środa, 25 marca 2015

Jak być oryginalnym pisząc o tym, co inni. Recenzja książki

W piątej klasie podstawówki, kiedy Kylie była małym, przerażonym skrzatem i które to lata wspominam z większą melancholią niż cokolwiek innego, biadając, niczym Tuomas Holopainen w tekstach Nightwish, nad utraconą dziecięcą niewinnością, wiarą w świat i w to, że są pewne, nieprzekraczalne granice w ranieniu drugiego człowieka, na polskim przerabialiśmy mity greckie. Jak wspominałam wyżej, były to czasy, kiedy lubiłam szkołę, a więc i wszystkie moje zeszyty były prowadzone nienagannie, starannie zapisywałam nazwy bóstw greckich, wytłumaczenia, czym jest egida, róg obfitości i inne rzeczy, które dziś są dla mnie oczywistością. I jak to ja zaczytywałam się w Mitologii Jana Parandowskiego, jedynej książce na ten temat, jaka dostępna była w szkolnej bibliotece. Teraz – mimo że wiem, że opracowanie Parandowskiego, w żadnym razie nie ogarnia nawet w połowie tak złożonego zjawiska, jak mitologia starożytnych Greków – książka tego Parandowskiego jest jedną z moich ulubionych, a z nią wiąże się wiele dobrych i złych wspomnień. No i od tego zaczęło się moje zainteresowanie tematem, chociaż teraz zdecydowanie wolę mitologię nordycką. W każdym razie nie tylko dla mnie ta mitologia jest interesująca – okazało się, że opowieści o bogach, którzy, poza tym, że są nieśmiertelni, w niczym nie różnią się od zwykłych ludzi, a może czasami są nawet od nich gorsi, spodobało się to bowiem wielu pisarzom fantastyki. Chociażby paniom od paranormal romance, żeby nie być tak mało oryginalna i wymieniać Percy'ego Jacksona, którego, nie wiem, czy wstyd się przyznać, znam tylko ze słyszenia. Przydają się wtedy, kiedy autor nie ma pomysłu na własnych bogów, chce być jeszcze jakoś oryginalny, albo zamiast mroku średniowiecznych zamków, zamieszkałych przez wampiry, woli malowniczą Arkadię.

Ale mity greckie, wbrew pozorom, to nie pełne światła i spokoju opowiadania o kolejnych romansach Afrodyty. Albo potyczki herosów, tytanów, półbogów, bogów i mnóstwa innych istot. To nie tylko jednorożce, tęcze i świat z tej starej bajki o Herkulesie. To również Medea parająca się nekromancją i zaklęciami, dzięki którym pocięte uprzednio ciało cudownie się zrastało. Ariadna, która tak kochała Tezeusza, że zabiła i pocięła ciało swojego brata, by ojciec, który wyruszył za nią w pościg, zatrzymał się. To także historia o tym, jak Orfeusz musiał zejść do Hadesu, by wyzwolić swoją ukochaną Eurydykę i jak później został rozszarpany przez opętane bachantki. Nie mówię już o złożeniu przez Agamemnona ofiary ze swojej córki Elektry, a, jak na pewno wiecie, sam też skończył nieciekawie – przynajmniej w wersji Parandowskiego. To także dość dramatyczna historia bogini urodzaju Demeter i jej córki Kory vel Persefony. Z niewinnej dziewczyny staje się potężną, ponurą władczynią Świata Podziemnego, przy boku swojego niemniej ponurego i potężnego męża – Hadesa, jednego z najwredniejszych bogów we wszystkich znanych mi mitologiach, przynajmniej takich, których nijak można lubić.

