Głupio
mi mówić innym ludziom, że nie lubię książek, które oni mi
polecają. Że głupio było mi odmówić, kiedy koleżanka dała mi
do przeczytania Pamiętniki Wampirów,
żałuję do dziś, szczerze mówiąc. No ale przecież trzeba być
uprzejmym, prawda? Przez jakiś czas odkładałam wciśnięte mi na
siłę przez innych ludzi książki, zwracając je dwa tygodnie
później z uprzejmym uśmiechem i "tak, to była fascynująca
lektura!", ale jedna ze znajomych mojej mamy ma denerwujący
zwyczaj przepytywania mnie ze swoich ukochanych obyczajówek, które
mi pożycza: a to, kotku, czy nie było fascynujące? Ciekawe,
prawda? Mam nadzieję, że wątek takiej i takiej bohaterki bardzo ci
się spodobał.. I inne takie. No i co miałam powiedzieć? Zaczęłam
czytać te wszystkie powieści w szkole, pomiędzy kolejnymi
lekcjami, a także na lekcjach WF (z powodów zdrowotnych nie mogę
ćwiczyć, co bardzo mnie cieszy), jakoś brnąc przez kolejne strony
by potem z uśmiechem na ustach rozmawiać o tym z ową koleżanką
mamy. W ten sposób wilk jest syty, a owca cała, natomiast ja mam
dodatkowe książki do obrzucania błotem. W sumie nie jest tak źle.
Pierwszą część tej sagi
już wcześniej recenzowałam, drugą ta pani nie miała, co nie
robiło mi większej różnicy, natomiast tę trzecią trzymałam u
siebie pół roku, zanim zdecydowałam się ją dokończyć. Poszło
całkiem sprawnie, aż sama byłam zdziwiona, jeśli porównać do
innych tego typu książek, które zdarzało mi się czytać nawet
przez cały rok. To była najbardziej chyba zasługa nudy, jaka
panowała w szkole w maju i czerwcu.
Tym razem otrzymujemy
historię osadzoną w realiach II Wojny Światowej, a dotyczy ona
wnuków i prawnuków bohaterów poznanych w pierwszej części,
chociaż pojawia się tu hrabia Tomasz Zajezierski, będący już
jednak zdziadziałym wrakiem tamtego młodzieńca z pierwszej części.
Także migawkami pojawia się syn Marianny i owego hrabiego, Paweł
Cieślak, a także ten zrodzony ze związku z nieszczęsną Adą,
ksiądz Paweł (ten pierwszy urodził się Ameryce, więc Marianna
nie wiedziała, jak będzie się nazywał pierworodny hrabi, tak więc
przepowiednia wiedźmy z pierwszej części się spełniła). Jednak
większość książki zajmują młodsi bohaterowie – Adam Troszyn,
Gina Weylen (matka Adama, córka Kingi, tej która wyszła za Ruska),
Cecylia Hyrć, jej matka, Zyta Cieślak i wiele innych mordek.
Obserwujemy to, co chyba miało być romansem Cecylii i Adama
(którzy, w gruncie rzeczy, byli dalszą rodziną), wojenne przygody
Giny Weylen, która w końcu, niestety, umarła na białaczkę,
jesteśmy świadkami śmierci hrabiego Tomasza i – wreszcie! -
dowiadujemy się, czyja to mumia spoczywała w zawalonych podziemiach
pod Gutowskim rynkiem.
Właśnie,
pierścień. Najmocniejszy punkt powieści. Sauron, który znów
szuka swojego Pierścienia Jedynego, niedawno chciał się ode mnie
dowiedzieć, co z tym pierścieniem z Gutowa, bo mało znalazł tak
obiecujących tropów, był zaskoczony, tak samo jak ja. Otóż
rodowy klejnot Zajezierskich, wykradziony przez Tomasza dla Marianny
i zabrany przez nią do Ameryki, znalazł się w rękach młodej
Niemki, Julii Papke, która skryła się w podziemiach. Przeszła
przez ręce syna Marianny, Pawła, jego syna Zygmunta, który dał go
swojej żydowskiej kochance, Lily. Kiedy ta, podczas wyzwalania
miasteczka od Niemców, bandażowała jakiegoś Polaka, pierścień
wypadł jej z skrytki w ubraniu i podniosła go Julia. Ukryła się w
podziemiach, by odczekać na ukochanego Niemca, ale gdy ten nie
wrócił, ona tam została i umarła wraz z pierścieniem. A już
wszyscy myśleli, że to Lily. Autorka mnie tu naprawdę zaskoczyła,
jak w niektórych kryminałach, w których wydaje nam się, że, wraz
z detektywem znaleźliśmy mordercę. To chyba największy plus tej
książki.
