Jak
ja uwielbiam wiek dziewiętnasty! Szeleszczące suknie, wachlarze,
kolej parową, dekadencję
i romantyzm, wiktoriańską pruderyjność i skryte romanse licznych
hrabin, świadomość szybko rozwijającego się świata i tęsknotę
za czymś, co
odeszło. Belle époque, kiedy
wydawało się, cesarzowa Indii i królowa Anglii Wiktoria
Hanowerska będzie żyć wiecznie, a wojna krymska nie zburzy
konceptu kongresu wiedeńskiego dotyczącego równowagi europejskiej.
Kiedy w Rosji szaleli krwiożerczy carowie, z Mikołajem I, żandarmem
Europy na czele, siostrzeniec
Napoleona Bonapartego stał się cesarzem Francji i nikt nie zdawał
się przejmować faktem, że pod koniec stulecia, w Chartum głowę
(i to dosłownie) stracił generał-major Charles Gordon, broniąc
miasta przed dzikimi hordami mahdystów, tych samych, którzy w
Pustyni i w puszczy porwali
Stasia i Nel. Anglia królowała na morzach, a Wiktoria na głowie
nosiła koronę Indii, które były tylko niewielką częścią
imperium kolonialnego wyspiarzy, dzięki czemu społeczeństwo
żyło dostatnio i bez większych trosk. A ponieważ obyczaje były
purytańskie, arystokracja zajmowała się, poza chodzeniem na
wieczorki towarzyskie, rozsupływaniem skomplikowanych zasad
konwenansów
i reguł powiększania swoich majątków za pomocą małżeństw
dzieci, co było sprawą niezwykle
ważną i nie
najłatwiejszą –
bywało tak, że kandydatka
na żonę była piękna, młoda i po uszy zakochana, ale, niestety,
bez odpowiedniego posagu, a romans młodego młynarza i królewny
należy, jak powszechnie
wiadomo, włożyć między bajki.
Realniejszą
wersję arystokratycznego życia dają nam powieści z epoki, zarówno
te polskie, jak i angielskie. O ile nasze rodzime utwory zawsze
zahaczały w pewien sposób o kwestie społeczne, ideologiczne i
polityczne – wiek dziewiętnasty
jest przecież wiekiem powstań, romantyzmu, pozytywizmu,
patriotyzmu
i rozbiorów – ich angielskie wersje zawsze otaczała aura
beztroski. Brytyjczykom powodziło się wtedy świetnie, bilard
i plotki były więc najpopularniejszymi rozrywkami
ludzi, którzy nie bali się o bezpieczeństwo swojego kraju i nie
martwili się o jutro, pewne i o wiele lepsze niż losy Polaków.
Jednak zawsze ciekawie sięgnąć po te utwory, nawet jeśli nie jest
się historycznym geekiem czy miłośniczką trącających myszką
romansów
– tchnie z nich duch pięknej epoki,
utraconej już na zawsze dla świata okaleczonego
dwoma straszliwymi wojnami.
Eleonora
i Marianna są siostrami, chociaż bardzo się od siebie różnią –
młodsza, Marianna jest romantyczną panienką z głową wypełnioną
książkami, muzyką i romantycznymi marzeniami o prawdziwej miłości,
a starsza
– Eleonora, o umyśle czysto matematycznym –
jest zwolenniczką powściągliwości
uczuć, myśli i ostrożną naturą, marzy o rozsądnym, szlachetnym
mężu. Na drodze panien pojawia się kilku młodych mężczyzn,
lepszych i gorszych, jednak uczucia ich nie są stałe, w
przeciwieństwie do sieci konwenansów
i zasad brylowania w salonach i życia, która szczelnie oplata
każdego z bohaterów, zmuszając ich do różnych – trafionych lub
nie – wyborów, niekiedy wpływając na ich uczucia. Kto zostanie
mężem Eleonory? A kto Marianny? I czy dziewczęta, obie mające
wyrobione zdanie na niemal każdy możliwy temat, mogą się nauczyć
czegoś nowego, albo dokonać rewizji swoich charakterów?
