Wampiry
są diabelnie popularne tak jak gwiazdeczki Disneya, którzy ich
grają. W każdej książce dla nastolatków, której Autorzy mają
nieco więcej ilorazu inteligencji od Bridget Jones, umieszczają
jakiegoś wampira, od którego śmierdzi przystojnością na
osiemdziesiąt dziewięć kilometrów, żeby tylko głupie nastolatki
zachrypły z pisku, gdy ten odsłoni swoje kły, umazane krwią
zwierząt i seksownie zalśni w powietrzu.
Biedy
Dracula! Płaczę nad jego nędznym losem. Przewraca się w trumnie
gdzieś w swoim mrocznym zamczysku i próbuje wyrwać kołek, żeby
wstać i postraszyć w nocy jedną z wielu tych pań, która w
przerwach pomiędzy pisaniem kolejnych rozdziałów osiemdziesiątego
ósmego tomu przygód owego wampira przelicza zarobioną, jeszcze
ciepłą kasę. Już, po przeczytaniu kilku podobnych do wiekopomnego
i przerażająco pięknego „Zmierzchu” Stephenie Meyer, nie
miałam nadziei, że znajdę jakąś dobrą, straszną książkę o
wampirach. Jakąś świetną książkę o wampirach. Powieść, na
którą się skusiłam, sygnowana nazwiskiem Króla Horroru,
zapowiadała się trochę lepiej i w moim sercu zapaliła się
iskierka nadziei: może będę się chociaż trochę bać?
Młody
pisarz Ben, mający na sumieniu kilka literackich gniotów, wraca do
miasteczka swojej młodości, Jerusalem, w skrócie Salem. Chce
nabrać dystansu po śmierci ukochanej żony spowodowanej zbyt szybką
jazdą motocyklem, a także stawić czoła demonom z przeszłości.
Kiedy był małym chłopcem, wszedł do domu, którego właściciel
powiesił się, wcześniej zabijając żonę i w jednym z pokojów
spotkał właśnie tego faceta, uśmiechającego się do niego ze
stryczka. Po jakimś czasie dom zostaje kupiony przez tajemniczą
osobę, a właściwie dwie osobistości. Kilka dni później ginie
dwóch chłopców, a drugi z nich zostaje znaleziony w ciężkim
stanie: choruje na coś w rodzaju ciężkiej, tajemniczej białaczki,
a późnej umiera. Jednak to nie koniec – podobne objawy ma coraz
więcej osób, a pewnemu małemu – no wcale nie aż tak małemu –
chłopcu za oknem przedstawia się postać kolegi, który pierwszy na
to umarł. Ale czy na pewno umarł? I czy na pewno są to złudzenia?
A może to wampiry, o czym przekonuje się Ben, Susan (młoda
dziewczyna, w której jest zakochany), sympatyczny nauczyciel Matt,
rudy lekarz Jimmy i mały specjalista od potworów, Mark. Razem
stawią czoła potworom, jednak z nich przeżyje tylko Ben i, dzięki
oczytaniu, Mark. Susan, jako jedyna stanie się wampirem, a Ben (tak,
to jedna z moich ukochanych stron powieści) będzie musiał przebić
ją kołkiem...
Szczerze
mówiąc, nie było potwornie strasznie, wręcz przeciwnie. Co jest
bardzo dziwne, bo teoretycznie boję się wszystkiego, o ciemności
już nie mówiąc. Jednak przy opisach strachu bohaterów czułam to
samo, co świadczy o tym, że Autor faktycznie jest dobrym pisarzem.
A nawet bardzo dobrym. Ale o tym już niżej.
Chyba
największym plusem tej książki jest to, że w ogóle mnie nie
nudziła, chociaż do najchudszych nie należy, a akcja pełznie dość
wolno do przodu, przedstawiając na początku zwykłe sprawy zwykłych
ludzi, pozornie niezwiązane ze sobą. Wydawałaby się, że książka
jest nudna i dziwna, bo przecież dużo czasu minie, zanim wszystkie
wątki połączą się w jedną, zaskakującą układankę. Wręcz
przeciwnie. Człowiek z zaciekawieniem przewraca kolejne strony i
zagłębia się w opowieści, która – nie oszukujmy się – w
pewnym stopniu jest bardzo przewidywalna (wiemy, że to będą
wampiry). W każdym razie styl pisania Autora jest lekki,
niewymuszony i czasami niezwykle obrazowy. Bardzo mi się spodobało
to, że ten dorosły facet potrafi pisać zarówno z perspektywy
dziecka, młodego naiwnego pisarza, jak i starszego nauczyciela. W
dodatku zawsze potrafi zachować dystans do opisywanych wydarzeń,
ocenić je z przymrużeniem oka i opisać rzeczywistość tak, że
wydaje się bardzo prawdopodobna i realistyczna. Mało pisarzów i
pisarzyn już to umie.
Styl
Autor ma lekki, ciekawy i płynny. Pisze dość obrazowo,
klimatycznie, a opisy, których, jak w każdym porządnym horrorze,
jest sporo, wciągają i wydają się naprawdę realistyczne i,
chociaż nie straszne, to przynajmniej ponure i mroczne. I to nie tak
plastikowo mroczne, jak, na przykład Monster High
czy te wszystkie horrory dla nastolatek, ale naprawdę mroczne.
Różnicuje wypowiedzi bohaterów, daje im rozmaite, nigdy nie
czarno-białe charaktery, a wszystko owija w płaszczyk ironii.
Dlatego czyta się szybko, chętnie i bez żadnych większych
zgrzytów, a liczba stron do przeczytania znika z przerażającą
szybkością.
