Niedługo 1 czerwca, co,
kiedy spojrzałam w kalendarz, przypomniało mi nie tylko o długo wyczekiwanej premierze nowej płyty Florence + The Machine, ale także sprawiło, że cały dzień
wspominałam swoje dzieciństwo. Nie, żeby było jakieś szczególnie różowe lub
traumatyczne, żeby napisać książkę z serii Jestem najnieszczęśliwszą osobą
na Ziemi; było raczej zwykłe, choć już tak odległe, że niemal bajkowe
(szczególnie, że dziś na mojej ukochanej łączce stoją domy, a przyjaciółki z
dzieciństwa udają, że nie mają ze mną nic wspólnego, co jest raczej bolesne) i
tajemnicze. Teraz jestem kimś innym – jestem mniej dziwna, bardziej
rozgoryczona i z głową wyładowaną sprawami, o jakich wtedy nie miałabym
pojęcia, na przykład historią, której znajomość zniszczyła ostatecznie
dziecinną wiarę w dobro świata i ludzi. Nie wiem, może jestem sentymentalna,
może tęsknię za tym okresem w życiu jak Tuomas Holopainen, który na każdej
płycie Nightwish snuje piękne historie o tym, jak był małym chłopcem i jak
bardzo teraz za tym tęskni, a może moje dzieciństwo magicznym uczyniły książki.
Bo teraz nawet książki mnie rozczarowują – jeśli są dobre, najczęściej opowiadają
o ludzkich tragediach, o jakich dziecko nie ma pojęcia, a już tylko literaturze
fantastycznej blisko jest do tego, co czytałam kiedyś i co porządkowało moje
życie. A ponieważ nie wyzwolę się już od wspomnień, w ramach cyklu "10
książek..." przedstawiam to, co mnie fascynowało dawno temu i do czego mam
wielki sentyment. Ponieważ układanie w jakiejś kolejności skrzywdziłoby książki
i mnie, pozycje są ułożone losowo.
Może nigdy ich bym nie
polubiła, gdyby nie to wydanie, zawierające baśnie w ich pierwotnej długości,
wiernie przetłumaczone słowa Autora i całą akcję bez cenury, jaką zapewne
nakładano w wydaniach popularnych, z obawy, że dziecko nie zrozumie bądź
przerazi się historią; ozdobione pięknymi ilustracjami, które same w sobie
tchną magią i niezwykłym, nieco mrocznym klimatem opowiadań Andersena. Czytam
tę książkę zpamiętale od czasów mojego dzieciństwa, wciąż odkrywając nowe
znaczenia i warstwy, zachwycając się ich filozoficzną głębią, wymową i
niezwykłym talentem pisarza; bajki, które kiedyś przenosiły mnie do
zaczarowanych światów Kaja, Gerdy, Elizy, Pasterki i Kominiarczyka dziś
zachwycają kunsztownym stylem, mądrością i niepokojącą wymową, obdzierającą
mnie jeszcze bardziej z resztek naiwności. To nic, że, czytając je od
niepamiętnych czasów, znam treść na pamięć i bezwiednie rzucam cytatami. To
kraina moich dziecięcych marzeń i dorosłych zachwytów, taka, do której się
wciąż powraca.
2. Eleanor H. Porter Pollyanna
Jak widać, miłość do
dziewiętnastowiecznych klimatów (tym razem amerykańskich) była we mnie już od
dawna. I chociaż nigdy nie byłam na tyle dzielna, by zagrać z powodzeniem w
słynną już grę w zadowolenie powieść sprawiała, że w moim dziecinnym
świecie pojawiała się odrobina optymizmu i wiara, że można cieszyć się z kul,
nie mówiąc już o swataniu ponurej panny Polly, ciotki głównej bohaterki. I choć
powieść w gruncie rzeczy jest dość naiwna (przynajmniej pierwsza część), jej
swojskie ciepło ogrzewało mnie w ponure dni i deszczowe wieczory.
