Nie
ma sprawiedliwości. Nawet sąd, pysznie przesiadujący pod znakami
bogini Temidy, tej z zasłoniętymi oczami, mieczem i wagą, wydający
wyroki z wysokości autorytetu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, nie
jest sprawiedliwy. Nie mówiąc już o poślednich prokuratorach,
posępnie ziewających za biurkiem, policjantach i agentach FBI, CIA,
Mossadu i czego tam jeszcze. Żeby była sprawiedliwość, trzeba
znać serce człowieka, jego wszystkie motywacje i myśli. My czymś
takim nie dysponujemy i raczej nie ma szans, aby się tak stało.
Chociaż niektórzy sprawiedliwości pragną, szukają i potrzebują.
Próbują ją nawet wymierzać, w różny sposób. Są ludzie, którzy
sądzą, że morderców trzeba potraktować krzesłem elektrycznym,
lub, ewentualnie, zamknąć w izolowanych więzieniach. I dobrze.
Istnieją również ludzie, którzy uważają, że innych morderców
trzeba zabijać, a innych, podobnych, ostrzegać. Ludzie ci zabijają
nielegalnie innych ludzi, sami stając się mordercami innych
morderców, ale robiąc to w całkiem szlachetnej sprawie. I kto
teraz ma rację? Każdy, kto ma jakieś tam sumienie i, tak zwane,
poczucie sprawiedliwości, poplącze się. A ponieważ winny, w
sumie, okazuje się dość niewinny, trzeba poszukać innego
winowajcy, bo człowiek tak ma. Więc na kogo obraca się nasz wzrok?
Na świat, na to, że jest tak to wszystko głupio urządzone, że
wszyscy, zupełnie wszyscy są ludźmi, nikt nie jest do końca
szlachetny. A ponieważ złoszczenie się na świat można porównać
do walki z wiatrakami, pozostaje nam tylko gniew, czysty gniew. Gniew
na wszystko. Gniew, który w pewnym momencie stawia człowieka pod
ścianą, zmusza do wyborów ostatecznych, patrząc powierzchownie,
moralnie niezbyt dobrych, mówiąc oględnie. Gniew, który pokazuje,
że różnice między mordercą a ścigającym są kruche i płynne.
Niebezpiecznie trudne do rozdzielenia.
Teodor
Szacki jest postacią, która na pierwszy rzut oka wydaje się
nieciekawa. Monochromatyczny, zdaje się, przedwcześnie posiwiały,
kolejny nudny prokurator patrzący, podczas wizyty w szkole, surowo
na licealistów, jak ważniak, który zapomniał o swojej młodości,
gnijąc za biurkiem. No i z nieciekawym życiem – zbuntowaną
córką, szesnastoletnią Heleną, marudzącą, niemal przez cały
czas obrażoną partnerką i wredną byłą żoną. Ze wszystkimi
trzema kobietami nie może sobie dać rady, ucieka więc do swojego
biura, gdzie czeka na niego równie nudny asesor, gadający wciąż,
że coś było logicznym wyborem, jak jakiś sztywny nudziarz od
matematyki, który kiedyś dawno w podstawówce był na półrocznym
zastępstwie. Praca też nieciekawa – oprócz dzieciaków,
irytującej szefowej są jeszcze wynurzenia kobiet, które ze swoimi
domowymi problemami przychodzą do niego, jąkają się i same nie
wiedzą, czego chcą. A to wszystko w mieście, porządnej polskiej
mieścinie, w której, jeśli coś nie jest zbudowane z czerwonej,
pruskiej cegły, jest budowlą z PRL-u, socrealistycznym koszmarkiem
(a jeśli nie jest jednym i drugim, oznacza to, że jest obwieszoną
reklamami galerą handlową, albo Biedronką/Lidlem/ lub innym
supermarketem w wesołych, kiczowatych barwach). Już nie mówiąc o
typowej, zimowej, polskiej pogodzie XXI – wieku: mżawce,
deszczyku, mokrym śniegu czy czymś podobnym, co jeszcze bardziej
oszpeca krajobraz. Pewnego razu, jako prokurator, musi uczestniczyć
w rutynowym wydostaniu szkieletu jakiegoś Niemca, spoczywającego w
pokoju wiecznym od II Wojny Światowej, a przynajmniej tak sądzą
wszyscy po wstępnym obejrzeniu kości. Jednak podczas procedur
okazuje się, że szkielet kryje historię straszliwszą, niż
ktokolwiek mógłby przypuszczać, a Szacki angażuje się w
śledztwo, powoli okrywając prawdę. Prawdę okrutną i niszczącą,
która ostatecznie zmusi prokuratora do wyborów ostatecznych. Cóż
z tego, jeśli każdy wybór prowadzi do tego samego losu, na który
Szacki, jako człowiek, jest skazany? Cokolwiek zrobi, tak jak w
antycznej greckiej tragedii, prowadzi do potwierdzenia prawdy o
skomplikowanym, tragicznym ludzkim Losie.
