źródło: allegro.com |
Kiedyś,
kiedy moje Niekończące Się Problemy zbytnio mnie przytłoczyły,
wlazłam na strych i zaczęłam buszować. Pod stosami kaset Nirvany,
The Beatels i Elvisa Presleya, wygrzebałam kasetę, która na
okładce zamiast demonstrującego białe zębiska starego gwiazdora
miała napis, brzmiący dość banalnie. Było to słuchowisko – na
stronie A (ach, te kasety!) było narodzenie Jezusa, a na stronie B –
śmierć. Znów jakieś rzeczy mojej ciotki, pomyślałam,
zniechęcona odkładając kasetę na bok. Tyle że kiedy już
później, kiedy zachwycona oglądałam bezcennego białego kruka –
Ogniem i mieczem z znakomitymi obrazkami, wydane po polsku w Londynie w czasach, kiedy na ziemiach
polskich komunizm wił sobie gniazdko, przyszła mama. I, kiedy
podzieliła już moje zachwyty, wskazała
na odłożoną na bok kasetę. To jest dobre
, powiedziała i zaczęła się cieszyć, że okryłam to. Mama
powiedziała, że słuchowisko owo powstało na kanwie pewnej równie
ciekawej co dobrej powieści. Zaintrygowana słowem powieść
schowałam kasetę do kieszeni,
a kiedy kilka dni później z nudy, a może z braku dobrej muzyki do
słuchania, w trakcie zapełniania wordowych stronic Tym
Co Piszę, albo kolejnymi
recenzjami (ile można słuchać soundtracku do Gry o Tron
na zmianę z Lisą Gerrard?)
włączyłam ową kasetę. I wiecie co? Wsiąkłam.
I nie chodzi tu już o temat.
Wobec
tego przeczytanie książki
było już tylko sprawą czasu. Kiedy ją dostałam w swoje łapki,
od razu zaczęłam czytać, z każdym rozdziałem obiecując sobie,
że przerwę chociażby na to, by zrobić sobie herbatę, albo coś
przegryźć. Jak może już
wiecie, u mnie nie jest to przypadek odosobniony, bo mam tak za
każdym razem, kiedy natknę się na dobrą książkę, albo taką,
która dla mnie jest dobra. Ale dlaczego ta, kryjąca swoją
zawartość za niepozorną, nieciekawą okładką jest dobra?
Nikodem
to faryzeusz, a także
członek elitarnego Sanhedrynu. Wydaje się, że niczego mu nie
brakuje – jest doskonale wykształcony i bogaty ma autorytet pośród
społeczności żydowskiej, należy do tych najważniejszych, z
którymi muszą się liczyć się nawet Rzymianie – potężny
okupant. Jednak jego – najprawdopodobniej
– córka umiera na bliżej niezidentyfikowaną chorobę. Powolna
śmierć Rut zmusza bohatera do poszukiwań Prawdy, a czas temu
sprzyja, bo po ziemi chodzi wtedy Jezus – tajemniczy prorok
głoszący nową, dziwną religię,
która zupełnie nie podoba się starszyźnie Żydowskiej (i jeszcze
śmie nazywać się synem Jahwe!). Nikodem postanawia dotrzeć do
owego człowieka, poznać jego nauki, szukając ratunku dla Rut.
Swoje wątpliwości, spostrzeżenia i to, co przeżył, opisuje w
listach do swojego przyjaciela, nijakiego Justusa. Znajdziemy tam
historię o tym, jak bohater postanowił odnaleźć miejsce narodzin
Chrystusa, a także relację z ostatnich Jego chwil. Ostatecznie
fabuła książki kończy się tak jak Ewangelie –
Zmartwychwstaniem.
