Na
początku jest tylko wyobraźnia. Historia kształtująca się w
naszej głowie. Kolejne wątki, historie, znaczenia – nasza
opowieść powoli zyskuje, kolory, kształty, a my jesteśmy
oniemiali tym, co udało nam się wymyślić, czujemy się
onieśmieleni własną wyobraźnią. W końcu nie wytrzymujemy –
rzucamy się do komputera i piszemy. Kolejne słowa, zdania. Historia
staje się coraz bardziej namacalna, na papierze nam obca. Wszystko
jest możliwe, wszystko może się zdarzyć, bohaterka może latać
na skrzydłach i nie upaść jak Dedal. Ah! Upojenie debiutanta!
Pierwsza książka, w której recenzjach wszyscy podkreślają to
debiut – nadzieja literatury czy kolejna mała ryba w literackim
oceanie? Naiwność, że liczy się tylko historia, pomysł, iskierka
boskiego geniuszu. Dotykanie własnych słów. Pierwsza opowieść,
którą udało się dokończyć i wydać. Euforia. Z moich
doświadczeń wiem, że później przychodzi rozczarowanie. Nie
zawsze, ale w większości, bo niektórzy przyszli debiutanci – nie
chwaląc się, być może i ja, choć nic konkretnego nie piszę –
znają rynek i jego wymagania. Druga opowieść dla szerszej publiki
ma w sobie więcej profesjonalizmu, mniej entuzjazmu, czasami trzeba
pisać szybciej no i najbardziej istotne – sprzedać. Pojawiają
się więc ostra weryfikacja pomysłów, a splataniu wątków
towarzyszy już umysł, nie tylko podświadomość, który na zimno
kalkuluje zyski i straty, jakie pisarz może wynieść z danego
pomysłu; pisanie, by znaleźć to drugie dno, kolejną warstwę,
która jest ważniejsza od opowiadanej historii, pisanie dla innych
wartości niż celebracja opowieści. Nie ma już radości, euforii,
jest poczucie dobrze spełnionego obowiązku, radość z oglądania
kolejne książki na półkach czytelników. Nigdy już nie będzie
tej świeżości, radości, ile było jej na początku przygody z
pisaniem, szczególnie że przed debiutem nie próbowaliśmy wstawiać
swoich tekstów na różnorakie portale. Debiut to dopiero pierwszy
krok... Ku nieznanemu.
Nigdy
specjalnie nie interesowała nie ezoteryka. Do wróżki nie chodzę,
bo nie chcę znać swojej przyszłości, zresztą częściej (jak
świetnie pokazał to sitcom Mamuśki)
jest to prosta manipulacja, wosk leję tylko na Andrzejki, przy czym
tylko dla towarzystwa, które obraziłoby się, kiedy zaszyłabym się
w swoim pokoju i czytała, a od kadzidełek wolę perfum Chanel i
odświeżacz powietrza. Po obejrzeniu Egzorcysty trzymam
się z daleko od wszystkiego, co mistrzowie nazywają Mocą, czy
czymś równie kosmicznym, duchami i tak dalej; czego źródło jest
bardzo mętne i trudne do zbadania. Filozofię Wschodu znam tylko w
zarysach historycznych raczej, bo kilka pism tamtejszych mistrzów
znudziło mi jak księga zaklęć, a może dlatego, że jestem
zupełnie zadowolona tym, co znalazłam w chrześcijaństwie –
jedynej religii, która dała mi dość sensowne pocieszenie, kiedy
go potrzebowałam. Bardziej pasjonuje mi filozofia starożytnych
Greków i psychoanalityczne rozważania doktora Freuda, momentami
nawet do rzeczy. Nie miałam nigdy ochoty na wywoływanie duchów, bo
z natury jestem bojaźliwa, a jakieś mistyczne doznania wolę
zostawiać tym, którzy czegoś takiego poszukują, ja wolę
posłuchać sobie Nirvany. Wszystko powyżej nie oznacza, że żegnam
się ze strachu, widząc Harry'ego Pottera i inne powieści fantasy –
wręcz przeciwnie, lubię taką twórczość, byle ze zdrowym
rozsądkiem i umiarem, by nie przekroczyć tej cienkiej linii między
fabułą a świadomym obrażaniem wyznawców czegoś innego. Dla mnie
jest to przedłużenie dzieciństwa, opowieści i baśni, pełnych
sabatów, duchów i czarownic, pięknych księżniczek i złych magów
– jak ten z Jeziora Łabędziego.