Wydawać
by się mogło, że Autorka podąży drogą wielu naiwnych pisarek,
całą swoją energię zużywających na opisywaniu zalet
poszczególnych bohaterów i ukazując wspaniałości
arystokratycznego życia, pokazując jego różową wersję i
wychwalając nad niebiosa. I ja też miałam takie wątpliwości,
kiedy otworzyłam książkę, by przeczytać pierwszy rozdział,
powieść mnie jednak bardzo zaskoczyła i to pozytywnie – na tyle,
by uznać, że bohaterowie to największy plus tej książki. Nie są
oni schematyczni, starannie podzieleni na dobrych i na złych, ani
też nie próbują być grupą doświadczalną jakiegoś zwariowanego
psychologa badającego granice ludzkich wynaturzeń (jak często bywa
w literaturze nowoczesnej). Są to postacie zwykłych ludzi, z wadami
i zaletami, niezbyt dobre i niezbyt złe, opisane jednak z niezwykłą
wrażliwością i przenikliwością, co jest dowodem na dar
obserwowania ludzi , jaki
posiadała Autorka. Ich postępki często nie są dobre, wręcz
przeciwnie, nawet jednak pan Willoughby, który w okrutny sposób
postępował z zakochanymi w nim kobietami, ma wiele na swoje
usprawiedliwienie; raczej zasługuje raczej na litość niż
nienawiść czytelników –
pisarka zdaje sobie sprawę z tego, że jej postacie nie są
wybitnymi osobistościami czy politykami, na których spoczywa
odpowiedzialność za całe państwo, ale zwykłymi ludźmi,
wtłoczonymi w gorsety i surduty, zmuszonymi żyć w określonej
epoce, wymagającej, jak to
każda epoka, określonych zasad zachowania, a także ograniczonych
przez kontakty z innymi ludźmi
tak jak każdy z nas. Nie
sposób nie lubić trochę śmiesznego sir Johna i ograniczonej Lucy
Steele, której zazdrość o Edwarda jest w pełni zrozumiała, a
także z jej siostry Anny, osóbki cokolwiek inteligentnej,
o pani Jennings nie wspomnę, bo chociaż sympatyczna starsza
plotkara i swatka jest w niemal każdej powieści, takie postacie nie
znudzą się chyba nigdy. Całość utrzymana
jest w konwencji zjadliwej ironii, omijającej tylko siostry, ich
matkę i absztyfikantów,
ironii prześmiewczej, ale i pobłażliwej, która umniejsza
niektóre wady i każe nam litować się nad rozmiarem inteligencji –
na przykład - Roberta Ferrasa, zamiast nad nią biadać. Zresztą,
dzięki temu powieść czyta się
o wiele lżej, z przymrużeniem oka, bez poczucia przesytu różem,
ale też bez wrażenia śmiertelnej powagi czy sztywniactwa.
Postacie
głównych bohaterek z pewnością nie są głębokie,
ale analizowanie zawiłych procesów myślowych nie było celem
Autorki i nie wymagam od niej tego. Zresztą nie mogły takie się
stać, żyjąc pod niejakim kloszem, nawet wtedy, kiedy musiały
opuścić ukochane Norland, w bezpiecznym kraju i pięknych czasach.
Są raczej przeciętnymi pannami tamtego okresu, choć są może
nieco inteligentniejsze od innych bohaterów powieści
– a może po prostu lepiej przedstawione. Ponieważ jednym z
nadrzędnych celów pisarki było ukazanie ścierajacych się
charakterów, tak skrajnie różnych, postacie Marianny i Eleonory są
zbudowane schematycznie, na zasadzie kontrastu, a co za tym idzie,
dość płasko i przewidywalne
– Marianna to romantyczna ślicznotka, bardzo bezpośrednia, co
sprawia, że nie ma wielu przyjaciół; kocha książki, muzykę i
wszystko, co emocjonalne, a od swojego towarzystwa, w szczególności
przyszłego męża, wymaga tego samego. Daje
wciąż upust swoim emocjom, tym złym i tym dobrym, czasami tak
intensywnie, że zapada potem na choroby, które w skutkach mogą
okazać się śmiertelne. Pochwalić
muszę to, że pisarka zachowała potrzebny umiar i harmonię, nie
popadając w nadmierną egzaltację i marysuizm przy tworzeniu tej
postaci – mimo wszystko Marianna to postać bardziej stereotypowej
romantyczki
bez żadnych dodatkowych zaburzeń niż jęcząca i biadająca
nastolatka z powieści mojego ulubionego gatunku, jakim jest
paranormal romance. Eleonora
to jej przeciwieństwo –