Fabuła, a przynajmniej jej
fragmenty, zaciekawiły mnie i, ze zdziwieniem, muszę przyznać, że
niektóre rzeczy są naprawdę dobre, jak na przykład historia Giny
Weylen, pełna awanturniczych wątków. Wciągająca jej opowieść
zaczyna się od więzienia, poprzez uprowadzenie przez Niemców,
udawanie choroby psychicznej, śpiewaniem na urodzinach Adolfa
Hitlera, romans z nazistowskim oficerem udającym Polaka i ucieczkę
do odnalezienia własnego męża i, niestety, śmierci na białaczkę.
To właśnie sprawiło, że w końcu zasmuciła mnie ta historia i,
mimo że była bardzo ciekawa, nie polubiłam jej. O ile lepiej
byłoby usłyszeć, że Gina, najlepsza bohaterka tej książki, żyła
jeszcze długie lata w zdrowiu! No ale oczywiście Autorka musiała
zniszczyć nawet to, co w jej książce było najlepszego. Jak
zwykle.
Drugą rzeczą, na jaką
warto by zwrócić uwagę są tajemnice Gutowa, szczególnie ten
korytarz pod rynkiem, w którym znaleziono zwłoki Julii Papke i
którym wędrował Zygmunt Cieślak w poszukiwaniu Lily, która, wraz
z siostrą zakonną, kryła się tam. To chyba dlatego, że
przypomina mi się Pan Samochodzik i Templariusze, książka,
którą przeczytałam chyba osiemnaście razy pod rząd, pełna
korytarzy, trupów i tajemnic. No i dlatego, że jest to wątek
kompletnie odstający od reszty powieści, bardziej mroczny i
bardziej dopracowany niż wszystko inne.
Reszta jest taka nijaka. Z
nadzieją, że z wątku miłości Celiny i Adama coś wyjdzie,
pożegnałam się, gdy chłopak zaczął grzeszyć z własną
służącą, bo później swojej niby-ukochanej w oczy nie mógł
spojrzeć. Równie ciekawa mogłaby być historia współpracy Adama
z AK, ale Autorka zgrabnie pojechała sobie po łebkach i dostaliśmy
tylko jakieś strzępki informacji, jakieś nielogiczne sceny i
kompletnie irracjonalne zachowanie bohatera, w tym lekceważenie
wszystkich zasad konspiracji. Pewnie za mało pisareczka o tym
przeczytała. Wszystko, co dzieje się w latach dziewięćdziesiątych,
czyli wtedy, kiedy Iza grzebie w historii swoich przodków, znów
potraktowane jest po macoszemu, a zapowiadanego wątku kryminalnego w
gruncie rzeczy nie ma. Niby coś tam się dzieje, ale .. Właśnie.
To, co się dzieje nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia, nie ma
linii fabularnej. Otrzymujemy zarys jakiś intryg o przejęcie
Cukierni po Amorem przez rodzinę, kiedy Cecylia po udarze raczej już
się nie będzie zajmować cukiernią – jakieś gierki, chociaż
nie jestem w stanie powiedzieć jakie, prowadzi wuj Izy, Grzegorz,
oraz jego kochanka, Helena (która poza imieniem nie wprowadza czegoś
nowego do fabuły), która uwodzi ojca dziewczyny, chociaż go nie
kocha. Tu chodzi, podejrzewam, o ten sklep, ale, przestawiona w
skrócie, zupełnie mnie nie przekonuje. Wątki się rwą, aż
całkowicie urywają w najciekawszym i najbardziej obiecującym coś
lepszego momencie, kiedy człowiek ma już nadzieję, że Autorce
wyjdzie coś w rodzaju Gry o Sklep, tfu, o Tron.
Tak samo jest z wątkiem za
czasów komunizmu. Okładka mówi nam, że w książce wraz z
bohaterami doświadczymy ciężkich czasów komuny, ale wcale tak nie
jest, bo jak na tamte czasy, to Hyrciom powodzi się, mówiąc
delikatnie, bardzo dobrze. Same zbiegi okoliczności, łuty szczęścia
i inne takie tam. No i Cecylia wykiwała Kochaną Ludową Władzę,
zmieniając Anioła na Amora i tłumacząc, że to dla Kochanej
Ludowej Władzy. Muszę przyznać, że genialne, ale nie uratowała
to tego wątku. Co ja piszę? To nie jest wątek, to zaledwie jakaś
opowieść babci, opowiedziana jeszcze w wielkim skrócie i
pośpiechu. Zaledwie szkielet, który dopiero można by wypchać
mięchem opowieści. Czyżby pisarka podpisała kontakt na trylogię,
a później okazało się, że materiału dość na kilka następnych
książek? A może sądziła, że Czytelnicy są tak znudzeni
opowieścią, że chcą jak najszybciej skończyć? O, to jest chyba
najbliższe prawdy!
