Homoseksualiści.
Teraz wszyscy o nich mówią, temat stał się „na topie”, nawet
bardziej sławny od rozważań na tematy związane z aborcją,
anoreksją, eutanazją, prostytucją, samobójstwami w gimnazjach i
czym tam jeszcze, co teraz jest bardzo sławne. Te wszystkie
dziwaczne Parady, zmuszanie ludzi, żeby ich tolerowali (a ludzie,
jak wiadomo, nie lubią być do czegokolwiek przymuszani). W każdej
lepszej, badziewiastej książce dla nastolatek z piegami i
trądzikiem, która opowiada o wesołej szkółce dla potworków,
gdzie między szkolnymi przystojniakami i dziewczętami przesuwa się
postać jakieś lesbijki czy geja, ale Autorki zwykle nie zagłębiają
się w ten temat, sygnalizując tylko, że warto byłoby zaakceptować
całkowicie inne poglądy od tych zwyczajnych i że powinniśmy
tolerować także osobników, którzy wolą tę samą płeć. Są
tacy sami jak my, w końcu to też ludzie. Jednak są także pisarze,
pisarczyki i pismaki, Autorzy powieści obyczajowych, szczególnie ci
amerykańscy powieściopisarze (gdzie, nawiasem mówiąc, jest więcej
gejów i lesbijek niż u nas), piszący różnorako na ten temat,
nierzadko kontrowersyjnie. Dlatego, zaczynając czytać książki
obyczajowych, postanowiłam zacząć od takiej książki, by przejść
od powieści SF/thriller dla młodzieży do obyczajówek, które,
wiedząc z doświadczenia, są bardzo mdłe, z jakimś mocnym,
kontrowersyjnym akcentem.
I
wtedy natknęłam się na tę książkę, Autorki bardzo znanej, za
której książki nigdy się jeszcze nie brałam. Okładka była
ładna, stała na półce mojej chrzestnej, pomiędzy stosami innych
książek, jak jakiś przecinek między serią szwedzkich
kryminałów. Okładka, o której jeszcze powiem, była bardzo
sympatyczna, a tekst w tyle zachęcał, chociaż to o Kościele
zbudziło moje podejrzenia, że będzie to coś dalekie od prawdy,a
bliskie tej kochanej poprawności politycznej. No cóż. Odłożyłam
płytę, którą dołączono do książki, z myślą, że później
włożę do laptopa i posłucham na słuchawkach podczas pisania
recenzji i rozsiadłam się z pyszną, żurawinową herbatką w
fotelu, otworzyłam na pierwszej stronie i zaczęłam czytać, nie
przerażając się objętością.
Max
i Zoe Baxter są małżeństwem już od dziesięciu lat. On za bardzo
nie ma zawodu – jest surferem, ma małą firmę specjalizującą
się w porządkowaniu ogrodów, a ona z zawodu jest muzykoterapeutką
i wokalistką. Jednak nie powodzi im się w jednej dziedzinie –
mianowicie, nie mogą mieć dzieci. Jest to pewna genetyczna choroba
w rodzinie Maxa i to, że gdy w wieku dziewiętnastu lat wykonano jej
„skrobankę” - aborcja, co jest oczywiste, odebrała jej prawo do
poczęcia i urodzenia dzieci. Jednak oni się nie poddają –
stosują procedurę in vitro, jednak bez skutków. Kiedy Zoe urodziła
martwe dziecko, chłopczyka Daniela i kiedy jego proch po kremacji
rozwalają po morzu (co wydaje się mi nieco dziwne, no ale to tylko
mój, staroświecki pogląd), Max, załamany, podejmuje decyzję o
rozwodzie i wynosi się do brata, bardzo konserwatywnego ewangelika i
jego żony Liddy, gdzie popada w pijaństwo. A Zoe? Po szoku znajduje
przyjaciółkę, Vanessę (rany, skąd pisarka wzięła to imię? Do
licha, tak się nazywa przyjaciółka Seleny Gomez i odtwórczyni
jednej z głównych ról w High School Musical, tym koszmarnie
słodkim, durnym filmie i na sam dźwięk imienia robi mi się...
powiedzmy, niezbyt dobrze), która jest lesbijką. Po jakimś czasie
przyjaźń zamienia się coś więcej – w uczucie, więc kobiety
postanawiają zostać razem i wziąć ślub. W miodowym miesiącu
wymyślają, że warto by było, żeby Vanessa urodziła dziecko z
jednego z zarodków, które Zoe ma zamrożone w klinice in vitro.
