piątek, 26 września 2014

Wiktoriański mhrok. Recenzja książki

Co robi mól książkowy? Czyta. A co robi, czytając? Marzy. Tworzy w swojej głowie lepsze i gorsze światy, w których rozgrywa się lepsza lub gorsza historia, opisana w przez Autora jakiejś tam książce. A co robię po przeczytaniu jakiejś książki, gdy, oczywiście, spodoba mi się? Ano wymyślam, co staje się z bohaterami, albo ze światem z książki. Zresztą nie tylko ja, spójrzcie na ilość rozmaitych autorskich historii różnych ludzi, zwanych z angielska fanfickami? Wystarczy spojrzeć na stronę wattpad.com albo na, także polską, blogosferę. Nie mówiąc już o ludziach, którzy piszą historię o tym, że ich idol zakochuje się w dziewczynie, którą, jak przypuszczamy, jest autorka danej opowieści. No, niekoniecznie. Ale często tak jest. Opowieści wiele mówią o autorze. W każdym razie, szczególnie nastolatki, ale nie tylko, uważają, że opowieści i marzenia nie są niebezpieczne, co, oczywiście, jest nieprawdą. Pani od biologii powiedziała, że wszystko w gigantycznych ilościach jest niebezpieczne, choćby dlatego, że po jakimś czasie wszystkim, albo przynajmniej większości, molom książkowym wysiadają oczy, nie mówiąc o ignorowaniu tak oczywistych i nieprzyjemnych obowiązków jak szkoła czy praca. Ale... co, kiedy marzenia stają się prawdą? I kiedy decydujesz się dla marzeń poświęcić swoje życie? Zobaczmy.

Powieść zaczyna się potężnym cytatem z Pani z Shalott Tennysona , co, ponieważ uwielbiam ten wiersz, zdecydowało, że wypożyczyłam właśnie tę książkę. Miałam nadzieję, że będą tu jakieś nawiązania do tej pięknej i smutnej historii, ale gdzie tam – fakt, że w bohaterki rozmawiają o tym wierszu, ale w kontekście bardziej filozoficzno-feministycznym niż w kontekście jakiś wydarzeń w powieści. Pierwsze i największe rozczarowanie. Bo, szczerze mówiąc, nie oczekiwałam po tej książce nie wiadomo czego (ale, jak zwykle w takich przypadkach bywa, i tak się mocno rozczarowałam) . Ale rozczarowanie związane z tym pięknym cytatem naprawdę mnie dotknęło. Ile razy mam łamać ręce nad pisarzami, którzy do swoich powieści dołączają piękne cytaty, żeby po prostu było, bo tak jest fajnie?! Już nie mówiąc, że w drugiej części (sprawdziłam) na początku jest obszerny fragment Kruka Poego. Już lepiej nie komentuję.

Gemma Doyle mieszka z mamą i ojcem w Indiach, a ponieważ akcja dzieje się w czasach, kiedy Indie są kolonią angielską, Gemma (niczym bohaterki Małej księżniczki i Tajemniczego ogrodu, które tak bardzo lubiłam, kiedy byłam mała) jest angielską damą i córką plantatora. Życie ma, dzięki temu, wcale niezłe, ale, mimo tego, wciąż chce wyjechać do Londynu i to marzenie się, niestety, spełnia. Niestety, bo w tym samym czasie kiedy źle wychowana dziewczyna ucieka mamie niczym rozkapryszone dziecko, kobieta zostaje zabita. A właściwie sama popełnia samobójstwo, w każdym razie nieważne. Gemma trafia do szpanerskiej pensji dla panien, Spence, owianej, jak już się domyślamy, mroczną tajemnicą z jednym spalonym skrzydłem i w dodatku z nawiedzonymi cyganami wokół. W tym samym czasie Gemma odkrywa, że widzi jakąś małą dziewczynkę i jakiegoś potwora zwanego Kirke (jak ta wiedźma z Odysei Homera), a wokół niej kręci się jakiś przystojny chłopak. Dziewczyna szybko zyskuje grono koleżanek i razem postanawiają założyć zakon, a ona, Gemma, znajduje wejście do Międzyświata – pięknej, ale zamkniętej krainy, gdzie spełniają się marzenia. Tam rozgrywa się walka ze złem, ale i jedna z przyjaciółek Gemmy oddaje swoje młode życie za marzenia o prawdziwej miłości (to mi się najbardziej spodobało). Pierwszy tom trylogii kończy się, oczywiście, w takim miejscu, że wszyscy, których zaciekawiła ta powieść, będą ciekawi, co będzie dalej.

