W
1492 roku w hiszpańskim porcie Palos żegnano Krzysztofa Kolumba,
nawigatora i żeglarza z Genui, który na trzech statkach miał
odnaleźć morską drogę do Indii – w roku 1453 Konstantynopol
zdobyli Turcy i droga lądowa na Daleki Wschód stała się zbyt
niebezpieczna, by tamtędy przewozić jakiekolwiek cenne towary.
Próbował tego już wcześniej portugalski król Henryk Żeglarz,
wysyłając Bartłomieja Diaza, którego zamiar opłycięcia Afryki
się nie udał i skończywszy wyprawę odkryciem Przylądka Dobrej
Nadziei, wrócił do swojego kraju. A ta wyprawa była jeszcze
bardziej ryzykowna. Kolumb ubzdurał sobie, co niemal wiek później
udowodni polski astronom Mikołaj Kopernik, że Ziemia jest okrągła
i płynąc na Zachód, dotrze do Indii od drugiej strony. Z pewnością
w tłumie ludzi byli tacy, którzy byli pewni, że wszystkie trzy
statki wraz z nawigatorem pewnego dnia spadną z krawędzi świata,
ginąc w pustkach kosmosu, jeśli uprzednio załoga nie zostanie
zjedzona przez potwory rodem z Odysei Homera.
A jeśli już znajdą jakiś ląd, to będzie on pełen straszliwych
poczwar, tylko trochę przypominających ludzi, z którymi nie będzie
można się porozumieć. Kto tamtego dnia pomyślał, że
nawigatorowi na drodze do Indii stanie nowy, nieznany jeszcze nikomu
ląd? Terra nova.
Nietknięty jeszcze brutalną stopą białego człowieka raj z
cywilizacją, która fascynuje do dziś? Nikt. Chociaż może sam
Kolumb, wsiadając na statek, widział już coś na horyzoncie; było
to zapewne coś przełomowego w dziejach świata i Eurazji. Ale
wydaje mi się, że nie tylko on – był jeszcze ktoś, kto
postanowił zaryzykować i sfinansować tę wyprawę, wierząc w to,
że żeglarz faktycznie gdzieś dotrze i coś odkryje. Tym kimś była
królowa Izabela Kastylijska.
Izabela
Kastylijska vel Katolicka.
Ze wstydem muszę przyznać, że nigdy bliżej nie interesowałam się
tą postacią. Owszem, przewijała się w pozycjach, które czytałam,
ale była tylko imieniem, które wspominano przy okaji zdobycia
Grenady czy założenia Świętego Oficjum – co sprawiało, że
opinie o niej były niezbyt przychylne – czy we właśnie odkrycia
Ameryki. Królowa taka jak inne; losy ich były czasami o wiele
tragiczniejsze niż Izabeli, chociażby wspomnieć o jej córce,
Joannie Szalonej. Ostatnio jednak postanowiłam to zmienić, bo choć
jestem świadoma, że z powieści historycznej nie nauczę się nic,
to – jeśli będzie to rzecz w jakiś sposób ciekawa – z
pewnością zachęci mnie do bardziej szczegółowych studiów nad
postacią. Zresztą, jakby nie patrzeć, to mój ulubiony temat,
który chyba nigdy mi się nie znudzi: dwór wielkich władców,
intrygi i spojrzenie na monarchę jak na człowieka z krwi i kości,
mającego własne emocje, własne życie, własne przemyślenia.
Spojrzenie na politykę z innej, ciekawej perspektywy, od środka tak
jak w lubianych przeze mnie powieściach pani Stachniak. Tyle że nie
samą Katarzyną Wielką człowiek żyje, prawda?
Opowieść
zaczyna się w chwili śmierci ojca Izabeli, króla Jana
Kastylijskiego, a kończy zjednoczeniem Kastylii i Aragonii w jedną
Hiszpanię. W te ramy czasowe Autor wkłada panoramę dziejów tego
kraju, widzianą oczyma samej Izabeli – bo ona jest narratorką.
