niedziela, 31 sierpnia 2014

500 KOMENTARZY: NAJSTARSZA RECENZJA - Czarny Młyn i czarne postępki jego. Recenzja książki

Na komputerze mam jeszcze drugą, pięciometrową wersję tej recenzji, ale na potrzeby tego skromnego bloga napisałam jeszcze jedną, żebyście w którymś momencie nie padli trupem ze znudzenia przed komputerem.

Tę nowoczesną, poniekąd ciekawą książkę (jeśli nie rozumiecie, „ciekawa” w ironicznym znaczeniu),pożyczyła mi koleżanka, zafascynowana lekturą i obiecująca ciekawą, inną lekturę. Inaczej, do mnie, niemającej czasu ani nerwów na surfing po Internecie, ta książka nie dotarłaby. A szkoda, ta pozycja zapada głęboko w pamięć, mimo tego, że najlepsza nie jest. 

Rzecz dzieje się w wiosce Młyny, prawdopodobnie w XXI wieku. W Młynach nie ma łączności ze światem, tzn. nie działają komórki, telefony stacjonarne, telewizory itp., co jest skutkiem działania trakcji elektrycznych, przebiegających niedaleko wsi. Są też tam ruiny kombinatu i czarny, osmalony wiatrak, w którym „jest jakieś zło”. Pewnego dnia ramiona wiatraka zaczynają się ruszać, mimo że są pogięte i stare. Na tym właściwie zaczyna się akcja książki. Na skutek „przebudzenia się” wiatraka z Młynów uciekają króliki, a następnie wiatrak w dziwny sposób przywłaszcza sobie pompę z przepompowni. Później do młyna „uciekają” wszystkie urządzenia AGD i RTV tj. telewizory, radia, opiekacze do tostów, a nawet stary samochód. Jeszcze później w młyn „wsysa”upalne lato i na końcu porywa wszystkich dorosłych z Pawłem, uczniem technikum, włącznie. Dzieciom pozostaje walczyć z potworem, co jest dziecinnie proste, ponieważ Melka, upośledzona siostra głównego bohatera, dzięki swoim zdolnościom, mówi im nawet to, co mają zabrać ze sobą i jak działa Czarny Młyn. Dzieci, a w szczególności główny bohater, stają się wyidealizowanymi bohaterami tej walki, wraz z Babką, która, mimo że jest stara i ma sztuczną szczękę, potrafi jeździć doskonale na rowerze, atakować przerobiony na straszliwe narzędzie do zabijania samochód(!) i niszczyć drążkiem do kruszenia lodu jak husarz kopią! Dziwne, bo owej Babce nawet upadek nic nie robi. Oczywiście, wygrywają, odzyskują rodziców, a młyn okazuje się być „nie z tego świata”(?).

.Napisałam, że zapada w pamięć, prawda? Nie zapada jednak jako książka porywająca, ani czytadło do czytania w autobusach wlokących się z jednego krańca Polski na drugi, tylko jako przykład książki, pisanej nie dla samej Sztuki, tylko dla powodów bardzo przyziemnych. Taka sobie powiastka o dorosłych, którzy nie są tak silni, żeby przezwyciężyć zło, tolerancji, biednym dzieciństwie i ludziach, którzy kochają, ale nie są kochani. Bohaterowie też są oryginalni, jeśli rozumiecie ironię. W ostatnich rozdziałach zostali wykreowani na herosów, co jest trochę śmieszne, bo dzieci na co dzień bawiące się w zombie i mające dość pstro w głowie, którzy w ogóle o tym nie myśleli... Autor starannie wyrysował postacie dzieci i uczynił postaciami głównymi (jednak najwięcej jest o chłopcu, mającym dość nietypowe imię – Iwo). Dorośli nie są wyraźnie narysowani, więc bujają sobie w tle jak balony i od czasu do czasu gdzieś się pojawiają, by zaraz zniknąć. Postaci dzieci są dość stereotypowe – mądry Iwo (przeczytał wszystkie ciekawsze książki z biblioteki szkolnej), Natalka (tchórzofretka), Justyna (napuszona, świetnie się uczy i śmieje jak hiena), Karol (czyta komiksy o Matrixie i ma zbyt dużą wyobraźnię) Paweł (chodzi do technikum i „naprawia” radia oraz inne śmiecie). Charakterystyka bezpośrednia, polegająca na bełkocie typu „miała na imię...rodzice pracowali...lubiła...nie lubiła...” przypomina opowiadania nastolatków i raczej jest pozbawione wszelkiej oryginalności.

Akcja dzieje się w przestrzeni całkowicie wymyślonej przez Autora, bo gdzie, do licha, może znajdować się wioska Młyny pod Koninem? Krajobraz wiejski różni się od tego z Reymonta, Orzeszkowej i innych tego typu gagatków, którzy bili pokłony przed polską wsią. Tu Czytelnik spotyka się z ponurą wioską z opuszczonymi domami, trakcjami elektrycznymi, bagnami i młynem oraz ruinami PGR-u. Taka sceneria mogłaby być wymarzonym miejscem do straszliwych horrorów, ale nie jest... No właśnie!

Jedna tylko rzecz uwiera mnie tak, że ledwo mogę czytać tę pozycję. Tam nie ma nastroju.

