wtorek, 7 lipca 2015

Moja słodka zjawa. Recenzja książki



Nigdy w żaden sposób nie obchodziłam Halloween i nie tylko z powodu chodzenia po domach czy mieszkaniach, ale szczerze mówiąc, nie kręcą mnie maski czarownic, diabłów czy duchów, jakoś tak odległe od stylistyki Karnawału, z którą zawsze mi się kojarzyły. Zresztą, to, że uwielbiam mitologię celtycką nie oznacza, że mam naprawdę odprawiać obrzędy kojarzące się z ich świętem. Dla mnie dobrą zabawę w Halloween oznacza ciekawy, przeczytany horror. Staram się wtedy wyjść poza klasykę (Stephen King i Jack Ketchum) i poszukać czegoś nowego, inspirującego i maksymalnie strasznego – czasami po prostu zdrowo się trochę postraszyć i przy okazji poszerzyć swoje literackie horyzonty, sięgając po rzeczy, na które wcześniej nie miałabym albo czasu albo po prostu chęci. To taka moja mała tradycja Halloweenowa, może ukłon w kierunku samego święta, może po prostu fakt, że ponura, jesienna pogoda, ciemne noce i zbliżające się Zaduszki zachęcają do sięgnięcia po naprawdę mroczne rejony dark wave, metalu i muzyki gotyckiej jako soundtrack do prawdziwie strasznego horroru (przez co rozumiem horror a nie paranormal romance z dziewczyną, upadłymi aniołami czy wampirami). 

Jeśli chodzi o horror, jestem zatwardziałą konserwatystką. Duchy, klątwy, wampiry, diabły, opętania i inne rzeczy są dla mnie najbardziej ciekawe, mimo że często narzekam na schematyczność – w tych tematach można naprawdę wiele nowego napisać. Takie tematy wydają się też pewnym straszakiem, którego czasami potrzebuję: niezwykle kreatywny pomysł z Carrie bardzo mnie zainteresował, jednak nie przeraził, tak jak powinien to robić; duchy zaś, byty dość kontrowersyjne, niewątpliwie przerażające i bardzo fascynujące, sprawiają zwykle, że po kręgosłupie przechodzą ciarki, jednak człowiek chce jeszcze więcej. Tak było i tym razem – ledwo zobaczyłam okładkę i przeczytałam opis, już byłam pewna, że Halloween z przyjemnością spędzę w towarzystwie – chciałoby się powiedzieć – Krwawej Anny, której duch będzie prześlizgiwał się po ścianach mojego pokoju. Czy to był dobry wybór? 

Tezeusz Cassio Lowood jest łowcą duchów, zabijającym te problematyczne, szkodzące żywym zjawy. Ten niebezpiecznyy zawód odziedziczył po ojcu, który został zabity przez pewnego ducha, wciąż przebywającego na wolności i - jak obawia się matka Tezeusza – tropiącego chłopaka. On ma jednak inne zadanie, równie trudne do wykonania: w pewnym małym miasteczku grasuje straszliwy duch młodej dziewczyny w skrwawionej, białej sukience, uwięziony w jej rodzinnym domu, który rozrywa na strzępy wszystkich, którzy się tam dostaną. Misja jest podwójnie niebezpieczna, bo na karku bohater czuje oddech swojego największego wroga, równie nieżywego co sprytnego, którego misją jest zgładzenie Tezeusza, jak zrobił to z jego ojcem. Szanse na jednoznacznie dobre zakończenie powieści maleją, ale za to wzrastają na nietuzinkową fabułę i kilka makabrycznych momentów, myśli sobie przeciętny, taki jak ja, czytelnik. Ale czy na pewno?