Bohaterowie, oprócz,
całkiem niezłej Giny Weylen, która miała jeszcze jakieś cechy
charakteru, i była inna od większości spotkanych przeze mnie
postaci książkowych, są pustymi balonami, nadmuchanymi powietrzem,
w tym przypadku słowami. Tomasza było za mało, choć przed
śmiercią Autorka pozbawiła go jakichkolwiek cech charakteru. Adam
to, przepraszam, erotoman i idiota, a Cecylia.. Nie wiem, co
powiedzieć, poza oczywiście tym, że żyje i w książce istniała
taka. Lily, Zygmunt, Paweł Cieślak.. pierwsze, co zrobili im
Niemcy, to wyczyścili im psychikę. Po przeczytaniu książki wciąż
nie wiem, co o nich myśleć, bo przecież ich nie znam. Autorka
nawet nie opisała ich wyglądu, o psyche już nie mówiąc.
Imiona i nazwiska – jak na jakiejś liście – nic mi o postaci z
książki nie powiedzą, prawda? Obawiam się więc, że za kilka
miesięcy, podczas których z całą pewnością nie będę myśleć
o tej książce, zapomnę ich wszystkich, bo w innych książkach,
które będę czytać i krytykować, będą również podobnie
skonstruowane postacie, a te również zleją się z następnymi i
następnymi, aż w końcu ich zupełnie zapomnę. Nie mają w sobie
przecież nic ciekawego, ani nic nieciekawego, dokładnie nic.
Psychiatrzy mieliby z nimi ciężki problem.
Język powieści jest prosty
jak budowa cepa. Ot, kilkaset zdań złożonych podrzędnie i
współrzędnie, w logicznym porządku. Nie ma tych irytujących
archaizmów z części pierwszej, pomieszanych z prostą, codzienną
polszczyzną, ale to nie znaczy, że jest lepiej – wręcz
przeciwnie. Autorka znów chce nadać swojej opowieści gawędziarski
ton, tym razem ma być to opowieść babci dla wnuków plus rozmaite
dodatki. Jednak Autorce nie udało się opisać w miarę literackim
językiem opowieści z lat 90., skracając ją tylko do bólu,
ubiegłego wieku, nie mówiąc już o latach wojny, która tu wygląda
jak szkolna bójka za garażami. Zresztą jak by mogła to zrobić,
gdy jej słownictwo nie jest zbyt bogate, a opisów jest jak na
lekarstwo, a może jeszcze mniej? Mogła sobie poczytać słownik
języka polskiego, zanim zasiadła do pisania powieści, albo chociaż
przeczytać jedną, dwie książki. Oszczędziłaby mi wiele męki,
podczas czytania tego.
Pojawia się też wiele
fragmentów, jak ten zamykający powieść z datą 2009 (podejrzewam,
że wtedy Iza odwiedziła swoją rodzinną miejscowość), pełnych
sentymentalizmu. Cukru pudru (który tutaj powinien być na ciastach,
również niezbyt smacznie opisanych). Ochów i achów. Wiatru we
włosach i innych bzdur, które być może pasują do niektórych
nastolatkowych opowiadań, ale na pewno nie do powieści, że tak to
ujmę, dla dojrzalszych czytelników. Na mnie osobiście
sentymentalizm działa jak płachta na byka i nie biorę na poważnie
książek, w których sentymentalizm zapuścił swoje macki.
Najgorsze jest to, że Autorka tym zepsuła ostatnią niezłą rzecz.
I nawet mi nie jest jej szkoda.
Jakość okładki nie
poprawiła się od pierwszego tomu, jest zupełnie tak samo, czyli
niezbyt dobrze. Okładkowa cukiernia zmieniła tylko barwę z
zielonej na czerwoną, poza tym nic ciekawego. Wystawione tam
specjały nie zachwycają, no, może mnie, bo nie należę do
łasuchów. W każdym razie wciąż wygląda to jak okładka
opowieści dla dzieci i w dodatku nieadekwatna do tej książki –
fabuła opowiada o niczym, a nie o cukierni, żebyście nie mieli
złudzeń. Lepszy byłby tytuł z zawijasami i jakimś ciepłym
obrazkiem, ja wiem, filiżanek czy jakiś ciastek, ale i to raczej
też nie nadaje się nadaje się do tej książki. Słowem –
zupełny niewypał z tej powieści, nawet tytuł i okładka mnie nie
przekonały do siebie.