Niech więc każdy, kto będzie czytał poniższe wynurzenia, pamięta
o powyższym, gdy, być może, przez swój dystans na coś spojrzę
inaczej, niż powinnam, albo czegoś nie wezmę na poważnie (a
powinnam). W końcu nigdzie nie ma prośby, by wszystko potraktować
jako coś więcej niż wyobraźnię, jako zabawę literacką. Jako
opowieść.
Latte
niegdy nie wiedziała, kim była jej matka. Całe dzieciństwo
spędziła zamknięta w domu, wraz z matką, która była gotowa
opowiedzieć córce o wszystkim, tylko nie o swoim życiu. Przy końcu
kwietnia wyjeżdżała i nie wracała przez kilka dni, mała
dziewczynka nie wiedziała, po co. Nawet wtedy, kiedy była na
studiach, kiedy miała przyjaciół i jasno określone cele życiowe,
o matce nie wiedziała nic. Dopiero kiedy ta umarła, przed Latte
zaczęły pojawiać się rzeczy, o których istnienia nigdy się nie
domyślała; perspektywy właściwie bez końca, tajemne moce w kręgu
Sybilli (Jerozolimskiej? Eh, ty historyczny maniaku, zamknij się,
chodzi o wieszczkę) ale także złą świadomość – świadomość
otaczającego ją zła, krwawej tajemnicy z przeszłości, którą za
wszelką cenę musi rozwiązać, by w końcu zawieść się na matce.
Czy dziewczyna pogodzi się z przeszłością, a może coś w niej
zmieni? Czy rozwiąże, kto był winny śmierci dwóch mężczyzn,
żyjąc pomiędzy ludźmi, którzy od rana do wieczora kłamią? Czy
znanie przyszłości jest takie fajne i dobre, jak nam się wydaje?
Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości?
Szczerze
mówiąc, spoglądając na okładkę i czytając opis, spodziewałam
się czegoś zupełnie innego. Opowieści o matce i córce, o
eterycznych, ale silnych więzach łączących te bliskie sobie
kobiety, może nawet o czymś w rodzaju konfliktu między nimi,
konfliktu pokoleń, gdzieś w tle podmalowanym magią, delikatną
historią może o jakiś mocach, podświetlającą powieść jak
gwiazdy. Na stronach książki czekała mnie więc niespodzianka,
dość duża. Bo wbrew opisowi, w powieści nie ma dużo o matce
córce, jeśli już, to o dziedzictwie matki, zbyt ciężkim do
udźwignięcia, które niespodziewanie spada na nieprzygotowaną
córkę. To także raczej fantastyka z elementami powieści
obyczajowej i kryminału, ale fantasy ezoteryczne, z wróżkami i
prorokiniami (co jest zupełnym novum w
tym Wydawnictwie, fajnie jednak, że rozszerzają swoją ofertę,
przystosowując ją do coraz większej liczby czytelników), opowieść
nie jest takim misz-maszem konwencji, jakie się zapowiadało. Czy to
minus? Cóż, w tym miejscu tego nie powiem – jeśli jeszcze się
nie znudziliście, czytajcie dalej.
