Chodząc
do szkoły, a po niej spiesząc się do domu, gdzie czeka sympatyczne
towarzystwo książek, przyjaciół i rodziny, szybko można
zapomnieć o nieszczęściach tego świata – szczególnie że nie
oglądam telewizyjnych wiadomości (nie tylko dlatego, że polska
polityka jest irytująca; lepiej nie wiedzieć, co knuje pan
prezydent Putin) i zanurzyć się w błogą nieświadomość, z
której większość książek nie jest w stanie mnie wyrwać.
Większość opowiada bowiem o problemach zwykłych ludzi i
problemach w ich życiu, pokazanych z mniejszą lub większą głębią.
Zazwyczaj jednak ich bohaterami są ludzie podobni do nas – sprawni
umysłowo i fizycznie na tyle, by żyć na własną rękę, robić
to, na co mają ochotę. Wyrażać w każdy możliwy sposób. Po
kilkunastu takich lekturach, przewracając się z boku na bok pod
ciepłym kocykiem z kubkiem kakao w ręce można zapomnieć, że nie
wszyscy przedstawiciele gatunku homo sapiens mają luksus
zakochiwania się i odkochiwania, mordowania, kłócenia się z
rodzicami, politykowania, chorowania na raka i depresję, cierpienia,
a nawet podjęcia najważniejszych życiu decyzji – ja ta dotycząca
popełnienia samobójstwa. Po prostu żyć, w jakiś sposób chłonąć
życie, oddychać życiem. Albo przynajmniej wiedzieć, że się
żyje.
Nie
wszyscy tak mają – obok nas, w cieniu, codziennie rozgrywa się
tysiące ludzkich nieszczęść: autyzm, zespół Downa, różnorodne
choroby genetyczne uniemożliwiające, na przykład, chodzenie, a
nawet śpiączki i schizofrenie. O ile większość tych dzieci być
może nie zdaje sobie sprawy z tego, że są inne od wszystkich, ich
rodzice cierpią jeszcze bardziej – każdy chciałby mieć dziecko
przynajmniej zdolne albo ładne, dziecko, którym mógłby chwalić
się znajomym, którego inni mogliby mu zazdrościć. Każdy
chciałby, żeby dziecko wyuczyło się na Oxfordzie albo
Uniwersytecie Jagiellońskim, żeby było szczęśliwe, żeby w końcu
pojawiły się wnuki, gwarant zachowania rodu. Ale co, jeśli urodzi
się dziecko z mongolizmem? Czy rodzice zaakceptują to, że ich
marzenia nie spełnią się (nie mówiąc oczywiście o przypadkach,
kiedy dziecko z Downem jest jedynakiem…), że czeka ich ciężka
praca przy terapii dziecka i dużo wydatków? A ciekawskie spojrzenia
sąsiadów i obcych ludzi na ulicy, wyzwiska chamskich
gimnazjalistów? Takie dzieci potrzebują więcej miłości,
zrozumienia, miłości, cierpliwości – wszystkiego w nadmiarze,
więcej, niż zwykły rodzic może dać. Nie każdy dostrzega
przecież w kanciastej istocie z charakterystyczną twarzą ślad
zamysłu Kogoś, któremu – być może – nie udał się kolejny
akt stworzenia; nie każdy potrafi kochać takie dziecko. I zadawać
sobie podstawowego pytania – dlaczego?
Życie
Adama i Ewy miało być idealne. Zaplanowali wszystko, łącznie z
przyszłą karierą ich potomka. Dom, jasny i przestronny,
zaplanowała dekoratorka wnętrz, pokoik dziecinny czekał na
przyszłego lokatora, najlepiej dziewczynkę, która w przyszłości
będzie primabaleriną. I chociaż urodziła się córka, nie była
taka, jak oczekiwali – miała bardzo poważną postać zespołu
Downa i plamkę na mózgu, która mogła być nawet krwiakiem czy
guzem dodatkowo uciskającym którąś z części mózgu. Ewa z
początku nie chciała zaakceptować córki, jednak później
zobowiązała się wychowania jej, nawet wbrew mężowi, który od
tego czasu zaczął się powoli izolować od żony, próbując
udawać, że Myszka (bo tak nazwano Marysię) nie istnieje. Zamknięty
w swoim pokoju rozmyślał nad światem czystym od upośledzonych,
gorszych ludzi (czasami zapędzając się w rejony szalonych teorii
Hitlera rodem z Mein Kampf) na przemian z oskarżaniem genów Ewy,
które, według niego, spowodowały narodziny … czegoś takiego.