ukrywa swoje cierpienie, nie dając innym poznać swoich emocji,
nawet nie zdradzając ich powodu. Zwykle używa rozumu, imponują jej
ludzie tak jak ona inteligentni i z wyrafinowanym humorem, jednak nie
daje po sobie poznać, że czyjeś towarzystwo uważa za nudne bądź
zbyt prostackie, swoje myśli zachowuje dla siebie. Na pierwszy rzut
oka wydaje się, że nie sposób polubić takie bohaterki, jednak
Autorka zachowała jednak pewien margines sympatii dla postaci,
rozsądnie harmonizując ilość cech i pozwalając obu bohaterkom na
posiadanie
maleńkiej iskry życia, które sprawiają, że nawet rozumiemy
problemy dziewcząt i cieszymy się, kiedy ich kłopoty zakończyły
się tak, jak każdy zaangażowany w lekturę czytelnik powinien im
życzyć. Schematyczność nie przeszkadza, wręcz przeciwnie –
sylwetki obu dziewcząt, proste i jednocześnie dystyngowane,
nakreślone na tyle dobrze, bym nie miała ochoty pożyczyć siekiery
od mojego wujka, pasują do wygodnych salonów wiktoriańskiej
Anglii, jednocześnie nie urągając inteligencji czytelnika.
Warto
wspomnieć także o pięknej okładce, która zdecydowała o tym, że
sięgnęłam po książkę, kompletnie nie mając pojęcia o treści.
Różany wzór, jakby żywcem wyjęty z dawnych tapet czy obić kanap
i foteli, sympatycznie staroświecki, jest idealny dla tej powieści,
jest jej kwintesencją
– klasycznej, dystyngowanej, eleganckiej,
niezbyt słodkiej, ale przecież tragicznej też nie, staroświeckiej,
ale też nietracącej
jeszcze swojego blasku. Jest minimalistycznie, ciekawie i bardzo
estetycznie, jeśli chodzi o kolorystykę, nie mam więc powodu, by
narzekać – wręcz przeciwnie – okładka sprawia, że po powieść
sięga się z chęcią.
Językowo
jest dobrze, bardzo dobrze. Tłumaczenie
nie
zatarło charakterystycznej dla dziewiętnastego wieku maniery
stylistycznej, dzięki czemu czytało się bardzo przyjemnie,
naturalnie. Styl Autorki jest wiktoriańsko sztywny, momentami nieco
naiwny, jednak melodyjny i prosty, widać
nieźle już wyćwiczony,
czyta się więc lekko i szybko, nie zastanawiając się nad sensem
barokowych metafor, których tu po prostu nie ma, mimo
że język, jakim posługuje się pisarka, jest dość bogaty. Trzeba
też przyznać, że pisarka zaskoczyła mnie dużą dozą sarkazmu,
naprawdę ciętej ironii, wywołując nieraz uśmiech na moich
ustach, a kilka nawet razy wybuch śmiechu – chodziło o którąś
ze scen z naiwną, ale zazdrosną i bardzo prostą Lucy, albo też
jej siostrą Anną, która wprost domagała się żartów dotyczących
niej i pewnego przystojnego doktora, którego poznała w podróży.
Na dialogi także nie wypada narzekać, choć mogą wydawać się
nieco zbyt sztywne; wbrew pozorom, arystokracja dawniej tak się
wyrażała, co może dzisiaj nawet nieco dziwić (ah, jak ja lubię
historie o politykach, którzy niechcący powiedzieli przekleństwo
do mikrofonu...), w każdym razie jednak rozpacz Marianny
i dialogi sióstr oraz powiedzonka
pani Jennings są na tyle żywe, ciekawe i wciągające, że nie mam
do nich żadnych, nawet najmniejszych zastrzeżeń. Gorzej jest z
opisami, bo tych nie jest dużo – Autorka skupia się bardziej na
opisie przeżyć wewnętrznych, myśli bohaterek, analizowaniu
powodów ich zachowań i opisywaniu spotkań towarzyskich, które,
wydaje się, są jednym z głównych zajęć wszystkich głównych
bohaterów powieści. Trochę mnie to rozczarowało, chciałam bowiem
poznać bliżej ukochane Norland czy okolice nowej posiadłości, o
Londynie nie wspomnę, który, jako że jestem ogromną pasjonatką
historii (czytaj: chodzącą skamieniałością),
niezwykle mnie interesował. Z drugiej
strony rozumiem Autorkę, która pisała dla sobie współczesnych,
ale także nie interesował ją świat zewnętrzny – historia
Eleonory i Marianny mogłaby wydarzyć się nawet w świecie
fantastycznym, a o jej niezwykłości i
niepowtarzalności decydują
emocje i świat wewnętrzny postaci.