Nie
przepadam za powieścią epistolarną,
czyli powieścią w listach, odkąd, na moje nieszczęście,
natknęłam się na Cierpienia młodego Wernera, która
właśnie była zbiorem listów kilku bohaterów. Już sama wzmianka
o tym, że takie powieści były popularne w dobie oświecenia, kiedy
w literaturze pięknej istniało coś o nazwie sentymentalizm i
polegało na opisywaniu uniesień miłosnych pasterza i pięknej
pastereczki z czerwonymi, pucułowatymi policzkami przy blasku
księżyca. I w dodatku owe uniesienia miłosne były opisane tak
pięknie i poetycko, że... No, nie ważne. W każdym razie powieści
w listach powstają teraz rzadko, a jeśli już – tak jak ta –
nie spadają w swoim artyzmie do przeciętności. Jednak
ta książka nie jest zwykłym przedstawicielem tego nurtu – Autor
przetworzył nieco schemat tworzenia powieści w listach, ponieważ
czytamy tylko listy Nikodema, bez odpowiedzi jego przyjaciela, choć
wiemy, że takie dostawał.
Myślę, że był to świadomy wybór Autora - dzięki temu możemy
się skupić na najważniejszych częściach fabuły, zresztą forma listu jest jedyną formą wypowiedzi, poza pamiętnikiem, w której
postać może snuć swoją opowieść odpowiednio wolno lub szybko,
wplatając w nią tyle przemyśleń, ile chce. Ponieważ jest bardzo
wątpliwe, że taka poważna postać jak Nikodem pisałby różowy
pamiętniczek, zresztą w tamtych czasach mało kto spisywał własne
wspomnienia,
pisarz bardzo trafnie zdecydował się na formę listu. Trzeba
także zanotować,
że Autor bardzo zgrabnie wszystko uporządkował, porządek jest
wręcz niemiecki, chociaż w takiej formule łatwo utonąć w mniej
lub bardziej niepotrzebnych sprawach i przemyśleniach głównego
bohatera.
Język jest główną zaletą
książki, powodem, dla którego słabszą twórczość Autora
mieszam z błotkiem jeszcze z większym zacięciem niż książki
autorów, po których wiem już, się czego się spodziewać. Dzięki
właśnie stylowi pisarza, po przesłuchaniu tamtego słuchowiska,
wiedziałam, że ta książka już się ode mnie odczepi. Nie ma tu
żadnych górnolotnych metafor, jednak za pomocą kilku precyzyjnych
słów Autor potrafi stworzyć całą gamę uczuć, określić wygląd
czegoś czy dotrzeć do sedna czegoś. Dlatego w książce panuje
pozorny ascetyzm, który może niektórych zniechęcić, a i sprawia,
że lektura książki wymaga zaangażowania większej liczby neuronów
i szarych komórek, niż przy tych łatwych w przekazie. Jednak
zagłębiając się, zauważymy na pewno, że dzięki temu równowaga
między historią a sposobem jej napisania jest idealna – powieść
nie jest przegadana, ale także nie brakuje tu tego czegoś –
ducha, który ożywia historię i nadaje jej odpowiedni charakter.
Potrafi to tylko prawdziwy specjalista albo ten, który czuje
to, co pisze. A to jest trudne – każda książka potrzebuje czegoś
innego, bo każda historia jest inna. W każdym razie cokolwiek by
nie powiedzieć, pisarz przeszedł samego siebie. I, uprzedzam, że w
jego twórczości to się już nie powtórzy, niestety.
To samo się tyczy opisów.
Na początku, słuchając jeszcze owego słuchowiska, myślałam, że
to głos lektora dodaje plastyczności opisom, jednak po przeczytaniu
książki za przeniesienie mnie do Jerozolimy w pierwszych latach
naszej ery winię Autora. Nie potrafię rozgryźć, jak on to zrobił,
ale w krótkim zdaniu potrafi opisać zimno jakiegoś domu, błoto i
wiele innych rzeczy, tak, by i czytelnik, siedzący wygodnie z
książką, poczuł się niemal tak jak bohater – smagany przez
wiatr, na jednej ze starożytnych dróg.