Jednak na to potrzeba zgody Maxa, który, no cóż, jest mało
chętny, żeby nie powiedzieć prawdy. Max, który wstąpił do
Kościoła Wiecznej Chwały, którego pastor bezwzględnie tępi
dążenie homoseksualistów do zawierania związków i adoptowania /
posiadania dzieci. Ostatnie dwieście stron powieści zawierają
relacje ze spraw sądowych, przerywane sesjami terapeutycznymi Zoe z
Lucy, dziewczyną w depresji, która, jak się okazuje, jest córką
pastora z kościoła Maxa. Proces wygrywa były mąż Zoe, ale
wspaniałomyślnie oddaje owe zarodki Zoe. Ostatnim rozdzialikiem
książki jest nieco o Samathcie, córce Zoe, Vanessy i Maxa.
Wszystko, według pisarki kończy się dobrze.
Okładka
jest jedną z najpiękniejszych rzeczy w tej książce, choć jest
nieco delikatna, sentymentalna i mdła. Otóż na pierwszym planie
mamy tył małej dziewczynki w czerwonej sukience i fragment sukni
dorosłej kobiety w kratkowanej sukni czy też spodniach. Na tym mamy
tytuł oraz imię i nazwisko pisarki. Choć była to okładka
naprawdę ładna, nie pasowała do charakteru książki, bo dziecko,
chociaż przebywa we wszystkich myślach bohaterów i jest wszystkim,
o czym marzą postacie, w ogóle (prawie) nie przebywa w książce.
Moim zdaniem kolory powinny być bardziej stonowane, na przykład
mieszanka jasnego fioletu (Boże uchowaj od tego odcienia, na który
pomalowane są moje paznokcie), pastelowego różu, nieco brązów i
szarości. Odniosłam wrażenie, że książka jest zupełnie
nieadekwatna do okładki, ale ma tę zaletę, że przykuwa wzrok.
Język
pisarki jest lekki, przyjemny i prosty. Nie wymaga myślenia nad
zawiłościami tekstu. Widać, że Autorka zna się na tym, o czym
pisze, wszystkie szczegóły, na przykład procedura in vitro, są
opisane z całą terminologią lekarską i bardzo precyzyjnie.
Słownictwo pisarki jednak nie jest wielkie, takie, jak u człowieka,
który dość dużo czyta i pisze, jednak nic specjalnego. Opisów
nie ma zupełnie, jednak jest wiele opisów uczuć, myśli i odczuć
bohaterów – Autorka myśli, że jej powieść jest powieścią
psychologiczną, czemu się dziwię, więc postanowiła ignorować
przyrodę wielkiego miasta, niebo, miejsca i tak dalej, dlatego nie
można wejść do opisywanego świata tak, jak by się chciało.
Powieść podzielona jest na rozdziały pisane z perspektywy
poszczególnych bohaterów – Zoe, Vanessy, Maxa oraz, na końcu,
Smanthy, więc w każdym mamy te same sytuacje z różnych
perspektyw, opisane w dodatku w pierwszej osobie liczby pojedynczej.
Trochę mnie to denerwowało, ale trudno.
Już
na końcu, w „Podziękowaniach” Autorka stwierdziła, że ta
powieść jest pełna muzyki, dlatego taka niezwykła. Naprawdę? Ja
tutaj nigdzie muzyki nie widziałam, szczególnie dobrej muzyki (jest
tylko wzmianka o Enyi i utworze Metallicy „Love is the
Battlefiled”). Autorka nie opisała muzyki, nie czujemy jej
odżywczej mocy przepływającej przez kości. Wiemy, że jest, ale
gdzie? Równie dobrze mogłaby być ciszą, milczeniem.. Nie ma tutaj
tego. A szkoda, liczyłam na to, kiedy przeczytałam na okładce, że
w powieści jest dużo o muzyce. No cóż, znów mamy dowód na to,
że Autorka nie jest asem w opisach. Bo są ludzie, którzy umieją
opisać muzykę, wierzcie mi.