Ale czy na pewno? A może się myli? Zanim okryje prawdę, może być
już przecież za późno.
Proza
tej pisarki towarzyszy mi już od dłuższego czasu, dokładnie od
tamtego dnia, kiedy okryłam doskonałą pod każdym względem Córkę
Czarownic, plasującą się pomiędzy klasyczną fantasy a
bardziej rozbudowaną baśnią. Od tamtego czasu poluję na każdą z
niewielu książek pisarki, by w cichości ducha przeczytać i
przeżyć każde słowo, jakie napisała – choć z jakością było
różnie, fascynowała mnie ilością tematów, jakie podejmowała w
swojej prozie. Dotychczas jednak mieściły się w ramach bardziej
filozoficznych rozważań na tematy bardzo ważkie, a fabuła w
znacznym stopniu wypełniona była baśniowością i schematami
zaczerpniętymi z fantastyki. Dlatego byłam lekko zdziwiona, widząc
tę książkę i zaciekawiona, by zobaczyć, jak pisarka poradziła
sobie z tematyką bardziej przyziemną i zastosowaniem filozoficznych
pogadanek w praktyce, która, jak powszechnie wiadomo, często jest
zupełnie inna niż teoria. Wątki fantasy jednak pozostały, tym
razem jednak trudniejsze do zinterpretowania, niejednoznaczne, mniej
realne od wydarzeń z – na przykład – Tam, gdzie spadają
anioły, bardziej umowne. Bo nie one są tu najważniejsze – tworzą
tylko fragment rzeczywistości postrzeganej przez niepełnosprawną
dziewczynkę, są tak samo ważne, jak przebiegający przez pokój
tata czy mama, wiecznie niezadowolona i wymęczona, której
wieczorami starcza tylko siły na przeczytanie lekkiej książki czy
gazety. Trzeba przyznać, że taki zabieg ubarwia nieco fabułę,
dodaje jej swoistego klimatu, indywidualnych cech, elementu
nieprzewidywalności. Czegoś, powiedziałabym, egzotycznego pośród
szarzyzny dnia powszedniego.
Bohaterowie
to zapewne najmocniejsza strona książki. Nieco może dziwić fakt,
że na czterystu stronach powieści pisarka operuje tylko trzema
postaciami, ale dzięki temu Autorka maksymalnie pogłębia ich
portrety psychologiczne, mając czas na wyeksponowanie wszystkich
uczuć danej postaci, analizę zachowania, a także na
zaprezentowanie urywków ze wspomnień, niemiłosiernie wywlekając
na wierzch nawet najgorsze myśli i postępki. Najbardziej jednak
poznajemy Myszkę – przedzierając się przez twardy pancerz
choroby, docieramy do najgłębszych myśli (jak się okazuje,
pełnych ciekawych spostrzeżeń) dziewczynki, poznajemy jej uczucia,
nawet te ulotne, których nie potrafi nazwać. Jest to niezwykłe
doświadczenie, ponieważ dziewczynka, opisując swoje zachowania,
wydaje się mówić o kimś innym, opowiadać z dystansu, jakby sama
dziwiła się ograniczeniom swojego ciała. Jednocześnie trudno jej
nie współczuć; zagubiona we wnętrzu siebie dziewczynka nie
zauważa i nie rozumie swojej choroby, dziwne zachowanie taty, mamy i
ludzi na ulicy rani ją, jednak nic na to nie może poradzić –
nawet logopeda skapitulowała szybko, widząc, jak ciężko Myszka
jest upośledzona. Tak samo, jak z dziwną ociężałością ciała i
myśli, przez które dziewczynka cierpi, nie tylko dlatego, że przez
to nie może spełnić swojego największego marzenia – tego o
tańcu, który tak bardzo kocha. Postać dziewczynki jest bardzo
plastyczna, niezwykle wiarygodna, sportretowana z wielką empatią,
delikatnością i współczuciem, jednak bez kiczowatego
sentymentalizmu i melancholii. Pisarka pochyla się nad dziewczynką,
przygląda się uważnie jej emocjom i myślom, jednocześnie nie
stara się zatuszować i oszczędzić dziewczynce krzywd, jakie
spotkały ją od innych ludzi; nie ukrywa także wad Myszki,
traktując ją jak każdego innego bohatera opowieści. Dzięki temu
wszystkiemu jej postać jest pełnowymiarowa i niezepchnięta do
kategorii godnych pożałowania zwierzątek czy też istot, którym
należy się współczucie – Autorka traktuje ją jako
pełnoprawnego bohatera, co niezmiernie mi się podoba i sprawia, że
książka zyskuje głębię i pierwiastek nowości, rzadko teraz
spotykany, nawet w powieściach o podobnej treści.