Fabuła
jest niezwykle ciekawa, z kilku powodów. Po pierwsze, wydarzenia
znane z Biblii zostały przestawione w inny sposób – Autor wplata
z nie wiele szczegółów, które Ewangeliści pomijali, sprawiając,
że powieść jest o wiele żywsza niż źródło, z którego czerpał
(co oczywiście nie oznacza, że Biblia
jest zła, tylko po prostu nie jest powieścią, więc nie ma w niej
dużo szczegółów). Zresztą, wybór punktu widzenia też wymaga
przetworzenia realiów, tak samo jak forma listu. W powieści
uświadczymy także zwykłych dialogów, a także Autor pozwoli
wniknąć w psychikę i bohaterów, których znamy z Ewangelii, co
dla mnie było, muszę przyznać, fascynujące. W końcu uznałam, że
ich naprawdę poznałam – jako zwykłych ludzi. Z drugiej strony
fabuła jest bardzo tajemnicza, bo tak naprawdę
dotąd
nie jestem pewna, kim dla Nikodema była Rut i na co umarła, nie
mówiąc o Justusie. Poza tym, że główny bohater nazywa go swoim
niezrównanym przyjacielem,
nie dowiemy się o nim nic. Czy był faryzeuszem? Jakąś rodziną
głównego bohatera? Przyjacielem? Nie
wiemy i chyba, będąc nawet Sherlockiem Holmesem,
nigdy się nie dowiemy. W
każdym razie dzięki temu powieść kryje w sobie urok
niedopowiedzenia, tajemnicy, intryguje i bawi się z nami.
Bohaterowie to postacie z
krwi i kości. Na pierwszy plan wysuwa się, oczywiście, Nikodem.
Bardzo polubiłam tę postać. To, w gruncie rzeczy, zwykły
człowiek, który mimo wszystko poszukuje Prawdy i wierzy, że ją
znajdzie. Potrafi cierpieć, a jednocześnie potrafi głęboko
przeanalizować swój ból, jak wszystko to, co widzi wokół. Jest
bardzo mądry, można powiedzieć, ma ogromną wiedzę na temat Tory,
głęboko wierzy w Jahwe, ale jednocześnie z listu na list postać
Chrystusa budzi w nim coraz większą fascynację. Zresztą, cała
książka to zapis jego poszukiwań, wahań, chociaż bohater, jak na
uczonego przystało, nie stawia pochopnych wniosków i nikogo nie
oskarża. Jego droga do nawrócenia jest pełna bólu, zakrętów,
jak chyba każdego, kto podjął ten trud. Jest to postać bardzo
ludzka, pełna zalet i wad, do której jednak, przynajmniej ja, czuję
wielką sympatię.
Postaci
w tej książce
jest dość dużo, jednak większość z nich jest epizodyczna. Każdy
z nich jest jednak tylko człowiekiem – starannie poskładanym
przez Autora z zalet i wad, sugestywnie
ukazanym i ciekawym. Postać Jezusa pisarz ukazuje jakby z dystansu,
bo Nikodem zawsze tylko go śledzi z jakiejś odległości, przy czym
jest to postać jednocześnie taka, jakiej po tej książce można
by
się spodziewać i taka, która, przynajmniej mnie, zaskoczyła.
Chociaż takich nowości jak w Mistrzu
i Małgorzacie nie
można się spodziewać, oczywiście. Apostołowie to zwykli ludzie,
tacy sami jak biedna kobieta z Betlejem, która opowiada Nikodemowi o
narodzeniu się Jezusa. Nawet wokół Piotra nie unosi się mgiełka
niezwykłości i świętości, jak w Quo
Vadis Sienkiewicza,
wciąż
jedną z moich ulubionych książek (to wszystko wina Petroniusza), a
najbardziej fascynującą postacią jest Judasz, jak zwykle. W każdym
razie pisarz
poradził sobie z tym zadaniem perfekcyjnie, dając mi do łapek
kolejną pozycję, w której bohaterowie, mam takie wrażenie, żyją
własnym życiem nawet wtedy, kiedy
zamknę i odłożę książkę na półkę i których zaczynam
traktować jako prawdziwe, żyjące osoby.