Autor
pokazuje, że literatura kryminalna to coś więcej niż tylko
zabójstwa jakiegoś psychopaty i seksowna agentka FBI czy straszy,
uzależniony od alkoholu policjant na tropie. W miarę rozwoju
powieści pisarz stawia coraz więcej niewygodnych pytań, na które daje odpowiedzi budzące jeszcze więcej wątpliwości, ukazując
problem z wielu stron, a tym samym zmazując granicę między
ofiarami a katami. Temat przemocy domowej, tak strasznie wyświechtany
przez powieści o zbrodniach, nabiera tu wymiaru głębszego,
niejednoznacznego, wspartego mocno o analizę ludzkiej psychiki. Robi
to z filozoficznym zacięciem, nie przemilczając niczego, wręcz
eksponując słabości swoich bohaterów. To jest chyba największą
zaletą powieści, nawet większą, niż nieprzewidywalna fabuła. Bo
tu chodzi o coś więcej niż zaspokojenie niskich potrzeb człowieka,
tych, które lubią oglądać czyjeś nieszczęście, czyjąś
okrutną śmierć. Wręcz przeciwnie – powiedziałabym, że pisarz
igra sobie z naszym poczuciem sprawiedliwości, chęcią wymierzenia
kary dla przestępcy, satysfakcji, kiedy morderca zostanie ujęty i
wsadzony za kratki, stawiając pytanie, na które zapewne każdy boi
się odpowiedzieć. Łamie z niezwykłą brawurą i w doskonałym
stylu nasze stereotypy, kto jest katem, a kto ofiarą, a może winę
ponoszą wszyscy? Może ty jesteś winny za to, że nie reagujesz,
kiedy sąsiad bije swoje dziecko, kiedy ktoś w szkole stara się
ukryć siniaki? Nie zadaje tych pytań wprost, nawet nic nie
sugeruje, ale każdy może to instynktownie wyczuć.
Autor
zastanawia się też nad pojęciem sprawiedliwość ,
głębiej niż wszyscy pisarze, których powieści czytałam
przedtem, pokazując istotę prozy kryminalnej, zadając podstawowe
dla tego gatunku pytania. I, swoim zwyczajem, nie daje odpowiedzi,
pokazując mnóstwo wątpliwości, interpretacji. Kto w tym wypadku
był naprawdę sprawiedliwy? Stróż prawa? Morderca? Ofiara? Kat? A
może nikt – jesteśmy uwikłani w Los, tajemnicze fatum,
determinuje nasze życie, a
także nasze zwykłe, ludzkie emocje, rzeczy, które tworzą nasz
mały świat. Pytanie godne filozofa, ja nim nie jestem, ale za to
powieści, które prowokują do pytań albo spojrzenia na problem
inaczej, uwielbiam. I nie tylko dlatego, że to jest wyznacznikiem
dobrej książki, ale także dlatego, że dzięki temu mogę spojrzeć
na świat inaczej, a każde takie spojrzenie sprawia, że staję się
kimś więcej. Że staję się mądrzejsza...? No dobrze, może to
ostatnie nie, bo jestem blondynką, a więc wiecie.