Ewa,
jej matka, jest niemniej ciekawą postacią, co prawda o uboższym
świecie wewnętrznym i mniej barwnych emocjach. Ponieważ jest to w
większej części książka o akceptowaniu dzieci gorszego Boga
przez rodziców, w szczególności tych ambitniejszych, Autorka
starała się tak skonstruować postać Ewy, by większość kobiet o
podobnych problemach mogło się z nią utożsamiać: nie jest jakąś
szaloną artystką, hipiską czy szaloną mamuśką, tylko zwykłą,
przeciętną kobietą bardzo przejmującą się konwenansami i tym,
co powiedzą ludzie. Przez resztki wolnego czasu czyta lekkie
powieści dla kobiet, magazyny modowe i seriale, a jej wszystkie
marzenia dotyczą przyszłości dziecka. Jej miłość do Myszki
pomieszana jest z nienawiścią, czasami buntem wobec okrutnemu
losowi, złością i niecierpliwością, ale i tak nie pozbyłaby się
uciążliwej obecności córki; nie ma tyle siły, by nie kochać
dziewczynki. Mimo że nie ma jakiejś wybitnej inteligencji,
doskonale rozumie córkę, pod koniec zaczyna dostrzegać to, co dla
innych – w tym dla jej męża – jest zakryte, jednak tak naprawdę
co dzień dopada ją zmęczenie i przytłaczające poczucie bezsensu
walki z kolejnym dniem, w którym i tak się nic nie zmieni, a jak
już to na gorsze. Nawet nie ma siły rozwiązać nawarstwiającego
się konfliktu z mężem, którego tak naprawdę nie ma już w jej
życiu. Autorka także wydaje się rozumieć jej stanowisko, z
przenikliwością analizując jej uczucia i bezlitośnie szczerze
opisując jej myśli, jednak nie broni, ani nie pochwala nic, co Ewa
robi, ze współczuciem opowiadając o rozpadającym się powoli
idealnym, białym świecie bez żadnych problemów i niedoskonałości.
Rozumie, że bohaterka jest słabym, pełnym wad człowiekiem, który
często nie potrafi znieść tego, co los – czy może Ktoś –
nałożył na jej plecy, a jak każdy chyba człowiek protestuje
przed zbyt wielkim bólem, który czasami przerasta jego możliwości.
Jednak kiedy przyjdzie ostateczne rozwiązanie, okaże się, że Ewa
kochała córkę na swój, bolesny sposób i tylko miłość
sprawiła, że kobieta przezwyciężyła wszystkie, czasami
straszliwe trudności, jakie niewątpliwie przynosiło wychowanie
takiego dziecka jak Myszka. Postać Ewy jest jednak nieco mniej
dopracowana niż dwie pozostałe, a może i mniej ciekawa – ot, po
prostu zwykła kobieta ze swoim zwyczajnym życiem i zwyczajnymi
problemami, zgorzkniała już życiem, taka, którą trudno polubić,
ale i ciężko znienawidzić.
Trzecią
ciekawą osobą jest Adam, mąż Ewy i uciekający ojciec Myszki. To
najciekawsza postać, oprócz, oczywiście, głównej bohaterki.