Czy w tej mojej pochwalnej paplaninie jest miejsce na wytykanie błędów? Gdyby tak pomyśleć, żadna z okładek, jakie zaproponowało wydawnictwo, nie zachęca do
przeczytania książki, nawet dla osób, które, tak jak ja, sięgają
książkę już wcześniej zachęcone, to można by to uznać za błąd
warty odnotowania. Ze wszystkich – zresztą niewielu – najlepsza
jest (nie chwalę się) moja, zielona (niebieska?). Ascetyczna, z drobnym
rysunkiem dwóch osób pochylonych nad lampą, która rzuca ciepłe
blaski na ściany, i pogrążonych w rozmowie. Jedna – możemy się
domyślać – to Jezus, a druga to, zapewne, Nikodem. Do czego się
można jeszcze przyczepić? Powtórne skanowanie nie znalazło nic,
zabieramy się więc do podsumowania tej całej gadaniny.
Sama postać Autora jest
bardzo ciekawa. Człowiek ten był katolikiem współpracującym z
władzami PRL. Żeby rozwiązać zagadkę, jak to możliwe, trzeba
sięgnąć po jego biografię, a ponieważ nie mam żadnej, nie
zaspokoję ani mojej, ani, zapewne, waszej ciekawości. W każdym
razie już dawno nauczyłam się oddzielać osobę pisarza od
napisanej książki, bo nie lubię oceniać prawdziwych ludzi i ich
wartości ich postępków. Cieszę się tylko z kolejnej książki –
perełki, która wzbogaci moją biblioteczkę, bo przecież po tak
entuzjastycznej recenzji, która, przyznacie, zdarza się rzadko na
moim blogu, każdy nie ma wątpliwości, że powieść należy do
elity ulubionych. W każdym razie, zanim pomyślicie, że
zdewociałam, nagle wszystko zaczęło mi się podobać lub zabrakło
słabych, lub przeciętnych książek, obiecuję wam skończyć to
lukrowanie. Następna, już pisząca się recenzja, dotyczy pewnego
paranormalu o dziewczynie, chłopakach, Hadesie i takich tam różnych
sprawach. I nie myślcie, ssskarby, że to reklama.
Tytuł: „Listy Nikodema”
Autor: Jan Dobraczyński
Moja ocena: 8,5/10
Ależ ja Ci zazdroszczę takiego strychu. Ja mam pokój składzik w którym odkryłam Trzech Muszkieterów Dumasa i Ronje, ale zamierzam jeszcze je przejrzeć. A na powieść, którą opisujesz możliwe że się skuszę.
OdpowiedzUsuńFaktycznie rzadko można spotkać u ciebie na blogu niezwykle entuzjastyczne recenzje, dlatego śmiem twierdzić, że powyższa książka musi być naprawdę wyjątkowa. Zatem będę miała ją na uwadze, choć nie wiem, czy w mojej pobliskiej bibliotece posiadają akurat ten egzemplarz. Ale jak coś to popytam.
OdpowiedzUsuńPodchodziłam do tej książki dwa razy a za trzecim dopiero przeczytałam.
OdpowiedzUsuńMimo iż jest pisana w formie listów jest po prostu znakomita i czyta się ją świetnie.
Dobraczyński miał znakomity pomysł, by w ten sposób przedstawić historię Jezusa i Nikodema, który był nim zafascynowany. Opowieść Nikodema wciąga czytelnika a język jakim książka jest napisana i doskonała znajomość realiów czasów Chrystusa sprawia, że książka ma dużą wartość.
Polecam "Cień ojca"