Z
tym wszystkim, co napisałam powyżej, wiąże się też fabuła.
Nieprzewidywalne zwroty akcji, złośliwe udowadnianie przez pisarza,
że choć myśleliśmy, że wiemy wszystko, tak naprawdę nie wiemy
nic i wszystkie nasze przypuszczenia okazały się bez sensu; ma
umiejętność tworzenia ze szczątków schematycznych kryminalnych
czytadeł czegoś nowego, zaskakującego, świeżego. W powieści nie
ma nikogo, kto mógłby być wytypowany przez nas jako morderca, a
przynajmniej jest to bardzo trudne i, ostatecznie, bardzo
zaskakujące. Jest, co prawda szalony psycholog od profilów
przestępców, jest ponury, nieco dziwny prokurator, porwanie przez
mordercę i kilka innych, doskonale znanych wątków, jednak
rozwięcie tych pomysłów wzbudziłoby na pewno podziw i zazdrość
innych autorów powieści kryminalnych, ogrzewających się w ciepłym
ogniu schematów i kalek, a
czytelników zmusza do przerzucania rytmicznie kolejnych stron
powieści i kręcenia ze zdziwieniem głową, przynajmniej ja tak się
zachowywałam, bez żalu patrząc na inne obowiązki, o których
zapomniałam.
Pisarz jednak nie przesadza z szybką akcją, akcenty rozłożone są
równomiernie, przychodzi czas na wyciszenie, zadumę,
sceny domowe, kiedy pisarz ukazuje trudne kontakty Szackiego z
rodziną, a najbardziej widowiskowe zwroty akcji są gruntownie
przygotowane, dzięki czemu nie ma miejsca na gwałtowność,
poczucie chaosu i niedopowiedzenia. Każdy
wątek jest dostatecznie
rozwinięty,
dzięki czemu dostajemy dobry pogląd na sytuację, nie wdając się
w niepotrzebne
szczegóły. Zdarzają się
także elementy humorystyczne, dzięki czemu
przepastny mrok powieści
zostaje nieco rozjaśniony, a ciężar pomniejszony.
Dzięki temu fabuła ma swój rytm, tworzy jakąś uporządkowaną,
bardzo przemyślaną i starannie
zmontowaną harmonijną całość, dzięki czemu czyta się sprawnie
i lekko, nawet wtedy, kiedy fabuła staje się mroczna, aż nie do
wytrzymania.
Pomysł
nie należy do nowych – wręcz przeciwnie. Temat przemocy w domu,
jako że często obfitujący, nawet po latach, o ofiary śmiertelne,
jest jednym z tych, które pisarze piszący kryminały wręcz
uwielbiają. Jest też na czasie, bo wciąż stanowi tak naprawdę
poważny problem społeczny. Oczywiście, nie mówiąc o skrajnych
wypadkach, bo o tych słyszy się w telewizyjnych "Wiadomościach",
w każdym mieście są ludzie, którzy piją, a potem wyzywają i
biją swoją rodzinę i nikt
opócz sąsiadów – albo nawet oni – nie wiedzą, a ofiary często
się same do tego nie przyznają, bo przecież to wstyd.
To, co sprawia, że książka staje się oryginalna, to nowe,
pełniejsze i bardzo głębokie spojrzenie na problem – już nie
takie schematyczne, tylko bardzo ludzkie, bardzo wiarygodne i
bardziej ponure i niepokojące niż niektóre najkoszmarniejsze inne
kryminały, w których pijący ojciec jest jednoznaczną,
psychopatyczną bestią. Pisarz, snując swoją historię, nadając
jej głębszego sensu, udowodniania,
że żywsze spojrzenie na dany temat sprawia, że książka – tak
naprawdę podobna do innych – staje się dobrą, bardzo oryginalną
powieścią, którą czyta się z rosnącą ciekawością, nawet
jeśli zagadnienie zna się na wylot.
