Kiedy
byłam mała, uwielbiałam Tajemniczy Ogród,
dopóki nie zaczęłam tej książki czytać. Ogród, owszem, był
tajemniczy z tą właścicielką, która w nim umarła i tak dalej,
ale reszcie zabrakło tajemniczości, a ponieważ nie lubię
nieprawdziwych reklam, szybko książka wylądowała w kącie. Mimo
to od tamtego dnia każda książka z mrocznym dworkiem zaczęła
mnie na początku intrygować, choć miałaby się później okazać
wiktoriańskim romansidłem lub, co gorsza, wiktoriańskim
paranormalem.
A co, gdyby motyw powoli
opuszczanych, wielkich rezydencji skrywających tajemnicę lub pełnym
tajemniczych przedmiotów z epoki XIX-wieku przenieść do
współczesności? Zastygłe, porcelanowa przedmioty zestawić z
telefonami, tabletami i całą tą naszą kochaną cywilizacją?
Oczywiście, bo czytelniczkami są dziewczęta, dodać do tego jakąś
współczesną gąskę z gimnazjum (nie taką jak wy, bo nie
czytającą żadnych książek) i może jakiś, chociaż śladowy,
wątek miłosny. Eksperyment dość ciekawy, warty przeczytania,
przynajmniej dla mnie.
O to chodzi w recenzowanej
przeze mnie książce. Może wielkiej tajemnicy nie ma, bo sprawa
tyczy się dość niedawnej przeszłości, a staremu mężczyźnie
samotnie mieszkającemu w wielkim domu po prostu i zwyczajnie,
zbuntowały się żona i córka, wyjeżdżając ze wsi i już nie
wracając, przez co on wciąż na nie czeka, robiąc to, co ludzie
robią w książkach, kiedy im się coś takiego przydarzy –
zastawiając stół swoją najlepszą porcelaną w oczekiwaniu na ich
przyjazd i ciągłym wyglądaniu.
Do tego domu przyjeżdża
Beta z mamą. Matka będzie gotować w kuchni, bo się na tym zna, a
jej córka, ponieważ, jak większość ludzi poniżej dwudziestki
(łącznie ze mną), nie może wysiedzieć w miejscu, włóczy się
po domu, odkrywając różne tajemnice, zadając napotkanym ludziom
niewygodne pytania i robiąc dużo różnych rzeczy, głównie po to,
by książka była powieścią, a nie opowiadaniem. A także, chyba
by odwieść w czasie finał, który, uprzedzam wszystkich, którzy
będą mieli ochotę zabrać się za powieść, nie jest dość
zaskakujący – wręcz przeciwnie. Ciężko jest nie domyślić się
zakończenia, szczerze mówiąc.
Tak
jak pisałam wyżej, powieść byłaby lepsza, gdyby była
opowiadaniem. Wątki poboczne, bardzo nieliczne, wydają
się
włożone na siłę i, co za tym idzie, ani ziębią, ani grzeją. A
powinny. Wydaje mi się, że czasami lepiej jest, jeśli chce się
zabić Autora za jakąś koszmarną, albo koszmarnie opowiedzianą
historię (a między tymi dwoma rzeczami jest wielka różnica), niż
zagłębiać się w czymś ni to dobrze opowiedzianym, ni to dobrze
napisanym. I jeszcze wciśniętym na siłę, co i tak się skończy w
połowie. Tak jest z wątkami wszystkich pobocznych postaci, które
rozwijają się i nie kończą. Co do głównego wątku, jest dość
ciekawie i intrygująco, chociaż bardzo prosto. Historia jest nawet
klimatyczna, posiadająca nogi i ręce, mimo swojego sentymentalizmu
i zakończenia w stylu amerykańskich filmideł o dziewczynce i koniu
ratujących rodzinną farmę, albo o przykładnym ojcu rodziny, w
końcu wracającym z wojny do swoich dzieci i żony. Szkoda, że
płynność historii psują właśnie te poboczne wątki.
Ewentualnie można by
potraktować powieść jako szkic, wtedy jednak Autorka musiałaby
mieć pomysł na kilka pobocznych historii, które przyciągnęłyby
czytelnika, tyle że chciałby czytać coś grubszego. Tutaj tego
pomysłu nie ma i wcale się nie dziwię, bo ciężko tu cokolwiek
mądrego wymyślić.
Bohaterów
jest mało, ale głównie pojawiają się po to, by zaraz zniknąć,
zanim będziemy w stanie ich zidentyfikować i bliżej poznać.
Główna bohaterka, Beta, jest natomiast typową nastolatką,
ciekawską, ale także psotną i irytującą jak każda inna
(przepraszam wszystkich czytających nastolatków i samą siebie), a
na dodatek ma dopiero dwanaście lat, czyli jest ode mnie o wiele
młodsza i ciężko mi jest z nią utożsamić. Jednak poza tym nie
ma żadnych ciekawych cech charakteru, które sprawiłyby, że za
kilka lat będę rozróżniać ją od miliona innych, podobnych
książkowych stworzeń i miło wspominać spędzony z nią czas.