3. Tove Jansson Pamiętniki
Tatusia Muminka
Moje pierwsze spotkanie z
Muminkami w życiu. Zaskoczyło mnie, zaintrygowało. Książka była inna od
wszystkich, jakie do tamtej pory czytałam, duża dawka niezwykłości zawładnęła
mną bardzo. Wszystko było dziwne, dzikie, straszne jakieś, inne. Fascynujące,
tak jak niezwykłe były przygody młodego Taty Muminka na pokładzie Symfonii
Mórz. Bo każdy musi przyznać, że nad Doliną Muminków i samym uniwersum tych
dziwnych stworków unosi się dziwna, jedyna tego rodzaju atmosfera – mrok,
tajemniczość, niepokój, sen schizofrenika czy melancholia? Trudno przecież
powiedzieć, że pisarka, w której wyobraźni zrodziły się Muminki, tajemnicza,
budząca niejednoznaczne emocje Buka, enigmatyczny Włóczykij o dziwnych
zwyczajach, Paszczak i – jedna z najbardziej psychodelicznych rzeczy w świecie
literatury – Hatifantowie, nie mogła być osobą zupełnie zdrowa psychicznie.
Będąc małą, nadwrażliwą dziewczynką, samą w stanowczo za dużym pokoju, łatwo
wsiąknęłam w ten niezwykły klimat, który stał się pożywką dla mojej zbyt
wybujałej wyobraźni na długie lata.
4. Astrid Lindgren Dzieci
z Bullerbyn
Nie, nie lubiłam Pippi.
Wolałam nieśmiertelną drużynę z Bullerbyn. Pippi
była zbyt jaskrawa, zbyt kolorowa, mało wiarygodna, nawet dla pięcioletniej
dziewczynki, jaką wtedy byłam, powieść wydała się infantylna i naciągana. Za
to dzieciaki z Bullerbyn! Doskonale rozumiałam ich problemy, emocje, kłopoty, a
ich zabawy były mi w dużej mierze bliskie, szczególnie kiedy mama uzupełniała
je swoimi komentarzami i wspomnieniami ze swojego dzieciństwa, zupełnie podobnego,
a ja tylko mogłam jej zazdrościć. Uwielbiałam czytać o kawałku kiełbasy
dobrze posolonej, Wodniku, Nowym Roku i spaniu w stogach siana, szczególnie
gdy byłam chora. Śmieszyły mnie żarty Lassego, czułam wielką sympatię do Lisy,
ale i inni bohaterowie byli w pewien sposób bliscy, swojscy. Bullerbyn do dziś
jest moją Arkadią ze snów, jednym ze światów, do których powracam.
5. Frances Hodgson Brunett Mała
księżniczka
Kolejna dziewiętnastowieczna książka na mojej półce, znacznie lepsza od Tajemniczego
Ogrodu, kolejna historia znana niemal na pamięć. Obraz samotnej Sary,
sieroty ukrytej na strychu, za przyjaciela mającej tylko szczura imieniem
Melchizedek (kiedy ksiądz w czasie mszy odczytuje fragment o ofierze kapłana
Melchizedeka, zaczynam się głupio śmiać, wybaczcie, to imię kojarzy mi się nie
z szanowną postacią biblijną i nic z tym nie zrobię) i francuskie książki o
Rewolucji Francuskiej, stanowią podwaliny mojej empatii, a także mojej wiedzy o
angielskim panowaniu w Indiach, Marii Antoninie (przestawionej tu bardzo
stronniczo) i Bastylii. Opowieść o Sarze jest pierwszą samodzielnie przeczytaną
przeze mnie książką, a sama bohaterka pierwszą postacią literacką, z którą
mogłam się utożsamiać - miała żołądek
przystosowany do pożerania książek, jak ja.