Bohaterów
nie jest wielu, a niektórych, niestety, nie mogę wam zaprezentować,
bo wygadałabym wiele z akcji tej powieści, a może, niechcący,
wyjawiłabym zagadkę, którą
musicie przecież rozwiązać sami, podczas czytania tej powieści. W
każdym razie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że spora
większość z nich to postacie bardzo ciekawe, przypominające te,
które znamy na co dzień, pełnokrwiste. Teodor
Szacki – główny bohater jest postacią, która nudnego,
przeciętnego urzędnika przypomina tylko z wierzchu – wewnątrz
dzieje się wiele. Zaplątany w trudny związek z partnerką, Żeńką,
osobą energiczną i szybką, niezbyt zadowoloną z wszystkiego, co
robi Teodor, ale także bezsilny wobec coraz bardziej komplikujących
się stosunków z Heleną, jego nastoletnią córką, wciąż ze
wspomnieniami
byłej żony, matki Heleny. To prawda, że gdzieś w głębi, pod
białą koszulą i czarnym garniturem,
tli się gniew, gniew na nijaki, bezbarwny świat, na żyjących w
nim ludzi, na samego siebie, że nie może być jeszcze lepszym
człowiekiem i wreszcie na to, że od tego wszystkiego nie ma
ucieczki. Zwykle skrywa jednak to uczucie pod służbistością,
nijakością i kwaśnym uśmieszkiem wrednego, przeciętnego
urzędnika polskiego wymiaru sprawiedliwości, w rzeczywistości
bezdusznej maszyny. Szacki to postać psychicznie skomplikowana,
szlachetna i nieszlachetna zarazem, pełna zalet i wad, dążąca do
upragnionych ideałów, które, jak na końcu się okazuje, są
nieosiągalne. Budzi też niejednoznaczne uczucia – sympatię,
pogardę, rozczarowanie, zrozumienie, współczucie. Rozpoznajemy w
nim siebie, bo dylematy, które przeżywa, są znane wszystkim nam, wszyscy – mniej lub bardziej – je mamy. Autor starannie i
wiarygodnie oddaje uczucia
bohatera, uwadniając, że jego postać jest gruntownie przemyślana,
ciekawa i ale także zaczyna żyć własnym życiem, wymykając się
pisarzowi spod kontroli. Dzięki
dobremu warsztatowi pisarskiemu Autor
charakteryzuje
swojego bohatera przez akcję, jakby od niechcenia pokazując jego
cechy – te mniej lub bardziej istotne dla fabuły powieści.
Z
bohaterów drugoplanowych Helena, córka Szackiego, błyszczy
najjaśniej. To portret zwykłej nastolatki, opętanej dietami,
wyglądem i spotkaniami z koleżankami, jednak nie takiej, która
zamiast mózgu ma różowy plusz (przepraszam,
jeśli kogoś uraziłam). W
głębi samotna, szukająca kontaktu z ojcem, jednak niemogąca
go zrozumieć, nie tylko dlatego, że mówi innym językiem niż
ojciec, ale także dlatego, że oboje tak naprawdę uciekają od
siebie, chroniąc własne światy. Jak każda nastolatka, Helena pod
pewnością siebie ukrywa zagubienie sytuacją, w jakiej się
znalazła, brakiem matki i obecnością obcej kobiety w domu.
Dziewczyna zrozumie to wszystko
dopiero później, kiedy okoliczności
zmuszą ją do podsumowania swojego życia. Z drugiej strony, Helena
to młoda, bardzo inteligentna kobieta, niezależna i przebojowa,
umiejąca
sobie jakoś tam poradzić w każdych okolicznościach. Jednak i tak
nie można dużo o niej napisać – zgodnie z prawidłami
powieściowymi i przymusem zachowania zamierzonej
harmonii, dziewczynę poznajemy z punktu widzenia jej ojca, którego
podejście do córki jest specyficzne, nacechowane pewnym rodzajem
lęku i bólu.
