sobota, 29 sierpnia 2015

Królowa to tylko człowiek. Recenzja książki

W 1492 roku w hiszpańskim porcie Palos żegnano Krzysztofa Kolumba, nawigatora i żeglarza z Genui, który na trzech statkach miał odnaleźć morską drogę do Indii – w roku 1453 Konstantynopol zdobyli Turcy i droga lądowa na Daleki Wschód stała się zbyt niebezpieczna, by tamtędy przewozić jakiekolwiek cenne towary. Próbował tego już wcześniej portugalski król Henryk Żeglarz, wysyłając Bartłomieja Diaza, którego zamiar opłycięcia Afryki się nie udał i skończywszy wyprawę odkryciem Przylądka Dobrej Nadziei, wrócił do swojego kraju. A ta wyprawa była jeszcze bardziej ryzykowna. Kolumb ubzdurał sobie, co niemal wiek później udowodni polski astronom Mikołaj Kopernik, że Ziemia jest okrągła i płynąc na Zachód, dotrze do Indii od drugiej strony. Z pewnością w tłumie ludzi byli tacy, którzy byli pewni, że wszystkie trzy statki wraz z nawigatorem pewnego dnia spadną z krawędzi świata, ginąc w pustkach kosmosu, jeśli uprzednio załoga nie zostanie zjedzona przez potwory rodem z Odysei Homera. A jeśli już znajdą jakiś ląd, to będzie on pełen straszliwych poczwar, tylko trochę przypominających ludzi, z którymi nie będzie można się porozumieć. Kto tamtego dnia pomyślał, że nawigatorowi na drodze do Indii stanie nowy, nieznany jeszcze nikomu ląd? Terra nova. Nietknięty jeszcze brutalną stopą białego człowieka raj z cywilizacją, która fascynuje do dziś? Nikt. Chociaż może sam Kolumb, wsiadając na statek, widział już coś na horyzoncie; było to zapewne coś przełomowego w dziejach świata i Eurazji. Ale wydaje mi się, że nie tylko on – był jeszcze ktoś, kto postanowił zaryzykować i sfinansować tę wyprawę, wierząc w to, że żeglarz faktycznie gdzieś dotrze i coś odkryje. Tym kimś była królowa Izabela Kastylijska. 
 
Izabela Kastylijska vel Katolicka. Ze wstydem muszę przyznać, że nigdy bliżej nie interesowałam się tą postacią. Owszem, przewijała się w pozycjach, które czytałam, ale była tylko imieniem, które wspominano przy okaji zdobycia Grenady czy założenia Świętego Oficjum – co sprawiało, że opinie o niej były niezbyt przychylne – czy we właśnie odkrycia Ameryki. Królowa taka jak inne; losy ich były czasami o wiele tragiczniejsze niż Izabeli, chociażby wspomnieć o jej córce, Joannie Szalonej. Ostatnio jednak postanowiłam to zmienić, bo choć jestem świadoma, że z powieści historycznej nie nauczę się nic, to – jeśli będzie to rzecz w jakiś sposób ciekawa – z pewnością zachęci mnie do bardziej szczegółowych studiów nad postacią. Zresztą, jakby nie patrzeć, to mój ulubiony temat, który chyba nigdy mi się nie znudzi: dwór wielkich władców, intrygi i spojrzenie na monarchę jak na człowieka z krwi i kości, mającego własne emocje, własne życie, własne przemyślenia. Spojrzenie na politykę z innej, ciekawej perspektywy, od środka tak jak w lubianych przeze mnie powieściach pani Stachniak. Tyle że nie samą Katarzyną Wielką człowiek żyje, prawda?
 
Opowieść zaczyna się w chwili śmierci ojca Izabeli, króla Jana Kastylijskiego, a kończy zjednoczeniem Kastylii i Aragonii w jedną Hiszpanię. W te ramy czasowe Autor wkłada panoramę dziejów tego kraju, widzianą oczyma samej Izabeli – bo ona jest narratorką. Łącznie z wydarzeniami przełomowymi, ważnymi dla historii, jak zakończenie rekonkwisty i podbicie Grenady lub utworzenie Inkwizycji, poznajemy rzeczy ważne dla niej samej: ślub przyjaciółki, narodziny kolejnych córek i syna, pierwsze spotkanie z Kolumbem, śmierć obu braci czy poronienie dziecka. Gdzieś w tle rozgrywają się kluczowe dla Europy sprawy, których echa docierają do uszu Izabeli – w Rzymie papieżem zostaje Hiszpan kardynał Borgia, w Anglii kończy się wojna Dwóch Róż i zaczyna panowanie Tudorów – Katarzyna Aragońska, najmłodsza córka królowej, będzie zresztą żoną księcia Artura i jego brata, króla Henryka VIII, któremu urodzi Marię Tudor (niestety, tego już w książce nie ma). Wszystko to zanurzone i przefiltrowane przez emocje Izabeli, ale nie Izabeli królowej, tylko Izabeli człowieka, kobiety; kobiety nowoczesnej, ale i należącej do swoich czasów. 
 