6. A.A Milne Kubuś
Puchatek
Sama idea świata ożywionych
maskotek zainspirowała mnie do pewnej twórczej zabawy z moimi pluszakami, nie
jest to temat na dzisiaj. Chociaż historia od początku wydawała mi się dość
wydumana i dość nierzeczywista, magiczny świat Stumilowego Lasu, humorystycznie
idiotyczny, dawał mi jednak poczucie bezpieczeństwa, a wysoki poziom IQ
bohaterów – oprócz, oczywiście, Sowy i Krzysia – potrafił mnie rozchmurzyć
nawet wtedy, kiedy paskudnie się czułam bądź pogoda za oknem wprowadzała
każdego w stan głębokiego smutku i rozdrażnienia. Kilka lat temu w powieści zaczęto
dopatrywać się – uwaga!- zagrożeń natury moralnej i duchowej, ale skoro satanistyczny jest ten harlequin Zmierzchem nazywany i Hello Kitty, to
dlaczego nie słodki miś z pluszem zamiast mózgu, mieszkający w lesie, do
którego wyprawy należały do najprzyjemniejszych wycieczek w moim
dzieciństwie.
Facetowi w życiu się nie
układało – jego młody syn zginął w czasie I Wojny Światowej, taki zły los.
Jednakże, ponieważ urodził się w Indiach, jego proza była zupełnie inna od dokonań
innych pisarzy. To była chyba najbardziej egzotyczna wyprawa moim dzieciństwie
– wyprawa w świat, o którym wcześniej nie miałam żadnego pojęcia, tajemniczy,
szalony, ale jednocześnie niezwykle piękny. Opowieść o chłopcu wychowanym przez
wilczycę, w indyjskiej puszczy, wraz z niedźwiedziem, panterą i wężem, a także
inne historie z tego zbioru, do dziś nieświadomie kocham, często do niej
powracając, jednak wiem, że tamte uczucie z dzieciństwa, kiedy wiedziałam, że
zwiedzam świat zupełnie inny od mojego, pierwszy raz odkrywam nieznane
wcześniej rzeczy, już nie powróci. To przeżywa się tylko raz.
8. Lucy M. Motgomery Ania
z Zielonego Wzgórza (cykl o Ani Blythe)
Tak jak ze wszystkimi
cyklami – uważam, że pierwsza część jest najgorsza, a jakość powieści ewoluuje
razem z kolejnymi doświadczeniami literackimi pisarki i rozwojem
psychologicznym bohaterów. Mimo że było to moje pierwsze zetknięcie z literaturą
bardziej realistyczną, przeznaczoną dla osób starszych, do dziś nie mogę
odmówić powieściom bajkowego rysu, pewnej naiwności, świadomego podkolorowaniu
rzeczywistości przed pisarkę, której bohaterowie po wszystkich życiowych
burzach wracają do spokojnej przystani, domu pełnego ludzi, na których można
mimo wszystko polegać, którzy sprawią, że można bezpiecznie przeżyć nawet
największe życiowe zawirowania. I to zdziwienie mojej polonistki z podstawówki,
kiedy okryła, że przeczytałam cały cykl!
9. Astrid Lingren Rasmus
i włóczęga
Najbardziej realistyczna
powieść Autorki Pippi – poruszająca opowieść o chłopaku z domu dziecka,
pamiętam, wtedy dla mnie bardzo brutalna i szokująca, momentami nieco
niezrozumiała, jak zresztą dla każdego dziecka chowanego pod kloszem przez
kochającą mamę. Płakałyśmy razem z nią, po części z powodu, że chłopak miał
takie życie, po części dlatego, że powieść się skończyła, a także z ulgi, że
taki los nie przypadł mi w udziale. Niestety, mój egzemplarz przepadł wraz z
przeprowadzką, albo zostawiłam ją u rodziny, która, mimo że bardzo ją kocham,
ma książki w głębokim poważaniu. Przyznaję, że nawet śmierć Małej Syrenki nie
była w moim dzieciństwie tak traumatycznym wydarzeniem jak przeczytanie tej
książki, szczególnie, że już od najmłodszych lat cierpiałam z nadmiaru empatii.
