piątek, 17 kwietnia 2015

Wybory ostateczne. Recenzja książki

Nie ma sprawiedliwości. Nawet sąd, pysznie przesiadujący pod znakami bogini Temidy, tej z zasłoniętymi oczami, mieczem i wagą, wydający wyroki z wysokości autorytetu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, nie jest sprawiedliwy. Nie mówiąc już o poślednich prokuratorach, posępnie ziewających za biurkiem, policjantach i agentach FBI, CIA, Mossadu i czego tam jeszcze. Żeby była sprawiedliwość, trzeba znać serce człowieka, jego wszystkie motywacje i myśli. My czymś takim nie dysponujemy i raczej nie ma szans, aby się tak stało. Chociaż niektórzy sprawiedliwości pragną, szukają i potrzebują. Próbują ją nawet wymierzać, w różny sposób. Są ludzie, którzy sądzą, że morderców trzeba potraktować krzesłem elektrycznym, lub, ewentualnie, zamknąć w izolowanych więzieniach. I dobrze. Istnieją również ludzie, którzy uważają, że innych morderców trzeba zabijać, a innych, podobnych, ostrzegać. Ludzie ci zabijają nielegalnie innych ludzi, sami stając się mordercami innych morderców, ale robiąc to w całkiem szlachetnej sprawie. I kto teraz ma rację? Każdy, kto ma jakieś tam sumienie i, tak zwane, poczucie sprawiedliwości, poplącze się. A ponieważ winny, w sumie, okazuje się dość niewinny, trzeba poszukać innego winowajcy, bo człowiek tak ma. Więc na kogo obraca się nasz wzrok? Na świat, na to, że jest tak to wszystko głupio urządzone, że wszyscy, zupełnie wszyscy są ludźmi, nikt nie jest do końca szlachetny. A ponieważ złoszczenie się na świat można porównać do walki z wiatrakami, pozostaje nam tylko gniew, czysty gniew. Gniew na wszystko. Gniew, który w pewnym momencie stawia człowieka pod ścianą, zmusza do wyborów ostatecznych, patrząc powierzchownie, moralnie niezbyt dobrych, mówiąc oględnie. Gniew, który pokazuje, że różnice między mordercą a ścigającym są kruche i płynne. Niebezpiecznie trudne do rozdzielenia.

Teodor Szacki jest postacią, która na pierwszy rzut oka wydaje się nieciekawa. Monochromatyczny, zdaje się, przedwcześnie posiwiały, kolejny nudny prokurator patrzący, podczas wizyty w szkole, surowo na licealistów, jak ważniak, który zapomniał o swojej młodości, gnijąc za biurkiem. No i z nieciekawym życiem – zbuntowaną córką, szesnastoletnią Heleną, marudzącą, niemal przez cały czas obrażoną partnerką i wredną byłą żoną. Ze wszystkimi trzema kobietami nie może sobie dać rady, ucieka więc do swojego biura, gdzie czeka na niego równie nudny asesor, gadający wciąż, że coś było logicznym wyborem, jak jakiś sztywny nudziarz od matematyki, który kiedyś dawno w podstawówce był na półrocznym zastępstwie. Praca też nieciekawa – oprócz dzieciaków, irytującej szefowej są jeszcze wynurzenia kobiet, które ze swoimi domowymi problemami przychodzą do niego, jąkają się i same nie wiedzą, czego chcą. A to wszystko w mieście, porządnej polskiej mieścinie, w której, jeśli coś nie jest zbudowane z czerwonej, pruskiej cegły, jest budowlą z PRL-u, socrealistycznym koszmarkiem (a jeśli nie jest jednym i drugim, oznacza to, że jest obwieszoną reklamami galerą handlową, albo Biedronką/Lidlem/ lub innym supermarketem w wesołych, kiczowatych barwach). Już nie mówiąc o typowej, zimowej, polskiej pogodzie XXI – wieku: mżawce, deszczyku, mokrym śniegu czy czymś podobnym, co jeszcze bardziej oszpeca krajobraz. Pewnego razu, jako prokurator, musi uczestniczyć w rutynowym wydostaniu szkieletu jakiegoś Niemca, spoczywającego w pokoju wiecznym od II Wojny Światowej, a przynajmniej tak sądzą wszyscy po wstępnym obejrzeniu kości. Jednak podczas procedur okazuje się, że szkielet kryje historię straszliwszą, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a Szacki angażuje się w śledztwo, powoli okrywając prawdę. Prawdę okrutną i niszczącą, która ostatecznie zmusi prokuratora do wyborów ostatecznych. Cóż z tego, jeśli każdy wybór prowadzi do tego samego losu, na który Szacki, jako człowiek, jest skazany? Cokolwiek zrobi, tak jak w antycznej greckiej tragedii, prowadzi do potwierdzenia prawdy o skomplikowanym, tragicznym ludzkim Losie.