Co
do muzykoterapii, jako nauki, mam małe doświadczenie, jednak
wszystkie nauki psychologiczne mówią, że muzyka wpływa na
psychikę człowieka (co do leczenia fizycznego, jestem bardziej
septyczna), a ulubiona, pokazuje kim jesteś naprawdę. Hm. Ktoś
sobie potrafi wyobrazić, co o mnie powiedziałby Zoe, albo inny
muzykoterapeutka? Ktoś ubierający się na czarno, z wściekle
fioletowymi paznokciami i słuchający metalu gotyckiego i
symfonicznego. Dużo jest różnych interpretacji, dlaczego tak jest,
prawda?
Jeszcze
krótka uwaga, co do tłumaczenia. Tytuł oryginału brzmi Sing
You Home, co wskazuje na związek
tytułu z muzyką, a w polskim tłumaczeniu w ogóle tego nie ma. W
ogóle zastanawiam się, co oznacza polski tytuł? To druga książka,
której polski tytuł w ogóle nie pasuje do treści. Ja, gdybym była
tłumaczką, potraktowałabym to bardziej jak Wyśpiewaj mi
dom albo Śpiewaj o
domu. No ale ja tłumaczką
wydawnictwa nie jestem, trudno.
Bohaterowie
są nudni i na pewno ich nie polubiłam i nie polubię. Trudno
scharakteryzować ich wszystkich, poza tym, że Liddy to głupia,
naiwna chrześcijanka ( a mogłaby być najlepszą postacią w
powieści...) , która jednak nie boi się zdradzać jej męża z
jego własnym bratem, Zoe, co pasuje do jej imienia, jest głupią,
wredną i chamską zołzą, której nie da się polubić, Vanessa to
chodzący ideał, pastor Lincoln to chory psychicznie homofob (dla
bohaterów) i postać kompletnie wyprana z jakichkolwiek rys
charakteru (dla mnie), Max jest denerwujący i irytujący nie tylko
dla byłej żony, ale także dla mnie. I ta matka Zoe – pisarka
chciała stworzyć opowieść o miłej, dobrej i nieco zakręconej
starszej pani, czującej się wciąż młodo, ale wyszła jej, za
przeproszeniem, stara wariatka. Dosłownie, bardzo dosłownie.
Bohaterowie nawzajem wprowadzają siebie w błąd, w jakąś grę
słowną, a ja mogę tylko po drugiej stronie ciekłokrystalicznego
monitora wytrzeszczać ze zdziwienia oczy, że obie strony są takie
głupie. Ja bym się na wszystko nie nabrała, wręcz przeciwnie.
Żałowałam ich. Tak więc, jak widać, podstawę, do dobrej książki
i może nawet wiarygodnej psychologicznie, pisarka, fatalnie
zawaliła. No, ale tutaj też coś zasługuje na nieformalnego plusa:
rzadko zdarza się taka chamska główna bohaterka. Miałam wielką
ochotę coś zrobić tej babie, ledwo się powstrzymałam. O Angeli
Moretti, adwokatce Zoe i Vanessy, już nic nie napiszę, ponieważ
staram się być osobą kulturalną.
Akcja
się pisarce solidnie rozłazi, przez to wszystko jest nudne, a ja
niemal zmuszałam się do czytania każdej, kolejnej i jednakowo
nudnej strony. Poza głównym nurtem, historią stosunkowo
nieciekawą, banalną i rozległą, mamy jeszcze wiele dywagacji,
nieistotnych szczegółów dotyczących życia bohaterów, prawnych
aspektów spraw, o których tutaj jest mowa, opisów zabiegów
medycznych, wspomnień, retrospekcji, wyliczeń i całej lawiny
wiedzy z dziedziny muzykoterapii. Zupełnie tak, jakby pisarka
chciała napisać grubą powieść, więc do mało pojemnej powieści
wpycha co tylko się da. Nie lubię takich rzeczy. Lubię grube
książki, ale tylko wtedy, kiedy historie zasługują na tyle kart i
drzew.