Przedstawianie epoki wiktoriańskiej, o eleganckich szkołach z internatem dla dziewcząt nie wspominając, nie jest czymś oryginalnym, wręcz przeciwnie. W wielu, przyznajmy, takich powieściach pojawia się także mroczna magia, buntownicza dziewczyna, a jak już nie, to tajemnicza porywająca ludzi skała. Wątek indyjski nie jest także niczym nowym, o Międzyświatach, Summerlandach i innych takich rzeczach nie wspominając. Miło było jednak przenieść się chociaż na chwilę do świata szeleszczących spódnic, gorsetów - składających się na stroje, których jestem wielką i oddaną fanką - dziwnego wychowania dziewcząt (chociaż w sumie nikt mądry nie wymyślił tego, że blondynki mają się uczyć robotyki, rysunku technicznego, zaawansowanej fizyki, stron świata i innych cudów), zwyczajów, a także niektórych elementów tego, w co wtedy ludzie wierzyli, odwiedzić jeszcze raz tamten świat, który, niestety, zginął pod nawałem popkultury. Jeszcze, kiedy wszystko jest owinięte delikatną mroczną mgiełką magii (na plus zaliczam, oczywiście, genialny moment ze zmarłym narzeczonym jednej z nauczycielek Gemmy) i posypany całkiem pomysłowymi rozwiązaniami fabularnymi oraz elementami zaskoczenia, smakuje na tyle dobrze, że można zjeść i nie dostanie się niestrawności. A to, jak zapewne przekonaliście się, czytając inne moje recenzje, wielki plus, jeśli chodzi o książki przeze mnie przeczytane.

Okładka jest bardzo ładna, chociaż niezbyt nawiązuje do tego, o czym jest książka. Prawie całą okładkę zajmuje dziewczyna w wiktoriańskim gorsecie, a właściwie jej tylna strona. Widać także fragment twarzy, z profilu, jednak większą część zajmują jej zasznurowane plecy. Bardzo ciekawe rozwiązanie, muszę przyznać (lecz nie bez cienia sarkazmu), wcześniej z czymś takim się nie spotkałam, chociaż dziwnie i niewygodnie jest patrzeć na plecy dziewczyny, a nie, jak jest o wiele lepiej i wygodniej, w jej oczy (czy wiecie, że to jest jeszcze odruch pochodzący z epoki, kiedy nasi biedni, odziani w skóry przodkowie krzesali ogień dwoma kamieniami, polowali na mamuty i malowali zwierzątka na ścianach jaskiń?) . Zresztą, w gruncie rzeczy, okładka nie jest specjalnie ozdobna ani elegancka, już o uchwyceniu epoki wiktoriańskiej nie mówiąc. Za to trochę przekombinowana i, przez to, bardzo nieciekawa. Chociaż element zaskoczenia był, bo zamiast dziewoi w zwiewnych szatkach mamy, proszę państwa, czyiś gorset!

Co do tytułu, to, chociaż z niechęcią (bo lubię przyczepiać się do tytułów), przyznaję, że jest dobrze dobrany i nieoczywisty. Dopiero po przeczytaniu powieści można dowiedzieć się, czego dotyczy. Z drugiej strony jest bardzo sztampowy, bo, wybaczcie, nawet najstraszniejsza rzecz, nazwana mrocznym sekretem dla mnie przestaje być w połowie straszna. Co to daje tytuł! Wystarczy spojrzeć i już się wie, że to gotycka, wiktoriańska opowiastka dla nastolatek. Czy naprawdę wszystkie sekrety muszą być mroczne? A nie mogą być po prostu straszne?

