poniedziałek, 23 marca 2015

Bolesna droga. Recenzja książki

źródło: allegro.com 
Kiedyś, kiedy moje Niekończące Się Problemy zbytnio mnie przytłoczyły, wlazłam na strych i zaczęłam buszować. Pod stosami kaset Nirvany, The Beatels i Elvisa Presleya, wygrzebałam kasetę, która na okładce zamiast demonstrującego białe zębiska starego gwiazdora miała napis, brzmiący dość banalnie. Było to słuchowisko – na stronie A (ach, te kasety!) było narodzenie Jezusa, a na stronie B – śmierć. Znów jakieś rzeczy mojej ciotki, pomyślałam, zniechęcona odkładając kasetę na bok. Tyle że kiedy już później, kiedy zachwycona oglądałam bezcennego białego kruka – Ogniem i mieczem z znakomitymi obrazkami, wydane po polsku w Londynie w czasach, kiedy na ziemiach polskich komunizm wił sobie gniazdko, przyszła mama. I, kiedy podzieliła już moje zachwyty, wskazała na odłożoną na bok kasetę. To jest dobre , powiedziała i zaczęła się cieszyć, że okryłam to. Mama powiedziała, że słuchowisko owo powstało na kanwie pewnej równie ciekawej co dobrej powieści. Zaintrygowana słowem powieść schowałam kasetę do kieszeni, a kiedy kilka dni później z nudy, a może z braku dobrej muzyki do słuchania, w trakcie zapełniania wordowych stronic Tym Co Piszę, albo kolejnymi recenzjami (ile można słuchać soundtracku do Gry o Tron na zmianę z Lisą Gerrard?) włączyłam ową kasetę. I wiecie co? Wsiąkłam. I nie chodzi tu już o temat.

Wobec tego przeczytanie książki było już tylko sprawą czasu. Kiedy ją dostałam w swoje łapki, od razu zaczęłam czytać, z każdym rozdziałem obiecując sobie, że przerwę chociażby na to, by zrobić sobie herbatę, albo coś przegryźć. Jak może już wiecie, u mnie nie jest to przypadek odosobniony, bo mam tak za każdym razem, kiedy natknę się na dobrą książkę, albo taką, która dla mnie jest dobra. Ale dlaczego ta, kryjąca swoją zawartość za niepozorną, nieciekawą okładką jest dobra?

Nikodem to faryzeusz, a także członek elitarnego Sanhedrynu. Wydaje się, że niczego mu nie brakuje – jest doskonale wykształcony i bogaty ma autorytet pośród społeczności żydowskiej, należy do tych najważniejszych, z którymi muszą się liczyć się nawet Rzymianie – potężny okupant. Jednak jego – najprawdopodobniej – córka umiera na bliżej niezidentyfikowaną chorobę. Powolna śmierć Rut zmusza bohatera do poszukiwań Prawdy, a czas temu sprzyja, bo po ziemi chodzi wtedy Jezus – tajemniczy prorok głoszący nową, dziwną religię, która zupełnie nie podoba się starszyźnie Żydowskiej (i jeszcze śmie nazywać się synem Jahwe!). Nikodem postanawia dotrzeć do owego człowieka, poznać jego nauki, szukając ratunku dla Rut. Swoje wątpliwości, spostrzeżenia i to, co przeżył, opisuje w listach do swojego przyjaciela, nijakiego Justusa. Znajdziemy tam historię o tym, jak bohater postanowił odnaleźć miejsce narodzin Chrystusa, a także relację z ostatnich Jego chwil. Ostatecznie fabuła książki kończy się tak jak Ewangelie – Zmartwychwstaniem.

Nie przepadam za powieścią epistolarną, czyli powieścią w listach, odkąd, na moje nieszczęście, natknęłam się na Cierpienia młodego Wernera, która właśnie była zbiorem listów kilku bohaterów. Już sama wzmianka o tym, że takie powieści były popularne w dobie oświecenia, kiedy w literaturze pięknej istniało coś o nazwie sentymentalizm i polegało na opisywaniu uniesień miłosnych pasterza i pięknej pastereczki z czerwonymi, pucułowatymi policzkami przy blasku księżyca. I w dodatku owe uniesienia miłosne były opisane tak pięknie i poetycko, że... No, nie ważne. W każdym razie powieści w listach powstają teraz rzadko, a jeśli już – tak jak ta – nie spadają w swoim artyzmie do przeciętności. Jednak ta książka nie jest zwykłym przedstawicielem tego nurtu – Autor przetworzył nieco schemat tworzenia powieści w listach, ponieważ czytamy tylko listy Nikodema, bez odpowiedzi jego przyjaciela, choć wiemy, że takie dostawał. Myślę, że był to świadomy wybór Autora - dzięki temu możemy się skupić na najważniejszych częściach fabuły, zresztą forma listu jest jedyną formą wypowiedzi, poza pamiętnikiem, w której postać może snuć swoją opowieść odpowiednio wolno lub szybko, wplatając w nią tyle przemyśleń, ile chce. Ponieważ jest bardzo wątpliwe, że taka poważna postać jak Nikodem pisałby różowy pamiętniczek, zresztą w tamtych czasach mało kto spisywał własne wspomnienia, pisarz bardzo trafnie zdecydował się na formę listu. Trzeba także zanotować, że Autor bardzo zgrabnie wszystko uporządkował, porządek jest wręcz niemiecki, chociaż w takiej formule łatwo utonąć w mniej lub bardziej niepotrzebnych sprawach i przemyśleniach głównego bohatera.

