym też się nie
raz sparzyłam. Wreszcie odważyłam się i ściągnęłam ebooka, żeby zmierzyć się z
książką w takiej postaci. Kiedy mi się spodoba, pomyślałam, kupię sobie w
empiku.
Isobel jest cheerleaderką,
ma sweetaśną przyjaciółkę Nicki (od razu się z Nicki Minaj kojarzy..) i
chłopaka, mięśniaka Brada a także młodszego brata Danny'ego. Taka sobie, ot,
zwyczajna dziewczyna, którą często mijamy na szkolnych korytarzach. Słucha
popu, nauką za bardzo się nie przejmuje, w ogóle jakoś tam sobie żyje. Do dnia,
kiedy nauczyciel języka angielskiego każe im w przeddzień Halloween przygotować
projekt o jakimś zmarłym pisarzu, w grupach. Isobel zostaje przydzielony ponury
chłopak z subkultury gotów, Varen. Zdenerwowana dziewczyna przystaje na jego
pomysł, żeby zrobić projekt o Allanie Aleksandrze Poe. Jak chcecie, możecie
sobie o nim mnóstwo wygooglować, powiem tylko, że zmarł w bardzo tajemniczych
okolicznościach do dzisiejszego dnia rozbudzających wyobraźnię pisarzy. Tak
zaczyna się jazda w dół – świat realny Isobel zlewa się z snami, bardzo
psychodelicznymi zresztą, potwory z wyobraźni Varena i świat opowiadań Poego
zaczynają dziewczynę coraz bardziej otaczać, rujnować rzeczywistość w której żyła,
w dodatku na drodze staje jeszcze jedno – miłość. Nie jest jednak cukierkowa,
jest siłą nieszczącą, destrukcyjną i straszną. Dziewczyna odkrywa straszliwy
świat będący wytworem wyobraźni dwóch życiowych nieudaczników, pełen potworów,
fałszywych przyjaciół i kruków, a także królującej nad wszystkim demonicznej
Lilith (oj, nie przypadkowo wybrano ją, oj nie). A wszystko to w rytmie
zniewalającej, mrocznej prozy Poego i przepięknych gotyckich ballad.
Książkę otwiera Prolog.
Prolog o Poem, oczywiście, i interpretacji Autorki dotyczącej jego dotąd
niewyjaśnionej śmierci. Na pewno jest bardzo oryginalny, inny i zachęcający do
zapoznania się z treścią książki, przed tym, kiedy przed naszymi oczami zaczyna
się szybko rozwijać coraz bardziej tajemniczy wątek Varena i Isobel, historia,
która z każdą kolejną kartką staje się mroczniejsza i coraz mniej realna. Akcji
jest dużo, ciągle się coś dzieje, jednak nic nie jest tu chaotycznego – pisarka
daje nam chwilę na nabranie oddechu, by zaraz wciągnąć w jeszcze większy wir.
Kiedy dotrzemy do Epilogu, mamy ogromny apetyt na część drugą – opakowaną w
białą okładkę, z czarnym krukiem, który od razu jeszcze bardziej zachęca nas do
lektury.
Nie jest to kolejny
odmóżdżacz, ponieważ lektura wymaga niezłego przygotowania – przynajmniej kilku
podstawowych informacji o Poem, znajomości jego twórczości (szczególnie wiersza
„The Raven” - „Kruk”, w którym na wszystkie pytania podmiotu lirycznego kruk
odpowiada ponurym 'Nevermore', nigdy więcej, stąd zresztą tytuł książki) a
także wielu innych spraw dotyczących literatury – jak choćby legenda o Lilith.
W ogóle odniesień do literatury jest więcej i trzeba być nieźle oczytanym, żeby
to wszystko zauważyć.
Język powieści jest
plastyczny, bogaty. Tak, że ta książka staje się nie tylko opowieścią, ale i
doznaniem – doznaniem dźwięków mojej ukochanej gotyckiej muzyki, doznaniem
strachu przed światem chorych snów Poego i Varena, pełnych straszliwych istot,
zagadkowych miejsc i psychodelicznych postaci, ożywionych przez Autorkę tak
umiejętnie, że mamy wrażenie, że naprawdę wzięły się z powieści i opowiadań
Poego, zaludniając i tworząc własny świat. Psychologia bohaterów także jest
wiarygodna – Isobel to normalna dziewczyna, która w obliczu śmiertelnego
zagrożenia stawia czoła przeciwnościom. Varen.. Varen oprócz tajemniczego i
złowrogiego Reynoldsa, jest najlepszą, także z psychologicznego punktu
widzenia, postacią. To odrzucony, samotny chłopak, którego ukochana matka
zmarła a ojciec (cóż, ekhem..) za bardzo go nie szanuje, mówiąc delikatnie. Pod
wpływem lektury dzieł Poego,ucieka w
świat swej wyobraźni, która w końcu przeobraża się w stworzony przez wielkiego
pisarza świat, straszliwie prawdziwy. Jestem w stanie go zrozumieć, w końcu
jestem całkiem podobna do niego i bardzo mu współczuję.