Język był dość przeciętny i nieodbiegający od paranormalnych norm (nawet narracja pierwszoosobowa była!) chociaż siłą rzeczy Autorka używała więcej niż inne podobne jej pisarki słów i szybko, wręcz ekspresowo się czytało. Czasami zdarzają się także ciekawe, nawet barwne opisy i dobrze rozpisane sceny, jak umieszczona gdzieś na początku, bardzo mroczna i zajmująca scena w kaplicy, czy wszystkie sekwencje z małą dziewczynką, Międzyświatem, runami i owym mrocznym lasem, który, muszę przyznać, bardzo mnie zafascynował (uwaga, kolejna moja mroczna fascynacja, zaczynam się siebie naprawdę bać). Styl pisarki jest prosty i nawet płynny, dzięki czemu czyta się lekko i szybko, nawet nieco oryginalny i barwny, czyta się więc bardzo miło i w dodatku odwraca to nawet uwagę od irytujących bohaterów, czasami psującej się fabuły i innych, mniej istotnych szczególików. Opisy, jakie wychodzą spod pióra pisarki, nie odstraszają swoją objętością miłośników akcji, ani też nie są zbyt wyszukane,pełne metafor. Jednak nawet są plastyczne, dzięki czemu można było wszystko sobie wyobrazić w tylu kolorach, by wszystko wydawało się wiarygodne i mało sztuczne. Czasami jednak zalatywało smrodem plastiku i nieautentyczności, jak w denerwującej scenie z ożywionymi rzeźbami z jednej z sal, czy tam, gdzie, podobno, miało być prawdziwie mroczno, a było wręcz przeciwnie, nie wspominając o nudnym opisie ponoć pięknego Międzyświata i zupełnie pozbawionym egzotyki opisie Indii, nie wspominając już o tych wszystkich opisach miłości Gemmy i owego tajemniczego (a jakże!) chłopaczka, o której aktach dziewczyna śni po nocach, w dzień wystawiając swojemu adoratorowi środkowy palec i robiąc dokładnie to, czego on sobie nie życzył. Wątek miłosny jak z klasycznych baśni, czyż nie?

Bohaterowie, a raczej bohaterki, nie są istotkami dość oryginalnymi, ale zawsze znajdę coś, do czego warto się przyczepić. Jak choćby to, że Gemma i Ann wyprzedziły swoją epokę, tfu, co ja mówię! One wszystkie wyprzedziły swoją epokę. Wydaje mi się, że w tamtych czasach mało było buntowniczek, a większość dam po prostu akceptowało ów porządek, bo tak zostały wychowane. Dziewczęta również, z zasady, były bardzo wyćwiczone i zahukane, tak więc nie miały nawet śmiałości pomyśleć o tym, żeby się zbuntować, a nauczycielki w słynnych pensji dla panienek dziesięć razy gorsze niż te, które uczyły Gemmę. Istnienie takich dziewcząt w tej epoce jest po prostu błędem rzeczowym, przynajmniej dla mnie. Wspaniałomyślnie jednak przebaczmy to Autorce, bo – rozumiem – przedobrzyła przy tworzeniu, jak jej się wydawało, silnych bohaterek kobiecych. I tak jej się nie udało. Gemmy nie da się lubić, jest płaska i głupia, a także zachowuje się jak dziecko, co jest szczególnie widoczne przy tej scenie w Indiach, kiedy ta szesnastoletnia pannica ucieka z targu, płacząc jak małe, rozwydrzone dziecko tylko dlatego, że mama, z niewyjaśnionych przyczyn, nie pozwala jej pojechać do Londynu. Żeby było zabawniej, powiem, że w dodatku zgubiła się w Bombaju czy gdzieś, tupała nóżką i tak dalej. W akademii potrafiła, w ostatecznym rozrachunku, pokonać nawet szkolne zołzy i wkupić się w ich łaski. Właśnie. Szkolne zołzy. Felicyty, główny herszt, jest postacią bardzo niedopracowaną. Z jednej strony wredna, zła, lekkomyślna dziewczyna z ciągotami do mrocznych stron mocy, z drugiej strony biedna, cierpiąca dziewczyna (dodajmy, z powodu swojej rodziny) i świetna przyjaciółka. W dodatku w żadnej z tych ról na tyle przekonująca, żebym powiedziała, że po prostu była złożoną osobowością, a nie jakąś dziewczyną z zaburzeniami osobowości. Bo nawet to szybkie i szczere przeprosiny Gemmy i zostanie jej przyjaciółką po tym, jak ta odkryła jej sekret, wydają się dziwne. Myślę, że Autorka chciała ukazać złożoną postać, co, widocznie, jej się nie udało.