Autorka, posługując się ciekawie zarysowaną postacią człowieka
żyjącego w świecie liczb, chłodnych kalkulacji, wewnętrznie
poranionego intelektualisty, znakomicie pokazuje mechanizm
powstawania nienawiści do osób chorych i obsesyjnych marzeń o
idealnym społeczeństwie, które u Adama są tak intensywne, że nad
swoim tokiem myślenia zaczyna zastanawiać się dopiero wtedy, kiedy
okazuje się, że jego przemyślenia zbliżają się do treści
przemówień Adolfa Hitlera… To skomplikowana postać pełna
sprzeczności i wahań, które pisarka po mistrzowsku oddaje,
jednocześnie dorzucając zastanawiające i, przede wszystkim,
zaskakujące zakończenie, puentę, której przez długi czas nie
można zapomnieć. Autorka wydaje się, rozumie go bardzo dobrze,
nawet wtedy, kiedy tak okrutnie postępuje z córką i żoną,
starając ukryć się w firmie, gdzie jest szefem, że ma
niepełnosprawną córkę. Z drugiej strony – mówi pisarka – to
nie jest jedynie jego wina, w książce wiele razy spotykamy się w
oznakami ludzkiej nieczułości, często po prostu okrucieństwa,
brakiem empatii i nieznajomością elementarnych zasad dobrego
wychowania (pewnie zostało mi to z czasów, kiedy jako starożytni
Spartanie zrzucali takie dzieci ze skał), a jako człowiek, dla
którego opinia kochanych bliźnich jest ważniejsza niż wszystko
inne, takie fakty musiał zatuszować. Jednocześnie go nie broni –
jego miłość do piękna sprawiła, że nie mógł spojrzeć na
swoją córkę, chociaż – gdyby spojrzał – odnalazłby coś, co
zauważyła tylko Ewa, coś, co kryło się pod chorą powłoką
ciała dziewczynki. Dopiero na koniec powieści, kiedy wrócą
wspomnienia, by otworzyć mu oczy i otrzyma małą szansę na
odkupienie, będzie żałował swoich win, co pisarka pięknie
opisze.
W
warstwie językowej czegoś mi brakowało, nawet wtedy, kiedy pisarka
przed naszymi oczami roztaczała piękny i tajemniczy Ogród. Czego?
Może tego magicznego nastroju, jaki potrafiła zmieścić w
prostych, barwnych słowach? Może stwarzania odrębnych światów,
które dzięki niej stawały się swojskie? Może jednak pióro
pisarki gubi się pomiędzy opisami normalnego życia, tylko gdzieś
głęboko w tle podmalowanego niezwykłością (tak naprawdę nie
potrafimy do końca określić, czy Myszka naprawdę była w
Ogrodzie, czy też to wina tej czarnej plamki w jej mózgu)?
Techniczne wszystko doskonale, jak zwykle – proza jest lekka, a
jednocześnie głęboka; oszczędna i znaczeniowo bardzo bogata, bo
Autorka za pomocą jednego słowa potrafi trafić w samo sedno,
dodając jednocześnie wiele nowych znaczeń. Ma też swój rytm,
niezwykłą śpiewność i dziwną radość przy jednoczesnym smutku,
coś jakby wewnętrzny płacz, wielki ból, który kolejne wydarzenia
podsycają. Emocje bohaterów są opisane bardzo wiarygodnie,
głęboko; Autorka prostymi słowami opisuje trudne myśli i
wirtuozersko balansuje na trudnej do opisania granicy między
zachowaniem a myślami i uczuciami Myszki, nie używając jakchiś
górnolotnych słów i patosu. Jednak wszystko, co dobre, kończy się
w wątku fantastycznym – może dlatego, że wtedy pisarka sięga po
bardziej barokowy opis, pełen wyszukanych fraz i metafizycznych
podtekstów, co brzmi bardzo sztucznie, niekiedy nawet kiczowato.