Największym
plusem jest okładka, jak zwykle, mimo że wydanie jest broszurowe, w
miękkiej okładce, co, przyznam, nieco mnie zirytowało, choć w
zupełności rozumiem decyzję Wydawnictwa. Granatowe niebo,
upstrzone gwiazdkami, które w ciekawy sposób naśladują gwiazdy i
nawiązujące do słów powieści. Zupełnie na dole, w jaśniejszym
polu, pośród trawy leży ludzka sylwetka, będąca pewnie sylwetką
Latte. Ciekawe jednak jest to, że cały tył okładki i grzbiet jest
biały, z czarnymi, lekko błyszczącymi napisami, co wygląda bardzo
ładnie i elegancko. Na pierwszej stronie tytuł – bardzo złożony,
zresztą – napisany jest dwoma krojami białej czcionki, co
doskonale współgra z resztą okładki. Aż chce się wziąć taką
książkę do ręki i zacząć czytać. Grzbiet będzie pięknie
wyglądał w mojej nowej, jeszcze bardziej potężnej bibliotece,
którą ostatnio sobie zafundowałam, a obrazek na przodzie kojarzy
mi się z bezpieczeństwem, nocnym spokojem wielkiego nieba z
tysiącami spokojnych gwiazd, w rzeczywistości będących gazowymi
olbrzymami, większymi od słońca, ale oddalonymi od naszej biednej
planety tysiące lat świetlnych, kręcących się w odległych
galaktykach, zanurzonych w tajemnicy Wszechświata, której nie
zgłębił nawet Einstein. To jest dopiero magia!
Jak
pisałam na początku, debiutanci często dają porwać się
historii, celebrując nieskrępowaną krytyką nieżyciowych,
sfrustrowanych blogerów wyobraźnię i dając jej zupełny upust w
książce. Tak też jest w tym przypadku – powieść jest jedną z
tych, które autentycznie wypływają z wyobraźni i serca, tchną
świeżością i brakiem wyrachowania. To jednak nie znaczy, że
pomysł był zły, przeciwnie, cały zamiar na tę powieść był
dobry, choć bardzo oklepany: wróżka, czarownice, Góra Brocken
(tak, Łysa Góra jest w stylu My Słowianie i
znacznie bardziej pasuje do historyczno-fantastycznych impresji
Elżbiety Cherezińskiej i średniowiecznych pogan niż XXI-wieku,
chwała więc Autorce za to, że sabat w jej powieści odbywa się w
iście nowoczesnym stylu na niemieckiej Górze Brocken), konflikt
matki z córką, dziedzictwo, przepowiadanie przeszłości,
kryminały... W tysiącach różnych konfiguracji temat ten
występował w mnóstwie różnych powieściach, nie jest też
zbytnio skomplikowany. Mimo wszystko chętnie założę się, że
nikt nie spodziewał się takiego zakończenia, nawet mnie Autorka
bardzo zaskoczyła i sprawiła, że na końcu – szkoda, że tak
późno – mniej krytycznym okiem spojrzałam powieść. Zakończenia
mogą stać się jej znakiem firmowym, tylko żeby, broń Boże, nie
robiła tego sztucznie, bo co jak co, ale nie potrafię znieść
sztuczności. W szczegółach pomysł jednak jest niedopracowany,
najbardziej w dalszych partiach książki, gdzie akcja pędzi na
złamanie karku (o tym poniżej), momentami zahaczając o
niedorzeczność. No bo ksiądz-egzorcysta uczestniczący w
wywoływaniu duchów, by w razie potrzeby wyciągnąć demona-ducha z
ciała wróżki. Wybaczcie. Polecałabym Autorce trochę poczytać o
egzorcyzmach, najlepiej na stronach katolickich; od siebie dodam, że
z pewnością żaden egzorcysta tak by nie zrobił, oni, wbrew
pozorom, trzymają się z dala od wróżek i spirytystek, a i
widowiskowe i jednorazowe egzorcyzmy – nieważne, czy ktoś w to
wierzy, czy nie - należą dla rzadkości, najczęściej są to
trwające nawet latami procesy. Nadmierna komplikacja wątku
kryminalnego też jakoś do mnie nie przemówiła, wolałabym, by
pisarka wymyśliła jednego człowieka z porządnym motywem i
szokującą historią – odkąd zaczęłam czytać typowe kryminały,
wiem, że to sprawdza się lepiej niż zmieszanie kilku osób, magii
i dzieła przypadku (a może przeznaczenia?). Jednak nie było na
tyle źle, by skarżyć się na jakieś wymyślne, ekscentryczne
pomysły, wykraczające poza tradycyjne schematy charakterystyczne
dla wątku wróżek i ezoteryki; można powiedzieć, że książkę
zepsuło wykonanie, bo w przeciwnym razie książka mogła być po
prostu przyjemnym, niewymagającym czytadłem, ubarwiającym akcję
rozważaniami bardziej filozoficznymi i magicznymi wątkami. Szkoda,
bo wystające ze słabego wykonania strzępki pomysłu wydają się
warte szerszego rozbudowania i zdecydowanie lepszej oprawy.