Fabuła
nie jest rozbudowana, kto spodziewa się nagłych zwrotów akcji,
może być niemile zaskoczony, jednak osoby liczące na łatwy
romans, w którym dla pary kochanków idealnych pisarka (lub pisarz,
drogie
panie, jest równouprawnienie) przygotowuje happy ever
after, a za każde cierpienie i
ból przychodzi nagroda, mogą się nieźle zdziwić. To raczej
powieść obyczajowa, pełna smaczków dotyczących szczegółów
życia angielskiej arystokracji w XIX wieku, z wyeksponowanym
wątkiem miłosnym; na rozwlekłość nie można jednak narzekać, bo
pisarka ma plany dotyczące konkretnej fabuły i konsekwentnie się
ich trzyma, co bardzo mi się spodobało. Wątki poboczne
zostały jednak zminimalizowane, Autorka pokazuje tylko to, co jest
potrzebne i ważne w sposobie postrzegania Eleonory i Marianny, oraz
konkretne elementy fabuły, co z kolei momentami mnie drażniło,
szczególnie wtedy, kiedy chciałam dowiedzieć się więcej
szczegółów na temat – na przykład – zmarłego męża pani
Dashwood czy Edwrada. Przez całą książkę denerwowały mnie także
ciągłe, niemal cudowne zbiegi okoliczności, co po dłuższym
czasie stało się nużące i dość naiwne – wiadomo, że świat
jest mały, nawet ja spotkałam koleżankę z klasy w Łodzi na
gwarnej ulicy Piorkowskiej, a kolega pomachał mi z czubka Kasprowego
Wierchu, choć zupełnie nie wiedziałam, że go tam spotkam, ale
trochę
dziwne jednak jest to, że idąc do sklepu jubilerskiego,
spotykasz brata twojego ukochanego, a potem jeszcze w to samo miejsce
przychodzi dawno niewidziany twój własny, przyrodni brat; jakaś
daleka kuzynka twojego dalekiego kuzyna okazuje się narzeczoną
twojego ukochanego... Trochę tego za dużo
– w pewnym miejscu – szczerze mówiąc, robi się mało
realistycznie. W każdym
razie zwyczaje dawnej arystokracji zostały odtworzone z największą
starannością i gustownie wplecione w losy obu bohaterek, co
sprawiło mi wielką przyjemność – uwielbiam czytać o
nieskończonych balach, kolacjach, spotkaniach towarzyskich, na
których królowa etykieta, karty i bilard, konwenanse
dotyczyły także zakochanych, a jedynym zmartwieniem była czyjaś
poplamiona suknia czy surdut. Dopiero później, po odłożeniu
książki, przypominam sobie o dzieciach pracujących dwanaście
godzin w fabrykach (szczególnie w Anglii, gdzie proces
grodzenia zmusił rolników do przeprowadzki do miast) i nie jestem
pewna, czy świat panien Dashwood był aż tak różano-różowy.
Trudno
było nadać jakiś tytuł tej recenzji, który nie
przypominałby choć trochę
sławetnej reklamy Orange czy Neostrady, swojego czasu mojej
ulubionej. Bo tak naprawdę Marianna i Eleonora przypominają
zupełnie tamte maskotki, chociaż ich problemy są bardziej
skomplikowane – każda z nich przekonuje się, że świat jest
zaskakujący, kapryśny i bezwzględny zarówno dla chłodnego umysłu
Eleonory i gorących uczuć Marianny. Ustawia ludzkie pionki w
najprzeróżniejszych konfiguracjach, zmusza do interakcji z innymi
ludźmi, co złożone razem daje różne, czasami zupełnie
nieprzewidywalne rezultaty. I nie ważne,
jacy jesteśmy
– rozważni czy romantyczni – musimy się z tym pogodzić,
przełknąć czasami własną dumę. Nawet wtedy, kiedy jesteśmy
elegancką, wyrafinowaną damą z tuzinem halek pod spódnicą i
żyjemy tylko na papierze i w wyobraźni, pod okładką z różanym
wzorem, wiodąc życie bez zmartwień o przeżycie następnego dnia,
egzystując, tylko by
sprawić przyjemność kolejnemu czytelnikowi, zainteresowanemu
opowieścią.