Autor pokazuje, że literatura kryminalna to coś więcej niż tylko zabójstwa jakiegoś psychopaty i seksowna agentka FBI czy straszy, uzależniony od alkoholu policjant na tropie. W miarę rozwoju powieści pisarz stawia coraz więcej niewygodnych pytań, na które daje odpowiedzi budzące jeszcze więcej wątpliwości, ukazując problem z wielu stron, a tym samym zmazując granicę między ofiarami a katami. Temat przemocy domowej, tak strasznie wyświechtany przez powieści o zbrodniach, nabiera tu wymiaru głębszego, niejednoznacznego, wspartego mocno o analizę ludzkiej psychiki. Robi to z filozoficznym zacięciem, nie przemilczając niczego, wręcz eksponując słabości swoich bohaterów. To jest chyba największą zaletą powieści, nawet większą, niż nieprzewidywalna fabuła. Bo tu chodzi o coś więcej niż zaspokojenie niskich potrzeb człowieka, tych, które lubią oglądać czyjeś nieszczęście, czyjąś okrutną śmierć. Wręcz przeciwnie – powiedziałabym, że pisarz igra sobie z naszym poczuciem sprawiedliwości, chęcią wymierzenia kary dla przestępcy, satysfakcji, kiedy morderca zostanie ujęty i wsadzony za kratki, stawiając pytanie, na które zapewne każdy boi się odpowiedzieć. Łamie z niezwykłą brawurą i w doskonałym stylu nasze stereotypy, kto jest katem, a kto ofiarą, a może winę ponoszą wszyscy? Może ty jesteś winny za to, że nie reagujesz, kiedy sąsiad bije swoje dziecko, kiedy ktoś w szkole stara się ukryć siniaki? Nie zadaje tych pytań wprost, nawet nic nie sugeruje, ale każdy może to instynktownie wyczuć.

Autor zastanawia się też nad pojęciem sprawiedliwość , głębiej niż wszyscy pisarze, których powieści czytałam przedtem, pokazując istotę prozy kryminalnej, zadając podstawowe dla tego gatunku pytania. I, swoim zwyczajem, nie daje odpowiedzi, pokazując mnóstwo wątpliwości, interpretacji. Kto w tym wypadku był naprawdę sprawiedliwy? Stróż prawa? Morderca? Ofiara? Kat? A może nikt – jesteśmy uwikłani w Los, tajemnicze fatum, determinuje nasze życie, a także nasze zwykłe, ludzkie emocje, rzeczy, które tworzą nasz mały świat. Pytanie godne filozofa, ja nim nie jestem, ale za to powieści, które prowokują do pytań albo spojrzenia na problem inaczej, uwielbiam. I nie tylko dlatego, że to jest wyznacznikiem dobrej książki, ale także dlatego, że dzięki temu mogę spojrzeć na świat inaczej, a każde takie spojrzenie sprawia, że staję się kimś więcej. Że staję się mądrzejsza...? No dobrze, może to ostatnie nie, bo jestem blondynką, a więc wiecie.

Z tym wszystkim, co napisałam powyżej, wiąże się też fabuła. Nieprzewidywalne zwroty akcji, złośliwe udowadnianie przez pisarza, że choć myśleliśmy, że wiemy wszystko, tak naprawdę nie wiemy nic i wszystkie nasze przypuszczenia okazały się bez sensu; ma umiejętność tworzenia ze szczątków schematycznych kryminalnych czytadeł czegoś nowego, zaskakującego, świeżego. W powieści nie ma nikogo, kto mógłby być wytypowany przez nas jako morderca, a przynajmniej jest to bardzo trudne i, ostatecznie, bardzo zaskakujące. Jest, co prawda szalony psycholog od profilów przestępców, jest ponury, nieco dziwny prokurator, porwanie przez mordercę i kilka innych, doskonale znanych wątków, jednak rozwięcie tych pomysłów wzbudziłoby na pewno podziw i zazdrość innych autorów powieści kryminalnych, ogrzewających się w ciepłym ogniu schematów i kalek, a czytelników zmusza do przerzucania rytmicznie kolejnych stron powieści i kręcenia ze zdziwieniem głową, przynajmniej ja tak się zachowywałam, bez żalu patrząc na inne obowiązki, o których zapomniałam. Pisarz jednak nie przesadza z szybką akcją, akcenty rozłożone są równomiernie, przychodzi czas na wyciszenie, zadumę, sceny domowe, kiedy pisarz ukazuje trudne kontakty Szackiego z rodziną, a najbardziej widowiskowe zwroty akcji są gruntownie przygotowane, dzięki czemu nie ma miejsca na gwałtowność, poczucie chaosu i niedopowiedzenia. Każdy wątek jest dostatecznie rozwinięty, dzięki czemu dostajemy dobry pogląd na sytuację, nie wdając się w niepotrzebne szczegóły. Zdarzają się także elementy humorystyczne, dzięki czemu przepastny mrok powieści zostaje nieco rozjaśniony, a ciężar pomniejszony. Dzięki temu fabuła ma swój rytm, tworzy jakąś uporządkowaną, bardzo przemyślaną i starannie zmontowaną harmonijną całość, dzięki czemu czyta się sprawnie i lekko, nawet wtedy, kiedy fabuła staje się mroczna, aż nie do wytrzymania.