Denerwuje
mnie to, że pisarka nie wzięła na siebie trudu obalenia
stereotypów, wręcz przeciwnie, pogłębiła je. Zakreśliła
chrześcijan jako tępych, ograniczonych ludzi, w dodatku złych,
głupich, bez żadnego wykształcenia, ignorantów, powołujących
się na Biblię, o wąskich horyzontach myślowych, osoby podstępne,
agresywne, zapalone, wręcz śmieszne w swoim chorym zapale
religijnym, kombinatorzy, łajdaki i tak dalej .. i tak dalej. Wymień
jakąś negatywną cechę, a znajdziemy u chrześcijan w tej książce.
Natomiast homoseksualiści przeciwnie -
Płyta,
ani muzyka nie spodobały mi się. Teksty, napisane przez Autorkę
książki, nie specjalnie głębokie, wręcz przeciwnie. Nie ma w
nich nic odkrywczego, tylko te same emocje, które były w powieści,
nieumiejętnie przetwarzane w tekst piosenki, banalne sformułowania
i język angielski na poziomie szóstej klasy szkoły podstawowej.
Wieje nudą, banalnością, tandetą, można usnąć. Choć, nie mogę
przyznać, że pasowały do rozdziałów, bo tak nie było (na
początku prawie każdego była tabelka, na której zaznaczono, jaka
piosenka jest przeznaczona do jakiego rozdziału). Najbardziej jednak
irytujące jest to, że choć czytam bardzo, bardzo szybko, a
piosenka jest krótsza i czasem, gdy w środku czytania przerywałam,
by na przykład zrobić sobie kawę. Choć skomponowana muzyczka
jest całkiem przyjemna, melodyjna i gdyby nie osoba, która śpiewa
owe piosenki nadawałyby się do słuchania na dłuższy czas, jednak
niestety. Wykonanie było nieprofesjonalne, głos taki, że wszystkie
moje komórki nerwowe dostawały poważnego rozstroju. Co do moich
osobistych preferencji, wolę ostry, metalowy riff gitar, perkusję,
albo szlachetne dźwięki fortepianu i głos Amy Lee, Sharon den
Adel, albo muzykę Linkin Park czy Nightwish. I poetycki, głęboki
tekst o cierpieniu, rozpaczy, śmierci, miłości szczęściu, a nie
takie tam rzępolenie. Że powiem tak nieładnie.
Ta
pisanina będzie dłuższa, niż ktokolwiek może przypuszczać.
Chciałam jeszcze w krótkich słowach opisać moje poglądy na temat
tego, o czym była powieść. Zaznaczam, że jestem praktykującą
katoliczką, nieinteresującą się polityką, która jest nuda i
głupia, bo oni nic nie robią, tylko się kłócą. Ponieważ, że z
nauk ścisłych lubię tylko biologię, konkretnie medycynę i
psychologię, a wiele wskazuje na to, że czasami człowiek się z
tym rodzi, czasami nie. Przynajmniej ja tak myślę, bo zawsze szukam
złotego środka. Homoseksualizm traktuję obojętnie, ze wzruszeniem
ramion i jak coś, co jak za naszych czasów się nie poczęło i nie
za nas się skończy. O, na przykład w starożytnym Grecji i Rzymie.
Ponieważ jednak, że jest to temat bardzo kontrowersyjny, nie
kieruję się tym, co przeczytam w czasopismach medycznych, ale
moją, kobiecą intuicją, która podpowiada mi, że jeśli jest, to
niech będzie. Te pozostałe rzeczy: małżeństwa i adopcja dzieci
nie wydają się jednak już takie naturalne, więc raczej nie za
bardzo się na to zgadzam. Jednak zaznaczam, że nie kieruję się
tutaj moim poniekąd pomarszczonym dobrze mózgiem, tylko moją
intuicją. I dlatego tak bardzo byłam zła na tę powieść.