Język jest główną zaletą książki, powodem, dla którego słabszą twórczość Autora mieszam z błotkiem jeszcze z większym zacięciem niż książki autorów, po których wiem już, się czego się spodziewać. Dzięki właśnie stylowi pisarza, po przesłuchaniu tamtego słuchowiska, wiedziałam, że ta książka już się ode mnie odczepi. Nie ma tu żadnych górnolotnych metafor, jednak za pomocą kilku precyzyjnych słów Autor potrafi stworzyć całą gamę uczuć, określić wygląd czegoś czy dotrzeć do sedna czegoś. Dlatego w książce panuje pozorny ascetyzm, który może niektórych zniechęcić, a i sprawia, że lektura książki wymaga zaangażowania większej liczby neuronów i szarych komórek, niż przy tych łatwych w przekazie. Jednak zagłębiając się, zauważymy na pewno, że dzięki temu równowaga między historią a sposobem jej napisania jest idealna – powieść nie jest przegadana, ale także nie brakuje tu tego czegoś – ducha, który ożywia historię i nadaje jej odpowiedni charakter. Potrafi to tylko prawdziwy specjalista albo ten, który czuje to, co pisze. A to jest trudne – każda książka potrzebuje czegoś innego, bo każda historia jest inna. W każdym razie cokolwiek by nie powiedzieć, pisarz przeszedł samego siebie. I, uprzedzam, że w jego twórczości to się już nie powtórzy, niestety.

To samo się tyczy opisów. Na początku, słuchając jeszcze owego słuchowiska, myślałam, że to głos lektora dodaje plastyczności opisom, jednak po przeczytaniu książki za przeniesienie mnie do Jerozolimy w pierwszych latach naszej ery winię Autora. Nie potrafię rozgryźć, jak on to zrobił, ale w krótkim zdaniu potrafi opisać zimno jakiegoś domu, błoto i wiele innych rzeczy, tak, by i czytelnik, siedzący wygodnie z książką, poczuł się niemal tak jak bohater – smagany przez wiatr, na jednej ze starożytnych dróg.

Fabuła jest niezwykle ciekawa, z kilku powodów. Po pierwsze, wydarzenia znane z Biblii zostały przestawione w inny sposób – Autor wplata z nie wiele szczegółów, które Ewangeliści pomijali, sprawiając, że powieść jest o wiele żywsza niż źródło, z którego czerpał (co oczywiście nie oznacza, że Biblia jest zła, tylko po prostu nie jest powieścią, więc nie ma w niej dużo szczegółów). Zresztą, wybór punktu widzenia też wymaga przetworzenia realiów, tak samo jak forma listu. W powieści uświadczymy także zwykłych dialogów, a także Autor pozwoli wniknąć w psychikę i bohaterów, których znamy z Ewangelii, co dla mnie było, muszę przyznać, fascynujące. W końcu uznałam, że ich naprawdę poznałam – jako zwykłych ludzi. Z drugiej strony fabuła jest bardzo tajemnicza, bo tak naprawdę dotąd nie jestem pewna, kim dla Nikodema była Rut i na co umarła, nie mówiąc o Justusie. Poza tym, że główny bohater nazywa go swoim niezrównanym przyjacielem, nie dowiemy się o nim nic. Czy był faryzeuszem? Jakąś rodziną głównego bohatera? Przyjacielem? Nie wiemy i chyba, będąc nawet Sherlockiem Holmesem, nigdy się nie dowiemy. W każdym razie dzięki temu powieść kryje w sobie urok niedopowiedzenia, tajemnicy, intryguje i bawi się z nami.

Bohaterowie to postacie z krwi i kości. Na pierwszy plan wysuwa się, oczywiście, Nikodem. Bardzo polubiłam tę postać. To, w gruncie rzeczy, zwykły człowiek, który mimo wszystko poszukuje Prawdy i wierzy, że ją znajdzie. Potrafi cierpieć, a jednocześnie potrafi głęboko przeanalizować swój ból, jak wszystko to, co widzi wokół. Jest bardzo mądry, można powiedzieć, ma ogromną wiedzę na temat Tory, głęboko wierzy w Jahwe, ale jednocześnie z listu na list postać Chrystusa budzi w nim coraz większą fascynację. Zresztą, cała książka to zapis jego poszukiwań, wahań, chociaż bohater, jak na uczonego przystało, nie stawia pochopnych wniosków i nikogo nie oskarża. Jego droga do nawrócenia jest pełna bólu, zakrętów, jak chyba każdego, kto podjął ten trud. Jest to postać bardzo ludzka, pełna zalet i wad, do której jednak, przynajmniej ja, czuję wielką sympatię.