Pomysł nie należy do nowych – wręcz przeciwnie. Temat przemocy w domu, jako że często obfitujący, nawet po latach, o ofiary śmiertelne, jest jednym z tych, które pisarze piszący kryminały wręcz uwielbiają. Jest też na czasie, bo wciąż stanowi tak naprawdę poważny problem społeczny. Oczywiście, nie mówiąc o skrajnych wypadkach, bo o tych słyszy się w telewizyjnych "Wiadomościach", w każdym mieście są ludzie, którzy piją, a potem wyzywają i biją swoją rodzinę i nikt opócz sąsiadów – albo nawet oni – nie wiedzą, a ofiary często się same do tego nie przyznają, bo przecież to wstyd. To, co sprawia, że książka staje się oryginalna, to nowe, pełniejsze i bardzo głębokie spojrzenie na problem – już nie takie schematyczne, tylko bardzo ludzkie, bardzo wiarygodne i bardziej ponure i niepokojące niż niektóre najkoszmarniejsze inne kryminały, w których pijący ojciec jest jednoznaczną, psychopatyczną bestią. Pisarz, snując swoją historię, nadając jej głębszego sensu, udowodniania, że żywsze spojrzenie na dany temat sprawia, że książka – tak naprawdę podobna do innych – staje się dobrą, bardzo oryginalną powieścią, którą czyta się z rosnącą ciekawością, nawet jeśli zagadnienie zna się na wylot.

Bohaterów nie jest wielu, a niektórych, niestety, nie mogę wam zaprezentować, bo wygadałabym wiele z akcji tej powieści, a może, niechcący, wyjawiłabym zagadkę, którą musicie przecież rozwiązać sami, podczas czytania tej powieści. W każdym razie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że spora większość z nich to postacie bardzo ciekawe, przypominające te, które znamy na co dzień, pełnokrwiste. Teodor Szacki – główny bohater jest postacią, która nudnego, przeciętnego urzędnika przypomina tylko z wierzchu – wewnątrz dzieje się wiele. Zaplątany w trudny związek z partnerką, Żeńką, osobą energiczną i szybką, niezbyt zadowoloną z wszystkiego, co robi Teodor, ale także bezsilny wobec coraz bardziej komplikujących się stosunków z Heleną, jego nastoletnią córką, wciąż ze wspomnieniami byłej żony, matki Heleny. To prawda, że gdzieś w głębi, pod białą koszulą i czarnym garniturem, tli się gniew, gniew na nijaki, bezbarwny świat, na żyjących w nim ludzi, na samego siebie, że nie może być jeszcze lepszym człowiekiem i wreszcie na to, że od tego wszystkiego nie ma ucieczki. Zwykle skrywa jednak to uczucie pod służbistością, nijakością i kwaśnym uśmieszkiem wrednego, przeciętnego urzędnika polskiego wymiaru sprawiedliwości, w rzeczywistości bezdusznej maszyny. Szacki to postać psychicznie skomplikowana, szlachetna i nieszlachetna zarazem, pełna zalet i wad, dążąca do upragnionych ideałów, które, jak na końcu się okazuje, są nieosiągalne. Budzi też niejednoznaczne uczucia – sympatię, pogardę, rozczarowanie, zrozumienie, współczucie. Rozpoznajemy w nim siebie, bo dylematy, które przeżywa, są znane wszystkim nam, wszyscy – mniej lub bardziej – je mamy. Autor starannie i wiarygodnie oddaje uczucia bohatera, uwadniając, że jego postać jest gruntownie przemyślana, ciekawa i ale także zaczyna żyć własnym życiem, wymykając się pisarzowi spod kontroli. Dzięki dobremu warsztatowi pisarskiemu Autor charakteryzuje swojego bohatera przez akcję, jakby od niechcenia pokazując jego cechy – te mniej lub bardziej istotne dla fabuły powieści.

