środa, 11 marca 2015

Jezioro samotności. Recenzja książki

Kiedy byłam mała, uwielbiałam Tajemniczy Ogród, dopóki nie zaczęłam tej książki czytać. Ogród, owszem, był tajemniczy z tą właścicielką, która w nim umarła i tak dalej, ale reszcie zabrakło tajemniczości, a ponieważ nie lubię nieprawdziwych reklam, szybko książka wylądowała w kącie. Mimo to od tamtego dnia każda książka z mrocznym dworkiem zaczęła mnie na początku intrygować, choć miałaby się później okazać wiktoriańskim romansidłem lub, co gorsza, wiktoriańskim paranormalem.

A co, gdyby motyw powoli opuszczanych, wielkich rezydencji skrywających tajemnicę lub pełnym tajemniczych przedmiotów z epoki XIX-wieku przenieść do współczesności? Zastygłe, porcelanowa przedmioty zestawić z telefonami, tabletami i całą tą naszą kochaną cywilizacją? Oczywiście, bo czytelniczkami są dziewczęta, dodać do tego jakąś współczesną gąskę z gimnazjum (nie taką jak wy, bo nie czytającą żadnych książek) i może jakiś, chociaż śladowy, wątek miłosny. Eksperyment dość ciekawy, warty przeczytania, przynajmniej dla mnie.

O to chodzi w recenzowanej przeze mnie książce. Może wielkiej tajemnicy nie ma, bo sprawa tyczy się dość niedawnej przeszłości, a staremu mężczyźnie samotnie mieszkającemu w wielkim domu po prostu i zwyczajnie, zbuntowały się żona i córka, wyjeżdżając ze wsi i już nie wracając, przez co on wciąż na nie czeka, robiąc to, co ludzie robią w książkach, kiedy im się coś takiego przydarzy – zastawiając stół swoją najlepszą porcelaną w oczekiwaniu na ich przyjazd i ciągłym wyglądaniu. 

Do tego domu przyjeżdża Beta z mamą. Matka będzie gotować w kuchni, bo się na tym zna, a jej córka, ponieważ, jak większość ludzi poniżej dwudziestki (łącznie ze mną), nie może wysiedzieć w miejscu, włóczy się po domu, odkrywając różne tajemnice, zadając napotkanym ludziom niewygodne pytania i robiąc dużo różnych rzeczy, głównie po to, by książka była powieścią, a nie opowiadaniem. A także, chyba by odwieść w czasie finał, który, uprzedzam wszystkich, którzy będą mieli ochotę zabrać się za powieść, nie jest dość zaskakujący – wręcz przeciwnie. Ciężko jest nie domyślić się zakończenia, szczerze mówiąc.

Tak jak pisałam wyżej, powieść byłaby lepsza, gdyby była opowiadaniem. Wątki poboczne, bardzo nieliczne, wydają się włożone na siłę i, co za tym idzie, ani ziębią, ani grzeją. A powinny. Wydaje mi się, że czasami lepiej jest, jeśli chce się zabić Autora za jakąś koszmarną, albo koszmarnie opowiedzianą historię (a między tymi dwoma rzeczami jest wielka różnica), niż zagłębiać się w czymś ni to dobrze opowiedzianym, ni to dobrze napisanym. I jeszcze wciśniętym na siłę, co i tak się skończy w połowie. Tak jest z wątkami wszystkich pobocznych postaci, które rozwijają się i nie kończą. Co do głównego wątku, jest dość ciekawie i intrygująco, chociaż bardzo prosto. Historia jest nawet klimatyczna, posiadająca nogi i ręce, mimo swojego sentymentalizmu i zakończenia w stylu amerykańskich filmideł o dziewczynce i koniu ratujących rodzinną farmę, albo o przykładnym ojcu rodziny, w końcu wracającym z wojny do swoich dzieci i żony. Szkoda, że płynność historii psują właśnie te poboczne wątki.

Ewentualnie można by potraktować powieść jako szkic, wtedy jednak Autorka musiałaby mieć pomysł na kilka pobocznych historii, które przyciągnęłyby czytelnika, tyle że chciałby czytać coś grubszego. Tutaj tego pomysłu nie ma i wcale się nie dziwię, bo ciężko tu cokolwiek mądrego wymyślić.