Powieść
zaczyna się ciekawie, bardzo ciekawie. Moja ciekawość jednak
zdołała utrzymać się jednak do trzeciego rozdziału. Przez dwa
poprzednie akcja snuje się, delikatnie utkana ze wspomnień Latte z
dzieciństwa. Bez pośpiechu, powoli, krok po kroku, tak, jak mi się
podoba. Ma w sobie posmak tajemnic, delikatną mgiełkę czegoś
ezoterycznego, czar czarno-białych wspomnień, dziecinną naiwność,
bardzo dobrze odmalowane piórem Autorki, która w tych fragmentach
zupełnie nie przypominała typowej debiutantki. Gorzej jest dopiero
później, kiedy Latte dorasta i od tego czasu cała magia powolnego
tkania opowieści, rozłazi się, a moja irytacja jest w zupełności
zrozumiała. Akcja staje się porwana, rozkawałkowana na małe
epizody pełne gwałtowności i akcji bez większego przygotowania, w
których mniej wprawy czytelnik czuje się zapewne zagubiony. Można
powiedzieć, że Autorka się spieszy, bo o lenistwo nie mam odwagi
nikogo oskarżać (witam, jestem patologicznym, wiecznie zmęczonym
śpiochem i fanką ogródkowej huśtawki, na której powstają
recenzje pełne nienawiści do książek lepszych od tego, co sama
piszę, a także, na której przeczytałam już tysiące stron). Ale
po co? Droga Autorko, co nagle to po diable. Wystarczyło przysiąść
fałdy i poprowadzić historię jak na początku. Może wyszłoby z
czterysta, pięćset stron, ale historia byłaby bardziej
fascynująca, ciekawa, pociągająca. Tak! Najgorzej było już z
podziałem na kolejne dni, w których obrębie pisarka zamieściła
tylko jakiś krótki dialog, niczym w niektórych prymitywnych
historyjkach z Wattpada; nie mówiąc o nierównym prowadzeniu akcji,
pełnym nienaturalnych rozmów bohaterów, spieszących się do
wypowiedzenia swoich ról i odegrania następnej sceny (vide:
scena, w którym Latte dzwoni po pomoc, bo Emil okazał się być
opętany przez wywołanego ducha i trzeba było wezwać egzorcystę).
Takie irytujące przeskoki, omijanie mnóstwa ważnych spraw i
smaczków, jakie mogłyby pojawić się w powieści, towarzyszą nam
już do końca książki, zasmucając ilością niewykorzystanego
materiału, ciekawych pomysłów i rozwiązań, które Autorka, na
szkodę dla powieści, ominęła i przeoczyła. A ja przez to nie
byłam w stanie wykrzesać w sobie odrobiny sympatii dla tej książki,
mimo okładki i, zwykle decydującego, argumentu, że to debiut, a
debiutom należy dać szansę. Wielka szkoda! Ponieważ mam nadzieję,
że pisarka coś jeszcze skrobnie, w moim serduchu skrywam strzępek
nadziei na całą historię w stylu rozpoczęcia tej, znacznie
grubszą i bardziej intrygującą.