Pisarka językowo nie udźwignęła idei tajemniczych wizji, jakie
wyświetlają się przed oczami Myszki na strychu, tak samo, jak nie
udźwignęła wątku anioła z Tam, gdzie spadają anioły –
w opisach Ogrodu jest coś, co mnie denerwuje, coś, co sprawia, że
opisy są nieciekawe i mało plastyczne, a tezy, wygłaszane przez
tamte postacie wydają się płaskie, natomiast spostrzeżenia
Autorki – zwykle bardzo błyskotliwe i kontrowersyjne – bez
polotu i pomysłowości, mało zrozumiałe. Brakuje też magii, jaka
zapewne musiała panować w Ogrodzie, nastroju tajemnicy, może
szczęścia, może czegoś innego, co sprawiłoby, że miejsce to
zyskało barwy i życie.
Myślę,
że wiele tu zawiniła także fabuła – już dość dawno temu
zrozumiałam, że połączenie przyziemnej powieści obyczajowej czy
psychologicznej z fantastyką nie jest najlepszym rozwiązaniem,
chyba że jest się autorką paranormal romance (powiedzmy sobie
szczerze, że świat przedstawiony w tych książkach jest na tyle
naiwny i uproszczony, że tak naprawdę nie ma większych różnic
między nim a wampirami czy wilkołakami). Za niezdecydowanie Autor
płaci, nie tylko sztucznością któregoś z wątków – tego mniej
rozwiniętego – ale i mniejszą wiarygodnością całości,
trącającą jakimś kiczem, tracącą całą swoją powagę i
ciężar. O ile lepiej czytałoby się, gdyby z opowieści wyciąć
fragmenty o Ogrodzie, odciągające w dodatku uwagę czytelnika od
refleksji na temat istnienia takich dzieci, codzienności matki i
ojca, problemów społecznych. Powieść wtedy zyskałaby wiele na
równowadze, harmonii, miałaby fabularny rytm. Przecież
rzeczywistość jest na tyle barwna, że nie trzeba upiększać jej
wątkami magicznymi, które raczej nie wnoszą nic nowego, pokazują
tylko, że pisarka nie potrafi zdecydować się na jeden gatunek, a
może tęskni za czasami Córki Czarownic i Samotności
Bogów, wraz z problemami, nad którymi można się zastanawiać
nawet podczas kosmicznej odysei. Jeśli Autorce chodziło o
nawiązanie do dzieci gorszego Boga, przekazania swoją książką
jeszcze czegoś więcej, by uniknąć zarzutów o sztukę dla sztuki,
to na pewno nie udało jej się to – wątek ten przecież nie
wprowadzał, a rozmowy filozoficzne w Ogrodzie z powodzeniem można
by przenieść na ziemię. Poza tym zarzutem jednak uważam, że
reszta fabuły była bardzo, jeśli nie wciągająca, to naprawdę
ciekawa, chociaż powieść do książek o wartkiej akcji nie należy
– ważniejszą rolę grają tu uczucia, sposób odbierania świata
i danych sytuacji przez Myszkę i resztę społeczeństwa, ale nie
tylko – niemal detektywistyczne poszukiwania Adama i zaskakujące
zakończenie potrafi wciągnąć, zaangażować inne uczucia
czytelnika niż współczucie, nawet gdy sądzimy, że powieść
niczym nas już nie zaskoczy. Zresztą to jedna z tych książek,
które wymagają cierpliwości i wysiłku, by odkryć całą głębię
opowieści, umiejętności dostrzeżenia drugiego dna, podwójnych, a
nawet potrójnych znaczeń, chociaż i tak będąca rozgrzewką przed
doskonałymi powieściami pisarki.
Jakąkolwiek
krzywdę pisarka zrobiłaby swojej powieści, nie można powiedzieć,
że jest to książka słaba – dla niektórych pisarzy byłaby
wyzwaniem. Jest przecież próbą pokazania innej perspektywy,
ukazaniem problemu z zupełnie innej strony. Perspektywy
zdumiewającej, bo – zapewne – dla wielu zupełnie nowej, nawet
tajemniczej. Bo przecież nakreślenie portretu motyla, uwięzionego
w ciele cięższym i bardziej nieporadnym niż nasze, ludzi zdrowych,
wymaga techniki, zdolności, empatii i, przede wszystkim, wielkiej
wrażliwości w dostrzeganiu tego, co ukryte tak głęboko, że aż
niewidzialne; a także próba opisu tej nowej zaskakującej rzeczy,
znalezienia odpowiednich słów i formy. Uwrażliwienia kogoś, by
spoglądając w czyjeś oczy, tylko z pozoru mętne i zdające się
nie rozumieć tego, co widzą, widzieć piękne wnętrze. By w
brzydkiej poczwarce znaleźć motyla i obudzić go do lotu.