Z pewnością Autorowi uznanie należy się za samo opowiedzenie historii królowej – wbrew pozorom nie jest ona tak bardzo popularna w beletrystyce z uwagi na to, że Izabela była postacią kontrowersyjną, a pisanie o niej wiąże się z pewnego rodzaju manifestem swoich poglądów. Chodzi tu oczywiście o Oficjum, o którym do dziś mówi się nie bez emocji, aczkolwiek Jan Paweł II przeprosił za to już dawno; trudno przemilczeć także niewątpliwy antysemityzm królowej, który niebezpiecznie wiąże się z nazizmem i religijnym fanatyzmem, a tu – w dzisiejszych rozkrzyczanych czasach – niezwykle łatwo o skandal. Pisząc o tej królowej, Autor wykazał się więc brawurą i prawdziwym zaangażowaniem w opowiadaną historię, a także niebanalnym pomysłem, dzięki któremu nie powielił już żadnej opowieści z innych książek tego typu – bo o ile o Tudorach widziałam i czytałam naprawdę wiele, to nigdy nie dano mi szansy poznać Izabeli Kastylijskiej na poziomie intymnych wyznań. 
 
Nie jest to książka, po której należy spodziewać się zapierających dech w piersiach wydarzeń czy szybkiej akcji, połączonej z obawą o życie bohaterów, chcoiaż nie brakuje intryg i spisków tak ciekawych, że wciągających do świata opowieści, w której można przepaść. To raczej historia o osobie, kobiecie, próbującej najpierw przeżyć, a potem utrzymać się u steru władzy i zrobić w tym czasie coś dobrego dla swoich poddanych. Opowieść o czymiś życiu, w którym przeplata się wiele spraw, dobro zlewa się ze złem, dobro z tragedią, a każdy popełnia błędy. Po prostu mocno fabularyzowana biografia nieprzeciętej królowej, wielkiej władczyni. Skonstruowana jest jednak tak, że nie nudzi, bo w miarę jak lubimy Izabelę coraz bardziej, to jeśli nawet wiemy, co wydarzy się w jej życiu, czekamy na jej emocje, na myśli, bo to – tak mi się wydaje – jest bardzo ważną rzeczą w książce. Zresztą trudno powiedzieć, że nie dzieje się tu nic; wręcz przeciwnie. Trudno przecież powiedzieć o życiu jakiegokolwiek monarchy, że było nudne, a Autor bardzo dobrze wszystko rozplanował, sprawiając, że akcja jest potoczysta, prędka, a przy tym na tyle rozbudowana, żeby czytelnik nie czuł żadnego niedosytu i w pełni zrozumiała nie tylko dla fanów historii. Jedną z niewielu wad w tej materii (drugą jest brak kontroli nad pewnymi wątkami, na przykład nad historią matki królowej, który mnie bardzo interesował) jest przerwanie historii królowej w najciekawszym momencie, bo chociaż władczyni umiera dwanaście lat później, przez ten czas zdarzyło się wiele innych, bardzo ciekawych i godnych opisania rzeczy. Zresztą polski podtytuł głosi, że jest to historia Izabeli Kastylijskiej, a ja rozumiem, że jeśli mówimy o historii, chodzi o całość życia królowej. I dość, że nie mam ochoty zajmować się czyj to błąd – Autorowi nie chciało się dalej pisać czy niepotrzebny podtytuł – bo chyba nie muszę dodawać, że czuję się zawiedziona i zasmucona. 
 