Powiedzmy, że ktoś lansuje jakiegoś piosenkarza, trąbi ci to do
głowy, że jest zdolny i fajny, a ty odnosisz się do niego raczej
obojętnie. I jeśli ten ktoś pomniejsza twoje ulubione zespoły
tłumacząc, że ów facet, któremu stado słoni nadepnęło na
ucho, a przynajmniej tak sądzisz, jest lepszy niż twój ukochany
zespół. I co robisz? Wnerwiasz się, prawda? Masz ochotę pożyczyć
piłę od bohaterów filmu „Teksańska masakra piłą łańcuchową,
nie mam racji? I dlatego też ta książka mnie tak wkurzyła.
Uznałam ją za niebezpieczną dla mojej sympatii dla
homoseksualistów, mojej tolerancji. Oczywiście, każdy ma na to
własne poglądy i bardzo je szanuję, pod warunkiem, że ktoś
szanuje moje. Ja tam nikogo nie zmuszam, bo, jak powiedzieli
starożytni Rzymianie – o gustach i poglądach się nie rozmawia.
Prawda?
Nie,
moje pierwsze spotkanie z Autorką się nie udało, niestety, chyba
wybrałam złą powieść. Postanowiłam dać pisarce szansę,
zobaczymy, jak to jeszcze będzie, ale na razie jest kiepsko. Jeszcze
kiedy były te fragmenty o małżeństwie i jego rozpadzie, było
całkiem nieźle, myślałam, że jakoś to pójdzie i że książka
otrzyma ocenę więcej niż przeciętną, ale się, niestety, tak nie
stało. Im bardziej w głąb, tym było gorzej. Ledwo brnęłam przez
kolejne strony, rozdziały i miałam wrażenie, że marnuję czas,
który był na lepsze lektury. Muzyka też nie była fajna. Nie, nie,
nie. Dlatego, kiedy przeczytałam, poszłam tam, gdzie moja muzyka –
do laptopa, do Evanescence, Within Temptation, Metallicy, Nightwish,
Linkin Park – jak najdalej od tej muzyki z powieści.
Tytuł:
„Tam gdzie ty”
Autor:
Jodi Picolut
Moja
ocena: 2/10
(recenzja archiwalna)
Kocham Jodi ;) zamierzam sprawić sobie wszystkie jej książki, co do jednej! Żałuję, że nie ma ich więcej :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię książki autorki, ale tej nie czytałam i jakoś odebrałaś mi chęć ;) Być może rzeczywiście jest słaba. Moimi ulubionym są powieści: "Pół życia", "Dziewiętnaście minut" i "W naszym domu". Te z czystym sumieniem Ci polecam.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka nie przypadła Ci do gustu. Tej książki Picoult nie czytałam, ale inne podobały mi się. Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałam poznać książki tej autorki, teraz trochę mnie zniechęciłaś... Recenzja - genialna!
OdpowiedzUsuńNie ciągnęło mnie szczególnie do tej książki, a teraz to już na pewno nie sięgnę po nią, z oczywistych powodów :P
OdpowiedzUsuńpostaram się ją przeczytać pozdrawiam i zapraszam do sb http://odzia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńOstatnio próbowałam zmierzyć się z "Karuzelą uczuć" i niestety poległam w połowie książki. Zbyt emocjonalna jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńOj, oj, powiało arktycznym chłodem :) Szkoda, że książka aż tak bardzo cię rozczarowała, ponieważ osobiście niezwykle pozytywnie ją wspominam.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tę autorkę, ale po tę książkę nie sięgnęłabym nawet, gdybym nie przeczytała twojej recenzji. Widać, że jest ona spełnieniem mojego koszmaru o książce o homoseksualizmie. Polecam ci jednak inne książki tej autorki: "Bez mojej zgody" i "W naszym domu". Są naprawdę dobre :)
OdpowiedzUsuńCiekawa opinia, jakoś nie mam przekonania, do takiej tematyki, jednak może i ja spróbuję się z nią zapoznać, jak polegnę, to trudno się mówi :)
OdpowiedzUsuńJodi uwielbiam a ta książka jest jedną z jej słabszych, więc chyba źle trafiłaś z tym pierwszym razem :)
OdpowiedzUsuńMoja mama kiedyś zaczęła czytać powieść Picoult i nie dokończyła jej nawet. To w ogóle nie mój klimat, nie moja tematyka, więc zdecydowanie podziękuję :)
OdpowiedzUsuń