Nie
lubię paranormal romance, bo jest to, ogólnie mówiąc, gatunek pisany dla
niewymagającej młodzieży, która nie ma nic innego do roboty,
tylko czytanie coraz bardziej grafomańskich historii o wciąż tym
samym: wampirach, elfach, aniołach, trollach i innych stworzeniach
mniej lub bardziej skopiowanych z prozy mistrza Tolkiena plus wątek
miłosny, wybór światów i śmiertelniczka, rzadziej śmiertelnik,
bo ten typ prozy jest pisany raczej przez panie. Powstało wiele już
takich książek, szczególnie w Ameryce i w Anglii, bo Polacy są
jeszcze na tyle mądrzy, że nie piszą takich bzdur.
Teraz
pisać może każdy, ale nie każdy jest na tyle kreatywny, żeby
wymyślić coś oryginalnego, więc pasożytują na tak zwanych
bestsellerach, wysilając się na wymyślenie niektórych elementów,
z czego wychodzi dość grafomańska, zmiksowana papka coraz bardziej
hm... nie moralna i coraz ohydniej pokazująca stosunki damsko-
męskie i nie tylko. Problem w tym, że owa papka staje się kolejnym
młodzieżowym bestsellerem i staje się obowiązkową lekturą dla
każdego szanującego siebie i swoją pracę krytyka literackiego i
mola książkowego.
Wendy
jest zwykłą dziewczyną. Jej matka, Kim, wylądowała w
psychiatryku kiedy próbowała zabić dziewczynę, kiedy miała sześć
lat, twierdząc, że jest potworem, bo zabiła jej dziecko.
Faktycznie, Wendy miała być chłopcem. Dziewczyna mieszka ze swoim
starszym bratem Mattem i ciotką Maggie, ale często się
przeprowadzają, ponieważ Wendy wywalają z kolejnych szkół. Ma
też problemy z samą sobą, ponieważ ma zdolność perswazji –
patrzy ludziom w oczy a ci robią tak, jak ona chce, jednak czuje się
z tym źle. Pewnego dnia dziewczyna z jednej ze szkół poznaje
chłopaka, Finna. Mówiąc językiem pisarki, jest bardzo sexy i w
ogóle, idzie z nią na dyskotekę, tańczy z nią, ona się
zakochuje i tak dalej, ale pewnego razu przychodzi do niej... uwaga,
przez okno. I zaczyna wygadywać różne dziwne rzeczy, typu, że ona
jest Tryllem, pewną dziwną odmianą trola. Okazuje się bowiem, że
owe Trylle podrzucają swe dzieci bogatym rodzinom, by te wychowały
ich. Później, kiedy ci zorientują się, kim są, tropiciele, do
których należy Finn, odprowadzają ich do miasteczka Tryllli,
zabierając ze sobą cały majątek. Tak też jest z Wendy. Jednak
ona na początku ma opory, ale później, kiedy wszystkie elementy
układanki zaczynają do siebie pasować i w dodatku napada ją
tajemnicza organizacja, Vittra. Kiedy Finn ją przywozi, okazuje się,
że jest królewną, córką królowej Elory. Sama Elora jest
zjadliwa i sprawia wrażenie, jakby w ogóle Wendy ją nie
obchodziła. W pałacu snuje się kilka intryg, a dziewczyna odkrywa
tajemniczy pokój, w którym królowa trzyma swoje obrazy – wróżby,
nie wiadomo co oznaczające. Wkrótce związek Finna i Wendy zaczyna
ożywiać się, tak samo jak przyjaźń Wendy i Willi oraz Wendy i
Ryhsa, który okazuje się być maksklingiem, czyli człowiekiem,
prawdziwym synem Kim. Na końcu mamy jeszcze bal, z okazji powrócenia
królewny i wtedy zaczyna się tylko coś dziać. Wtarga Vittra z
wojskiem, by porwać królewnę, ale jej przyjaciele – Tove i Ryhs,
a także ukochany Finn ratują jej życie. Jednak później Wendy
postanawia uciec do swojego domu z Ryhsem. Na tym kończy się ta
trzytustronicowa powieść.
Już
od początku wiedziałam, że ta książka będzie miksem kilku
innych powieści, jakie miałam zaszczyt przeczytać: saga „Zmierzch”
Meyer,cykl o Harrym Potterze Rowling, oraz „Skrzydła Laurel”
Aprelinne Pike. Do podobieństw do „Zmierzchu” należą:
wchodzenie przez okno, ratowanie dziewczyny ze wszystkiego, różne
dary, organizacja, która chce mieć główną bohaterkę w swoich
szeregach, główna bohaterka jest również fajtłapą, narracja
prowadzona jest w pierwszej osobie, w Ameryce mieszkają jakieś
potworki, które nie chcą być z ludźmi. Z Harry'ego jest tu tylko
skomplikowane życie rodzinne, a z „Skrzydeł....” problem
podrzutków. Sama Autorka nie wysiliła się z pomysłowością.
