środa, 24 czerwca 2015

W puszczy i w pustyni. Recenzja książki



Są takie książki, o których mogłabym napisać kilka grubych tomów, jak – na przykład – Wichrowe Wzgórza czy Władca Pierścieni. Pod liniami tekstu tych książek kryją się inne, wielowarstwowe przesłania, czasami tak skomplikowane, że niemożliwe do interpretacji, a ilość inspiracji Autora przeraża i budzi ogromny szacunek do danego pisarza. Są też powieści, które zmuszają do zadawania pytań, niszcząc to, w co wierzyliśmy i drażniąc nasze sumienie – są to zwykle pytania niełatwe, rodem z dyskusji na studiach filozofii. Bywa też tak, że Autor prowokuje treścią, by wywołać wokół siebie szum medialny i kontrowersje, dodając do tego kilka godzin całkiem niezłej rozrywki. Jednak, ponieważ wciąż mówimy o literaturze popularnej, która – jak wskazuje nazwa – jest dla wszystkich, często jest po prostu tak, że książka ma nam dostarczyć rozrywki i oderwania się od ponurej rzeczywistości na kilka godzin. Autor nie udaje wtedy, że ma jakieś większe ambicje niż rozbawienie czy poruszenie widza, tworzy z chęci opowiedzenia, zaprezentowania jakiejś historii, którą stworzył w swojej głowie. Nie ma nic w tym złego – każdy od czasu do czasu potrzebuje wytchnienia, odpoczynku, czegoś mniej skomplikowanego i lżejszego, może na podróż czy w lato, kiedy trzeba odetchnąć nieco przed kolejną ciężką jesienią i zimą. Jeśli oczywiście Autor dobrze się wywiąże z zadania, bo to, że książka ma służyć rozrywce, nie znaczy, że książka ma być literackim gniotem – bo te, o dziwo, czyta mi się gorzej, niż zabawne, inteligentne, wciągające i napisane z polotem książki napisane tylko i włącznie ku radości mola książkowego. 

Szczerze mówiąc, że sięgając po tę powieść, nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, a nawet trochę się bałam. Klon Igrzysk Śmierci? Ratunku, ja już mam takie doświadczenia z dystopijnymi koszmarkami (nie zawiodła mnie tylko Nowa Ziemia, ale czy książka o życiu po ataku bombowym nie może być słaba), że szkoda mówić. Kolejna powieść dla nastolatek z bohaterką słodką niczym cukierek, dietą cud i sylwetką modelki Victoria’s Secret? Nie lubię żyć w nieświadomości, więc kiedy skończyłam poprzednią książkę dzień przed wyprawą do Warszawy, wzięłam ze sobą tę powieść w podróż, z nadzieją, że umili mi podróż oraz pobyt u wujostwa, u których poza wspaniałym ogrodem, nie ma żadnych rozrywek. 

Świat Telli Holloway rozsypuje się wraz z tajemniczą chorobą starszego brata – z gwarnego Bostonu przeprowadzają się na wieś w Montanie, gdzie w zasadzie nie ma żadnych rozrywek, poza oglądaniem, jak Cody umiera, jeśli można to nazwać rozrywką. Aż do czasu, kiedy na kołdrze bohaterki pojawia się pudełko z maleńkim urządzeniem, które rodzice i brat chcą jak przed nią ukryć i zniszczyć. Gdy dziewczyna odzyskuje urządzenie, okazuje się, że jest to zaproszenie na Piekielny Wyścig, w którym można wygrać lek na każdą chorobę. Dziewczyna, podążając za wskazówkami, bierze udział w niebezpiecznej wyprawie przez las równikowy i bardzo gorącą pustynię. Lecz czy wszystko jest takie proste, jak na początku się wydaje? Dzięki przystojnemu Guy’owi Tella odkrywa powoli prawdę o Wyścigu, a także swojej rodzinie. Jednak czy może komukolwiek ufać, szczególnie, że każdym dniem wyścig jest coraz bardziej piekielny? I co najważniejsze – dopiero się zaczął. 