Łącznie z wydarzeniami przełomowymi, ważnymi dla historii, jak
zakończenie rekonkwisty i podbicie Grenady lub utworzenie
Inkwizycji, poznajemy rzeczy ważne dla niej samej: ślub
przyjaciółki, narodziny kolejnych córek i syna, pierwsze spotkanie
z Kolumbem, śmierć obu braci czy poronienie dziecka. Gdzieś w tle
rozgrywają się kluczowe dla Europy sprawy, których echa docierają
do uszu Izabeli – w Rzymie papieżem zostaje Hiszpan kardynał
Borgia, w Anglii kończy się wojna Dwóch Róż i zaczyna panowanie
Tudorów – Katarzyna Aragońska, najmłodsza córka królowej,
będzie zresztą żoną księcia Artura i jego brata, króla Henryka
VIII, któremu urodzi Marię Tudor (niestety, tego już w książce
nie ma). Wszystko to zanurzone i przefiltrowane przez emocje Izabeli,
ale nie Izabeli królowej, tylko Izabeli człowieka, kobiety; kobiety
nowoczesnej, ale i należącej do swoich czasów.
Z
pewnością Autorowi uznanie należy się za samo opowiedzenie
historii królowej – wbrew pozorom nie jest ona tak bardzo
popularna w beletrystyce z uwagi na to, że Izabela była postacią
kontrowersyjną, a pisanie o niej wiąże się z pewnego rodzaju
manifestem swoich poglądów. Chodzi tu oczywiście o Oficjum, o
którym do dziś mówi się nie bez emocji, aczkolwiek Jan Paweł II
przeprosił za to już dawno; trudno przemilczeć także niewątpliwy
antysemityzm królowej, który niebezpiecznie wiąże się z nazizmem
i religijnym fanatyzmem, a tu – w dzisiejszych rozkrzyczanych
czasach – niezwykle łatwo o skandal. Pisząc o tej królowej,
Autor wykazał się więc brawurą i prawdziwym zaangażowaniem w
opowiadaną historię, a także niebanalnym pomysłem, dzięki
któremu nie powielił już żadnej opowieści z innych książek
tego typu – bo o ile o Tudorach widziałam i czytałam naprawdę
wiele, to nigdy nie dano mi szansy poznać Izabeli Kastylijskiej na
poziomie intymnych wyznań.
Nie
jest to książka, po której należy spodziewać się zapierających
dech w piersiach wydarzeń czy szybkiej akcji, połączonej z obawą
o życie bohaterów, chcoiaż nie brakuje intryg i spisków tak
ciekawych, że wciągających do świata opowieści, w której można
przepaść. To raczej historia o osobie, kobiecie, próbującej
najpierw przeżyć, a potem utrzymać się u steru władzy i zrobić
w tym czasie coś dobrego dla swoich poddanych. Opowieść o czymiś
życiu, w którym przeplata się wiele spraw, dobro zlewa się ze
złem, dobro z tragedią, a każdy popełnia błędy. Po prostu mocno
fabularyzowana biografia nieprzeciętej królowej, wielkiej
władczyni. Skonstruowana jest jednak tak, że nie nudzi, bo w miarę
jak lubimy Izabelę coraz bardziej, to jeśli nawet wiemy, co wydarzy
się w jej życiu, czekamy na jej emocje, na myśli, bo to – tak mi
się wydaje – jest bardzo ważną rzeczą w książce. Zresztą
trudno powiedzieć, że nie dzieje się tu nic; wręcz przeciwnie.
Trudno przecież powiedzieć o życiu jakiegokolwiek monarchy, że
było nudne, a Autor bardzo dobrze wszystko rozplanował, sprawiając,
że akcja jest potoczysta, prędka, a przy tym na tyle rozbudowana,
żeby czytelnik nie czuł żadnego niedosytu i w pełni zrozumiała
nie tylko dla fanów historii. Jedną z niewielu wad w tej materii
(drugą jest brak kontroli nad pewnymi wątkami, na przykład nad
historią matki królowej, który mnie bardzo interesował) jest
przerwanie historii królowej w najciekawszym momencie, bo chociaż
władczyni umiera dwanaście lat później, przez ten czas zdarzyło
się wiele innych, bardzo ciekawych i godnych opisania rzeczy.
Zresztą polski podtytuł głosi, że jest to historia
Izabeli Kastylijskiej, a ja rozumiem, że jeśli mówimy o historii,
chodzi o całość życia królowej. I dość, że nie mam ochoty
zajmować się czyj to błąd – Autorowi nie chciało się dalej
pisać czy niepotrzebny podtytuł – bo chyba nie muszę dodawać,
że czuję się zawiedziona i zasmucona.