Żeby nie było tak mrocznie i pogrzebowo przez cały ten tekst, zajmijmy się na początku okładką książki, niewątpliwe rzucającą się w oko, choć może jednak niezbyt straszną, co od początku mogło mnie ostrzec przed zawartością. Każdy jednak musi przyznać, że przyjemnie jest na nią po prostu popatrzyć: mieszanka widmowej bieli, szarości, rozmytego niebieskiego z czerwienią i czernią wygląda bardzo estetycznie i pociągająco; szczerze mówiąc, najbardziej podoba mi się czarna koronka u dołu, obok paska, na którym wydrukowano imię i nazwisko Autorki. Chociaż to może było niepotrzebne, bo element ten nie ma większego związku z historią, wygląda to bardzo dziewczęco i jakoś tak skojarzyło mi się z subkulturą gotycką; warto wspomnieć, że w wydaniu oryginalnym tego nie ma – to taki drobny pomysł wydawcy polskiego, jak widać. Reszta nie jest już taka zaskakująca, aczkolwiek bardzo podoba mi się postać głównej bohaterki, otoczona jakimiś widmowymi obłokami, z rozwianymi włosami i w swojej poplamionej krwią sukience. W tle jest jej dom, tradycyjnie już ujęty pomiędzy nagimi drzewami, na którym siedzi kruk (jesteś zaskoczony, panie Poe?) i nocnym niebem pełnymi chmur i plam księżycowego światła. Dobrze, że w oknach domu nie palą się żadne światła, bo wtedy wyglądałoby, że książka jest klasycznym przedstawicielem horroru klasy D, a przynajmniej okładką, która próbuje straszyć czytelnika gotycką czcionką i żarówkami w pokojach jakiegoś tajemniczego zamczyska (chociaż horrorem mojego dzieciństwa są zdecydowanie samozapalające się światła). Odrzuca może trochę tytuł, napisany wyraźną, krwistoczerwoną czcionką, która jakoś nie pasuje do ponurej reszty i wygląda jak skopiowany skądś slogan reklamowy czy tytuł filmu, przynajmniej tak mi się dziwnie skojarzyło. Na samej górze mamy jeszcze krótką recenzję jakiegoś amerykańskiego magazynu, co raczej mnie nie zachęciło do przeczytania książki bardziej niż okładka czy blurb – który niemal nigdy nie mówi dokładnie, o czym jest książka. No właśnie. W tym jest cały problem. 