Nie znam chyba nikogo, kto
nie uroniłby łzy w scenie śmierci biednego Nemeczka, która odcisnęła poważny
ślad na mojej dziecięcej psychice. Ponieważ przeczytałam tę książkę w wieku
sześciu lat, kiedy nie rozumiałam nacjonalistycznej wymowy książki, a także kontekstu historycznego – sytuacji węgierskiej części Austro-Węgier przed I
Wojną Światową (choć przyznam, że do dziś taka postawa budzi moje wątpliwości –
w ramach CK Węgrzy mieli naprawdę dużo swobód) a także sensu wielu zabaw
chłopaków, jak tej w stylu czerwonych koszul (Garibaldi i te sprawy), wywarła
na mnie naprawdę wielkie wrażenie i na kilka miesięcy zupełnie zawładnęła moją
wyobraźnią, kształtując już wtedy, jak sądzę, moją obsesyjną miłość do
militariów i - jakkolwiek to zabrzmi – żołnierzy.
A
może także do mojej Ojczyzny?
No normalnie jakbym widział swoje zestawienie i to w podobnej kolejności poznawania, w jakiej została stworzona ta lista. :P
OdpowiedzUsuńMoje dzieciństwo przypadło o wiele lat wcześniej więc i lektury trochę inne.
OdpowiedzUsuńAle Andersen oczywiście i całe mnóstwo naszych rodzimych bajek, legend, podań.
Nie czytałam wielu książek w dzieciństwie, a szkoda. Ale pamiętam, że "Dzieci z Bullerbyn" bardzo mi się podobały i planuje do nich wrócić teraz. Ciekawe czy również mnie zaskoczą :)
OdpowiedzUsuńhttp://mianigralibro.blogspot.com/
Kochane Baśnie Andersena! <3
OdpowiedzUsuńDla mnie baśnie Andersena są równie ważną książką z dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuń7,9 i 10 nie czytałam, ale co do pozostałych to jak najbardziej się zgadzam!
OdpowiedzUsuńTeż przeczytałam cały cykl książek o Ani z Zielonego Wzgórza, jednak w ich ocenie nie byłabym taka surowa jak Ty ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o wszystkich książkach, oprócz "Małej księżniczki". Niektóre z nich również czytałam w dzieciństwie, jednak większość z nich czytałam trochę w starszym wieku (były jako lektury szkolne) lub oglądałam ich bajkowe adaptacje. Gdy byłam mała bardziej gustowałam w "Harrym Potterze" i komiksach.
OdpowiedzUsuńWiele z nich czytałam i również wspominam bardzo, ale to bardzo milo! :)
OdpowiedzUsuńAndersena, Dzieci z Bullerbyn, Kubusia Puchatka i Anię z Zielonego Wzgórza uwielbiam! Te trzy ostatnie to zdecydowanie moje najlepsze lektury szkolne, jakie tylko miałam okazję przeczytać :) Małą księżniczkę też czytałam, ale chyba niewiele z niej pamiętam. A teraz przypomniało mi się o "Tajemniczym ogrodzie" <3 Pollyannę posiadam w jakimś bardzo, bardzo starym wydaniu, ale jeszcze nie czytałam! :) a Chłopcy z Placu Broni w ogóle nie przypadli mi do gustu.
Dla mnie najważniejsze książki z dzieciństwa to Kubuś Puchatek, Muminki i oczywiście Baśnie Andersena ;).
OdpowiedzUsuńZ tych wszystkich książek czytałam tylko Dzieci z Bullerbyn, chociaż pamiętam fabułę jak przez mgłę. Jedyne, co zapamiętałam, to jak któryś bohater wpadł do przerębli - widocznie mocno to przeżyłam haha :D No i czytałam oczywiście Baśnie Andersena, choć nie dam sobie ręki uciąć, że wszystkie ;)
OdpowiedzUsuńGaleria Książek
"Małą Księżniczkę" uwielbiam po dzień dzisiejszy. Za to męczarnią były Dzieci z Bullerbyn oraz Ania z Zielonego Wzgórza. Do listy bym dodała "O psie, który jeździł koleją" oraz "Lassie wróć!".
OdpowiedzUsuńPollyanna, Kubuś Puchatek oraz Dzieci z Bullerbyn ♥ ":D
OdpowiedzUsuń