Postacie epizodyczne są
tylko zarysowane, na tyle szczegółowo, żebym nie musiała pisać,
że są pozbawione charakteru. Pisarz obdarza je tyloma cechami, by
postaci te wyróżniały się czymś, co nie jest imieniem i
nazwiskiem, jak czyni się to w wielu książkach. Wiele z nich jest
stworzonych w tonacji humorystyczno-poważnej, jak patolog
Frankenstein i jego pomocnica. Tu bywa już gorzej, bo zupełnie nie
rozumiem szefowej Szackiego, która jest jednym z niewielu
denerwujących mnie rzeczy w tej książce.
Mówią,
że mężczyźni piszą inaczej niż kobiety i to jest, w
uogólnieniu, prawda. Kobiety
są bardziej delikatne, zwracają uwagę na grę świateł, ulotne
emocje, klimat, barokowość języka nasyconą licznymi metaforami.
Mężczyźni, przynajmniej większość, bo od wszystkich zasad są
wyjątki, robią to konkretnie i minimalistycznie, a dla niektórych
jest to kopanie grobu, bo żołnierskie, urywane zdania przy
objętości osiemset stron stają się męczące (tak, panie Martin,
do pana piję). Jednak tylko talenty, przy
słownym minimalizmie,
wyciągnąć dostatecznie wiele uczuć, nadać historii drugie,
jeszcze bardziej pogmatwane dno. Tak jest w tym przypadku – styl
Autora jest oszczędny, prosty
i potoczny, czasami wręcz prostacki, by oddać nijakość polskiej
rzeczywistości i uczuć człowieka, który odczuwa głównie
znużenie i pogardę, na przemian z gniewem. Znajduje to też
odzwierciedlenie w krótkim, beznamiętnym omówieniu najważniejszych
wiadomości z kraju i ze świata, otwierający każdy rozdział,
a te, jak wiadomo, są ponure (książka była pisana na początku
działalności Euromajdanu na Ukrainie, a uwierzcie mi, beznamiętne
i krótkie opowiedzenie tego, co tam się dzieje, robi naprawdę duże
wrażenie), co w połączeniu z krótkim komunikatem o pogodzie –
złej albo bardzo złej – daje ogólny obraz beznadziejności i
bezsensu świata. Pisarz
używa porównań to tylko do opisania
tylko czegoś, co nie istnieje, na przykład uczuć, starannie jednak
opisując momenty bardziej otrute,
na szczęście
nie epatując sensualnymi opisami jak słynnym Pachnidle.
Proza ma swój rytm, jest harmonijna, potoczysta, niemal
hipnotyzująca i bardzo plastyczna, mimo małej ilości słów, jakie
Autor używa – znaczy to, że wie, jakie słowo będzie w dane
miejsce pasowało najlepiej, opisywało to, co u innego pisarza całe
zdanie. Taka konwencja chyba najbardziej tu pasuje, bo Autor nie musi
się męczyć z przekleństwie
wielu pisarzy, jakim jest stopniowaniem napięcia w akcji
(powszechnie
wiadomo, że kończenie rozdziału w najciekawszym, najbardziej
zaskakującym
czytelnika miejscu jest najtańszą sztuczką, stosowaną niemal w
każdej książce), bo robi to za
niego cisza między słowami.
Cisza
między słowami. Powieść jest wyciszona, nie ma w niej dużo
miejsca na spazmatyczny płacz, co najwyżej na głuchy odłogs
uderzenia. Minimalistyczny język sprawia, powieść jest mieszaniną
ponurych ulic, wciąż padającego deszczu i ponurego dramatu
rozgrywającego się między Biedronką, socrealistycznymi
koszmarkami a pruskimi budowlami z czerwonej cegły, czasami jakimś
miejscem rozświetlonym tylko małą
lampką, z zarysami ginącymi w mroku. Wiem, przygnębiające, ale
książka, która autentycznie przygnębia, nie może być zła.