Wciąż zastanawiam się, czy jest to bardziej horror czy paranormal romance i od którego z tych gatunków się zaczęło. Może to mroczniejsza odmiana gatunku o miłości istoty nadprzyrodzonej do zwykłego człowieka, a może to horror z elementami – bardzo obszernymi jednak – romansu? Raczej to pierwsze, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i, raczej w negatywnym sensie, Autorka zaskarbiła sobie moje uznanie tymi nieprzewidywalnymi zwrotami akcji, których, czytając pierwszą, lepszą część książki, nikt by się nie spodziewał. Bo cokolwiek się tam dzieje, duch Anny na serio rozrywa ludzi i zachowuje się tak, jak na porządnego upiora przystało, łącznie z czarnymi żyłami, krwią i całym korowodem zjaw pomordowanych przez nią, którzy przychodzą, by pokazać, w jaki sposób zginęli. Strona po stronie pisarka zamienia powieść w ckliwy romans o dwóch kochankach, którzy niczym Romeo i Julia nie mogą ze sobą być, ponieważ jedno z nich jest duchem ze zdjętą właśnie klątwą, a drugie mordercą duchów i człowiekiem. Powiedzcie, skąd ja to znam? Co prawda, Autorka próbuje uratować sytuację i wplata tam wątek innej, jeszcze bardziej niebezpiecznej i sprytnej zjawy, ale to już nie jest to – klimat oświetlonego tajemniczym, białym światłem domu, pełnego pomordowanych i widmowej, straszliwej morderczyni; napięcie związane z tajemnicą, jaką otoczona jest klątwa Anny oraz to, czego świadkiem jest Tezeusz (wybaczcie, nazywanie go imieniem z greckiej mitologii jest silniejsze ode mnie) znika i zostajemy z tekstem, który musimy zmęczyć do końca – byłam w tak tragicznej sytuacji, że postanowiłam przeczytać książkę w jeden wieczór, by nic nie stracić z halloweenowego klimatu, więc zamiast odłożyć męczącą lekturę na następny dzień i zacząć się czymś bardziej konstruktywnym, przemęczyłam się do końca. O ile początek jest przemyślany, naprawdę ponury i obfitujący w ciekawe zdarzenia, zbudowany z wyczuciem i według pewnego rytmu, to wraz z zbliżaniem do końca akcja staje się coraz bardziej nieprzemyślana, chaotyczna, skrótowa i pozbawiona przede wszystkim klimatu, odpowiedniego dla horrorów ciężaru (nie brakuje tego nawet Wichrowym Wzgórzom, powieści będącej stricte horrorem, ale przecież nie rasowym straszakiem!) i napięcia, co sprawia, że nawet kiedy bohaterowie przygotowują się do ostatecznej rozprawy z prześladowcą rodziny głównego bohatera czytelnik nie czuje nic, oprócz rozkosznego uczucia zmęczeniem lekturą i powstrzymywaniem się przed ziewaniem. Równie dobrze mogłaby być to zwykła przygodówka czy cokolwiek innego, bo kiedy Anna, dziwnym zbiegiem okoliczności bardziej ludzka niż zjawowa, walczy z antagonistą, można poczuć tak doskonałą obojętność jak podczas kilometrowych opisów przyrody w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej, że nawet najmroczniejsza, podprogowa muzyka nie pomoże. Widać, że Autorka siliła się na pisanie kolejnych akapitów, może znudzona historią, może wypalona, albo – co jest najbardziej prawdopodobne – cierpiąca na brak weny twórczej i rozdmuchane ego pisarzy, którzy twierdzą, że książka o dwustu czy stu stronach jest z założenia zła. Sama historia Anny, wzbogacona kilkoma pobocznymi, może równie ponurymi wątkami w zupełności wystarczyłaby mi do szczęścia, a wepchnięcie do jednej książki dwóch zupełnie różnych historii nie było dobrym pomysłem, szczególnie, że – delikatnie mówiąc – nie wszystko udało się pisarce na tyle, by przyznać, że choć niepotrzebnie to zrobiła, to jednak wyszło jej to doskonale. 

Sam pomysł na powieść nie jest ciekawy – wiele (żeby nie powiedzieć, że za wiele) jest na rynku powieści o łowcach demonów, duchów, ufoludków i innych stworzeń, którzy ostatecznie zakochują się w tych, których mają zabić, by miało mnie to chociaż trochę szokowało czy interesowało, chociaż z Tezeuszem, Anną i kilkoma innymi postaciami udałoby się zrobić coś innego, ciekawego, Autorka jednak – czy to ze strachu, czy też z braku lepszych pomysłów, postanowiła iść na łatwiznę i wypełnić wcześniejsze schematy swoimi słowami. Bo nawet temat samych duchów nie jest tu ujęty interesująco; ot, ostatecznie duchy  o rosyjskich nazwiskach (przypadek?) zabijają i w innych horrorach w jeszcze bardziej upiorne sposoby, a sama kreacja tych istot, mimo wymyślania naprawdę skomplikowanych rzeczy jak kilka osób w jednym duchu czy dziwna, wciąż jeszcze niewyjaśniona cielesność tych bytów – najlepszy przykład to oczywiście pocałunek – które pisarka traktuje jak oczywistą oczywistość i nie próbuje nawet w jakikolwiek sposób tłumaczyć. Mimo tego było kilka doskonałych sytuacji, w których mogła wykazać się kreatywnością, jednak tego nie zrobiła, niszcząc wszystko co było dobrze zaczęte, łącznie z klątwą Anny (która okazała się być niczym ciekawym i wartym całego napięcia, ale za to bardzo w stylu hollywoodzkich straszaków i mrocznych opowieści o patologicznych rodzinach) i wątkiem tego straszliwego ducha; jedno i drugie okazało się niewypałem w stylu kryminałów, w których morderstwa są inne niż zwykle, ale motyw naciągany i trywialny; dowodzi to tylko o braku pomysłów u Autorki, ciągnięciem książki tam, gdzie już dawno powinna się skończyć. A przepaść między potencjałem wymyślonych przez pisarkę bohaterów i efektem końcowym jest ogromna – to tak, jakbym kupiła sobie superkomputer do pisania moich nikomu niepotrzebnych recenzji. Czyli, przyznacie, że marnotrawstwo wielkie. 