Z bohaterów drugoplanowych Helena, córka Szackiego, błyszczy najjaśniej. To portret zwykłej nastolatki, opętanej dietami, wyglądem i spotkaniami z koleżankami, jednak nie takiej, która zamiast mózgu ma różowy plusz (przepraszam, jeśli kogoś uraziłam). W głębi samotna, szukająca kontaktu z ojcem, jednak niemogąca go zrozumieć, nie tylko dlatego, że mówi innym językiem niż ojciec, ale także dlatego, że oboje tak naprawdę uciekają od siebie, chroniąc własne światy. Jak każda nastolatka, Helena pod pewnością siebie ukrywa zagubienie sytuacją, w jakiej się znalazła, brakiem matki i obecnością obcej kobiety w domu. Dziewczyna zrozumie to wszystko dopiero później, kiedy okoliczności zmuszą ją do podsumowania swojego życia. Z drugiej strony, Helena to młoda, bardzo inteligentna kobieta, niezależna i przebojowa, umiejąca sobie jakoś tam poradzić w każdych okolicznościach. Jednak i tak nie można dużo o niej napisać – zgodnie z prawidłami powieściowymi i przymusem zachowania zamierzonej harmonii, dziewczynę poznajemy z punktu widzenia jej ojca, którego podejście do córki jest specyficzne, nacechowane pewnym rodzajem lęku i bólu.

Postacie epizodyczne są tylko zarysowane, na tyle szczegółowo, żebym nie musiała pisać, że są pozbawione charakteru. Pisarz obdarza je tyloma cechami, by postaci te wyróżniały się czymś, co nie jest imieniem i nazwiskiem, jak czyni się to w wielu książkach. Wiele z nich jest stworzonych w tonacji humorystyczno-poważnej, jak patolog Frankenstein i jego pomocnica. Tu bywa już gorzej, bo zupełnie nie rozumiem szefowej Szackiego, która jest jednym z niewielu denerwujących mnie rzeczy w tej książce.

Mówią, że mężczyźni piszą inaczej niż kobiety i to jest, w uogólnieniu, prawda. Kobiety są bardziej delikatne, zwracają uwagę na grę świateł, ulotne emocje, klimat, barokowość języka nasyconą licznymi metaforami. Mężczyźni, przynajmniej większość, bo od wszystkich zasad są wyjątki, robią to konkretnie i minimalistycznie, a dla niektórych jest to kopanie grobu, bo żołnierskie, urywane zdania przy objętości osiemset stron stają się męczące (tak, panie Martin, do pana piję). Jednak tylko talenty, przy słownym minimalizmie, wyciągnąć dostatecznie wiele uczuć, nadać historii drugie, jeszcze bardziej pogmatwane dno. Tak jest w tym przypadku – styl Autora jest oszczędny, prosty i potoczny, czasami wręcz prostacki, by oddać nijakość polskiej rzeczywistości i uczuć człowieka, który odczuwa głównie znużenie i pogardę, na przemian z gniewem. Znajduje to też odzwierciedlenie w krótkim, beznamiętnym omówieniu najważniejszych wiadomości z kraju i ze świata, otwierający każdy rozdział, a te, jak wiadomo, są ponure (książka była pisana na początku działalności Euromajdanu na Ukrainie, a uwierzcie mi, beznamiętne i krótkie opowiedzenie tego, co tam się dzieje, robi naprawdę duże wrażenie), co w połączeniu z krótkim komunikatem o pogodzie – złej albo bardzo złej – daje ogólny obraz beznadziejności i bezsensu świata. Pisarz używa porównań to tylko do opisania tylko czegoś, co nie istnieje, na przykład uczuć, starannie jednak opisując momenty bardziej otrute, na szczęście nie epatując sensualnymi opisami jak słynnym Pachnidle. Proza ma swój rytm, jest harmonijna, potoczysta, niemal hipnotyzująca i bardzo plastyczna, mimo małej ilości słów, jakie Autor używa – znaczy to, że wie, jakie słowo będzie w dane miejsce pasowało najlepiej, opisywało to, co u innego pisarza całe zdanie. Taka konwencja chyba najbardziej tu pasuje, bo Autor nie musi się męczyć z przekleństwie wielu pisarzy, jakim jest stopniowaniem napięcia w akcji (powszechnie wiadomo, że kończenie rozdziału w najciekawszym, najbardziej zaskakującym czytelnika miejscu jest najtańszą sztuczką, stosowaną niemal w każdej książce), bo robi to za niego cisza między słowami.

