sobota, 9 sierpnia 2014

Zmarnowana błękitna godzina. Recenzja książki

Nie wiem, dlaczego paranormal romance jest tak popularne. Może dlatego, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent tego to literatura dla mas, dla nastolatek, które chcą poczytać o ciachach i jednocześnie cieszyć się, że czytają mroczne opowieści o wampirach, wysysających krew z młodych dziewcząt, o aniołach, demonach (które to zwykle budzą strach) nieziemsko.. przystojnych. Może to taki rodzaj eskapizmu, charakterystycznego dla całej literatury fantastycznej (w sumie, zdania są tu podzielone, a ja myślę, że to zależy od człowieka i od tego, co szuka w literaturze fantasy), do której, niestety, ten, że tak powiem, niechlubny gatunek należy. Tam przecież zwykła dziewczyna staje się królewną, upadłym aniołem, czy potomkiem bogów z Olimpu i posiada jakieś nadprzyrodzone moce lub jest kluczowa w wojnie, jaka rozpętała się w świecie aniołów/demonów/elfów/wróżek/syren/bogów (niepotrzebne skreślić) i innych istot, które dotychczas występowały w baśniach i legendach lub ma do wypełnienia jakieś inne, bardzo ważne zadanie. A każdy tak chciałby, tylko niektórzy przed sobą się do tego nie przyznają. Świat, w którym żyjemy, nie jest, wbrew pozorom, kolorowy i ciekawy. Lepiej przecież jest w książkach w których – w razie potrzeby – zmarły bohater rodzi się na nowo, a każda przygoda i przeciwność losu kończy się dobrze, natomiast po drodze spotyka nas namiętna, bezwarunkowa i wieczna miłość mężczyzny o zniewalającej, porażającej urodzie, która w dodatku ma tę kuszącą właściwość, że jest często zakazana.

O pierwszej części tego cyklu napisałam już kiedyś recenzję, bardzo krótką i dającą się ledwością czytać, przynajmniej jak na mnie. Miałam nawet tę książkę w domu, kupiłam ją w szybkich, chaotycznych zakupach w Empiku, dostrzegając na początku nazwę jednego z moich ukochanych zespołów, Evanescence. Ponieważ byłam rozczarowana tą powieścią, porzuciłam ją w odmętach moich regałów i kiedy ostatnio robiłam remanent, odnalazłam ją, zakurzoną i lekko zgniecioną. Moja kuzynka, zobaczywszy klimatyczną okładkę, skusiła się na nią i kupiła za dwadzieścia złotych – świetny interes, zważywszy to, że dołożyłam do Władcy Pierścieni, a zawartość tamtej książki nie była warta nawet piętnastu. Więc jak dotarłam do drugiej części? Otóż kiedy byłam w specjalistycznym, warszawskim szpitalu, przypominającym bardziej pięciogwiazdkowy hotel niż szpital. Ponieważ były to rutynowe badania i w dodatku jestem zdrowa jak nikt, no, przynajmniej tak się czuję, nudziłam się jak mops i każda kolejna książka skrócała mi mękę oglądania Kuchennych Rewolucji Magdy Glessler i skracała oczekiwanie na wieczorno-nocny odcinek dr.House'a (nawet nie wiecie, jak to jest oglądać ten serial w szpitalu!), szczególnie, że zapominam skopiować sobie moje mnóstwo e-booków na tableta, prawdziwe nieszczęście.