Jeśli
coś w tej książce mnie naprawdę mocno zdziwiło, to imiona
bohaterów. Główna bohaterka nazywa się Latte, jak kawa, jedna z
moich ulubionych, mówiąc nawiasem,ale to nie wszystko: mamy bowiem
tu Glorię, Koko (spolszczona wersja imienia Chanel, ale serio,
naprawdę skojarzyło mi się z kurą i z Koko
koko Euro spoko),
Filenę, Oktawiana, który zbyt dosłownie kojarzy mi się z
Oktawianem Augustem i kilka innych. Bohaterów Pieśni
Ognia i Lodu G.R.R
Martina nawet nie można porównywać, a imiona z Władcy
Pierścieni –
mające przecież w języku Eldarów jakieś znaczenia – brzmią o
wiele naturalniej. Już wolę Arwen czy Luthien niż kogoś, kto zbyt
mocno kojarzy mi się, pardon
madame,
z kotem Filemonem. Trzeba zaznaczyć, że sposób, w jaki kontrastują
z postaciami o imionach takich jak Janek, Anna, Elżbieta, Marek,
Daniel czy, od biedy, Ernest, jest naprawdę zastanawiający. Ich
osobowości były, niestety, uboższe niż imiona i nie udało mi się
nikogo z nich polubić. Dlaczego? Przecież z założenia byli
sympatyczni, przynajmniej ci, którzy są pozytywnymi bohaterami
książki, bo przecież nikt takiej Oliwii nie polubi. Autorka chyba
najbardziej przyłożyła się do postaci Latte, głównej bohaterki,
bo to z jej perspektywy książka została napisana. Mimo tego Latte
jest postacią raczej bezbarwną. Oczywiście, nie można jej zarzuć
braku ludzkich rozterek w postępowaniu z mamą i tym, co po sobie
pozostawiła, ale wydawało mi się, że bohaterka nie jest w stanie
odczuwać czegoś więcej i jest raczej błąd Autorki niż wina
konstrukcji powieści. Z Latte dałoby się wyciągnąć o wiele
więcej, razem z psychicznymi konsekwencjami przebywania w ciągle w
domu, kiedy była dzieckiem, urazami do matki, dziwnymi zwyczajami,
które z pewnością zaskarbiłyby sobie więcej sympatii, a także
większą ilością przyziemnych problemów. Dziewczyna nie jest
postacią wiarygodną, raczej jest płaska i niedopracowana, o życiu
pulsującym w niej i wyjściu poza karty oczywiście nie mówię;
pisząc zupełnie szczerze, podczas czytania była mi zupełnie
obojętna. Tak jak inni bohaterowie – na początku opisana jako
fascynująca, a potem zupełnie zwykła Gloria, irytujący Janek,
którego sposób bycia raczej nie sprawił, że zaczęłam go lubić,
ani tajemnicza na początku, zdawać by się mogło, Filena, czy też
niemal zupełnie zapomiana Anna. Nie mówię tu oczywiście o zbyt
mało wrednych Oliwii i Elżbiecie, a także tych wszystkich
postaciach wróżek, które są kolejnymi niewykorzystanymi szansami
na lepszą powieść, bo Autorka zupełnie nam ich nie przedstawiła
– a szkoda. Udało mi jednak polubić obu mężczyzn Latte, mimo że
i jeden, i drugi w ostatecznym rozrachunku okazali się prawdziwymi
facetami, czyli osobnikami zupełnie niewartymi uwagi kobiet i łez.
Mimo tego, że są postaciami raczej negatywnymi, mają w sobie jakąś
lekkość, życie, naturalność – słowem wszystko to, co dobry
bohater moim zdaniem powinien mieć. Cóż, kto by pomyślał, co
można stracić, skracając opowieść do bólu i sprawiając, że
bohaterowie stają się płytcy i nudni.
Język
Autorki jest lekki, widać już ćwiczony w jakiś formach
literackich pisanych do szuflady. Autorka na początku pokazała, że
potrafi tworzyć klimat, pełen nostalgii i pisać w tym delikatnym
stylu, w jakim zwykle wspominamy nasze dzieciństwo; później jednak
jest gorzej. Połączenie pociętej fabuły spłyca język, nie
pozostawia miejsca na opisy przyrody, piękne słowa opisujące
uczucia Latte, zostawiając tylko szybkie dialogi, w których opisana
zostaje akcja. Dialogi zresztą nie zawsze dobre, często Autorka
popada w chaos bądź syndrom niezwykle ciekawych rozmów robotów,
jeśli wiecie, o co mi chodzi, coś raz na jakiś czas zdarza się
cięta, błyskotliwa riposta czy błyskotliwy dialog, szczególnie
jeśli chodzi o rozmowy Latte z Oktawianem, lekkie i pełne
wirtuozerii, jakiej nie powstydziłby się dojrzały pisarz.