Postaci w tej książce jest dość dużo, jednak większość z nich jest epizodyczna. Każdy z nich jest jednak tylko człowiekiem – starannie poskładanym przez Autora z zalet i wad, sugestywnie ukazanym i ciekawym. Postać Jezusa pisarz ukazuje jakby z dystansu, bo Nikodem zawsze tylko go śledzi z jakiejś odległości, przy czym jest to postać jednocześnie taka, jakiej po tej książce można by się spodziewać i taka, która, przynajmniej mnie, zaskoczyła. Chociaż takich nowości jak w Mistrzu i Małgorzacie nie można się spodziewać, oczywiście. Apostołowie to zwykli ludzie, tacy sami jak biedna kobieta z Betlejem, która opowiada Nikodemowi o narodzeniu się Jezusa. Nawet wokół Piotra nie unosi się mgiełka niezwykłości i świętości, jak w Quo Vadis Sienkiewicza, wciąż jedną z moich ulubionych książek (to wszystko wina Petroniusza), a najbardziej fascynującą postacią jest Judasz, jak zwykle. W każdym razie pisarz poradził sobie z tym zadaniem perfekcyjnie, dając mi do łapek kolejną pozycję, w której bohaterowie, mam takie wrażenie, żyją własnym życiem nawet wtedy, kiedy zamknę i odłożę książkę na półkę i których zaczynam traktować jako prawdziwe, żyjące osoby.

Czy w tej mojej pochwalnej paplaninie jest miejsce na wytykanie błędów? Gdyby tak pomyśleć, żadna z okładek, jakie zaproponowało wydawnictwo, nie zachęca do przeczytania książki, nawet dla osób, które, tak jak ja, sięgają książkę już wcześniej zachęcone, to można by to uznać za błąd warty odnotowania. Ze wszystkich – zresztą niewielu – najlepsza jest (nie chwalę się) moja, zielona (niebieska?). Ascetyczna, z drobnym rysunkiem dwóch osób pochylonych nad lampą, która rzuca ciepłe blaski na ściany, i pogrążonych w rozmowie. Jedna – możemy się domyślać – to Jezus, a druga to, zapewne, Nikodem. Do czego się można jeszcze przyczepić? Powtórne skanowanie nie znalazło nic, zabieramy się więc do podsumowania tej całej gadaniny.

Sama postać Autora jest bardzo ciekawa. Człowiek ten był katolikiem współpracującym z władzami PRL. Żeby rozwiązać zagadkę, jak to możliwe, trzeba sięgnąć po jego biografię, a ponieważ nie mam żadnej, nie zaspokoję ani mojej, ani, zapewne, waszej ciekawości. W każdym razie już dawno nauczyłam się oddzielać osobę pisarza od napisanej książki, bo nie lubię oceniać prawdziwych ludzi i ich wartości ich postępków. Cieszę się tylko z kolejnej książki – perełki, która wzbogaci moją biblioteczkę, bo przecież po tak entuzjastycznej recenzji, która, przyznacie, zdarza się rzadko na moim blogu, każdy nie ma wątpliwości, że powieść należy do elity ulubionych. W każdym razie, zanim pomyślicie, że zdewociałam, nagle wszystko zaczęło mi się podobać lub zabrakło słabych, lub przeciętnych książek, obiecuję wam skończyć to lukrowanie. Następna, już pisząca się recenzja, dotyczy pewnego paranormalu o dziewczynie, chłopakach, Hadesie i takich tam różnych sprawach. I nie myślcie, ssskarby, że to reklama.

Tytuł: „Listy Nikodema”
Autor: Jan Dobraczyński
Moja ocena: 8,5/10


3 komentarze :

  1. Ależ ja Ci zazdroszczę takiego strychu. Ja mam pokój składzik w którym odkryłam Trzech Muszkieterów Dumasa i Ronje, ale zamierzam jeszcze je przejrzeć. A na powieść, którą opisujesz możliwe że się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie rzadko można spotkać u ciebie na blogu niezwykle entuzjastyczne recenzje, dlatego śmiem twierdzić, że powyższa książka musi być naprawdę wyjątkowa. Zatem będę miała ją na uwadze, choć nie wiem, czy w mojej pobliskiej bibliotece posiadają akurat ten egzemplarz. Ale jak coś to popytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podchodziłam do tej książki dwa razy a za trzecim dopiero przeczytałam.
    Mimo iż jest pisana w formie listów jest po prostu znakomita i czyta się ją świetnie.
    Dobraczyński miał znakomity pomysł, by w ten sposób przedstawić historię Jezusa i Nikodema, który był nim zafascynowany. Opowieść Nikodema wciąga czytelnika a język jakim książka jest napisana i doskonała znajomość realiów czasów Chrystusa sprawia, że książka ma dużą wartość.

    Polecam "Cień ojca"

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!