Bohaterów jest mało, ale głównie pojawiają się po to, by zaraz zniknąć, zanim będziemy w stanie ich zidentyfikować i bliżej poznać. Główna bohaterka, Beta, jest natomiast typową nastolatką, ciekawską, ale także psotną i irytującą jak każda inna (przepraszam wszystkich czytających nastolatków i samą siebie), a na dodatek ma dopiero dwanaście lat, czyli jest ode mnie o wiele młodsza i ciężko mi jest z nią utożsamić. Jednak poza tym nie ma żadnych ciekawych cech charakteru, które sprawiłyby, że za kilka lat będę rozróżniać ją od miliona innych, podobnych książkowych stworzeń i miło wspominać spędzony z nią czas. Oczywiście oj... tfu, starszy mężczyzna, jest na tyle tajemniczy, by popychać akcję do przodu i sprawiać, że czytelnik przekręci stronicę, zamiast, w najlepszym razie, odłożyć książkę na półkę i wybrać coś bardziej interesującego. Matka Bety jedna z najważniejszych postaci, jaka pojawia się w powieści, jest, nie szukając porównań daleko, jak morderca z wytrawnego kryminału, najlepszy przyjaciel detektywa. Nic nie mówi na te tematy, nic nie robi podejrzanego, nie ma nawet żadnych powiązań z tym czym powinna mieć, a na końcu każdemu mniej zorientowanemu czytelnikowi objawia całą prawdę. Poza tym w czasie powieści raczej nie zachowuje się jak szanowna osoba w swoim wieku, wręcz przeciwnie. Infantylizm, czasami powaga, czasami skłonności do braku posiadania jakichkolwiek cech charakteru... Kobieta zmienną jest, można powiedzieć, ale jak na taką krótką książkę to jednak za dużo. W końcu zupełnie nie poznajemy jej, wręcz przeciwnie – nie chcemy poznać, bo osoby z chorobą dwubiegunową bywają niebezpieczne.

Styl Autorki jest dobry. Prosty, bezpośredni, płynny, co także chwali się tłumaczowi. Nie ma wielu opisów, raczej przeważają niestety dialogi, ale i tak jest ich wystarczająco, by nadać książce odpowiedniego klimatu. Przecież kiedy pisze się książkę o jakimś starym dworku, w której zamiast opisów dworku pojawiają się rozważania głównej bohaterki na temat jakiegoś faceta, lub, co gorsza, wyznania miłosne, to lepiej nie pisać tego wcale. Przynajmniej ja tak sądzę, jeśli jest to jakimś wyznacznikiem. Ogółem mówiąc, czyta się przyjemnie i szybko, więc lektura książki to tylko kwestia godzin.

Okładka jest ładna, klimatyczna, raczej adekwatna do treści książki. Kolorem przyciąga wzrok, szczególnie kiedy postawi się ją wśród książek o jasnych okładkach. Bardzo podoba mi się ażurowy żyrandol, bardzo elegancki i krój czcionki, a domek już niekoniecznie, bo wygląda jak coś, czym grafik chciał zapełnić pustą przestrzeń. Papier jest dobry, czcionka znośna na moich oczu, chociaż, niestety, dość duża, co świadczy o sztucznym dmuchaniu powieści na dłuższą, niż jest w rzeczywistości.

Nie twierdzę, że lekka powieść, jaką jest ta książka, będzie dla młodszych czytelników, takich w wieku Bety, będzie doskonałym wprowadzaniem w świat bardziej dorosłych lektur niż Dzieci z Bullerbyn i wszystkie części Pippi (które, mówiąc nawiasem, wraz z wiekiem, zaczęły dla mnie nabierać znacznie mroczniejszego wyrazu). Nutka tajemniczości i melancholii, kojarząca się nieco z Tajemniczym Ogrodem sprawiła, że nawet ja z niejaką ciekawością przeczytałam książkę i na pewno się spodoba wielu osobom. No a ja? Cóż, jedna z tych lektur do przeczytania, napisania recenzji i zapomienia. Przecież wokół jest tyle innych książek, nawet podobnych do tej, o których mi ciężko zapomnieć. A na swoją obronę mogę powiedzieć to, że przecież Autorka nie pozwoliła mi długo zostać nad samotnym pałacykiem z równie samotnym jeziorem.

Autor: Linda Newbery
Tytuł: „Jezioro Samotnia”
Moja ocena: 4/10 

5 komentarzy :

  1. Chociaż na początku mnie zachęciłaś, to na końcu stwierdziłam, ze to jednak nie dla mnie :P Nie będę wymieniać wszystkich powodów, dla których po powieść nie sięgnę, ale główną przyczyną jest dwunastoletnia bohaterka. Co do Tajemniczego Ogrodu, nie udało mi się go nigdy przeczytać, chociaż prób miałam chyba z 5 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba zapomniało Ci się o tytule posta :)
    A książka chyba nie dla mnie. Nie mój klimat, chociaż "Tajemniczy ogród" wspominam dobrze. Może nie byłam nim zachwycona, ale pamiętam, ze była to jedna z ciekawszych lektur :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm.... Jakoś przekonana nie jestem i widzę że słusznie. Szkoda, że ta książka to nie opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. W ogóle nie czuję się zachęcona. Książka zdecydowanie nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mówię nie, ale to na pewno lektura na jakiś dalszy czas. Będę o niej pamiętać.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!