Niestety, pisarka nie uniknęła moralizatorstwa, włożonego w usta
Konrada, buntu przeciw powierzchownemu stylowi życia większości
ludzi, bez dążenia do samorozwoju i samorealizacji (w sumie to nie
do końca prawda, bo wystarczy rzucić okiem na oferty wydawnictw
poradnikowych; należałoby jednak jeszcze pomyśleć, czy
rzeczywiście jest to prawdziwa nauka i rozwój, jednak to nie temat
na dzisiejszy tekst), co sprawiło mi przykrość; wolę, kiedy
przesłanie, morał, jest ukryty w treści, a odkrycie go jest
zadaniem czytelnika. Z czystym sumieniem jednak mogę powiedzieć, że
nie wyczułam w tekście żadnych dysharmonii, potknięć językowych,
które są tak charakterystyczne dla debiutujących autorów; pisarka
posiadła za to dar pisania prostym, lekkostrawnym językiem, który
sprawia, że książkę można przeczytać nawet w przeciągu kilku
godzin, na przykład podczas podróży, bo książka nie wymaga
specjalnego zaangażowania naszych szarych komórek, a lektura nie
obraża inteligencji, ani nie razi swoją jaskrawą naiwnością.
Powtórzę więc jeszcze raz: szkoda, szkoda, szkoda! Głębiej,
spokojniej nakreślona opowieść z pewnością usatysfakcjonowała
mnie, bo przecież nie dostawałam jakiejś dziwnej wyspki na myśl o
czytaniu słów, jakie wyszły spod pióra (tzn. klawiatury)
początkującej przecież pisarki!
Za parę lat nieskrępowaną
wyobraźnię Autorki zeżre rynek, bezwzględna ekonomia, do której
choć trochę się będzie musiała dostosować, jeśli chciałaby
przeżyć z pisania. Za parę lat weźmie swoją książkę z
sentymentem, pogładzi grzbiet, zdmuchnie kurz i przeczyta parę
słów, które może będą dla niej śmieszne; może pomyśli sobie,
jak mogła tak pisać. Trudno, historia nabrała takiego, a nie
innego kształtu, nic się nie da zrobić, poza tym, że mogę sobie
ponarzekać i przywrócić oczami jak typowa bohaterka paranormal
romance, można pracować nad następnymi powieściami,
powiększając swój talent i doświadczenie w tym pięknym
rzemiośle, rozwijając się, ucząc. Choć moja kobieca, magiczna
intuicja (o rany, robię się feministką!) mówi, że Autorka raczej
Nobla z literatury nie dostanie, ani też nie będzie się bić o
tron fantasty po Sapkowskim z takimi nazwiskami jak Pilipiuk,
Kossakowska czy Ćwiek (choć, z drugiej strony, to aż takie
niemożliwe nie jest), ale snując swoje delikatne, ezoteryczne
historie – bo w takim kierunku, mimo mojej oceny, podniesionej o
pół punktu ze względu na to, że powieść jest debiutem, Autorka
podąży – wyprzedzi wszystkie Kasie Grochole i Kasie Michalak o
chociaż kilka lat świetlnych, chociaż trochę zagłębiając się
w świat tajemniczych wciąż emocji i człowieka, i, czego jej
życzę, zachowując chociaż kapkę tej niewinności debiutanta.
Tytuł: „Ezotero. Córka
Wiatru.
Autor: Agnieszka Tomczyszyn
Moja ocena: 2/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG
Książka już niedługo zawita u mnie na półce, chętnie zasmakuję tego ezoterycznego, lekkiego języka i historii. Nie wiem czemu,a le jestem bardzo ciekawa tej książki, choć wiadomo, debiut, więc może fajerwerków nie będzie i nie spodziewam się ich ^^ Zgodzę się w stu procentach w kwestii okładki, która jest boska, piękna i taka tajemnicza.