Historia porwanej Kory inspiruje pisarzy do dziś, chyba mogę tak powiedzieć. W niemal każdej młodzieżowej książce, w której porusza się temat mitologii greckiej, albo jest na kanwie tej mitologii zbudowana, jest mały, maleńki wątek odnoszący się do Persefony. W różnych konfiguracjach, zależnie od tego, co Autor, wspominając jej postać, chce osiągnąć, choć, najczęściej, jest to postać bardzo zła (jakby wszyscy zapomnieli, że Kora jakiś czas spędza na powierzchni, a także jest córką dobrej bogini a co za tym idzie, nie jest zupełnie zdehumanizowana i zła). Dlaczego jednak mówię, że każdy Autor piszący na ten temat Persefonę widzi inaczej? I że zasady jest przedstawiana tak lub tak? Ponieważ książek młodzieżowych na temat mitologii jest tyle, że nawet, coś kiedyś obiło mi się o uszy, stworzono odpowiednią, angielską nazwę dla tego nurtu paranormal romance i jego hybryd (w każdym razie mi się tak wydaje). Gdybym była szczera, powiedziałabym, że na ten temat nie można już wymyślić niczego nowego, tak samo, jak na temat wampirów, zaginionych ludzi, aniołów, demonów, duchów, elfów... Uh. Nie chce mi się już wymieniać już tego wszystkiego jeszcze raz. Dlatego, sięgając po książkę, o którą mam zamiar wam dzisiaj przeczytać, zastanawiałam się, czy główna bohaterka będzie wybierać między istotą z tytułowej Podwieczności a jakimś boskim kochasiem z Olimpu, czy coś podobnego. I choć, szczerze mówiąc, zostałam miło zaskoczona, miałam w swoich domyśleniach nieco racji.

Główna bohaterka wróciła właśnie z Podwieczności, gdzie karmiła jednego z Nieśmiertelnych. Okazuje się bowiem, że zapłatą za nieśmiertelność jest potrzeba wysysania z kogoś energii, co wydaje się nawet logiczne. Ale dlaczego w ogóle wróciła? Inne dziewczyny, jeśli w ogóle mają tyle siły, by powrócić, wracają zupełnie zmienione, ze zniszczonym życiem. A ona wciąż jest młoda, ładna, a więc, zgodnie z prawami Podwieczności, mogłaby zostać królową, Persefoną właśnie. I co się z nią stanie w przyszłości? Nadejdzie dzień, kiedy Podwieczność wciągnie ją już na zawsze, jak to robi z każdym, kto tam już był. Ale ona nie chce wracać, szczególnie kiedy odkrywa, co ją przez ten czas trzymało przy życiu i przy myślach o Ziemi. Powoli, wraz z upływem dni, odkrywamy, co musiało się stać, żeby bohaterka podjęła ryzykowną decyzję o zejściu na dół, by nakarmić jednego z Nieśmiertelnych, ukrywającego się w ciele niezwykle przystojnego muzyka. Autorka przez cały czas podtrzymuje nas w niepewności, aż do finalnego momentu, w którym, co prawda, nie otrzymujemy tradycyjnego happy endu, ale taki, jaki najbardziej wszystkich satysfakcjonuje. I, uwaga wszystkie romantyczki, taki, który pokazuje zwycięstwo prawdziwego uczucia i bla, bla, bla, pozwalający wam zamknąć książkę z łezką w oku.

Największym nawet plusem, nawet większym od okładki, która zachęciła mnie do otworzenia książki i zagłębienia się w jej treść, jest wykorzystanie fragmentów greckiego mitu do własnych potrzeb. A raczej – przetworzeniem na tyle dużym, że z mitologii zostają już tylko Pola Elizejskie i Persefona, reszta jest autorskim pomysłem pisarki. Żadnych kopiuj - wklej, co za tym idzie zero męczących gadek o Hermesach, Zeusach i tych podobnych rzeczach, o których można, jak pisałam wyżej, przeczytać w innych książkach. Całą Podwieczność i zasady nią sterujące, wymyśliła pisarka, nie mówiąc o Zakonie Persefony, Nieśmiertelnych i kilku innych sprawach, o których Autorka pisze. To mnie chyba najmilej zaskoczyło i sprawiło, że nie odłożyłam książki po kilku zdaniach czy też stronach. Autorka popisała się kreatywnością, a także pokazała, że poza romansem, ma jeszcze wiele do zaoferowania czytelnikowi, takiemu jak ja spragnionemu raczej nowości i inności.