Kiedy
kończyłam czytać powieść (popijając kakao) i w mojej głowie
powstawały pierwsze zarysy recenzji, planowałam powiedzieć, że
Autor popełnił kilka błędów z gatunków tych, których popełniać
nie powinien. Nie wymagam, żeby wszystko było zupełnie cacy, bo w
powieściach tak po prostu nie można, ale jeśli w pewnych aspektach
pisarz wykazał się znajomością realiów i postaci historycznych,
a jest to powieść stricte
biograficzna,
to myślę, że mam prawo wymagać dopieszczenia szczegółów. Ba!
Szczegółów. Kilka rzeczy naprawdę ważnych zostało
przedstawionych w nieco inaczej, niż powinno. Chodziło tu przede
wszystkim o daty – data przyznania Izabeli i Ferdynandowi tytułu
królów katolickich, data urodziny Joanny la Beltranei, okres
podbijania Grenady, a także ów tytuł Majestad,
funkcjonujący dopiero od czasów wnuka Izabeli, Karola V; nie mówiąc
już o spotkaniu głównych bohaterów w Sergovii, do czego
prawdopodobnie nie doszło. Z tego wszystkiego – na szczęście –
Autor tłumaczy się w posłowiu, podając przy tym dość imponującą
bibliografię. Zastrzeżenia mam jednak do kilku niuansów dworskich,
jak kilkakrotnie rozpuszczonych włosów Izabeli czy obecności
Ferdynadna przy porodzie (?!), homoseksualizmie Henryka IV Bezsilnego
(mimo że dużo faktów świadczy o takich skłonnościach,
prawdopodobnie dużo winien był guz na przysadce mózgowej) a także
do motywacji królowej przy stworzeniu Inkwizycji i wygnaniu Żydów
z Hiszpanii. Pisarz skonstruował wszystko tak, by wydawało się, że
Izabela została zmuszona – albo przez męża, albo przez poniekąd
fascynującego Torquemadę, albo też przez okoliczności, gdzieś w
środku podejrzewając skutki swoich czynów. Cóż, czas spojrzeć
prawdzie w oczy, panie pisarzu, choć zupełnie rozumiem potrzebę
obrony. Izabela chciała tego sama. Takie życie, pan widzi.
Chociaż
Autorowi daleko do wyrafinowania pani Stachniak i jej szokująco
dobrego warsztatu, język pisarza ma wiele zalet. Czyta się
niezwykle szybko i lekko, bez żadnych niepotrzebnych dysharmonii czy
potrzeby skupienia uwagi albo wysilenia inteligencji. Styl przy tym
nie traci na swojej urodzie, czasami tylko, nie wiem, czy była to
wina Autora, czy tłumacza, powtarzają się te same słowa, tak, by
w języku polskim – czy angielskim – nie było odpowiednich
zamienników; fragmenty te sprawiły pojawienie się na mojej twarzy
lekkiego grymasu, jednak nie zniszczyły, na szczęście,
potoczystości języka. Pięknie opisuje stroje i zwyczaje dworskie,
a chociaż nie są to pełne opisy, to jedwabie szeleszczą naprawdę,
aksamity przelewają się przez dłonie, a po palcami czuć fakturę
grubych haftów, szczególnie tych na sukniach głównej bohaterki.
Chciałabym takich szczegółów więcej, bo smakują jak ukochane w
dzieciństwie maleńkie babeczki toffi, które Mama kupowała mi w
pobliskiej cukierni, a których wadą było tylko to, że były małe
i starczyły tylko na kilka gryzów (teraz wyobraźcie sobie takie
ciastko wielkości talerza, tak samo, jak dwa razy więcej tych
opisów w tej książce). Brakowało jeszcze opisów pięknych,
hiszpańskich widoków, szczególnie upalnej Andaluzji z pomarańczami
i cytrynami zwieszającymi się z gałązek drzew czy choćby murów
Grenady, świadectwa prawdziwego bogactwa, potęgi i wykwintu Maurów,
co teraz jest już niezwykle trudno gdziekolwiek zauważyć. Jestem
pewna, że Autor zrobiłby to doskonale, a dla mnie czytanie tego
byłoby wielką przyjemnością. No ale cóż. Gdybanie sprawia, że
mój nastrój staje się bardziej ponury niż zwykle. Trzeba przecież
napisać o dialogach – cokolwiek naturalnych i dobrych, ale za to
niezbyt pasujących do epoki z powodu śladowych tylko ilości
stylizacji na choćby składnię czy słownictwo języka XV-wieku,
przez co siłą rzeczy trochę nienaturalnego; nie mogę narzekać
tylko na wtrącenia z języka hiszpańskiego, pojawiające się od
czasu do czasu i nadające autentyczności chociaż narodowości
bohaterów.