Ciekawszą postacią jest Pippa (tak, tak, właśnie się nazywała). To naprawdę udana postać – ani dobra, ani zła, z zaletami i wadami, z ciekawą historią i ludzkimi problemami, a nawet chorobą – padaczką. Jej los jest najgorszy, nie tylko dlatego, że ginie, ale także dlatego, że jej życie nie jest, delikatnie mówiąc, kolorowe, nawet jak na taką wielką damę i niektóre z ostatnich wydarzeń w jej życiu naprawdę ścinają lodem krew w żyłach. Pippa, w wyniku tego wszystkiego, postanawia nie wracać do świata żywych i decyduje się żyć, w marzeniu. Może jestem durna (a na pewno jestem), ale też jej tego nieco zazdroszczę. Gemma, Felicyty i Ann, które pozostały, by walczyć, jak, mam nadzieję, poprawie to zinterpretowałam, uznały, że to haniebne poddanie się, ale myślę, że dla dziewczyny nie było już wyjścia. A jej historia miała naprawdę piękny, jak na mnie, koniec, który już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Fabuła jest dość przewidywalna, no, może z jednym wyjątkiem, to historia Pippy i kilka innych rzeczy, które mają szansę zaskoczyć. Z dwoma wyjątkami, przepraszam, co oznacza, że nie jest jeszcze tak źle, jak mogłoby być. Czasami jednak język pisarki sprawia, że sceny wydają się chaotyczne, nijakie, pozbawione mroku i jakiegokolwiek nastroju, czytelnik nie wie się nawet, co się dzieje. Cały wątek przyjaźni Gemmy z Felicyty i dziewczynami z jej paczki wydaje się dość naciągany, od początku do końca, już nie mówiąc o dziwnym sekrecie Ann (dobra, powiem wam, że się okaleczała i mam wątpliwości, czy w tamtych czasach było to powszechne jak teraz i czy biedaczka wpadłaby na taki pomysł, nie mówiąc już o tym, że po prostu nie ma sensu ciąć się z braku koleżanek) w Czytanie pamiętnika Mary Dowd też nie jest świeże, bo, prawdę mówiąc, w co drugiej powieści zakrawającej na mroczną jest pamiętnik jakiegoś umarlaka, w którym kryją się jakieś wskazówki, już nie mówiąc o dziwnej wizji Gemmy na samym początku i pędzącym na złamanie karku wątku indyjskim, jakby Autorka jak najszybciej chciała się z nim rozstać. Czasami nawet łamie się albo miesza węzeł przyczynowo-skutkowy, pojawia się tak zwany deux ex machina, czyli coś w rodzaju właściwej osoby we właściwym miejscu, a innym razem wszystko staje się bardzo sztampowe (patrz: wszystkie sceny, kiedy dziewczyny zachowują się jak naćpane mocą, co niebezpiecznie pokazuje całą ich, niestety, pustotę) cukierkowe, albo nielogiczne. Często książka zwyczajnie nudzi i denerwuje, a wiele scen było niepotrzebnych, albo takich derywujących i dziwnych (oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu) że aż ciężko było przez to wszystko przebrnąć. Trzeba jednak pochwalić Autorkę, że na tyle jej warsztat jest wyrobiony, że postacie nie wychodzą godzinami z pokoju, ani też nie otwierają drzwi przez pół akapitu. Akcja wciąż idzie do przodu, nie zatrzymują się nawet na łzawe rozmyślania bohaterek, co jest charakterystyczne dla wielu podobnych powieści. Więc jest trochę lepiej niż zazwyczaj. Co za ulga.