Brzmi jak połączenie Igrzysk Śmierci z Wyścigiem Śmierci i tymi wszystkimi thrillerami w stylu Jamesa Bonda i innych filmideł akcji, gdzie trzeba niwelować szalonych naukowców, prawda? Faktycznie, ten opis odzwierciedla sporą część książki, z pominięciem autorskich pomysłów pisarki, bardzo wyraźnych i, muszę przyznać, bardzo zaskakujących, które sprawiły, że klonem powyższych powieści nie jest, tylko dość mocną inspiracją. Z pewnością brakuje mocno politycznych wątków z dzieła Collins (boję się jednak, że w następnych tomach Tella wdepnie w światek mafii i skorumpowanych biznesmenów, równie niebezpieczny jak ten prezydenta Snowa), zbliżając jej trylogię do ambitniejszej dystopii. Przede wszystkim jednak powieść ta nie należy do nurtu SF – akcja dzieje się w teraźniejszości, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i jakąś miłą odmianą. W przeciwieństwie do Igrzysk w Panem, które odbywały się ku uciesze gawiedzi – przynajmniej na początku – Wyścig ma jakiś cel: lek (przynajmniej może się tak wydawać do pewnego czasu). I to bardzo interesujące, nowatorskie, coś, z czym wcześniej nie miałam do czynienia. Tak samo jak pomysł z pandorami – genetycznie modyfikowanymi zwierzętami, które jako jedyne mogą pomóc uczestnikom, co na początku raczej mnie nie przekonywało i wydawało się bardziej infantylne niż ciekawe, ale ostatecznie przekonałam się do tego pomysłu, kiedy okazało się, że ujmuje ciężarowi niektórych scen. Na początku słabą stroną Autorki była akcja, jednak z każdą stroną było lepiej – w drugiej części, tej dotyczącej pustyni, książka rozpędziła się już zupełnie nieźle, zupełnie nie dając czytelnikowi odpocząć i trzymając go w napięciu. Przez to nie było zbyt dużo czasu na dość schematyczny i przewidywalny wątek miłosny (ciekawe, kiedy zrobią TO; mam nadzieję, że w tej kwestii Autorka okaże się pomysłowa), co sprawiło, że nie musiałam się męczyć, czytając o tysięcznych pocałunkach i obmacywankach, podczas których mam w zwyczaju błagać bohaterów, żeby już TO zrobili, bo wtedy może przejdziemy do kwestii ciekawszych. Kilka elementów zdawało mi się dość naciąganych, jak ci dziwni faceci biegający po puszczy i ta uczta po pierwszym etapie, mam jednak nadzieję, że po odsłonięciu się kolejnych tajemnic Wyścigu ten element wyda mi się bardziej logiczny. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy podróżują w większej grupie, bo nawet Katniss miała tylko Peetę, a nie większość trybutów (Autorka też chciała wymyślić podobną nazwę, ale skończyła na dość kolokwialnym wyrażeniu uczestnicy, co niezbyt jakoś grało z resztą), ale w przecież zawsze trzeba mieć nadzieję, że pisarka jest na tyle inteligentna, że na końcu zaczną walczyć między sobą o lek, który przecież działa tylko wtedy, kiedy dana osoba wypije wszystko. Wszyscy mają chore bliskie osoby, więc spodziewam się ciekawych rozwiązań tej kwestii w kolejnym tomie i, przede wszystkim, nowych, bardziej jeszcze nowatorskich pomysłów, a Tella, mimo tego, że jest bardzo sympatyczna – o czym niżej – przestanie być, choć trochę, Wyjątkową Dziewczyną z Wyjątkową Pandorą. 

Inną jasną stroną książki są bohaterowie, choć tu jest już mocno nierówno. Tella to postać przede wszystkim bardzo sympatyczna, a z tłumu bohaterek wyróżnia ją przede wszystkim niepospolity, sarkastyczny humor. Nie jest płaską bohaterką Niezgodnej, wredną Marre z Czerwonej Królowej, ani mocno bezmyślną Americą z Rywalek, że dyplomatycznie przemilczę Isabellę Swan z zapomnianego arcydzieła o jakże mrocznym tytule Zmierzch. Nie jest może bohaterka bardzo głęboka, ze skomplikowaną psychiką, rozdarta wewnętrznie, czy przeżywająca najgłębsze dylematy moralne – wręcz przeciwnie. W tym jednak tkwi siła tej postaci: kilka cech wystarczyło, by ożywić bohaterkę, nadać jej rumieńców i sprawić, że czytelnik naprawdę jej dopinguje.  No może ze mną tak było, jak zdążyliście się zorientować, kiedy mam dobry humor i mi się chce, mogę być sarkastyczno-wredna i nie tracić humoru nawet w obliczu katastrof, jakimi okazuje się wiele książek. Przy tym wszystkim dziewczyna ma niezłego powera nie jest Larą Croft, wredną Marre czy nieszczęśnicką z ADHD/uzależnieniem od sportów ekstremalnych i ryzyka – Autorka utrzymała równowagę, tworząc jeśli niezbyt wiarygodną postać, to przynajmniej sympatyczną. Do czasu -sentymentalna odmiana Telli, tej z momentów romantycznych, jest dziwnie blada i nijaka, kiedy pewna siebie, sarkastyczna dziewczyna tęskni za chłopakiem. W powieści udało się tylko raz sprawić, by można było ujrzeć drugą, poważniejszą twarz bohaterki – kiedy siedzi w samochodzie, zastanawiając się nad swoimi wyborami i ścinając włosy. Przeważnie jednak wprowadzała trochę wigoru i zawadiackiego humoru do ksiązki, sprawiając, że z strony na stronę mroczniejsza treść stawała się bardziej znośna i po prostu, a to przecież niezwykle ważne, sprawiała, że książkę czytało się lekko i z przyjemnością. 

Pisząc o bohaterach drugoplanowych nie sposób zatrzymać się choć trochę na towarzyszu głównej bohaterki, Guyu. Imię, przyznacie, dość dziwne, choć nie bardziej dziwne od Patcha z Szeptem. To klasyczny mięśniak o złotym sercu, błękitnych oczętach i umyśle Einsteina (no dobrze, przesadzam), który na początku nie lubi głównej bohaterki, a potem zakochuje się w niej (co za niespodzianka, doprawdy), jest rycerzem pełnym cnót wszelakich i ma seksowną dziarę, która być może znaczy bunt bohatera czy coś w tym rodzaju, o miłości namiętnej i gorącej do bohaterki nie mówię. Ponieważ to postać naprawdę źle skonstruowana i – według mnie – płaska i boleśnie schematyczna, zrobiło mi się trochę smutno, ale postanawiam nie tracić nadziei, bo przecież przede mną jeszcze tom drugi, i mam nadzieję, trzeci. Może przez ten czas pewne wątki będą wymagały pogłębienia postaci chłopaka, sprawienia, że będzie ciekawszą, mniej bladą postacią. Znacznie lepiej prezentuje się antagonista, Titus. Trochę przypomina Lokiego z filmów Marvela, co to jak dziesięć razy zabijany komar wciąż jeszcze gryzie, a Autorka kilka razy zdobyła się na ryzykowne ukazanie jego bardziej ludzkiej strony, co sprawiło, że postać ta stała się jeszcze ciekawsza. Nie znaczy to jednak, że kilka razy niemal przyprawił mnie o stan przedzawałowy (tylko Hannibalowi Lecterowi udało się trzymać mnie w tym stanie przez cały czas, ale kto by się dziwił) i naprawdę dreszcz obrzydzenia i strachu. Mamo moja! Z drużyny Telli zainteresowała mnie tajemnicza Caroline z bolesną sprawą rodzinną i Dink – nawet jeśli wam powiem, żebyście uważali na tę dwójkę, z pewnością będziecie musieli zbierać szczęki z podłogi. Harper to taka blond wersja Lary Croft z mięsożernym ptakiem, co raczej do mnie nie przemówiło, bo – niestety – pisarka popadła tu w skrajność, od której udało jej się uratować przy tworzeniu postaci Telli – kobiety-wojowniczki poszły do lamusa z Xeną, a jeśli już, to raczej powinny być podobne do Katniss, tak naprawdę słabą dziewczyną, zmagającą się ze zniszczeniem swojej psychiki czy Johanną, która nie miała nic do stracenia. W tym całym rozgardiaszu giną bliźniaki, marudna Olivia i chłopak Harper, postacie nakreślone tylko pobieżnie, przy okazji, szkicowo, do których nie mam większych nadziei, ale – kto wie – mogą mnie zaskoczyć w drugim tomie. Naprawdę ciężko jest ocenić książkę – obiektywnie i subiektywnie – mając przed sobą tylko pierwszy tom, gdzie wszystko jest jeszcze w powijakach. 

Okładka, kiedy spogląda się na jej wirtualną wersję, nie robi wrażenia. Ot, przeciętna oprawa, trochę pomarańczowego u góry, trochę błękitnego na dole, w środku piórko. Jednak po odpakowaniu książki okładka zrobiła na mnie duże wrażenie. Mimo że minimalistyczna, ma swój charakter, coś takiego, co wyróżnia ją pośród książek o podobnej tematyce – może przez czarne tło, na której wyraźniej jakości elementy wody i ognia rzucają się w oko, tworząc intrygującą mieszankę, może zainteresowanie budzi piórko, zawieszone pomiędzy tymi dwoma żywiołami, prezentującymi dwa pierwsze części wyścigu, w środku tytułu, napisanego prostą czcionką? Fakt, że wygląda naprawdę elegancko (książka została oklejona połyskującą folią) i zachęcająco – mogę z pewnością powiedzieć, że gdybym zobaczyła ją na półce w księgarni, nie odkleiłaby się od moich łapek. Wnętrze jest niemniej staranne – pierwsze strony rozdziałów zostały zaznaczone szarym paskiem u dołu, a dwie części książki są graficznie wyróżnione. Eleganckie skrzydełka, utrzymane w podobnej stylistyce co okładka, z jednej strony prezentują notkę o Autorce (sympatyczna, młoda osoba z niezłym dorobkiem pisarskim) i kolejny opis. Uf, dobrze, że nie fragment książki. Nie cierpię fragmentów książki gdziekolwiek na okładce – mam dziwne wrażenie, że chodzi o zaspojlerowanie czytelnikowi, czego nie lubi przecież nikt. W każdym razie Wydawnictwo naprawdę się postarało, bo okładka zachęca do sięgnięcia po książkę, nie odbiegając przy tym od standardów okładek dystopii i thrillerów dla nastolatek, zupełnie nie skręcając w stronę kiczu i przesłodzonych klimatów. 

Fabuła – jak pisałam wcześniej – rozwija się coraz bardziej ze strony na stronę, by pod koniec przypominać naprawdę coś mocnego. Autorka potrafi zaskoczyć czytelnika nieprzewidywalnymi zakończeniami wątków, zwrotami akcji, które sprawiają, że po prostu trzeba czytać dalej, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Na początku akcja toczy się tempem umiarkowanym, jednak przy końcu, kiedy ma zakończyć się etap drugi, bohaterowie trafiają z deszczu pod rynnę i akcja pędzi jak szalona do przodu. Wytchnieniem może być tylko wątek romantyczny, ale i tak wolałam wszystko, tylko nie to, szczególnie, że Autorce ten wątek zbytnio nie wyszedł – jest za bardzo sentymentalnie, jak na mój dziwny gust. Jednak nie można narzekać na nudę (wręcz przeciwnie – czasami chciałam, by bohaterowie, chociaż dla własnego dobra, odpoczęli nieco) czy zbytnią chaotyczność akcji, bo Autorka potrafiła wszystko uporządkować i opisać tak, że mimo natłoku wydarzeń nie czujemy się zdezorientowani. Dotyczy to zarówno wydarzeń, jak przypuszczam, mających wpływ na dalszy przebieg akcji, ale i tych pobocznych, jak tej całej sprawy z Olivią (bohaterka i wątek romantyczny bardzo łatwo mogą was zmylić, ale proszę osoby nieco wrażliwsze, żeby pod żadnym pozorem nie czytały książki przy jedzeniu, albo po nim; jest tam kilka fragmentów prawdziwie makabrycznych, co pogłębia tylko mrok tej książki). Mimo tego książka nie ma potencjału filmowego, jak Igrzyska Śmierci czy Czerwona Królowa, a przynajmniej byłaby to powieść bardzo trudna do wyreżyserowania. Może i dobrze, bo powieść nie ma drugiego dna, które film mógłby wyeksploatować, natomiast, dzięki fabule, jako trzymająca w napięciu książka sprawdza się doskonale. Nie znalazłam tu żadnych błędów rzeczowych dotyczących opisywanych miejsc, w stylu dżungli, z której wychodzi się na autostradę (pamięta ktoś jeszcze Klątwę Tygrysa?), a na opisy konkretnych roślin nie liczyłam, ostatecznie nie jest to czyjś dziennik z podróży albo powieść napisania po pobycie tam. Pustynia jest odpowiednio gorąca, las parny i deszczowy, pokryty mnóstwem roślin, a to wystarczy za tło wydarzeń z książki. 

Język Autorki jest prosty i lekki, dzięki czemu czyta się szybko i bez zaangażowania większości szarych komórek. Ucieszyły mnie szczególnie cięte uwagi Telli, świadczące o doskonałym poczuciu humoru Autorki i żywe dialogi postaci, które w powieściach dla nastolatek zdarzają się bardzo rzadko i na co najczęściej narzekam (fragment o piasku na pustyni, które jest dzieckiem Marii Antoniny i Józefa Stalina, rozwalił mnie na łopatki, aż mama spytała, z czego tak się śmieję, bo naprawdę trzeba czegoś wyjątkowo śmiesznego, by mnie rozbawić). Czasami można jednak wyczuć pewnego rodzaju nieporadność językową, co dziwne jest u tak doświadczonej Autorki, szczególnie tę występującą na początku książki – może to nieśmiałość, strach? Było to dość nieprzyjemne, bo we fragmentach, które pisarka mogła rozwinąć, pisała bardzo krótko i ogólnikowo, na czym ucierpiały niektóre sceny (ciężko przeboleć mi na przykład ciekawą, ale zmarnowaną scenę uczty po pierwszym etapie, która wydała mi się niezbyt ciekawa i jakoś zbyt krótka). Pretensje mam też do wątku miłosnego i jego naprawdę sentymentalno-erotyznego poprowadzenia, co naprawdę nie pasuje ani do Telli, ani – tym bardziej – jej mięśniaka. Jednak tu naprawdę nie liczyłam na nic więcej, nawet bałam się, że będzie gorzej. Liczę jednak na to, że humor głównej bohaterki znajdzie swoje miejsce również w tym wątku, sprawiając, że będzie on bardziej realistyczny i pasujący do mrocznej, czasami pełnej krwi i innych rzeczy stylistyki powieści. Za jakiś czas pojawi się tom drugi, ale, mam nadzieję, nie będzie to koniec – najlepiej, gdyby książka stała się trylogią, a jeszcze lepiej – serią! 