Jak
już pisałam wyżej, główną bohaterką i narratorką książki
jest Izabela Kastylijska. Z jednej strony pomysł to ciekawy, niemal
tak samo, jak pisanie właśnie o tej królowej, ale z drugiej to coś
w rodzaju strzelania sobie w piętę i nie tylko dlatego, że Autor
nie rozumiał podstawowej sprawy dotyczącej królowej i
usprawiedliwiał ją na każdym kroku z tych mniej chwalebnych czynów
(co, pozwolę sobie na stwierdzenie, że obecnie jest już nieważne)
. Pisarz jest mężczyzną i chociaż prawdzie kobiecej wrażliwości
mu nie brakuje, co widać przecież w opisach, to nie zrozumiał tych
półcieni i delikatnych, niemal niezauważalnych zmian zachodzących
we wnętrzu przedstawicielki płci pięknej, przez co sama postać
królowej jest lekko sztuczna i dość przyciężka, szczególnie w
końcowych partiach powieści. To bardziej odbicie, wpisanie cech z
książek, które Autor przeczytał na jej temat, a nie ich
ożywienie, przynajmniej tak mi się wydaje. Zresztą z każdą
stroną powieściowa Izabela staje się coraz mniej wiarygodna, nie
tylko w kwestiach emocji, ale rzeczy, które definiują ją –
miłości do męża, dzieci i, co mnie najbardziej ubodło, jej
słynnej pobożności, która tutaj jest nawet mniejsza od mojej,
jakaś taka nienaturalna i blada. Właściwie to dobrze, że pisarz
trochę źle zinterpretował fakty dotyczące edyktu i Inkwizycji –
byłoby trudno uwierzyć, że osoba z taką płytką
wiarą ustanawia tego typu edykty. Na początku było lepiej, czuć
było więź łączącą Izabelę i owego nieszczęsnego Alfonsa, a
także nić przyjaźni między nią a Beatriz. Wszystko rozlazło się
w jakiś sposób po koronacji bohaterki na królową i małżeństwie
z Ferdynandem, jakby sztuczność relacji tych dwojga sprawiło, że
reszta powoli rozchodziła się, a starania pisarza jeszcze bardziej
pogłębiały dysonanse. Mimo tego ciężko nie lubić bohaterki i
nie wspierać ją w trudnych dla niej chwilach podziwiać silny
kręgosłup moralny w czasie, gdy przebywała na dworze zepsutego i
nieszczęśliwego Henryka, a także – o ile mamy odpowiednio
wykształconą empatię – współczuć wtedy, kiedy była biedna i
ścigana przez markiza de Villenę. Ale to chyba nie tyle przez
kreację postaci, ile przez naturalne podobieństwo jej losów do
tego, co znamy z codziennego życia; może przez to, że po
przeczytaniu tej opowieści Izabela będzie dla nas bardziej znajomą,
a może przyjaciółką, niż niedostępną, wyniosłą królową,
odległą od czasów, w których żyjemy?
Za
to nie lubię jej męża, Ferdynanda. Nie lubię go jako postaci
historycznej. Miał dwójkę bękartów i przed śmiercią żony
przyrzekł jej, że nigdy się już nie ożeni. Zgadnijcie, co
zrobił, gdy zamknęła oczy? Cóż, polityka, wiadomo, ale zawsze
jakoś tak nieprzyjemnie. W każdym w razie w książce jest postacią
dość rozmytą – niby ma jakieś wady, zalety, jest męski,
zuchwały, uparty, kocha swoją żonę, ale, tak samo, jak w
przypadku Izabeli, nie czuć tego wszystkiego, a rysy rozmywają się.