Tym razem zaczyna się od sielanki. No, może nie całkowitej, bo, zaskoczenie Ever nie chce uprawiać seksu ze swoim chłopakiem, mimo że twierdzi, że go kocha nad swoje nieśmiertelne teraz życie. Kiedy jednak postanawia się zrobić ten ostatni krok i godzi się na to, by ukochany wynajął pokój w hotelu, Damon, pod wpływem nowego ucznia w szkole, który okazuje się być złym Nieśmiertelnym, zaczyna tracić swoje umiejętności, siły i stawać się zwykłym, głupim nastolatkiem. Romano, bo tak nazywa się nowy antagonista, pogrąża w hipnozie całą szkołę, by zgiąć Ever, która, na oczywiste szczęście fanek serii, nie poddaje się i wyrusza do Summerlandu, by odnaleźć receptę na chorobę ukochanego i dowiaduje się dużo nie tylko o Damenie, ale i o istnieniu magicznej błękitnej godziny, kiedy księżyc robi się błękitny i magia działa bardziej. Jednak, wraz z szansą uratowania Nieśmiertelnego, pojawia się szansa.. Tfu, ale się zapędziłam. Ledwo nie wyjawiłam wam największej niespodzianki, jaka was czeka i dla której, w sumie, warto przeczytać tę książkę, przynajmniej tyle, żeby wiedzieć o co chodzi w tym całkiem pomysłowym momencie. No i – to akurat wam powiem, bo to było zbyt śmieszne – niestety, jak do tego doszło, że Ever i Damen raczej nie będą uprawiać seksu. To mi się bardzo podoba, bo Autorka daje pstryczka w nos wszystkim, którzy napalają się na to i czekają przez całą powieść na ten fragmencik, jak moja droga koleżanka z sali. Kiedy jej to powiedziałam, było jej przykro, a ja tylko się szatańsko zaśmiałam w duchu.

Najmocniejszą stroną książki jest okładka. Klimatyczna, z wytłaczanymi fragmentami, ładną czcionką tytułu, ciekawym (nie powiem) opisem na odwrocie. Podoba mi się połączenie głębokiej czerwieni, zalatującej burgundem, czarnej sylwetki, delikatnie oświetlonej twarzy, białych dłoni i czerwieni (wygląda jak mieszanie czerwieni z pomarańczem i kawałkami czegoś czarnego) kuli (w sumie nic nie było, co może być związane z kulą, ale ja nie o tym) z ciemniejszymi elementami w niej, a także to, że okładki całego cyklu są połączone zdjęciem tej samej dziewczyny (Ever), tylko że w innych zestawieniach. Chociaż... to, że to jest błękitna godzina, powinno jakoś wpłynąć na okładkę. Nie wiem, jak Wy sądzicie, ale ja myślę, że grafik po prostu nie przeczytał książki, robiąc obrazek na chybił-trafił. Papier, na jakim jest wydana książka nie przypomina papieru toaletowego, co mnie bardzo cieszy, a tekst zawiera tylko kilka literówek. Czcionka jest zwykła, ale za to bardzo wygodna dla oka, więc czyta się wygodnie i oko się nie męczy od bajeranckich zawijasów, jak to czasami w powieściach bywa.

Drugim plusem jest to, że szybko i bezmyślnie się czyta. Jakieś cztery godziny i po książce, albo nawet mniej. Jednocześnie, jak było też przy części pierwszej, zezowałam od czasu do czasu na ciekawszy program w pudełku, rozmawiałam z mamą przez telefon, gadałam z dziewczynami z sali (chociaż, w sumie, nie były zbyt miłe, ale to nieważne) i czasami jadłam jeszcze obiad. I to wszystko prawie nie przerywając czytania, od wybicia się z rytmu książki już nie mówiąc. Chyba jednak czasami jest miło poczytać takie książki szczególnie, kiedy z nudy nie ma nic lepszego.

Styl pisania Autorki jest bardzo lekki i płynny, nawet na plus, na tyle bogaty, by sklecić jakieś sensowne zdania i opisy, które coś tam zawsze opiszą. Dialogi nieźle naśladują normalny styl mówienia ludzi, ale nie zachwycają. Ot, zwykła, przeciętna powieść dla nastolatek, która jednak nie wybija się ponad normę swoją debilowatością. Przynajmniej ta pisarka nie ukrywa, że jej książki są dla zmęczonych, znudzonych nastolatek bez chłopaków i takich, które przeczytają wszystkie tomy, by tylko dotrzeć do opisu stosunku głównych bohaterów, a taki, mimo że przez głupią Ever i złego potwora Romano kochankowie nie mogą wymieniać między sobą swoich płynów, na pewno kiedyś będzie.