Okładka
mnie niezmiernie irytuje. Choć białe, pocięte pasy, jakby skutek
tytułowego gniewu, nie są złe, ale nie mają chyba nic wspólnego
z opowiedzianą historią. W tyle książka jest neonowo czerwona, co
w zamiarze grafika miało zapewne kontrastować z ponurym przodem, ozdobionym u góry szarym jeziorem czy może niezbyt zachwycającym olsztyńskim widoczkiem, i
przywodzić na myśl krew, a może tytułowy gniew. Mówiąc zupełnie
subiektywnie, wolałabym okładkę całą ponurą, bo ta czerwień
gryzie mnie w oczy, a i w powieści krwi nie uświadczysz –
bohaterowie preferują inne, bezkrwawe, ale za to okrutniejsze
metody. Obiektywnie
– książka obleczona jest w kilka szarych kolorów i jeden
bardzo
rzucający się w oczy, co nieco rozmywa zamierzony kontrast i tworzy
zupełnie nieprzyjemną mieszankę.
Marzę o czarnej okładce, zupełnie czarnej, z imieniem i nazwiskiem
pisarza i wielkim, krwistoczerwonym tytułem. Ale cóż, moje
marzenia spełniają się mało kiedy, więc mogę sobie trochę
pogderać, pomarzyć i ostatecznie
zostać z szaroburą, ni to czarną, ni to czerwoną okładką, która
mistrzostwem na
pewno
nie jest.
Jest
taki moment w życiu, który przychodzi bardzo gwałtownie, albo i
nie, zmuszając nas do wyborów ostatecznych, które zaważą na
naszym dalszym
życiu. Nigdy nie wiemy, kiedy taki moment nadejdzie, nigdy nie
wiemy, jak się zachowamy, bo nawet najlepiej przygotowany scenariusz
jest bezsilny wobec emocji. Te kilka sekund
albo kilka godzin, zważą na
naszym losie, zrujnują wszystko, w
co wierzymy, kim byliśmy do tej pory, ale także sprawdzą nas,
nasze wartości i siłę naszego uczucia do rzeczy, które, jak
twierdziliśmy wcześniej, kochaliśmy. A może nad nami wisi fatum,
w ten sposób kończąc wszystko, by zaczęło się coś innego,
prowadzącego do następnych etapów naszego losu? Czy do tego
miejsca zaprowadziły nas mniej lub bardziej świadome wybory,
dokonywane przez lata? I jak
się z tym uporać, pogodzić się ze świadomością, że nie
jesteśmy tam, gdzie byliśmy wcześniej, że otwierają się przed
nami zupełnie inne możliwości niż w miejscu, w którym byliśmy
przed chwilą? Z tym że
jesteśmy innymi ludźmi, naznaczonymi bólem czy wspomnieniami,
które nie chcą od nas odejść? Czy kontynuować nową drogę,
czując, że to jest to, czy zrobić desperacki krok w tył, płacąc
każdą cenę za kierowanie się starymi
wartościami? Który tych wyborów jest logiczny?
Tytuł: „Gniew”
Autor: Zygmunt Miłoszewski
Moja ocena: 7,5/10
Bardzo podobała mi się cała seria o Szackim, jednak zakończenie trochę mnie rozczarowało.
OdpowiedzUsuńwow wyczerpująca recenzja :)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu zastanawiałam się nad tą książką.
Ja Helenkę znam jeszcze jako dziecko, uczęszczające do przedszkola. Aktualnie czytam Ziarno Prawdy, ale po Twojej opini che już zabrać się za Gniew :)
OdpowiedzUsuńnie czuję się zainteresowana, więc sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości Miłoszewskiego, ale jakiś czas temu nabyłam w promocyjnej cenie ''Uwikłanie'' tego autora. Tak więc najpierw w wolnym czasie wezmę się za ową pozycję. A jeśli przypadnie mi do gustu, to pomyślę o powyższej powieści.
OdpowiedzUsuń