Brak konkretów, jakiejś iskry życia, czegoś charakterystycznego,
może trochę mojej antypatii, ale myślę, że napisałabym to samo,
gdybym była jego fanką. Tak samo Beatriz. O ile na początku jest
sympatyczną postacią, bardzo pozytywną i pełną życia (czyli
tego, czego zabrakło Izabeli) stopniowo usuwa się w cień, by po
jakimś czasie ulec rozmyciu, wchłonięciu przez tło, zapomnieniu.
Inną sprawą jest również doskonale odmalowana sylwetka brata
Izabeli, Alfonsa, szczególnie te fragmenty, w których się bał,
ale – nad czym ubolewam – on musiał szybko umrzeć, czym zabił
Autorowi jeden z najlepszych rzeczy w książce. Podobnie jest z
Henrykiem, choć dla tego osobnika nie mam ani cienia współczucia,
tak samo jak dla jego żony i jej dziecka, choć to postacie naprawdę
dobrze namalowane – strach się bać szczególnie demonicznej, ale
dzięki temu sugestywnej Joanny Portugalskiej, a nienawiść jej
córki do Izabeli jest niemal namacalna. Różowo nie było już przy
postaci biskupa Carilla, który na początku wydawał się osobą
tajemniczą i przez to ciekawą, a potem zmienił się w kolejnego
rozmytego bohatera, który z niewiadomych powodów stracił większość
swoich ciekawych cech. Najgorzej jednak było z Izabelą Portugalską,
matką głównej bohaterki, której niezwykle ciekawy wątek został
w pewnym momencie definitywnie skończony i urwany, mimo że żyła
jeszcze cztery lata po tym, jak Kolumb odkrył Amerykę. A było to
niezwykle ciekawe, ponieważ po wygnaniu Izabela stopniowo popadała
w szaleństwo, a – jakby było mało – pisarz obaczył ją
morderstwem niejakiego granda de la Luny, faworyta jej męża. Bardzo
zainteresowała mnie ta postać, świetnie nakreślona, byłam więc
bardzo zawiedziona, gdy w pewnym momencie bohaterka zaczęła się
zachowywać tak, jakby nie miała matki. Mniejsza z jej nieczułością,
ale po prostu mi przykro, kiedy pisarz marnuje takie dobre szanse na
udoskonalenie powieści. Szkoda, wielka szkoda. Kilku bohaterów
takich jak Joanna, matka królowej czy jej brat Alfons ożywiłoby
fabułę jeszcze bardziej i uczyniłoby ją jeszcze ciekawszą.
Okładka
jest dość minimalistyczna, jednak w pewien sposób wytworna i
pasująca do treści książki. Na pierwszym planie mamy kobiecą,
odwróconą postać o brązowych włosach we wspaniałej sukni z
ładnie obszytymi bufami i żółtymi rękawami. Mimo że uważam
zestawienie zielonego i żółtego za gryzące i niefortunne, a
odsłonięte ramiona jak zwykle śmieszą mnie na okładkach powieści
historycznych z sukniami z epok, szczególnie jeśli chodzi o
królową, cała postać pasuje do delikatnego tła – beżowego
zarysu gotyckiej świątyni, rozświetlonej jasnymi akcentami, co
nadaje konstrukcji niespodziewanej, koronkowej lekkości. U dołu tło
i suknia staje się coraz ciemniejsze, co wygląda dość osobliwie.
Napisy są lekko wytłaczane, z wielkim nazwiskiem Autora w takiej
samej czcionce, co na pozostałych książkach pisarza i ładnym
tytule oraz nieco jaśniejszym podtytule, jak już mówiłam
wcześniej, zupełnie niepotrzebnym (tym razem jednak tytuł
angielski został przetłumaczony poprawnie, aczkolwiek jakoś nie
pasuje do książki; być może to tylko moje IQ spadło do zera), a
wszystko otoczone ładnym, ozdobnym szlaczkiem. Tytuł na grzbiecie
został obwiedziony ładną ramką, a blurb otoczony jest czymś w
rodzaju kawałka portalu ze średniowiecznej katedry, z zamkiem nad
właściwym tekstem – całość jest w jasnych odcieniach beżu, co
wygląda bardzo ładnie i estetycznie. Zresztą książka została
wydrukowana na ładnym, przyjemnym w dotyku papierze, estetyczną
czcionką i w dość niestandardowym dużym formacie, do którego na
początku trudno jest się przyzwyczaić, a każdy rozdział
rozpoczyna maleńka korona – sympatyczny dodatek, dzięki czemu
wydanie nie jest monotonne. Na pierwszych stronach znajdziemy
nieskomplikowane drzewo genealogiczne dynastii Trastámara
obejmujące najważniejszych członków wraz z datami urodzin i
śmierci – nie polecam jednak zaglądania tam podczas czytania
książki, chyba że przy końcu, bo zawiera dużo informacji – a
także ogólnikową mapkę historyczną (po polsku, Bogu dzięki!) na
której zaznaczono najważniejsze krainy historyczne Hiszpanii i
miasta, które zostały wspomniane w powieści. Dzięki temu
wszystkiemu powieść nawet trzyma się z prawdziwą przyjemnością,
a jeśli spotkałabym ją w księgarni lub w bibliotece, z pewnością
zauważyłabym ją na półce i wzięła do swoich łapek.