Kolejnym z wielu moich argumentów dla tezy, że warto czytać książki, o których już z góry wiemy, że będą złe, albo przeciętne jest to, że nie wiemy, gdzie znajdziemy perełkę. Bo warto grzebać nawet w zwykłym, już nudnym piasku i wodorostach, by znaleźć jakiś cenny bursztyn. No dobra, przesadziłam. Może coś w rodzaju pięknej, sztucznej biżuterii – historię, która zachwyci i zostanie na zawsze przy mnie. Bo jeśli wszystko, co przeciętne i nudne w tej historii – czyli, jak prawie zawsze, większość – sobie pójdzie w niepamięć, albo pomyli się tysiącami podobnych przeczytanych przeze mnie opowieści, wątek Pippy zostanie, chyba dlatego, że jestem wrażliwa na śmierć innych, a zresztą to magiczna, ciekawa historia. Inna niż te, które poznałam dotychczas. Taka jak wiktoriański gorset w mojej szafie pełniej skórzanych kurtek, sportowych toreb i dżinsów.

Jednak większość książki, nie oszukujmy się, nie jest jakaś wybitna, wręcz przeciwnie. Jest przeciętnie, chociaż czasami wydaje się bardziej inteligentnie niż w tworach zmierzchopodobnych. W każdym razie chociaż czasami jest nawet ciekawie, na pewno nie jest tak mrocznie, jak obiecywały recenzje na tyle okładki i jak wydaje się Autorce, tylko bardzo mhrocznie. Co oznacza, że według mnie jest tak gotycko, jak w wiktoriańskiej alkowie w czasie nocy poślubnej. Czyli, jak każdy uświadomiony człowiek się domyśla, w ogóle.

Tytuł: „Mroczny Sekret”
Autor: Libba Bray
Moja ocena: 4,5/10




12 komentarzy :

  1. Nie oszołomiłaby mnie ta książka, dlatego na pewno sobie ją odpuszczę. Tym bardziej, że sama wczoraj skończyłam książkę, której poziom pozostawia wiele do życzenia i mam na razie dość kiepskich i schematycznych historii.

    OdpowiedzUsuń
  2. O książce nawet nie słyszałam. Dzięki Tobie wiem, że za wiele nie straciłam ;) Odpuszczę sobie te mhroczne klimaty ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z najdłuższych recenzji jakie ostatnio miałam możliwość czytać. :D

    No cóż, cytat jako motto ma zachęcać, a co potem autor robi, to już nie sprawa czytelnika. Zazwyczaj na zachęcie się kończy.

    Jak dla mnie okładka słaba, bardzo słaba, a tytuł kojarzy mi się z jakimś przerysowanym romansidłem.

    Jedynie co mnie ciekawi, to ten inny świat, gdzie ponoć spełniają się marzenia...

    Co do bohaterów. Pippa... ok, to tyle w temacie. :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam ją w planach jak i całą serię, szkoda, że tak słabo wypadła w twoich oczach :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, jaka długa recenzja :). Ja też czytałam tę książkę, ale mi się podobała bardziej. Fakt, może mnie nie powaliła, ale dosyć przyjemnie mi się ją czytało :)
    http://pasion-libros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jest to dobra książka, ale mam do niej sentyment, przeczytałam wszystkie tomy :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Spojrzałam na okładkę (podoba mi się) i pomyślałam, że to książka dla mnie. Przeczytałam Twoją recenzję i okazało się że się jednak pomyliłam. Raczej nie jest to książka w moim klimacie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Opis kuszący, ale po Twojej ocenie raczej po tę pozycję nie sięgnę.

    Pozdrawiam,
    Alpaka

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja na pewno złapałabym książkę przez ta okładkę. Nie wiem czemu, w końcu nie jest jakaś wyjątkowa, ale wzbudziła moją ciekawość. Szkoda, że na końcu nie okazało się, że książka jest równie ciekawa.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadzam się z Twoją opinią. Książka jest przeciętna. Wiele momentów mnie denerwowało, chociaż były też takie zasługujące na uwagę :)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!