Podoba
mi się to, w jaki sposób Autor odnosi się do wątku walki Dobra ze
Złem, który również został wpleciony w fabułę książki. Otóż
Dobro ma szansę wygrać tylko wtedy, gdy w nie wierzymy. Kiedy
zaczynamy się bać Zła, a i tracić wiarę w istnienie Dobra, Dobro
nie wygra, ponieważ nie jest Dobrem bez naszej wiary w nie.
Najbardziej dobitnie pokazuje to fragment ze świecącym jasnym
światłem krzyżem, który, co ciekawe, świecił tylko wtedy, kiedy
ksiądz wierzył w to, co robi. Mark i Ben nie poddają się do końca
i dlatego mają szansę wygrać z wampirami. Niezwykle krzepiące i
głębokie przesłanie pisarza, w książce, która na pozór powinna
być bezmyślnym, nudnym horrorem.
Postacie...
Nie są to jacyś pogromcy wampirów, tylko młody, żółtodziobowaty
pisarczyk i młodociany fan horrorów i fantastyki, mistrz w
oszukiwaniu rodziców. Obie postacie są dobrze zarysowane i ciekawe,
jednak reszta jest jakby rozmyta i niezbyt ciekawa. W sumie są to po
prostu najzwyklejsi ludzie, jednak brak im tego „czegoś” by na
dłuższy czas zapadli w pamięć. Z drugiej strony jednak,
przyznaję, że nie jest to powieść, w której jest czas na większe
rozważania nad psychologią postaci, to przecież nie powieść
obyczajowa, psychologiczna czy jakakolwiek inna, w której można
było zamieszczać dłuższe dywagacje na uniwersalne tematy, bo to –
już – klasyk horroru.
W
sumie w ogóle się nie bałam, bo nawet nie było straszne (o tym
już pisałam, co świadczy o beznadziejnym bałaganie w tej
recenzji). Chyba tylko w tym momencie, kiedy dwoje chłopców idzie
przez ciemny las i opowiada sobie straszne historie, a za nimi,
trzeszczą gałązki... Stary patent, ale wciąż straszy. I jeszcze
inną, równie straszną rzeczą była scena z krzyżem. Wampir
przybierał kształt potwora, którego ksiądz wymyślił i panicznie
bał się, kiedy był mały. Miał miękkie, kobiece usta, eleganckie
ubranie, śmiertelnie białą twarz.. Brr. Mnie też, kiedy byłam
mała, prześladowało coś podobnego, dlatego tak strasznie się
przeraziłam. Nie mogłam przez to spać całą noc. Jednak gdzieś
głęboko została mi fascynacja tą postacią, bo, muszę się przed
wami przyznać, też miałam coś podobnego w dzieciństwie.
Okładka.
Obrzydlistwo utrzymane w odcieniach zieleni i bieli. Jakiś kształt
wyglądający nieco jak krzyż, a w środku dwoje oczu, fragment
białej, zdeformowanej skóry. Hm. Wampir? Raczej tak nie wygląda.
Kompletnie bez pomysłu, dość efekciarsko, a przecież to jest
książka, do której można by zaprojektować mnóstwo ciekawych
okładek! I to takie dobre wydawnictwo.. Ja was ludzie proszę. Taka
okładka odstraszy bardziej fanów Autora i horrorów, niż takich,
którzy (tak jak moja mama) boją się takich powieści i nie chcą
mieć nic z nimi wspólnego.
Książka
rozczarowała mnie tylko tym, że nie była straszna. Myślałam, że
będę trzęsła się ze strachu, nie mogła spać, ale ... nic
takiego nie nastąpiło. Chociaż po plecach łaziły mi zimne
dreszcze (szczególnie na początku), nic innego się nie działo.
Szkoda. Może po prostu za dużo po nich oczekuję? Być może. W
każdym razie polecam tym, którzy narzekają na upały i rozgrzaną,
zatłoczoną plażę. Efekt murowany.
Tytuł:
„Miasteczko Salem”
Autor:
Stephen King
Moja
ocena: 6,5/10
Jak sobie pomyślę, jak wiele książek Kinga mam przed sobą...
OdpowiedzUsuńAż się całą raduję!!! :D
Oj już od bardzo, bardzo dawna chcę przeczytać tę książkę Kinga. Trochę ostudziłaś mój zapał, bo myślałam, że jednak będę mogła się jej trochę przestraszyć, ale i tak zaryzykuję ;) Może mój poziom strachu jest niższy niż Twój ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś próbowałam zacząć czytać książkę w formie ebooka, ale jakoś opornie mi to szło i nie mogłam się wczytać. Może jeszcze kiedyś spróbuje. I zapewnie bałabym się, boboje się wszystkich, choć trochę straszniejszych powieści. A pierwszy akapit- cudowny!
OdpowiedzUsuńTeraz rzadko co można znaleźć, by się wystraszyć. Mnie ostatnio dotknął fragment z książki "Czarownica" gdzie zostało opisane jak wyglądała po torturach zakonnica podejrzewana o czary. Za bardzo do siebie to wzięłam, heh. Przeczytałam twoją recenzję tej książki i zachęciłaś mnie do jej przeczytania, bo wydaje się w miarę interesująca. Na pewno po nią sięgnę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwww.POUR-THE-MUSIC.blog.pl
www.Rebelle-K.blog.pl
"Miasteczko Salem" to jedna z niewielu książek Kinga, które do tej pory miałam okazję czytać (mam zamiar nadrobić zaległości). Podobała mi się, zwłaszcza że wampiry nie błyszczały w świetle, nie były przyjazne, tylko naprawdę groźne.
OdpowiedzUsuńWedług mnie każdy King jest fenomenem i każdego warto przeczytać :) Ale tyle tych pozycji przede mną, że aż strach pomyśleć :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą książkę, mam do niej wielki sentyment! ;)
OdpowiedzUsuń