Zauważyłam także, co prawda, inspiracje mitem o Orfeuszu i Eurydyce, o którym tak rozlegle rozpisywano się w opisie książki. Chociaż to ciężko jest zauważyć, szczególnie że nikt tu nie umiera tak naprawdę, a książkowy Orfeusz nie schodzi po swoją ukochaną, powieściową Eurydykę dosłownie, także czepiałabym się, czy robi to w przenośni. Mówiąc prawdę, mam w ogóle wątpliwości, czy Autorka inspirowała się tym mitem, bo przecież o podobnych rzeczach piszą w tylu powieściach, że równie dobrze mogła się inspirować czymś innym. Ale jeśli jest tak naprawdę – to gratulacje, jeszcze raz, za kreatywność. Lubię Autorów, którzy ryzykują znaczne przetworzenie znanych już schematów. To dowód na to, że mają w sobie smykałkę do układania ciekawych historii, które chce się czytać.

A no właśnie okładka. Kiedy ciekawy pomysł sprawił, że doczytałam książkę do końca, to właśnie dzięki okładce w ogóle po tę pozycję sięgnęłam. Nie jest ani banalna, ani prosta jak budowa cepa, ani – tym bardziej – źle zrobiona. Na pierwszym planie mamy kawałek dziewczyny w czerwonej sukni, podwianej przez wiatr oraz nieco włosów, twarzy dziewczyny nie widzimy – i dobrze, bo to popsułoby cały efekt. Na wysokości imienia i nazwiska Autorki zbierają się czarne chmury, nawiewane też pewnie przez wiatr na słońce, umieszczone już bardziej w tle. Ku słońcu unoszą się też jakieś czerwone fragmenty, zapewne kawałki sukni postaci, a od strony wiatru przychodzi pod stopy dziewczyny coś, co wygląda, moim zdaniem, jak piasek. W tle majaczy jeszcze jakiś cień, moim zdaniem zbędny, ale jak już tam sobie jest, to niech już będzie. Tytuł jest napisany ciekawą, czerwoną na żółto-jasnobrązowym tle, czcionką, co bardzo przyciąga wzrok. Zresztą, szczerze mówiąc, ilustracja jest dość schematyczna, bo na ilu okładkach jest dziewczyna, ale siła tego drzemie w kolorach i w staranności wykonania. Ciemne, stonowane barwy i czerwień. Obrazek ma w sobie też jakąś dynamikę, co dodatkowo sprawia, że nasze oczy z przyjemnością na to patrzą. Tak, to jest okładka, na którą po prostu chce się patrzeć, mieć w swojej biblioteczce. Chociaż okładka nie zdobi książki, parafrazując znane porzekadło, przyjemność obcowania z taką pozycją jest większa niż z okładką schematyczną, albo, co gorsza, z duplikatem.

Język, jakim posługuje się Autorka, nie jest zbyt skomplikowany, choć nie stroni od metafor i nadawania mu bardziej artystycznego posmaku i melodii, chociaż, również dlatego, że jest debiutantką, czasami zalicza potknięcia, choć, w sumie, niejeden z tych błędów może być winą tłumacza. Pisarka stara się jednak, by styl był lekki, komunikatywny i niegłupi, co, o dziwo, całkiem jej wychodzi. Opisów uświadczymy mało, choć nie są takie złe, jakich można by się spodziewać po debiutantce – mimo że robi to jeszcze nieśmiało i tak jest lepiej niż u niejednego pisarza z dorobkiem. Z dialogami jest różnie, momentami dobrze, momentami świetnie, a momentami są to kwestie wygłaszane przez kiepskich aktorów w kiepskim, amatorskim teatrze. Zależy to też od bohatera – fakt, że wypowiedzi chłopaka głównej bohaterki momentami ocierają się, niestety, o sentymentalizm. Narracja prowadzona w pierwszej osobie nie jest taka tragiczna, jak często (prawie zawsze!) bywa w powieściach tego rodzaju. Pisarka stara się jak może, czasami nawet przedobrzając, żeby smutna opowieść snuta przez główną bohaterkę była jak najbardziej wiarygodna, pozbawiona sztuczności i chwała jej za samo staranie. W każdym razie – cokolwiek by nie powiedzieć – momentami z pisarki wychodzi jeszcze debiutantka, ale ogółem widać, że przed wydaniem pierwszej książki musiała ćwiczyć swój warsztat pisarski, pisząc może do szuflady, a może biorąc udział w jakiś konkursach literackich, które pozwoliły uwierzyć w siebie i zebrać się na wydanie tej pierwszej książki.