Fabuła, mimo wszystkich niespodzianek i niesamowitych miejsc, w których rozgrywa się akcja, nie zaciekawia. Najpierw wredna koleżanka, która bez zgody naszej bohaterki zrobiła z niej gwiazdę YouTube'a, później Romano z kamieniem zamiast serca i nowy, wredny Damen, próby wyciągnięcia go z tajemniczej choroby jakimś podstępem, wizyty w Summerlandzie, oraz wszystkie niespodzianki, które dziewczyna spotyka na swojej drodze. Gdzieś tam w tle przewija się wątek romansu ciotki dziewczyny z nauczycielem Ever, co mi się bardzo spodobało ( i mam nadzieję, że pisarka rozwinie to w następnych tomach). Jednak co tu gadać, kiedy wszystko, co się dzieje, jest napędzane .. głupimi, debilowatymi decyzjami głównej bohaterki. Bo chyba nic tak nie wkurza jak bohater, który ma uratować świat i wie mniej niż czytelnik, prawda? I to w dodatku, gdy książka jest tak przewidywalna jak ta – wiadomo, że nowy, tajemniczy uczeń w szkole, który poświęca dużo czasu bohaterce, jest zagrożeniem. A ta dziewczynka, choć ma przeczucia, dowiaduje się o prawdziwej naturze dopiero na końcu. Cóż, gdyby tylko to! Irracjonalnie zachowuje się w momencie, gdy bliźniaczki z Summerlandu chcą uratować jej ukochanego, a ona wszystko niszczy, podpisując swoją krwią pakt z wrogiem i mimo tłumaczenia, jak pastusz krowie, niszczy wszystko. Ale ja nie o tym, przepraszam. Może celowo miała być taka głupia? Akcja to przecież ciąg skutków jej głupich decyzji, w dodatku jeszcze nie pomysłowa. Żadnych walk tylko wyprawy do Summerlandu, w którm Ever tak naprawdę mało się dowiedziała, przerywane męczącymi scenami w szkole i w domu dziewczyny. Cóż, gdyby książka była dłuższa o jakieś sto stron, moja cierpliwość, mówiąc delikatnie, byłaby nadwyrężona.

Magia i to, w co wieżą bohaterowie książki to mieszanka buddyzmu, astrologii i czarów (także tych za pomocą roślin) i hipnozy, delikatnie pachnąca scjentologami. Ten cały most na tamtą stronę, z krain, z których nie chce się wychodzić, przypomina mi słynny Tęczowy Most sekty, która niebezpieczna i zła jest. Ale nie mnie to oceniać. W końcu niech każdy wierzy sobie, w co chce, prawda?

Śmiać mi się chciało w momencie, kiedy Ever przypomniała sobie, jak wyrwać kogoś z hipnozy, klasnęła dwa razy w ręce i .. już! Zdumniało mnie to – można wydobyć całą szkołę z hipnozy, klaszcząc w ręce? Naprawdę? Czyżby wielki, silny, straszny i zły Nieśmiertelny Romano był aż tak głupi, a hipnoza taka łatwa do zdjęcia. Hm, może tak, ale tylko w bajkach dla dzieci o złych alchemikach, pięknych królewnach i smokach pilnujących wież tychże, ale nie w szanującej się książce dla nastolatek, która opowiadana z drugiej strony o parze, która, niestety, nie mogła, że tak pięknie powiem, kochać się. Trochę się z tego pośmiałam, bo to było bajkowe, tylko w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Bohaterowie, jak już wiecie, są beznadziejnie skonstruowani, szczególnie Ever. Jak już pisałam wyżej, jej głupota jest wysoka jak nieodżałowane World Trade Center, a może i większa. Zwykle podejmuje złe decyzje, waha się przed oczywistymi wyborami, a tam, gdzie decyzja wymaga trochę pomyślenia, nie namyśla się ani chwili. No i wpada znów w swoje depresyjne nastroje, huśtawki emocjonalne i żalenie nad sobą, co jest najgorszym z najgorszych. Damen przez pierwszą połowę jest seksownym samcem, który marzy tylko o kontakcie płciowym z Ever, a w drugiej przeistacza się w wrednego, wręcz przerysowanie wrednego młodego Amerykanina, co, oprócz tego, że zawsze miła memu sercu jest jakaś odmiana, wydaje się śmieszne i groteskowe. Jest jeszcze Ava, trzydziestokilkuletnia kobieta zachowująca się jak mała dziewczynka, jest bujająca gdzieś na trzecim planie ciotka Sabine, która jest pewna, że Ever popadła w anoreksję i która nawet nie wie, że zakochał się w niej nauczyciel ze szkoły dziewczyny (oczywiście, Ever wie, bo jest taka doskonała, taka wszystko wiedząca..), ów nauczyciel, byli przyjaciele dziewczyny, którzy najpierw na nią zmyślali i się z niej śmieli, by potem uśmiechać się do niej i tak dalej, jednak nie są oni tu ważni.