Tytuł:
„Poczwarka”
Autor:
Dorota Terakowska
Moja
ocena: 6,5/10
Widzę, że o polityce i telewizji masz takie samo zdanie jak JA> Książka niestety niczym nie przykuła mojej uwagi :(
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że połączenie powieści obyczajowej czy psychologicznej z fantastyką nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.
OdpowiedzUsuńPowyższej książki nie znam, ale czytałam inną pozycję autorki, mianowicie : Tam, gdzie spadają anioły, i z żalem stwierdzam, że niezbyt przypadła mi do gustu, dlatego też obawiam się, że i tym razem nie będę w pełni usatysfakcjonowana. Może się mylę, acz wolę nie ryzykować.
Raczej nie moje klimaty, ale... Kto wie? ;)
OdpowiedzUsuńZostałaś przeze mnie nominowana do LBA. :D
http://nowaksiazkanowezycie.blogspot.com/2015/05/liebster-blog-award-6-i-7.html
Cóż, ja ogólnie nie oglądam TV, a wiadomości - tylko te pogodowe.
OdpowiedzUsuńCzytałam dwie powieści Terakowskiej, ale te napisane bardziej dla dzieci. Nie mam ochoty sięgnąć po tą książkę - oczywiście głównie ze względu na brak akcji. Poza tym książka wydaje mi się smutna, a nie lubię czytać smutnych książek.
Dorota Terakowska... Czytałam "Córkę Czarownic", również mi się podobała. Co do "Poczwarki"... Temat trudny, ale z ciekawości zapiszę książkę do listy "chcę przeczytać".
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie napisałaś nic o okładce, ponieważ jest ona dość... Hm, jest inna.
"Poczwarkę" czytałam już dosyć dawno temu, ale bardzo dobrze pamiętam tę książkę. Wywarła na mnie ogromne wrażenie. Poza tym uwielbiam twórczość Terakowskiej.
OdpowiedzUsuńwydaje mi się, że to jednak pozycja nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńpolecę mamie, będzie zachwycona :)
Ja przeczytałam "Poczwarkę" przez przypadek. Wypożyczyłam ją z biblioteki bez czytania opisu. I w trakcie lektury towarzyszyły mi uczucia, których nigdy nie zapomnę. Stylistycznie książka niezbyt mi się podobała, bo z łatwością mi się jej nie czytało, może też ze względu na ciężką tematykę. Ale mimo to sądzę, że ta historia na długo zapadnie mi w pamięć. Choć zdecydowanie nie zamierzam czytać jej jeszcze raz, bo jest zbyt przygnębiająca i zbyt prawdziwa, a czytanie o takich realnych rzeczach boli najbardziej
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/
A dla mnie "Poczwarka" to jedna z tych powieści, do których będę powracała.
OdpowiedzUsuńNaprawdę płakałam przy niej, a podczas czytania naprawdę zachwycałam się Ogrodem.
Na zawsze Myszka zostanie w moim sercu!
Jednakże rozumiem że każdy może mieć swoje zdanie :)
Nie lubię książek tej autorki, miałam wątpliwą przyjemność przeczytać "Tam gdzie spadają Anioły". Chyba książki filozoficzno-polityczne nie są moją bajką.
OdpowiedzUsuńCzytałam ,,Córkę czarownic" oraz ,,W krainie kota" tej samej autorki. Obie mi się bardzo podobały i prawdopodobnie sięgne po ,,Poczwarkę":)
OdpowiedzUsuń"Poczwarkę" czytałam dawno dawno temu, ale nie budzi i mnie ona niestety żadnych emocji, jak dla mnie jest zupełnie neutralna...
OdpowiedzUsuńMi się ta książka bardzo spodobała, a połączenie fantastyki z obyczajówką jakoś mi nie przeszkadzało zbytnio :)
OdpowiedzUsuń