Bohaterowie. Nie wszyscy są ciekawi i tacy oryginalni, chociaż i tak jest dobrze. Główna bohaterka, Nikki, jest raczej zagubiona, zarówno w jednym, jak i w drugim świecie, nie może uwierzyć w to, co się stało. Nie jest to, może, wybitnie głęboka postać, ale myślę, że miała taka być – zwykła dziewczyna, nastolatka, reagująca na życie i jego problemy tak, jak reagują na nie nastolatki. Dziewczyna ni to śmiała, ni to rozrywkowa, ni to dziwna. Po prostu zwykła, sympatyczna. Wiele z Czytelniczek, myślę, mogłoby się z nią utożsamić, nawet po części ja. I uważam, że właśnie taki był zamysł Autorki. Jeśli się nie mylę, znaczy to, że wyszło doskonale, pisarka osiągnęła swój cel, angażując przez to czytelnika jeszcze bardziej. Mniej ciekawą postacią, trącającą już o banał, jest chłopak głównej bohaterki, ów niezwykły, wspaniały Jack. Trochę za dużo to powtarzania, że kocham cię, o jak bardzo cię kocham, dla ciebie zrobię wszystko i takie inne sentymentalne bzdurki, chociaż nie mogę zaprzeczyć, że okazały się one obietnicami bez pokrycia. Chłopak cierpi jeszcze na jedną chorobę trawiącą niemal wszystkich partnerów dziewcząt z powieści dla młodych ludzi, które miewają paranormalne problemy. Otóż w prawdziwym życiu, którego realia, według swoich założeń, paranormal do pewnych granic ma zachowywać, chłopak odesłałby ukochaną do wiadomego lekarza, gdyby powiedziała, przykładowo, o Podwieczności. I nie uwierzyłby za nic, chyba że jakiś demon zmaterializowałby się przed jego oczami. Przynajmniej ja bym tak zrobiła na jego miejscu (jeśli tak nie jest, to znaczy, że nie rozumiem gatunku i że nie powinnam recenzować takich książek, ale pal to licho, a może tylko ja jestem tak bardzo racjonalna). A tu? Wystarcza kilka kart, opowieści, a chłopak wierzy jej zupełnie. Chociaż i tak jest lepiej niż w innych, w każdym razie nie ma tragedii.

Zupełnie inny jest najważniejszy Nieśmiertelny (nie mylić z wampirami) w książce, Cole. To postać, która w założeniu pisarki miała fascynować, ale zupełnie, się, niestety, nie udała. Autorka bowiem chciała zrobić postać tajemniczą, pełną niedomówień, intrygującą i przyciągającą. Wyszło blado, nudno i, przede wszystkim, okazało się, że postać ta jest bardzo niedopracowana. Pisarka, niestety, pomyliła postać tajemniczą z niedopracowaną. Szkoda. Zmarnować coś, co mogłoby być największym atutem tej książki, jest po prostu przykre. O kolegach z zespołu Cole'a nie wspominam, wystarczy, że przy naszym bohaterze wypadają bardzo blado. Są tylko cienami samych siebie, roboczymi szkicami postaci, które czekają na wypełnienie. Zresztą tak samo jest i z innymi, drugo- i trzecioplanowymi postaciami. Mimo że staruszka robi wrażenie swoim zachowaniem i wyglądem, poza tym tak naprawdę nie ma w niej nic ciekawego, tak samo, jak w kobiecie z Zakonu. To się tak mówi, że to postacie mało znaczące, ale książka w ten sposób, przynajmniej dla mnie, staje się biedniejsza, mniej kolorowa. Byłoby mi naprawdę bardzo miło, gdyby w tej materii pisarka postarała się jeszcze bardziej.