Izabela
Kastylijska była człowiekiem. Nieprzeciętnym, ale jednak tylko
człowiekiem. Popełniała błędy jak każdy z nas i nie sposób jej
nie krytykować, jednak trudno też nie chwalić. Oprócz
niechlubnego edyktu i Oficjum zrobiła dla swojego kraju i świata
wiele dobrego – dzięki niej Kolumb odkrył Amerykę dla Europy
(oczywiście nie mam na myśli okrutnego postępowania pierwszych
zdobywców – wiadomo, że z najlepszych rzeczy ludzie potrafią
stworzyć coś złego lub to zupełnie zniszczyć), a dla Hiszpanów
jest tym, kim dla Włochów Garibaldi, dla Niemców Bismarck, a dla
Polaków Piłsudski. To ona przecież, razem ze swoim pożal się
Boże mężem, zjednoczyła Kastylię i Aragonię, w pewien pośredni
sposób podbiła Grenadę, odzyskując cały Półwysep Iberyjski.
Czasami także się myliła, a jej życie prywatne nie wyglądało
jak bajkowy romans, raczej było wiele gorsze niż niejeden los
człowieka przeciętnego. Może wydawać się to niektórym osobom
bardzo dziwne, bo ciężko jest uświadomić sobie, za datami,
nazwami miejsc bitew i suchymi faktami kryją się prawdziwi ludzie –
czasami lepsi, czasami gorsi, tacy jak my. Jednak dopiero czytając o
nich, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo są nam bliscy, chociaż
wydają się tacy dalecy przez setki dzielących nas lat. Nasze
problemy, nasze starania i nasze nadzieje są zawsze takie same –
czy jest się hiszpańską królową, dzięki której pewnego dnia
Kolumb zawinął na wyspę San Salvador, czy nic nieznaczącą
blogerką. Pod aksamitami i pod jenasami jesteśmy tym samym –
ludźmi.
Tytuł: „Przysięga
królowej. Historia Izabeli Kastylijskiej”
Autor: C.W Gortner
Moja ocena: 6/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję pani Edycie z wydawnictwa ZNAK
Trwam właśnie w podziwie nad Twoją recenzją...
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie książki. Muszę ją mieć ! ;)
OdpowiedzUsuńEch, coraz bardziej Twoje recenzję zachęcają mnie do powieści historycznych. :)
OdpowiedzUsuńhttp://my-opinion-of-books.blogspot.com/
Tym razem chyba spasuję. Liczyłam na coś lepszego ;)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Wow! Masz ogromną historyczną wiedzę i świetny warsztat! Zachęciłaś mnie bardzo do tej książki, bo kocham z całego serduszka powieści historyczne,
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję,
nieuleczalnyksiazkoholizm.blogspot.com
Cóż, niedopieszczenie pewnych szczegółów to spory mankament, ale i tak dałabym szanse tej książce. Jak zawsze profesjonalna i wyczerpująca recenzja :)
OdpowiedzUsuńNo no, może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Doskonale wiesz, że jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich recenzji, ale nic, absolutnie nic, nawet tak wyczerpująca opinia nie przekona mnie do książek historycznych.
OdpowiedzUsuńChyba nie przypadłaby mi do gustu, bo mimo recenzji... no kurczę, historyczna książka to coś nie dla mnie. Chyba że osadzona w czasach wojennych. A ta sięga daleko wstecz.
OdpowiedzUsuńKLIK