Książka może i ma jakieś
minusy, jednak chyba ich nie zauważyłam. O schematyczność, monotematyczność i
coś tam jeszcze posądzać nie ma co, bo jest wręcz przeciwnie. Na nudę też nie
mogłam się skarżyć, ani na humor, z którego koń się śmieje, bo było tu nieco czarnego
humoru niemal rodem z „Mistrza i Małgorzaty”. O, tak, już mam. Czasem język
jednak szwankował, opis bitwy między Czerwoną Śmiercią a Reynoldsem był dość
nieporadny, brakowało mu czegoś, jakiejś takiej finezji dlatego wyszło dość
pokracznie i jakoś tak kontrastowo do reszty utworu. Cóż, błędy właściwe
debiutantom. Kiedy Autorka będzie pisała jeszcze kilka, kilkanaście lat owe
błędy i nieporadności językowe znikną jeden po drugim.
Irytowały mnie także
postacie taty Varena i taty Isobel. Jeden to tyran, tak naprawdę nie wiadomo
dlaczego, drugi (znów nie wiadomo dlaczego) nie lubi Varena. Dlaczego? Cóż, nie
ma ani jednego, najmniejszego słówka na ten temat, a ja jestem ciekawa. Zresztą
to trochę takie niedopracowanie, trochę nielogiczność. Nie lubię, kiedy w
książkach czegoś brakuje. I nie mówcie, proszę,
Piosenką Evanescence,
całkowicie pasującą do powieści, jest „Lacrymosa”, oparta na „Requiem” Mozarta.
Nie wiem, czy przez ten początek, dziwnie kojarzący się z Prologiem powieści,
czy przez tekst, czy może przez muzykę i chór w tle głosu Amy Lee, śpiewający
różne kwestie piękną, gotycką łaciną z „Amen” na końcu. Nie mam pojęcia. A może
przez klimat, który jest taki sam w obu dziełach sztuki? Możliwe. Tak, to
bardzo możliwe. Ten sam nastrój, te same kolory tańczące przed oczami, obrazy
nasuwające się przed oczy w takt dźwięków: drobinki pyłu tańczące na wietrze,
nocne widziadła i miłość. Ale nie miłość modelki do DJ, tylko prawdziwa,
gotycka miłość mogąca zniszczyć świat.
Spodobała mi się bardzo,
bardzo, jak niewiele książek dla nastolatek. Jest wśród nich perełką:
klimatyczna, zaskakująca, pełna odniesień do literatury, oryginalna. I aż dziw,
że napisała ją debiutantka – osoby, które piszą dla młodzieży od lat, rzadko
swoimi seriami, wciąż takimi samymi, dotrą do tego poziomu. I dziwię się, że
książka, o zasługująca na wiele więcej, nie została sfilmowana ani nie ma jakiś
gadżetów. Kto wie... może kiedyś ludzie docenią ją, tak samo jak „Igrzyska
śmierci”? Ale choć wszyscy ludzie powiedzą, że to warto zapomnieć, że to taki
chłam, ja powiem im coś innego. Bo od
czasu, kiedy przeczytałam ją, nigdy więcej jej nie zapomnę. Nevermore I will forget it.
Tytuł „Nevermore.
Kruk”
Autor: Kelly
Creagh
Moja ocena: 7/10
(recenzja archiwalna)
Sporadycznie sięgam po fantastykę, ale na „Nevermore. Kruk” wyjątkowo mam ochotę i to od bardzo dawna. Co prawda w sieci krążą na jej temat skrajne recenzje, ale ja zaufam twojej i skuszę się na tę książkę.
OdpowiedzUsuńCzytałam już w blogosferze różne opinie na temat tej książki. Twoja recenzja bardzo mnie zachęciła i jutro biegnę do biblioteki...
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie, poszukam tej książki:)
OdpowiedzUsuńMam tę książkę na półce ale jakoś nie składa się do lektury :/ Czasu mało...
OdpowiedzUsuńPowiem tak, mam w planach tę książkę, ale kompletnie nie wiem czy w tym roku uda mi się ją przeczytać. Mam takie zaległości....
OdpowiedzUsuńOde mnie "Nevermore" też dostało 7. Inspiracje twórczością Poego były świetnym pomysłem. Również panujący w książce klimat bardzo tu pasuje. Chętnie przeczytałabym następną część. ;)
OdpowiedzUsuń