Język, jakim powieść została napisana, nie wyróżnia się niczym wśród innych tego rodzaju książek – Autorka ma styl bardzo prosty, językowo dość ubogi, jednak dość płynny, by napisać książkę bez większych zgrzytów. Z pewnością niezbyt radzi sobie z dynamiką akcji, przez co ciężko czyta się te fragmenty, szukając tych bardziej kameralnych partii w tekście, napisanych z większą płynnością i polotem, zwykle jednak przepełnione są one romantyczną ckliwością i sentymentalizmem (vide: pocałunek; wciąż nie może pomieścić mi się w głowie jak można pocałować ducha nawet jeśli Autorka twierdzi, że w pewnym momencie Anna bardziej przypominała człowieka… cóż ) tylko czasami i na początku epatującymi grozą, na co przecież czekałam. Jak wspominałam już wcześniej, styl pisarki nie odznacza się niczym ciekawym, nie można tu znaleźć jakiejś ciekawych konstrukcji, barkowych zapętleń, malowniczych opisów, ciekawych metafor czy pięknych sformułowaniem, samym swoim brzmieniem sprawiającym, że na skórze człowieka pojawiają się ciarki. Na początku nie jest to dużym minusem, jednak kiedy akcja przestaje być ciekawa, na wierzch jak czerwie wyłażą potknięcia językowe czy to tłumacza czy Autorki, dysharmonie i problem z szybką akcją, co jest bardzo powszechne u początkujących czy słabych pisarzy i co bardzo męczy czytelnika. Pisarka nie chciała – czy nie mogła zauważyć – że kiedy akcja powieści powoli się rozchodzi, może to wszystko zatuszować pięknym stylem, porwać czytelników czy porządnie ich przestraszyć, tak, żeby z bijącym sercem czytali dalej, zapominając o niedostatkach fabuły. Przecież to horror ludzie, czy mi się tak wydawało, przestępstwem jest nudzić i nie bać się, szczególnie że właśnie mija nam idealny do tego halloweenowy wieczór. Autorka mogła się trochę postarać, chociaż na tyle, by czytelnikowi przyjemnie się czytało, zamiast potykać się o jedno z wielu słów, niszczących harmonię i swoistą melodię książki. 