Są też postacie, których potencjał nie został do końca wykorzystany, jak na przykład tajemnicze bliźniaczki z Summerlandu, Romano i wciąż powracająca siostra Ever, Riley. Kiedy Autorka chciałaby i gdyby się nie spieszyła, by dostać pieniądze za książkę, mogłaby pogłębić te postacie, rozwinąć i sprawić, by stały się głębokie, tajemnicze, albo, gdyby chciała, nawet mroczne. Zamiast tego dostałam po prostu jakieś manekiny, o których powiedziano mi, że istnieją, a Autorka włożyła w ich usta jakieś słowa, które wypowiadają w dialogach głosem, nie przesadzając, nawigacji samochodowej (ale zaawansowanej, bo znają gramatykę!). Ktoś może się na to skusić, ale na pewno nie ja. Ja bym chciała jakąś postać, z którą się mogę zaprzyjaźnić. A jak można zaprzyjaźnić się z balonami? Chyba można je tylko przekłuć.

Dotarłam wreszcie do momentu podsumowania, uf. W sumie ponarzekałabym sobie jeszcze trochę, bo to lubię, ale nie będę marnować na gdybanie więcej czasu. Trzeba odpocząć przy muzyce, przeczytać inne, zaległe książki, napisać jeszcze wiele, wiele innych rzeczy i tak dalej. Spieszę się też dlatego, że chcę już o tej książce zapomnieć, aż podzieli ona los mnóstwa innych powieści, które w swoich tekstach obrzuciłam błotem, by o nich zapomnieć. Hm. Więc co tu powiedzieć?

Na pewno, niczym Ever, pisarka zmarnowała kolejną błękitną godzinę, albo, tak naprawdę, cała ta historia jest po prostu bujdą, jak zresztą większość magii i wróżek dla mas. Wtedy, kiedy mogła poprosić magię, by napisała dobrą powieścią za jej pomocą, ale chyba musiała poprosić o coś innego, na przykład o pieniądze, bo powieść wyszła przeciętna. Nawet o wiele mniej niż przeciętna, niż nijaka i taka sobie. Kolejny tytuł wśród powieści dla nastolatek, z piękną dziewczyną, nieśmiertelnością, wieczną miłością, młodością i, jak to owe nastolatki mówią, ciastkiem. Czyli przystojnym chłopakiem. Jak pisałam już gdzieś wyżej, po jakimś czasie wszystko mi się pomiesza i w końcu zapomnę. A książka przepadnie w literackim morzu, tak przecież pełnym jednakowych, banalnych już ryb. I wcale, ale to wcale mi nie jest szkoda.

Tytuł: Błękitna Godzina
Autor: Alyson Noel
Moja ocena: 1/10



9 komentarzy :

  1. Coraz częściej uświadamiam sobie, że jest tyyyle książek, o których nawet nie słyszałam, a co dopiero zdołać je przeczytać - jak ta. Ale po nią na pewno nie sięgnę, zniechęciłaś mnie, i dobrze, warto unikać niepotrzebnych spin z ksiązkami, bo jest wiele pięknych powieści. Paranormal romance jakoś mnie dotąd nie przekonało

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie słyszałam o tej książce. Ale w sumie nic dziwnego, opis nie przypadł mi do gustu. Za to Twoja recenzja ciekawa, ładnie piszesz :)

    Mój blog: pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Recenzja bardzo interesująca, jednak książka do mnie nie przemawia. Wydaje mi się, że wszystko już było :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam ją dobre parę lat temu i właśnie na niej zakończyłam swoją przygodę z serią. Cóż, nie jest ona niczym szczególnym, więc wolę odpuścić sobie pozostałe tomy.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z tej serii czytałam tylko pierwszą część, "Ever" i do drugiej mi się nie spieszyło. Trochę niewypał taki... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam dość dawno temu tę książkę i chociaż nie zachwyciła mnie to jednak ogółem nie było aż tak źle.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak nisko oceniona książka nie zachęca.

    OdpowiedzUsuń
  8. zupełnie nie moje klimaty, fabuła do mnie przemawia, poza tym denerwuje mnie kiedy bohaterowie okazują się słabo skonstruowani, także daruję sobie ten tytuł

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!