Cisza między słowami. Powieść jest wyciszona, nie ma w niej dużo miejsca na spazmatyczny płacz, co najwyżej na głuchy odłogs uderzenia. Minimalistyczny język sprawia, powieść jest mieszaniną ponurych ulic, wciąż padającego deszczu i ponurego dramatu rozgrywającego się między Biedronką, socrealistycznymi koszmarkami a pruskimi budowlami z czerwonej cegły, czasami jakimś miejscem rozświetlonym tylko małą lampką, z zarysami ginącymi w mroku. Wiem, przygnębiające, ale książka, która autentycznie przygnębia, nie może być zła.

Okładka mnie niezmiernie irytuje. Choć białe, pocięte pasy, jakby skutek tytułowego gniewu, nie są złe, ale nie mają chyba nic wspólnego z opowiedzianą historią. W tyle książka jest neonowo czerwona, co w zamiarze grafika miało zapewne kontrastować z ponurym przodem, ozdobionym u góry szarym jeziorem czy może niezbyt zachwycającym olsztyńskim widoczkiem, i przywodzić na myśl krew, a może tytułowy gniew. Mówiąc zupełnie subiektywnie, wolałabym okładkę całą ponurą, bo ta czerwień gryzie mnie w oczy, a i w powieści krwi nie uświadczysz – bohaterowie preferują inne, bezkrwawe, ale za to okrutniejsze metody. Obiektywnie – książka obleczona jest w kilka szarych kolorów i jeden bardzo rzucający się w oczy, co nieco rozmywa zamierzony kontrast i tworzy zupełnie nieprzyjemną mieszankę. Marzę o czarnej okładce, zupełnie czarnej, z imieniem i nazwiskiem pisarza i wielkim, krwistoczerwonym tytułem. Ale cóż, moje marzenia spełniają się mało kiedy, więc mogę sobie trochę pogderać, pomarzyć i ostatecznie zostać z szaroburą, ni to czarną, ni to czerwoną okładką, która mistrzostwem na pewno nie jest.

Jest taki moment w życiu, który przychodzi bardzo gwałtownie, albo i nie, zmuszając nas do wyborów ostatecznych, które zaważą na naszym dalszym życiu. Nigdy nie wiemy, kiedy taki moment nadejdzie, nigdy nie wiemy, jak się zachowamy, bo nawet najlepiej przygotowany scenariusz jest bezsilny wobec emocji. Te kilka sekund albo kilka godzin, zważą na naszym losie, zrujnują wszystko, w co wierzymy, kim byliśmy do tej pory, ale także sprawdzą nas, nasze wartości i siłę naszego uczucia do rzeczy, które, jak twierdziliśmy wcześniej, kochaliśmy. A może nad nami wisi fatum, w ten sposób kończąc wszystko, by zaczęło się coś innego, prowadzącego do następnych etapów naszego losu? Czy do tego miejsca zaprowadziły nas mniej lub bardziej świadome wybory, dokonywane przez lata? I jak się z tym uporać, pogodzić się ze świadomością, że nie jesteśmy tam, gdzie byliśmy wcześniej, że otwierają się przed nami zupełnie inne możliwości niż w miejscu, w którym byliśmy przed chwilą? Z tym że jesteśmy innymi ludźmi, naznaczonymi bólem czy wspomnieniami, które nie chcą od nas odejść? Czy kontynuować nową drogę, czując, że to jest to, czy zrobić desperacki krok w tył, płacąc każdą cenę za kierowanie się starymi wartościami? Który tych wyborów jest logiczny?

Tytuł: „Gniew”
Autor: Zygmunt Miłoszewski
Moja ocena: 7,5/10



5 komentarzy :

  1. Bardzo podobała mi się cała seria o Szackim, jednak zakończenie trochę mnie rozczarowało.

    OdpowiedzUsuń
  2. wow wyczerpująca recenzja :)
    Jakiś czas temu zastanawiałam się nad tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Helenkę znam jeszcze jako dziecko, uczęszczające do przedszkola. Aktualnie czytam Ziarno Prawdy, ale po Twojej opini che już zabrać się za Gniew :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie czuję się zainteresowana, więc sobie odpuszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie znam twórczości Miłoszewskiego, ale jakiś czas temu nabyłam w promocyjnej cenie ''Uwikłanie'' tego autora. Tak więc najpierw w wolnym czasie wezmę się za ową pozycję. A jeśli przypadnie mi do gustu, to pomyślę o powyższej powieści.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!