Bohaterowie nie wyróżniają się niczym ciekawym, więcej, żadną, nieciekawą nawet cechą charakteru – można by powiedzieć, że w tej kwestii papier jest poganiany przez papier, bo postacie z pewnością nie należą do najciekawszych. Ba! Nie wyróżniają się niczym, jeśli już to chyba tą doskonałą papierowatością, zupełną bezpłciowością. Sytuację na początku ratuje Anna, bo będąc złym, obciążonym klątwą duchem rozrywającym ludzi, ale z biegiem czasu, kiedy okazuje się, że słodka zjawa dziewczyny w białej sukience nie robiła tego, bo chciała, tylko że musiała, postacie stają się czarno-białe i zupełnie nieciekawe. Dobry Tezeusz, przywracający spokój świata żywych od mszczących się za swoją śmierć duchów, Anna która wzbudza w głównym bohaterze zupełnie inne uczucia czy strach lub zawodowe zainteresowanie, sympatyczna, nieco ekscentryczna matka i serdeczni przyjaciele z miasteczka contra sprytny duch mordercy ojca głównego bohatera, makabrycznie wyglądający oraz o wielkiej mocy, jednoznacznie zły, bez żadnych odcieni. Zresztą i tak jest postacią bardziej plastyczną niż główny bohater i nieszczęsna Anna, postać dość ciekawa tylko na początku, potem coraz bledsza, z coraz mniejszą ilością cech, wreszcie będąca tylko cieniem własnego cienia, jeśli duch w ogóle rzuca cień, do czego nie mam zupełnej pewności, szczerze mówiąc. Oczywiście w zakończeniu pisarka przeszła samą siebie, każąc dziewczynie zdobyć się na bardzo, ale to bardzo altruistyczny postępek, który sprawił, że zjawa stała się wcieleniem dobra, a paranormal romance przeważył nad horrorem. Cóż, przecież głównych bohater, Tezeusz, też nie jest lepszy, chociaż w zawodach na fajtłapowatość i brak domyślności mógłby być najlepszy. Gdybym ja była na jego miejscu bez wątpienia sprawdziłabym, skąd biorą się dziwne sny. Każdy by chyba sprawdził, bo to przecież bardzo niebezpieczny zawód taki morderca duchów, o czym Tezeusz musiał się przekonać się nie raz. To, że ma fajną, zjawową dziewczynę, nie znaczy, że jest bezpieczny czy coś, wręcz przeciwnie. Naprawdę! Poza tym bohater nie wyróżnia się niczym ciekawym, a może się wyróżnia tym, że jest najmniej pozbawioną charakteru postacią w całej książce. W każdym razie coś takiego. To całkowita porażka, zważywszy, że pisarka narrację prowadzi z jego punktu widzenia (że też udało jej się to udało!; mówiłam, że ma talent, tylko jest leniwa) i jest to główna postać książki, której osobowość pisarka powinna najmocniej i najbardziej ciekawie rozbudować, zamiast tworzyć najbardziej papierową i nieciekawą postać. Gorsza od niego jest chyba tylko Bella z równie straszliwej sagi  Zmierzch, a to już jest – jak wiecie – zupełne mistrzostwo świata. 

Książka, po dzisiejszym i wczorajszym małym odświeżeniu zdaje się być jeszcze gorsza niż wcześniej, może dlatego, że jednak klimat Halloween trochę zadziałał na pozytywniejszy odbiór powieści, a może dlatego, że od tego czasu zdążyłam przeczytać mnóstwo o wiele lepszych horrorów i podobnych nieco do tego gatunku powieści, jak moje kochane Wichrowe Wzgórza a niemal zupełnie – jak możecie wywnioskować obserwując kolejne recenzje na blogu – zarzuciłam czytanie paranormal romance i marnych dystopii, dzięki czemu jest teraz o wiele mniej negatywnych recenzji niż przedtem (zauważyliście to, mam nadzieję) Mniejsza ilość polukrowanych dziewczątek o niezwykłej urodzie i nadnaturalnych zdolnościach, które biegają sobie to tu to tam z ślicznymi chłoptasiami podziałała na mnie orzeźwiająco, więc książka trafiła nieco na zły czas. A tamto Halloween? Cóż, wyjątkowo nie byłam zadowolona, więc ze smutku wypiłam mnóstwo truskawkowego kompotu, zostawiając w piwnicy zapasy bardzo uszczuplone, a tym razem, nauczona doświadczeniem, sięgnę z pewnością po jakiś pewny straszak, bo eksperymentować aż strach, bardziej niż czytać tę książkę o duchach pod maską klątwy kryjących tak wiele różu, że aż mdli, zamiast wywoływać dreszcze przechodzące po kręgosłupie. I oczywiście nudy. Wszechogarniającej, straszliwej nudy, będącej uczuciem tak potwornym, że chowają się przed nią wszystkie duchy-mordercy i dla której z pewnością nie warto jest czytać tę powieść.