Nie jestem w żaden sposób
bogatsza po przeczytaniu tego czegoś. To jedna z tych wielu książek,
które przeczytałam po to, by przeczytać i zostawić tylko ślad w
postaci kolejnej niechlubnej dla naszej rodzimej literatury recenzji.
W końcu przecież temat sagi rodzinnej jest mi dość obojętny
(chyba dlatego, że dotychczas nie przeczytałam nic ciekawego w tym
gatunku), a i książka, jak widzicie, pozostawia wiele do życzenia.
Smutne jest tylko to, że na takie rzeczy marnuje się papier z
lasów, a i ludzie, zamiast zająć się czymś innym, lub czytać
lepsze książki, (jak wiadomo, takie rozwijają charakter człowieka,
a przynajmniej sprawiają, że ma więcej empatii, co w tych czasach
jest rzadko spotykane) czytają takie jak ta, które zupełnie nic
nowego nie wnoszą, chyba kolejną beznadziejną i nierozwiniętą
historię, która pożera czas.
Zauważyliście, dlaczego
podałam wam rozwiązanie zagadki pierścienia? Dla niedomyślnych
powiem, że doszłam do wniosku, że nie warto czytać tej powieści
tylko po to, by dowiedzieć się, jak kończy się jedyny ciekawy
wątek. Przecież poza pierścieniem nie ma nic ciekawego o aniołach,
amorach (i Amorach) oraz wojnie.
Tytuł: „Cukiernia pod
Amorem: Hyrciowie”
Autor: Małgorzata Gutkowska
– Adamczyk
Moja ocena: 3,5/10
Cześć, bardzo lubię Twoje recenzje, piszesz znakomicie! Jedyny problem w tym, że są bardzo długie, co rzecz jasna wadą nie jest, ale często się gubię, bo tekst mi się zlewa. Może bardziej zaznaczałabyś akapity albo dodała więcej obrazków? Bo z treścią jest więcej niż w porządku, tylko z przejrzystością nie do końca... Pozdrawiam serdecznie, Karolina (niestety bez konta na Google, dlatego anonimowa).
OdpowiedzUsuńP.S. Co do książki: znam, koleżanka mi polecała, ale z jak największą uprzejmością odmówiłam:) Teraz widzę, że niewiele straciłam!
Znam, nawet chciałam przeczytać, bo koleżanka posiada, ale na razie tonę w recenzenckich, więc dałam sobie spokój. I nie żałuję, teraz po Twojej (nawiasem, świetnej) recenzji raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńA ja znam osoby, którym się cała seria bardzo podobała, chociaż jakieś wady też zauważyli. Mnie na razie nie kusi :)
OdpowiedzUsuńMoja mama kupowała ją na Mikołajki koleżance.
OdpowiedzUsuńZ tego co pamiętam to bardzo jej się podobała, jednak po Twojej recenzji zastanawiam się dlaczego.
Nie będę ukrywać, że nie przepadam za współczesną polską twórczością i na pewno jej nie przeczytam. Współczuję, że musiałam się z nią męczyć
thousand-magic-lifes.blogspot.com/
uwielbiam Twoje recenzje- od razu na moich ustach pojawia się uśmiech. A co do autorki to nie przekonała mnie do siebie nic a nic gdy czytałam Podróż do Miasta Świateł, więc stwierdziłam że i od Cukierni będę się trzymać z daleka.
OdpowiedzUsuńAleż rozbudowana recenzja. Co do tych wszystkich aniołów amorów i cukierni czytałam wiele pozytywnych opinii i nawet zaopatrzyłam się w pierwszą część cukierni, ale już tak leży od roku, może dłużej i jakoś mi się do niej nie spieszy. I widzę, że nie ma takiej potrzeby. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkowakrainalagodnosci.blogspot.com/
Ciekawa recenzja. Widzę kolejną książkę, na którą nie warto zwracać uwagi :)
OdpowiedzUsuńPierwszą część sagi mam na półce i czekam z niecierpliwością na lekturę, bo jednak mam do niej dobre nastawienie.
OdpowiedzUsuńOk... Muszę Ci powiedzieć, że chwilowo skutecznie mnie do niej zniechęciłaś, znaczy do sięgnięcia po pierwszy tom czekający gdzieś na półce. Lubię obyczajówki, nawet bardzo, ale chwilowo tej trylogii podziękuję.
OdpowiedzUsuńCzytałam całą sagę i mnie oczarowała. Retrospekcjami, kreacją bohaterów, poprowadzeniem fabuły. Wiadomo, każdemu podoba się coś innego.
OdpowiedzUsuń