Rozkopane cmentarze i puste wioski, bez lekkich, wtrąconych przypadkiem opisów nocy lub ponurego dnia można porównać do starodawnej armaty w muzeum w upalny dzień i kogoś piszczącego obok nas „Kurcze, zaraz wystrzeli!”. Zajrzyjmy choćby do Stephena Kinga. Dlaczego jego powieści mrożą krew w żyłach? Tam jest nastrój. A książki naszego poczciwego Heńka Sienkiewicza? Ponure Dzikie Pola pełne duchów, jar gdzie mieszka Horpyna urywająca ludziom łby, krwawe wojenne jatki, kruki, wróżby i palące się miasta, ciemne więzienia, ryczące lwy, opętani kolesie ucinający dłonie bezbronnym więźniom, wizje śmierci....Narasta poczucie zagrożenia, jesteś sam, względnie z przyjaciółmi, a niebezpieczeństwo czyha wszędzie.. A inny Heniek, tym razem Garncarz (jak kto chce, Harry Potter) i tomiszcza jego przygód? Stwory, potwory, ciemne komnaty, krew, Voldemort (zmieszanie Śmierci z Lucyferem, jak sądzę) i starach paraliżujący Portiera (no dobra, Pottera) i jego przyjaciół. To wszystko tworzy klimat, jakiego próżno szukać w „Czarnym Młynie”. A szkoda. Inaczej wyszłoby coś ciekawego,kawał mrożącego krew horroru, może całkiem niezłego, kiedy spojrzałoby się z punktu widzenia krytyka literackiego.

Uwagę przykuwa wątek rodziny głównego bohatera, ładnie zarysowany i delikatny. Jego ojciec wyjechał do Norwegii na zarobek i nie wrócił. Nie wiadomo, dlaczego. Znalazł sobie nową rodzinę czy zmarł – zdania są podzielone i Czytelnik musi osądzić sam. W każdym razie Iwo, który czyta książkę o Norwegii, myśli, że ojczulek stał się Wikingiem (każdy, nie tylko fan Asteriksa powinien wiedzieć, kto to, a jak coś, to od czego są książki i Wikipedia?). Ładnie to wyszło, psychologicznie prawdopodobnie nawet. Wątek ten, ma coś z nostalgii i cierpienia. Babka, opiekunka taty Iwa, pod szorstkością kryje w sobie rozpacz, bo ojciec chłopca był zupełnie jak on. Gdyby pan Marcin Szczygielski był ciut odważniejszy i gdyby nie chodziło tu o nagrodę w konkursie im. Astrid Lindgren, mógłby rozbudować ten wątek i uczynić go głównym. Wtedy powieść ta była bliska wielu Czytelnikom, mnie również.

Książka ma coś w sobie z rzeczy, nazywanej artyzmem, ponieważ powieść otwarta nie jest łatwa do opanowania. Pod tym względem „Czarny Młyn” powinien być wzorem dla powieści z pogranicza horror/fantasy dla młodzieży, ponieważ najczęściej bohaterowie wyjaśniają wszystko z najmniejszymi szczegółami. Tu jest inaczej. Na początku jest fajnie, dzieci leżą sobie na trawie i nagle młyn (czy wiatrak) zaczyna działać. Do końca nie wiemy co i jak z nim było,co się tak naprawdę stało, kto kierował młynem. Łatwo jest przysiąść i wypchać szkielet „Czarnego Młyna” swoimi pomysłami, wątkami, szczegółami i innymi tego typu rzeczami. Dlaczego? Bo temat ujęty jest po łepkach i da się tam zmieścić mnóstwo nowych wymysłów. Gorzej byłoby np. z „Quo Vadis” Sienkiewicza – aż się boję pisać swojej wersji ( mam zamiar podarować głównemu bohaterowi demoniczną siostrę Lucjannę, osobę, „dzięki” której Neron urządzi masakrę chrześcijan, później ją nawrócić i na końcu ukatrupić wszystkich, których Sienkiewicz dziwnym przypadkiem nie zakatrupił), ponieważ musiałabym zmienić porządnie fabułę. Dzieło Heńka jest zamknięte, trudno coś tam dodać. Natomiast powieść Szczygielskiego rozwija poniekąd wyobraźnię Czytelnika, który uzupełnia luki własnymi wymysłami. Historię tę można interpretować na różnoraki sposób – od koszmarnego snu do wizji, poprzez zlepek relacji wielu osób, zebranych przez Autora i opracowanych bez komentarza.

Na międzynarodowym rynku od kilkunastu lat istnieje książka mająca wielką grupę fanów, o tytule znanym wszystkim - „Dzieci z Bullerbyn”, z której, najprawdopodobniej, inspirację czerpał Autor recenzowanej książki. Jeśli chodzi o artyzm, wątki, bohaterów i wszystko, co składa się na tę klasyczną, niezapomnianą opowieść, niemającą jednak nic wspólnego z horrorem, mimo plusów „Czarnego Młyna” jest zdecydowanie lepsza. Gdybym miała wybrać między „Czarnym Młynem”, a „Dziećmi...” wybrałabym bez wątpienia to drugie...

Autor: Marcin Szczygielski
Tytuł: „Czarny Młyn”

Moja ocena: 3,5/10 

Starałam się z grubsza nie poprawiać błędów, bo to już historia. Recenzja datowana na wrzesień 2012 roku. 

4 komentarze :

  1. Nie wiem sama co napisać, prócz tego, że w ogóle mnie nie zainteresowała, nawet okładka jest nudna. Nie skuszę się

    OdpowiedzUsuń
  2. A miałam nadzieję, że to coś ciekawego... Szkoda :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że ciekawym urozmaiceniem będzie jeśli przeczytam tą książkę. Twoja recenzja mnie pozytywnie zaciekawiła i zachęciła do przeczytania tej książki.

    W wolnej chwili zapraszam (dopiero zaczynam) http://ksiazkowy-zlodziej.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!