Tytuł: „Anna we krwi”
Autor: Kendare Blake
Moja ocena: 1/10

17 komentarzy :

  1. Dawno nie czytałam recenzji, której autor oceniłby książkę na 1/10. Jak widać słabe opowieści też się zdarzają.
    melomol.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł był ciekawy, ale kiedy w drogę horrorowi weszło paranormal romance tak na dobrą sprawę odechciało mi się lektury. Ale przeczytałam do końca. Jeśli wydawnictwo kiedyś zdecyduje się na przetłumaczenie i wydanie w Polsce kolejnego tomu serii, raczej po nią nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładna okładka to nie wszystko! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jakoś nie przepadam za czytaniem horrorów. Może to i lepiej ...?
    Pozdrawiam :)
    ksiazkowepodroze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam zamiar przeczytać tą książkę chyba jednak się powstrzymam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam tą książkę bardzo dawno temu - wtedy odbierałam ją jak najbardziej pozytywnie, podobała mi się kreacja Anny i ogólnie dreszczyk w tle. Teraz, moja opinia pewnie w jakiś sposób by się zmieniła, ale jak na razie nie mam ochoty czytać jej drugi raz :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Heh, różowy lukier pod cienką warstwą grozy. xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwszy raz widzę, że ktoś tak nisko ocenił książkę. Ale nie dziwię Ci się... Dziękuję za przestrogę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Okładka bardzo mi się spodobała, jest mroczna, tajemnicza i z pewnością przykuwa uwagę czytelnika. Ale środek... dziękuję, że napisałaś tę recenzję! Już wiem co omijać szerokim łukiem :D
    http://mianigralibro.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam wiele negatywnych recenzji tej książki i widzę, że Ty także nie masz o niej dobrego zdania. Zatem odpuszczę ją sobie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Fakt, okładka jest bardzo ładna i przyciąga wzrok. Szkoda tylko że reszta pozostawia wiele do życzenia.

    OdpowiedzUsuń
  12. Aż do ostatniego akapitu nie spodziewałam się, że książkę oceniłaś 1/10, więc tutaj totalnie mnie zaskoczyłaś! O książce wcześniej nie słyszałam i to chyba nawet dobrze, bo i tak po Twojej recenzji nie mam zamiaru sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  13. a ja od jej premiery w Polsce mam na nią wielką chrapkę.
    i mimo twojej niskiej opinii chyba kiedyś ją przeczytam. nawet jeśli miałby być kiepska. :)
    po prostu nie wyobrażam sobie po tylu latach czekania zrezygnować z tej pozycji

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie slyszałam o tej książce, ale to chyba lepiej :) Na pewno po nią nie sięgnę. Po Twojej recenzji widze, że ma w sobie wszystko to, czego nienawidzę: brak charakteru i niewykorzystany potencjał.

    Z reguły uwielbiam powieści grozy ciężkie jak i te lżejsze, typu paranormal romance czy po prostu horror z watkiem miłosny lub tez bez niego, dla mnie to nie ma różnicy. Aczkolwiek wszystko jest w rękach autora, by stworzył coś innowacyjnego z tego a nie kolejnego "odgrzewanego kotleta bez smaku" niczym nie wyróżniającego się na tle innych. Całkowicie popieram Twoje zdanie.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Swego czasu się nad tą książką zastanawiałam... dobrze jednak, że się nie skusiłam. Mam dość paranormali, schematów i braku akcji :/ Zdecydowanie sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  16. Czytałam ją jakiś czas temu już i mnie się akurat podobała, ale czy teraz byłoby tak samo to już nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Chciałam przeczytać tą książkę, ale teraz nie wiem czy się za nią w ogóle brać

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!