OdpowiedzUsuńzaczarrowana
Trochę mnie przeraża Twoja opinia i ocena. Myślałam że ta książka będzie dużo lepsza. Nastawiłam się na coś magicznego i fantastycznego. Mimo to książkę i tak przeczytam, chociażby z ciekawości. Może akurat mi się spodoba :).
OdpowiedzUsuńA okładka, jest fenomenalna. Bardzo przyciąga wzrok i zachęca do czytania. MG naprawdę pięknie wydaje książki :).
Tosię nazywa prawdziwy i rzetelny krytyczny obraz utworu. Niemal esej;) Przeczytałam z najprawdziwszą przyjemnością:)
OdpowiedzUsuńOkładka śliczna, ale już sam tytuł sprawił, że zapaliła mi się w głowie czerwona lampka i jak widzę, nie był to fałszywy alarm. I też mam alergię na te wszystkie "dziwne" imiona ;)
OdpowiedzUsuńmiedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Okładka jest p-r-z-e-c-u-d-o-w-n-a! Warto kupić tę książkę chociażby po to, by ozdabiała nam półkę. Słyszałam o tej książce same niepochlebne opinie, a twoja nie jest wyjątkiem. A szkoda, bo książka zapowiadała się ciekawie :(
OdpowiedzUsuńGaleria Książek
o, a tyle dobrego o niej czytalam, dalas mi do myslenia. sorry za brak polskich znakow
OdpowiedzUsuńHm, raczej nie mam ochoty sięgnąć. Nie, bo debiut, ale dlatego, że jakoś sam opis mnie nie zachęcił. A Twoja recenzja tylko upewniła mnie, że bym się nudziła czytając ☻
OdpowiedzUsuńLubię czytać Twoje subiektywne recenzję, zwłaszcza te krytyczne, bo szczerze i otwarcie, bez ''wylewania pomyj'' uzasadniasz braki i niedociągnięcia danej książki.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że powyższa pozycja nie spełniła Twoich oczekiwań, ale wierzę, że kolejna powieść autorki będzie o niebo lepsza.
Właśnie ostatnio widziałam ją w zapowiedziach i przyznam, że nawet mnie nie zaciekawiła. Po twojej recenzji wiem, że nie ma co czytać :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Bardzo mi się twój wstęp podoba :D
OdpowiedzUsuńA co do książki, to zdecydowanie będę omijać szerokim łukiem
Zapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/
To póki co debiut, więc wszystko jeszcze przed autorką. Okładka rzeczywiście jest śliczna i przyciąga uwagę.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale książka wydała mi się lekko dziecinna? Może to przez te wróżki? To taka pierwsza myśl, oczywiście sprzeczna z książką. Temat (jak Sama napisałaś) powtarza się w wielu książkach. Nawet jeśli to nie byłby debiut autorki to prawdopodobnie nie sięgnęłabym po książkę. I to nie ze względu na te wróżki, ale za ogólny temat, motywy, wątki.
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy słyszę o tej książce, ale raczej nie zamierzam jej czytać ;)
OdpowiedzUsuńk-siazkowyswiat.blogspot.com
Twoje recenzje są zawsze takie stuprocentowo wyczerpujące ;) Dokonujesz analizy niemal jak fachowy recenzent ;) A tak poważnie - wolę krótszą formę.
OdpowiedzUsuńCo do książki: miałam na nią ochotę i przeczytałam nawet jedną zachwycającą recenzję, która rozpaliła we mnie żal, cóż - zgasiłaś ten płomień. Nie żałuję.
RecenzjeAmi.blogspot.com
Hej! Ktoś tu dostał nominację do LBA :)
OdpowiedzUsuńhttp://biblioteczkaciekawychksiazek.blogspot.com/2015/06/lba.html
Ciekawy wstęp ;) Książkę napewno przeczytam, bo zaciekawia mnie jej tematyka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń