wtorek, 30 czerwca 2015

Wszystko jest nocą. Recenzja książki



Każdy, będąc dzieckiem, chciał być królewną czy królewiczem, prawda? Czytano nam bajki o mądrych monarchach, których poddanym żyło się dobrze i dostatnio. O księżniczkach, które całowały żaby, by wyjść za pięknego księcia. O smokach, których zwyciężali waleczni rycerze, wielkich bitwach, w których ginęli źli, a dobrzy triumfowali. Rozczarowanie przychodzi z czasem, ze znajomością historii. Co prawda, prawdziwi monarchowie otaczali się niewyobrażalnym dla nas splendorem, stać ich było na wszystko, ale tu chyba kończą się wszystkie podobieństwa –małżeństwa z miłości, cnotliwość, rządy, z których zadowolone było całe społeczeństwo należy włożyć między bajki. Bogactwo najczęściej brało się z uciskania biedaków i nędzarzy, rodziny królewskie z wielką przyjemnością truły się między sobą, a władcy, by jakoś wynagrodzić sobie polityczne małżeństwa, jawnie utrzymywali kochanki (o potajemnych romansach homoseksualnych nie mówiąc). Dla królewien większość młodych hrabiów była za nisko urodzona, więc żaden szewc z marzeniami o połowie królestwa nie ma po co nawet marzyć. Przekleństwem władców był także młody wiek, w jakim wielu umarło, choroby psychiczne, z powodu których wybuchały wielkie wojny (na przykład wojna Dwóch Róż w Anglii), hemofilia (czyli przysłowiowa błękitna krew), kazirodztwo. Ci niezbyt bystrzy ginęli, nie potrafiąc rozpracować szpiegów różnych ludzi i własnych, którzy szczelnie oplatali pałac, najczęściej po tym ginąc z rąk silniejszego. Byli tacy jak my, chociaż wielu z nich uważało się za bogów, albo – to w średniowieczu było przekonaniem powszechnym - za pośredników Boga na Ziemi. Różnili się charakterami, cechami, chorobami i osobowościami, co zachowało się w ich przydomkach: Eryk Szalony, Baldwin Trędowaty, Ludwik Święty, Filip Piękny, Kazimierz Sprawiedliwy, Ryszard Lwie Serce, Timur Chromy, Iwan Srogi i Iwan Groźny, Karol Wielki, Ludwik Kłótliwy, Karol Życzliwy… Niektórzy odchodzili do historii z takimi przydomkami jak Pałkin czy Krwawa Mary, a ich śmierć nie zakończyła nieprawdopodobnych wręcz historii o okrucieństwach, którzy się dopuszczali. A królowie dopuszczali się wielu złych rzeczy, nawet wyjątki potwierdzają regułę, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Niestety. 

Z pewnością szlachcie polskiej czasu rozbiorów ubliżał fakt, że Rzeczpospolita została podzielona między otyłą Niemko-Rosjankę, cesarzową Austrii i jej synka oraz pruskiego Fryca, na którego grobie rosną teraz ziemniaki (podjął się niezwykle ciężkiej próby przekonania chłopków, że to wartościowa roślina). Szczególnie caryca była wyjątkowo negatywnie postrzegana – młodzieńczy romans z Poniatowskim, zła opinia, niemieckie pochodzenie i zduszenie powstania Kościuszki były kroplą w czarze ciągłych konfliktów polsko-rosyjskich. Szlachta nie pałała do Rosjan miłością od niepamiętnych czasów, delikatnie mówiąc, a wiek XVII przekonał ich, że potężnemu sąsiadowi nie można wierzyć ani też go lubić. To tematy do dziś bardzo drażliwe, wykorzystywane w propagandzie, której mało kto jest w stanie się sprzeciwić, bo przecież historia nie zawsze jest dla wszystkich tak samo sprawiedliwa. Urazy zostały, przez wiele lat nie myślano nawet o zmianie perspektywy spoglądania na tę władczynię, rezygnując z obiektywnego podejścia naukowego, na rzecz szczerego patriotyzmu, zawsze mającego w sobie coś z uproszczeń i szufladkowania ludzi jako dobrych i złych. Dopiero teraz, kiedy za trzy lata upłynie sto lat od odzyskania niepodległości po 123 latach niewoli i koniec I Wojny Światowej (albo jak twierdzą niektórzy historycy, pierwszej części Wielkiej Wojny Trzydziestoletniej), można z pewnego dystansu spojrzeć na tamte wydarzenia, szczególnie, że młodsze pokolenie powoli wyrasta z narodowej, cierpiętniczej filozofii, skupionej na ciągłym wypominaniu i wyliczaniu krzywd oraz umiejącej spojrzeć na problem nieco szerzej i bardziej kompromisowo, co mnie raczej cieszy niż martwi. Jednym z literackich dowodów na ciekawość i otwartość dzisiejszych, odurzonych wolnością umysłów, jest właśnie zainteresowanie postacią wielkiej carycy z innego punktu widzenia niż zwykle. Nie jest już demonem, myślącym o zniszczeniu Polski, ale władcą, świadomym siły swojego państwa i zdobywcą, takim samym jak Napoleon Bonaparte (ostatecznie Hiszpanie zrobili niezgorsze od Polaków powstanie, równie drastyczne, co tak pięknie i strasznie namalował Francesco Goya), ale przede wszystkim kobietą, w pełnym znaczeniu tego słowa – kobietą mającą swoje życie, uczucia i problemy, których mężczyzna, będący najczęściej autorem biografii czy monografii nie zrozumie (wiem, wiem, jestem niesprawiedliwa i feministyczna), a które są równie interesujące jak wątki dotyczące władzy, a które wiarygodnie potrafi opisać inna kobieta, pisarka. Ale ta od naukowych, suchych rozpraw i biografii, którym brakuje polotu i wyobraźni, tylko od literatury pięknej, potrafiącej dotknąć tego, co w człowieku ukryte, najgłębsze. Stworzyć inny, bardziej ludzki portret Katarzyny i odmalować świat widziany jej oczyma we wiarygodny sposób. Spróbować opowiedzieć tysięczny raz tę samą historię, tylko w zupełnie nowy, ciekawy sposób. 

Jest z piątego na szóstego października i caryca Katarzyna II umiera. Doznaje apopleksji, czyli wylewu krwi do mózgu i zostaje sparaliżowana – może tylko leżeć i bezwiednie obserwować świat wokół niej, nie mając na niego już żadnego wpływu. Wraca wtedy do swoich wspomnień, przeglądając je wszystkie w zawrotnej prędkości, szukając w swoim życiu błędów, porażek i zwycięstw, dokonując podsumowania, rozliczając się z przeszłością, porządkując je w miarę chronologicznie według jej własnego zegara i kalendarza. Przeglądając twarze przyjaciół, rodziny, zdrajców, wrogów, kochanków i wszystkich, którzy brali udział w wydarzeniach ważnych dla niej na różny sposób. Opowiadając swoje życie od najdalszych, zamglonych wspomnień z Zerbst i kończąc niemalże przed nieszczęśliwym wypadkiem, na którym jej stosunkowo długie życie się skończy. Tak poznajemy jej życie, przeplatane sekwencjami z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin jej ziemskiego życia, splatających się ze wspomnieniami, wciąż przez nią przywołanymi. Uczestniczymy wobec tego w całym jej życiu, chcąc tego czy nie. 

Zwykle przy wyborze książki kieruję się rekomendacjami ulubionych recenzentów, własnymi gustami i okładką, choć to ostatnie często bardzo boleśnie myli. Czasami jednak wystarczy mi nazwisko ulubionego pisarza, by złapać książkę i pobiec do kasy, jakby coś mnie goniło – tak jest właśnie z tą pisarką i Elżbietą Cherezińską, autorką nieco podobnej literatury będącą, moim zdaniem, perłą pośród dzisiejszej polskiej beletrystyki. Tym razem nie tylko ulubione nazwisko zadziałało; podejrzewam, że tytułowi i okładce nie potrafiłabym się oprzeć nawet bez tego. Chociaż główną wadę oprawy najlepiej pokazuje reakcja mojego nauczyciela od historii (Kinga, co ty, romanse czytasz?) nie mogłam się oprzeć przykuwającej wzrok każdego historycznego geeka postaci Katarzyny, w cudownej kremowej i koronkowej sukni (jedna z moich słabości), na tle zarysów Pałacu Zimowego. Wygląda to naprawdę w stylu harlequinów historycznych, które udają, że nimi nie są, trzeba to przyznać, ale jaki z nich odważyłyby się na pałac rosyjskich carów w tle; zresztą, kiedy przyjrzymy się bliżej, okaże się, że włosy kobiety nie są już zupełnie czarne, a jej pozycja za poważna i smutna na gorącą powieść o miłości, nie widać też żadnego faceta z gołą klatą względnie hrabiowskim fraczkiem. Niepokój budzi ten cytat o grze w miłość i carycy, trzeba jednak przyznać, że na okładce poprzedniej części również wypisywali różne głupoty, łącznie z beznadziejnym tytułem - jak teraz się okazuje – pasującym do tamtej powieści jak pięść do nosa. Podoba mi się, jednak to, że cała ta delikatna, niemal sentymentalna kompozycja została otulona jakąś taką mgiełką, rozmywając kształty, co sprawia, że okładka nie jest krzykliwa, a fioletowy, wytłaczany tytuł bardzo ładnie się wyróżnia, komponując z resztą. Bardzo przyjemnie jest patrzyć na tę okładkę, nie mówiąc o na świetnym prezentowaniu się na półce. Aż prosi się, żeby przeczytać, prawda? 

Język jest powodem, dla którego przeczytałabym wszystko, co wyjdzie spod pióra Autorki. Nie jest już tak nieznośnie lekki jak w niezbyt udanym – jak ta tę pisarkę – Dysonansie, co jest wielką zaletą,  bo używając prostszego, mniej metaforycznego i barokowego stylu, Autorka potrafi opisać świat w niezwykle plastyczny sposób i balansować na granicy z wysmakowaną prozą poetycką. Ba, nie tylko świat otaczający bohaterów, ale ten wewnętrzny, pełen ulotnych uczuć i myśli, niezwykle staranny i autentyczny, głęboki i fascynujący. Z wirtuozerską lekkością i śpiewnością opisuje każde wrażenie, uczucie, drgnienie postaci a także ukazuje rzeczywistość, nawet tą bardzo przyziemną, w zaczarowany sposób, tak, że naprawdę mamy wrażenie, że obserwujemy świat oczami Katarzyny, czując to, samo co ona. Tworzy swoimi słowami miejsce, w którym znaleźć się jest bardzo łatwo, bo każdy opis, każda wzmianka na temat jakiegoś przedmiotu czy obiekty sprawia, że niemal czujemy jego fakturę. Jak ja uwielbiam takie książki! Dla niektórych styl może wydawać się zbyt ciężki czy niepotrzebnie przyozdobiony, jednak myślę, że łatwo jest do niego się przyzwyczaić, kiedy wgłębimy się powieść, damy się jej porwać, a z czasem docenimy to, że mamy dostęp do najgłębszych myśli bohaterki, a sploty języka są tak kunsztowne jak wystrój Pałacu Zimowego. Bo to doskonały styl na powieść tego typu, sprawiający, że dawny, już nieistniejący świat ożywa przed naszymi oczami. Trzeba także zaznaczyć, że jedną z jego wielu zalet jest delikatna,  nienachalna stylizacja na osiemnastowieczną modłę, która sprawia, że tekst jest zrozumiały dla dzisiejszego czytelnika, ale i sprawia, że książka jest bardziej autentyczna – Autorka zostawiła nazwy różnych niespotykanych już pomieszczeń i zwyczajów na dworze oraz części garderoby, dzięki którym można nauczyć się kilku pożytecznych rzeczy na ten temat. Pisarka ponadto ma doskonałe wyczucie – swobodnie operuje światłocieniami i cieniami, a także ciszą, przez co czasami prawdziwe znaczenia konkretnych fragmentów trzeba odczytywać między słowami, domyślać się, co kryje się za niedomówieniem, delikatną aluzją, przemilczeniem. Na pewno nie jest to najłatwiejsze, ale naprawdę dodaje to książce smaku, wielu nowych odcieni i znaczeń, nakreślonych pięknie i z prawdziwym wyczuciem jakie potrafi mieć – wybaczcie panowie – tylko kobieta. Kobieta z niewątpliwym talentem do pisania pięknej, śpiewnej prozy. 

Zdaję jednak sobie sprawę, chwaląc pisarkę na wszystkie możliwe sposoby, że nie dla każdego specyficzna budowa książki może wydać się powieściową ciekawostką, odpoczynkiem od klasycznych fabuł ułożonych ściśle chronologicznie. Nie jest to z pewnością W poszukiwaniu straconego czasu Prousta, ale nieco szkatułkowa budowa książki ze śladami strumienia świadomości (teraz coraz mniej popularnego, niestety) zaimponowała mi swoją kunsztownością. Konstruowanie w ten sposób fabuły nie jest ani proste, ani przyjemne, ale daje świetne efekty estetyczne. Tak jak tutaj: umierająca caryca wraca pamięcią do całego życia, wspominając kolejne wydarzenia w swoim życiu, wybierając je subiektywnie (dlatego w powieści więcej miejsca poświęcono nieistotnym, jak mogłoby się wydawać, szczegółom niż ważnym wydarzeniom w polityce carycy, co zupełnie nie dziwi, po jest to jej własna perspektywa; czasami i dla nas ważniejsze są rzeczy nieistotne dla innych, szczególnie jeśli chodzi o wspomnienia) i, czasami zagłębia się w nie, sprawiając, że z jednego wynika następne, co jest charakterystyczne dla powieści-szkatułek, chwytu tak często stosowanego przy opisywaniu czyjś wspomnień. Te sekwencje są raczej spójne; relację z ostatnich godzin Katarzyny otrzymujemy tylko na początku wszystkich czterech części, przez resztę książki śledząc koleje jej losu we wspomnieniach, zaczynając od tego najdawniejszego, z lat dziecinnych, ale z pewnością nie najlepszego. Specjalna i niezwykle delikatna konstrukcja wymaga także braku wydzielonych rozdziałów, kolejne partie tekstu w obrębie części zaznaczane są tylko odstępami, co na początku wzbudza trochę dezorientacji, z biegiem czasu okazuje się jednak świetnym rozwiązaniem, a taka minimalistka sprawia, że nie możemy obiecać sobie, że skończymy czytać z rozpoczęciem nowego rozdziału, a także nic nie rozprasza nas podczas czytania. 

Gdyby wszystkiego w Polsce tak nie pomieszali, nadając pierwszemu tomowi opowieści o Katarzynie właściwy tytuł (Pałac Zimowy) jasne byłoby, że pierwsza część to wydarzenia z punktu widzenia Warwary Nikołajewny i jej szpiegowska historia obrazująca w raczej bezstronnym świetle wydarzenia na dworze rosyjskim, natomiast druga (tym razem przetłumaczona zgodnie z angielskim oryginałem) to prywatne poglądy carycy, której punkt widzenia jest daleki od tego Warwary. Więcej, można mieć wrażenie, że ta sama historia opowiedziana przez polską dwórkę i jej panią to dwie różne, zupełnie różne opowieści – mają różne poglądy na tą samą sprawę, która faktycznie zupełnie wygląda z perspektywy Katarzyny, a inaczej oczami Polki – dzięki temu czytelnik może otrzymać jak najpełniejszy obraz zdarzeń. Dla mnie było to niezwykle ciekawe i fascynujące doświadczenie, nawiązujące przecież do największych literackich tradycji powieści polifonicznej, a Autorkę trzeba pochwalić za niezwykłe wyczucie. Nawiasem mówiąc, dowiadujemy się nieco na temat dalszych losów Warwary, których, choć są nieco przygnębiające, z pewnością wam nie zdradzę. Musicie przekonać się sami. 

Ponieważ chcę być szczerza, muszę przyznać, że bardzo nie spodobało mi się ograniczenie wątku politycznego, obyczajowego na rzecz psychiki i życia głównej bohaterki. Może to nie jest minus, może po prostu to nie ta książka, ale przyznam, że sięgnęłam po książkę ze złośliwym zamiarem przekonania się, jak Autorka poradzi sobie z opisaniem wątku polskiego – rozbiorów i insurekcji kościuszkowskiej a także agresywną polityką carycy. Stanowiło to przecież niezły kawał jej życia i niezwykle ważny jego element, ale po jakimś czasie musiałam się rozczarować i to bolało. Ale nie tyle co przez książkę, ile przez własne oczekiwania. Spoglądając na to bezstronnie, muszę przyznać, że w powieści nie ma za dużo polityki, bo Autorka chce skupić się na bohaterach i ich przeżyciach – sprawy Imperium pokazane są nawet jeszcze bardziej ogólnikowo niż w pierwszym tomie (gdzie szczegółowo została opisana wojna siedmioletnia), co, będąc dla mnie wadą, może być dla kogoś zaletą. Po prostu tak pisarce pasowało do koncepcji i już. 

Główna bohaterka, caryca, jest nawet tu postacią bardzo kontrowersyjną, chociaż Autorka – odetchnęłam z ulgą – nie próbuje jej usprawiedliwiać ani biadać nad jej zepsuciem, nie ukrywając przy tym jej grzechów, łącznie z nieposkromioną rządzą, tak bardzo charakterystyczną dla wielkich monarchów i odwzajemnioną nienawiścią syna, Pawła (patologie w rodzinach królewskich naprawdę mnie przerażają). Pisarka raczej woli ją opisywać, badać jej psychikę, wnikać w myśli, co – choć przybliża powieść do literatury psychologicznej  – jest bardzo ciekawe, a bardzo trudny osąd postaci pozostawiać czytelnikowi, bezstronnie prezentując jej sposób myślenia. Jest to z pewnością osoba ciekawa, pełna światłocieni, niejednoznaczna, ale przy tym wszystkim bardzo ludzka, niezwykle nam bliska ze swoimi obawami o rodzinę, kilkoma wielkimi miłościami, w tym tą największą, do księcia taurydzkiego Potiomkina (który był – tak naprawdę – chłopskim dzieckiem wywyższonym przez swoją kochankę i przyjaciółkę). Trudno jest więc zdecydować, czy ją lubimy czy nie, ale, trzeba to przyznać, patrząc na nią od wewnątrz i z tej perspektywy obserwując jej postępki, wydaje nam się, że rozumiemy ją bardziej niż zwykle – w szczególności kiedy czytamy polski podręcznik do historii, w którym autorom ciężko jest ukryć anypatię, czemu zresztą się nie dziwię. Dzięki temu można spojrzeć na Polskę w trakcie rozbiorów inaczej niż zwykle, co – zapewniam – będzie dość szokującym uczuciem, a terapią wstrząsową, jeśli ktoś lubi te bogoojczyźniane klimaty pewnej grupy katolików w naszym kraju. Niezwykłe doświadczenie, dla którego warto przeczytać tę książkę, z pewnością poszerzającą horyzonty w tym zakresie. 

Reszta bohaterów drugoplanowych również mnie nie zawiodła – są wymalowani słabej niż Katarzyna, ale mają swoje indywidualne cechy, nie są również marionetkami czy pogrupowani według biało-czarnego schematu. Udało mi się polubić jedynie wnuczkę carycy, biedną Aleksandrę i księcia Potiomkina, jedyną chyba postać, którą nie da się nie lubić. Aleksander, przyszły car, który zniszczy Napoleona, to inteligentny chłopak o niebezpiecznych zapędach demokratycznych, dyskutujący na takie tematy ze swoim polskim przyjacielem, Adamem Czartoryskim (późniejszy niekoronowany król Polski z hotelu Lambert, wspominany również w Dysonansie). Są również szefowe szpiegów Katarzny, Queenie i Wiszka, przemykające zawsze gdzieś obok swojej pani i koleni faworyci carycy o rozmaitych, najczęściej wrednych charakterach, wnuk Konstanty bijący swoją żonę (Konstanty będzie namiestnikiem cara w Królestwie Kongresowym, ożeni się z Joanną Grudzińską, a na końcu ucieknie w damskim przebraniu z Belwederu w Noc Listopadową 1830) i cała galeria niezbyt sympatycznych kobiet Romanowów. Zdarzają się także postacie epizodyczne – zwykle są nimi ludzie, którymi Katarzyna pogardza – naszkicowane tylko i aż proszące się o szersze rozwinięcie, ale jednocześnie wzbudzające w czytelniku same negatywne uczucia (matka Katarzyny i jej syn, który wdał się w niepoczytalnego ojca, lepiej nie komentuję…) do tego stopnia, że momentami chciałam, by fragmenty ich dotyczące jak najszybciej się skończyły. Ludzie! Oni wcale nie byli lepsi od nas, a intrygi w rodzinach panujących, na najwyższych szczeblach władzy, budzą tylko obrzydzenie. Naprawdę. 

W zimę w  Rosji noce są długie i ciemne. Wtedy ludzie tam mieszkający mówią, że Śmierć chodzi po ulicach. A śmierć w Rosji jest straszna – przypomina kościotrupa czy rozkładające się zwłoki, w jednej ręce ma kosę, a w drugiej trumnę. Myśląc o tym drży sama caryca. Bo ostatecznie wszyscy jesteśmy tym samym – ludźmi, tylko że ona ma władzę kierować armiami, zajmować inne państwa i mieć każdego mężczyznę, jakiego chciałaby. Ale nie ważne co zrobi, czy oświeci ludzi czy nie, pewnego dnia do jej okna zapuka noc, nie licząc na kochanków, ważnych spraw i zdrad, jakie dopuszczą się ludzie po jej śmierci. A ona? Wtedy to chyba wszystko jest już jednym – nocą właśnie. I chyba tak ma być; bo przecież nie jest to od razu takie straszne: mimo że jej nie ma, są wciąż portrety, również te literackie. Jej portrety – ale czy Katarzyny kobiety czy Katarzyny bezwzględnego władcy?

Tytuł: „Cesarzowa Nocy. Historia Katarzyny Wielkiej”
Autor: Eva Stachniak
Moja ocena: 7,5/10

 Katarzyna Wielka. Gra o Władzę | Cesarzowa Nocy. Historia Katarzyny Wielkiej 

12 komentarzy :

  1. Ja chciałam być książniczką! Dalej chcę ;D
    Książka wygląda na coś dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż zaraz pójdę do biblioteki i wypożyczę!
    Zresztą i tak planuję pójść ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadająca w oko okładka i ciekawie zapowiadająca się fabuła to chyba dwa najważniejsze przymioty, którymi kierujemy się przy wyborze książki. A po tą chcialabym sięgnąć bez dwóch zdań!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo pozytywnie oceniasz całokształt tej książki. Widać, zrobiła na Tobie naprawdę dobre wrażenie. W takim razie polecę tę pozycje mojej siostrze, bo sama wolę inne gatunkowo powieści.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo zachęcająca recenzja, jeżeli znajdę w bibliotece to z chęcią przeczytam :)
    Pozdrawiam serdecznie i informuję, iż nominowałam Ciebie do LBA:
    http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com/2015/06/liebster-blog-award-2015-5-nominacji.html
    Fanny

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba nigdy nie będę się mogła przekonać do książek historycznych. Kompletnie nie mój gust.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapowiada się naprawdę dobra dawka literatury, zapisuję sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ogromnie chcę przeczytać, mam nadzieję, że nadrobię to niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Książka ma coś w sobie. ^_^ Nie czytałam, ale wydaje się interesująca. ^_^

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tam nigdy nie chciałam być księżniczką - zawsze chciałam być czarodziejką ^^
    Czytałam i... cóż, moja opinia na jej temat jest dużo negatywniejsza od twojej, ale sądzę, że w 1/4 ma to związek z tym, że nie przepadam za literaturą historyczną.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nienawidzę literatury historycznej, więc wątpię, że kiedykolwiek sięgnę po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  12. O dziwo zaciekawiła mnie ta książka! ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!