Tytuł:
„Rozważna
i romantyczna”
Autor: Jane Austen
Moja ocena: 5,5/10
Nie wiem czemu ale jakoś nie mogę przełamać się i sięgnąć po ten klasyk. Może kiedyś mi się to uda :)
OdpowiedzUsuń>Ja, diablica -tom 2, anielica 2 a potępiona 3 :)
UsuńDzięki za zauważenie znany na blogu :)
Obiecuje sobie, że kiedyś zacznę sięgać po klasyki i wszyściutkie nadrobię. Jednak jakoś słabo na razie mi z tym idzie :)
OdpowiedzUsuńhttp://mianigralibro.blogspot.com/
Mam w planie spędzić czerwiec w towarzystwie klasyki i również po tę książkę zamierzam sięgnąć. Spotkałam się już z twórczością Austen przy okazji "Dumy i uprzedzenia", więc nie spodziewam się po tej książce wartkiej akcji, a raczej rozbudowanej charakterystyki bohaterów i mam nadzieję, że się nie rozczaruję. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kalorka czyta
Słyszałam dużo dobrych opinii na temat tej książki, lecz mnie osobiście do niej nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńhttp://diamentowe-slowa.blogspot.com Zapraszam do mnie
Uwielbiam książkiJane Austen!
OdpowiedzUsuńCałkiem niedawno także sięgnęłam po tę książkę i bardzo mi się podobała :) Racja, że momentami książka jest trochę naciągana i wszystkie te zbiegi okoliczności są mało realistyczne, ale co ja poradzę, że XIX wiek mnie od zawsze fascynuje? :)
OdpowiedzUsuńWidziałam już tę boską okładkę. Po Jane Austen bez wahania bym sięgnęła :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę jakiś czas temu i podobała mi się, chociaż nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim była ciekawa, zakręcona, nieprzewidywalna i zabawna. Z drugiej jednak strony brakowało mi emocji, głębszego wniknięcia w uczucia bohaterów. Miałam wrażenie jakbym była obok tej historii, a książka powinna mnie wciągnąć do środka.
OdpowiedzUsuńZnam historię, lecz jakoś najmniej mi się spodobała...
OdpowiedzUsuńSzczególnie biorąc pod uwagę wspaniałą Dumę i uprzedzenie!
Jednakże chciałabym mieć to wydanie w Angielskim Ogrodzie!
Nie tylko Ty uwielbiasz wiek dziewiętnasty. Bardzo chciałabym udać się w tamte czasy chociaż na chwilę :)
OdpowiedzUsuńJane Austen... sławna pisarka. Słyszałam coś nie coś o jej książkach. Jak podejrzewałam są z gatunku obyczajowego z wątkiem miłosnym w tle, czyli dla konkretnych osób. ;)
OdpowiedzUsuńJane Austen, Jane Austen. Jane Austen.... <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/
Kiedyś próbowałam przeczytać tę książkę, ale nie dałam rady przez nią przebrnąć, gdyż drażnił mnie, jak to nazwałaś: wiktoriańsko sztywny styl autorki. Ale za to oglądałam ekranizację ''Rozważniej i romantycznej'' i w tym przypadku bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńA ja lubię wszystkie książki Jane Asten. Co prawda jej styl w dużej mierze dłuży i rozwleka fabułę, ale jakiś taki sentyment u mnie zakwitł i zawsze chętnie do tych książek wracam ;)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Ostatnio mnie naszło, żeby przeczytać tę książkę i muszę w końcu po nią sięgnąć, z czystej ciekawości;)
OdpowiedzUsuńMi ta książka podobała się bardziej niż ,,Duma i uprzedzenie" Miło ją wspominam :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Ostatnio kupiłam w tym samym wydaniu ;) teraz zbieram się do przeczytania, co prawda słabo mi to idzie, wszystko zawsze okazuje się ważniejsze !
OdpowiedzUsuńhttp://ruderude-czyta.blogspot.com/