Fabuła jest najsłabszym punktem tej książki. Po pierwsze, powieść powinna być znacznie grubsza, bo Autorka wymyśliła sobie, że kolejne informacje o miejscu, w którym znalazła się bohaterka, będzie dawkować i czytelnik nie dowie się o nich bezpośrednio, jednak mam dziwne wrażenie, że momentami pisarka nie wiedziała, o czym by tu jeszcze napisać, o czym świadczy kilka dłużyzn. Bardzo ambitne plany, przyznam, ale czasami pisarka jakby zapomniała o nich, przez co do książki wpada chaos, niemal niszcząc delikatną strukturę i nastrojowość, a czytelnik drapie się w głowę, bo przed chwilą nie wiedział niemal nic, a teraz został zarzucony lawiną niezbyt pasujących do siebie informacji. Poza tym niektóre wydarzenia są przedstawione bardzo płasko, ogólnikowo bez większego polotu i pomysłu, jakby pisarka utknęła w jakimś błotku, co sprawia, że książka jest niemile nierówna. Zresztą, chaos rośnie w miarę jak Nikki coraz bardziej aktywnie poszukuje ratunku, jakby pisarka chciała złapać dziesięć srok za ogon na raz (co ja z radością robię, pisząc moje recen... przepraszam, wypociny). Do apogeum dochodzi w tej bezsensownej scenie z gitarą, do której miałam wielkie oczekiwania, a które spełzły na niczym. No fajnie, że ta gitara jest taka ważna, ale dlaczego cała sprawa z nią jest niczym mokry fajerwerk? Tak czy inaczej, zaraz o gitarze zapominamy, bo dochodzi do sceny finalnej, zarówno łzawej, jak i zadziwiająco świetnie zrobionej, moim zdaniem, od strony technicznej. No i, przepraszam, że muszę Was rozczarować, ale także boleśnie przewidywalnej .

Z zakończeniami mam zawsze problem, być może dlatego, że uwielbiam paplać w nieskończoność, niekoniecznie z sensem. Przypominając sobie jednak o założeniach tego tekstu, z oddechem ulgi kończę go, opuszczając mroczną i nieprzyjazną Podwieczność, kolejny świat wyczarowany klawiaturą kolejnej pisarki. Jednak mimo ocen i błędów, które wytknęłam powieści, jestem z niej, muszę przyznać, zadowolona. Mało już teraz jest książek, tak ciekawie wykorzystujących elementy mitologii greckiej, ale i nie tylko. A ja bardzo cenię sobie oryginalność. Tak czy inaczej – zaprezentowałam Wam, jak można być oryginalnym, pisząc na temat obgadany do niemożliwości i nudniejszy od flaków z olejem. Żeby tak te wszystkie autoreczki brały przykład z tej książki, świat byłby na tyle lepszy, że nie podchodziłabym do paranormal romance jak pies do jeża, albo gorzej. No ale (to jest bardzo, ale to bardzo nieskromne, nie czytajcie tego) one nie czytają mojego bloga, co świadczy o tym, że w życiu nie można mieć wszystkiego. No cóż. Trudno.

Tytuł: „Podwieczność”
Autor: Brodi Ashton
Moja ocena: 4,5/10

<Autoreklama> Zapraszam do polubienia nowego fanpage Zakurzonych Stronic na Facebooku, gdzie możecie przeczytać moje komentarze do recenzji, i ma stronie Zblogowani, jeśli macie tam konto. I błagam, nie dajcie sobie tego dwa razy powtarzać, bo nie chcę skończyć jak niektórzy vlogerzy, wciąż powtarzający, żeby klikać łapkę pod filmem... </Autoreklama> 



7 komentarzy :

  1. Kiedyś planowałam przeczytać książkę, ale zrezygnowałam, gdyż jest słabo oceniana.
    Rozpisałaś się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, raczej nie sięgnę. Za to doceniam okładkę, jest naprawdę śliczna!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna okładka, ale za dużo jest wiosennych nowości :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sentymentalne bzdury ostatnio są na porządku dziennym w lekturach - przerażające ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaka piękna i przyciągająca wzrok okładka. Czemu nie, może przeczytam w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo lubię historie oparte na mitologii (nie tylko greckiej). Nigdy jednak nie kojarzyłam opowieści wchodzących w skład mitologii z sielankowymi obrazkami;) Dla mnie zawsze mity pełne były przelewu krwi...

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!