Zacznę
chyba od plusów, bo naprawdę w moim interesie nie leży obrażanie
kogokolwiek, szczególnie fanek, których jest mnóstwo. Okładka
jest ładna, ciekawa i niewątpliwie oryginalna. W żadnej z innych
książek nie przeczytałam o kimś, kto jest w szpitalu dla
psychicznie chorych, a także o tajemniczych miłostkach królowej.
Autorka używa także lekkiej, młodzieżowej mowy, co także dobrze
wpływa na odbiór tekstu.
Jednak
minusów jest więcej. Miłość Wendy i Finna jest idealna i gorąca,
a ona myśli wciąż o tym, jak przystojnie wygląda ten jej Finn,
oh, oh Boże. Główna bohaterka też nie zdobyła mojej sympatii.
Autorka widocznie nie chciała stworzyć drugiej Belli, ani też
kogoś w stylu Lary Croft, co książce zdecydowanie nie wyszło na
dobre. Czasem (szczególnie w scenach z Finnem) zachowuje się jak
Julia z „Romeo i Julii”, innym razem jest beznadziejnym
dziwadłem, czasem znów skandalistką, zwykłą nastolatką albo
totalnym kozakiem. Wyszła z tego pusta, bezbarwna postać bez
bogatej psychiki. Inne postacie także są nudne i nijakie, snujące
się po kartach książki jak cienie po ścianie. Brakuje tam
ciekawych opisów osobowości, opisy miejsc są suche i bez polotu,a
większość scen i dialogów pachnie mocnym nadciąganiem. Tajemnice
i niedopowiedzenia jakieś są, ale człowieka nie interesuje prawda,
bo wydaje się, że wytłumaczenie pasuje do zaistniałej sytuacji.
Na szczęście książka nie jest długa i można przez to jakoś
przebrnąć, ostatecznie skusić się na następny tom. Czasami
niesamowicie zanudza (szczególnie w scenach Wendy&Finn) , męczy,
czasami można znieść. Dla mnie, osóbki bardzo wybrednej pod
względem literatury, całość jest bardzo infantylna, ot, coś na
dość przeciętnego bloga czternastoletniej fanki Justina Biebera i
Kristen Stewart.
Trzeba
jednak przyznać, że autorka jest osobą młodą, a trylogia o
Tryllach jest jej debiutem, więc można jej wybaczyć wszystkie
niedoskonałości, których nie jest mało (wręcz przeciwnie).
Miejmy nadzieję, że z czasem odejdzie od schematycznych,
powielanych na kilometrach papieru książek,by zająć się
prawdziwą literaturą. Dlatego, po głębszej analizie, pomyślałam,
że nie powinnam być taka ostra dla tej powieści. Mimo tego, że
mój mózg był zły, że podczas czytania nie musiałam go używać,
historyjka jako bajka bez morału mogłaby przez jakiś czas istnieć,
bo całkiem nieźle się czyta.
Problem
w tym, że książka za kilkanaście lat zostanie zapomniana – bo
ludzie aż tacy głupi nie są, żeby nie zauważyć, że nie tylko
inni – trolle tak jak Wendy – istnieją na świecie. Inni, lepsi
pisarze też.
Tytuł:
„Zamieniona”
Autor:
Amanda Hocking
Moja
ocena: 1,5/10
(recenzja bardzo archiwalna)
O, jejku, tak zła książka? Miks powieści, paranormal, słaba okładka... Widzę, że w książce nagromadziło się naprawdę sporo rzeczy, których nie przełknę... Dziękuję za ostrzeżenie!
OdpowiedzUsuńOjoj nie miło wspominam książkę. Strasznie irytująca... Pierwszy akapit-świetny! Twój ironiczny humor wywołał uśmiech na mojej twarzy. Jeżeli jestes masochistką to czytaj kolejne tomy- ja przeczytałam wszystkie mając nadzieję na coś,,, lepszego. Wielki był mój zawód.
OdpowiedzUsuńParanormal? Ja podziękuję :) Tym bardziej, że ocena bardzo kiepska :)
OdpowiedzUsuńA zauważyłaś, że to właśnie Amber głównie wydaje tę paranormalną papkę? Nawet kijem bym tej książki nie dotknęła...
OdpowiedzUsuńCzytałam całą trylogię i pierwszy tom również nie wywarł na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Drugi za to podobał mi się znacznie bardziej. Trzeci trochę mniej, jednak całą serię mogę określić jako przeciętna.
OdpowiedzUsuńMówiąc krótko - takie książki omijam szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńCzasem czytam paranormale tak dla odmóżdżenia, to na tą książkę w życiu się nie skuszę...
OdpowiedzUsuńKiedyś się nad nia zastanawiałam, teraz dziękuję tacie, że nie dostałam w tamtym miesiącu kieszonkowego...
thousand-magic-lifes.blogspot.com/
Nie lubię paranormal romance. Owszem, czasem trafi się jakaś dobra książka z tego gatunku, ale jednak dość rzadko. Za tę podziękuję na pewno :D
OdpowiedzUsuń