Oczywiście oj... tfu, starszy mężczyzna, jest na tyle tajemniczy,
by popychać akcję do przodu i sprawiać, że czytelnik przekręci
stronicę, zamiast, w najlepszym razie, odłożyć książkę na
półkę i wybrać coś bardziej interesującego. Matka Bety
jedna
z najważniejszych postaci, jaka pojawia się w powieści, jest, nie
szukając porównań daleko, jak morderca z wytrawnego kryminału,
najlepszy przyjaciel detektywa. Nic nie mówi na te tematy, nic nie
robi podejrzanego, nie ma nawet żadnych powiązań z tym czym
powinna mieć, a na końcu każdemu mniej zorientowanemu czytelnikowi
objawia całą prawdę. Poza tym w czasie powieści raczej nie
zachowuje się jak szanowna osoba w swoim wieku, wręcz przeciwnie.
Infantylizm, czasami powaga, czasami skłonności do braku posiadania
jakichkolwiek cech charakteru... Kobieta
zmienną jest,
można powiedzieć, ale jak na taką krótką książkę to jednak za
dużo. W końcu zupełnie nie poznajemy jej, wręcz przeciwnie –
nie chcemy poznać, bo osoby z chorobą dwubiegunową bywają
niebezpieczne.
Styl Autorki jest dobry.
Prosty, bezpośredni, płynny, co także chwali się tłumaczowi. Nie
ma wielu opisów, raczej przeważają niestety dialogi, ale i tak
jest ich wystarczająco, by nadać książce odpowiedniego klimatu.
Przecież kiedy pisze się książkę o jakimś starym dworku, w
której zamiast opisów dworku pojawiają się rozważania głównej
bohaterki na temat jakiegoś faceta, lub, co gorsza, wyznania
miłosne, to lepiej nie pisać tego wcale. Przynajmniej ja tak sądzę,
jeśli jest to jakimś wyznacznikiem. Ogółem mówiąc, czyta się
przyjemnie i szybko, więc lektura książki to tylko kwestia godzin.
Okładka jest ładna,
klimatyczna, raczej adekwatna do treści książki. Kolorem przyciąga
wzrok, szczególnie kiedy postawi się ją wśród książek o
jasnych okładkach. Bardzo podoba mi się ażurowy żyrandol, bardzo
elegancki i krój czcionki, a domek już niekoniecznie, bo wygląda
jak coś, czym grafik chciał zapełnić pustą przestrzeń. Papier
jest dobry, czcionka znośna na moich oczu, chociaż, niestety, dość
duża, co świadczy o sztucznym dmuchaniu powieści na dłuższą,
niż jest w rzeczywistości.
Nie twierdzę, że lekka
powieść, jaką jest ta książka, będzie dla młodszych
czytelników, takich w wieku Bety, będzie doskonałym wprowadzaniem
w świat bardziej dorosłych lektur niż Dzieci z Bullerbyn i
wszystkie części Pippi (które, mówiąc nawiasem, wraz z
wiekiem, zaczęły dla mnie nabierać znacznie mroczniejszego
wyrazu). Nutka tajemniczości i melancholii, kojarząca się nieco z
Tajemniczym Ogrodem sprawiła, że nawet ja z niejaką
ciekawością przeczytałam książkę i na pewno się spodoba wielu
osobom. No a ja? Cóż, jedna z tych lektur do przeczytania,
napisania recenzji i zapomienia. Przecież wokół jest tyle innych
książek, nawet podobnych do tej, o których mi ciężko zapomnieć.
A na swoją obronę mogę powiedzieć to, że przecież Autorka nie
pozwoliła mi długo zostać nad samotnym pałacykiem z równie
samotnym jeziorem.
Autor:
Linda Newbery
Tytuł:
„Jezioro Samotnia”
Moja
ocena: 4/10
Chociaż na początku mnie zachęciłaś, to na końcu stwierdziłam, ze to jednak nie dla mnie :P Nie będę wymieniać wszystkich powodów, dla których po powieść nie sięgnę, ale główną przyczyną jest dwunastoletnia bohaterka. Co do Tajemniczego Ogrodu, nie udało mi się go nigdy przeczytać, chociaż prób miałam chyba z 5 ;)
OdpowiedzUsuńChyba zapomniało Ci się o tytule posta :)
OdpowiedzUsuńA książka chyba nie dla mnie. Nie mój klimat, chociaż "Tajemniczy ogród" wspominam dobrze. Może nie byłam nim zachwycona, ale pamiętam, ze była to jedna z ciekawszych lektur :)
Hm.... Jakoś przekonana nie jestem i widzę że słusznie. Szkoda, że ta książka to nie opowiadanie.
OdpowiedzUsuńW ogóle nie czuję się zachęcona. Książka zdecydowanie nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńNie mówię nie, ale to na pewno lektura na jakiś dalszy czas. Będę o niej pamiętać.
OdpowiedzUsuń