Czy jestem rozczarowana książką? Z pewnością nie. Głównie dlatego, że liczyłam na dobrą rozrywkę, a ponieważ ją otrzymałam, jestem w pełni usatysfakcjonowana – książka nigdy arcydziełem nie będzie, ale nawet nie ma takich ambicji; taki po prostu umilacz czasu, z czego Autorka zdaje sobie sprawę. Nie męczyłam się przy lekturze, czytając o wydumanych Mary Sue czy naburmuszonych pannicach, nie wysilałam swoich szarych komórek, oszczędzając je do następnej powieści historycznej, klasyki, biografii czy czego tam jeszcze, a podróżując do Warszawy, tak naprawdę wędrowałam po wciąż mokrej puszczy równikowej i wyschniętej pustyni, tyle że nikt z moich współpasażerów o tym nie wiedział. I tyle mi wystarczy – w końcu po to ta książka powstała, prawda?

Tytuł: „Ogień i Woda”
Autor: Victoria Scott
Moja ocena: 6/10 


                      Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu IUVI 


13 komentarzy :

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiałam się, jak ocenisz tę książkę, bo miałam (i nadal mam) wielką ochotę na przeczytanie jej. Coś czuję, że to moje klimaty. ;) Cieszę się więc, że okazała się niezła. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja mam na tą książkę chrapkę od dłuższego czasu. :)
    i mimo wszystko po nią sięgnę. czasami brakuje mi takich lekkich pozycji.
    przy okazji zapraszam na konkurs: http://lustrzananadzieja.blogspot.com/2015/06/konkurs-urodzinowy.html#comments

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachęciłaś mnie, chyba sięgnę po tę książkę, choć na pewno nie niedługo :D Świeretna recenzja, bardzo miło się ją czyta :)

    ocean-slow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam duże wątpliwości co do tej książki, ale teraz chyba zaryzykuję i ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tyle książek tego typu mam już na swoim koncie, drugie tyle pozycji na mnie czeka... A mimo to mam ochotę sprawdzić co sama będę sądzić właśnie o tej. Jest u mnie następna w kolejce ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ochotę na tę powieść. :) Dobrze jest czasami przeczytać właśnie taki umilacz czasu. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytając opis fabuły rzeczywiście przychodził mi na myśl "Wyścig śmierci", ale po skończeniu Twojej recenzji jestem zainteresowana tym tytułem i myślę, że sięgnę po jego lekturę w sprzyjającej chwili :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba powinnam zabrać się za tę pozycję. Strasznie mnie zaintrygowałaś :D Niedługo chyba kupię : )
    Pozdrawiam
    http://books-world-come-in.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Zmylił mnie tytuł "W puszczy i w pustyni. Recenzja książki", byłam zdziwiona i myślałam, że wyjedziesz z recenzją "W pustyni i w puszczy", a tego bym nie ścierpiała :p Słyszałam parę dobrych słów o tej książce, a Twoje są najbardziej wiarygodne. Myślę, że przeczytam :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Fanny http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Chętnie kiedyś przeczytam, bo przyznam, że mnie ciekawi, ale na razie nie będę jej szczególnie szukać :)
    Thievingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow, jestem pod wrażeniem nie tyle samej książki, ile Twojej recenzji:). Fantastycznie!

    zaczytanamadlen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Sorki, że nie przeczytałam (jak obiecałam) wcześniej tej recenzji, ale nie miałam czasu. Fabuła książki przypomina mi kilka filmów akcji z wyścigami samochodowymi. Nie wiem skąd, ale wątek z wyścigiem i lekiem gdzieś mi już jest znany, pewnie z jakiegoś filmu. Nie pamiętam. Ale co do książki to choć nawet, jeśli występują w niej (emmm) makabryczne sceny, to jednak fabuła nie powaliła mnie na kolana. Chyba po prostu nie lubię wątków z tego typem wyścigów. ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!