Kiedy kończyłam czytać powieść (popijając kakao) i w mojej głowie powstawały pierwsze zarysy recenzji, planowałam powiedzieć, że Autor popełnił kilka błędów z gatunków tych, których popełniać nie powinien. Nie wymagam, żeby wszystko było zupełnie cacy, bo w powieściach tak po prostu nie można, ale jeśli w pewnych aspektach pisarz wykazał się znajomością realiów i postaci historycznych, a jest to powieść stricte biograficzna, to myślę, że mam prawo wymagać dopieszczenia szczegółów. Ba! Szczegółów. Kilka rzeczy naprawdę ważnych zostało przedstawionych w nieco inaczej, niż powinno. Chodziło tu przede wszystkim o daty – data przyznania Izabeli i Ferdynandowi tytułu królów katolickich, data urodziny Joanny la Beltranei, okres podbijania Grenady, a także ów tytuł Majestad, funkcjonujący dopiero od czasów wnuka Izabeli, Karola V; nie mówiąc już o spotkaniu głównych bohaterów w Sergovii, do czego prawdopodobnie nie doszło. Z tego wszystkiego – na szczęście – Autor tłumaczy się w posłowiu, podając przy tym dość imponującą bibliografię. Zastrzeżenia mam jednak do kilku niuansów dworskich, jak kilkakrotnie rozpuszczonych włosów Izabeli czy obecności Ferdynadna przy porodzie (?!), homoseksualizmie Henryka IV Bezsilnego (mimo że dużo faktów świadczy o takich skłonnościach, prawdopodobnie dużo winien był guz na przysadce mózgowej) a także do motywacji królowej przy stworzeniu Inkwizycji i wygnaniu Żydów z Hiszpanii. Pisarz skonstruował wszystko tak, by wydawało się, że Izabela została zmuszona – albo przez męża, albo przez poniekąd fascynującego Torquemadę, albo też przez okoliczności, gdzieś w środku podejrzewając skutki swoich czynów. Cóż, czas spojrzeć prawdzie w oczy, panie pisarzu, choć zupełnie rozumiem potrzebę obrony. Izabela chciała tego sama. Takie życie, pan widzi. 
 
Chociaż Autorowi daleko do wyrafinowania pani Stachniak i jej szokująco dobrego warsztatu, język pisarza ma wiele zalet. Czyta się niezwykle szybko i lekko, bez żadnych niepotrzebnych dysharmonii czy potrzeby skupienia uwagi albo wysilenia inteligencji. Styl przy tym nie traci na swojej urodzie, czasami tylko, nie wiem, czy była to wina Autora, czy tłumacza, powtarzają się te same słowa, tak, by w języku polskim – czy angielskim – nie było odpowiednich zamienników; fragmenty te sprawiły pojawienie się na mojej twarzy lekkiego grymasu, jednak nie zniszczyły, na szczęście, potoczystości języka. Pięknie opisuje stroje i zwyczaje dworskie, a chociaż nie są to pełne opisy, to jedwabie szeleszczą naprawdę, aksamity przelewają się przez dłonie, a po palcami czuć fakturę grubych haftów, szczególnie tych na sukniach głównej bohaterki. Chciałabym takich szczegółów więcej, bo smakują jak ukochane w dzieciństwie maleńkie babeczki toffi, które Mama kupowała mi w pobliskiej cukierni, a których wadą było tylko to, że były małe i starczyły tylko na kilka gryzów (teraz wyobraźcie sobie takie ciastko wielkości talerza, tak samo, jak dwa razy więcej tych opisów w tej książce). Brakowało jeszcze opisów pięknych, hiszpańskich widoków, szczególnie upalnej Andaluzji z pomarańczami i cytrynami zwieszającymi się z gałązek drzew czy choćby murów Grenady, świadectwa prawdziwego bogactwa, potęgi i wykwintu Maurów, co teraz jest już niezwykle trudno gdziekolwiek zauważyć. Jestem pewna, że Autor zrobiłby to doskonale, a dla mnie czytanie tego byłoby wielką przyjemnością. No ale cóż. Gdybanie sprawia, że mój nastrój staje się bardziej ponury niż zwykle. Trzeba przecież napisać o dialogach – cokolwiek naturalnych i dobrych, ale za to niezbyt pasujących do epoki z powodu śladowych tylko ilości stylizacji na choćby składnię czy słownictwo języka XV-wieku, przez co siłą rzeczy trochę nienaturalnego; nie mogę narzekać tylko na wtrącenia z języka hiszpańskiego, pojawiające się od czasu do czasu i nadające autentyczności chociaż narodowości bohaterów. 
 
Jak już pisałam wyżej, główną bohaterką i narratorką książki jest Izabela Kastylijska. Z jednej strony pomysł to ciekawy, niemal tak samo, jak pisanie właśnie o tej królowej, ale z drugiej to coś w rodzaju strzelania sobie w piętę i nie tylko dlatego, że Autor nie rozumiał podstawowej sprawy dotyczącej królowej i usprawiedliwiał ją na każdym kroku z tych mniej chwalebnych czynów (co, pozwolę sobie na stwierdzenie, że obecnie jest już nieważne) . Pisarz jest mężczyzną i chociaż prawdzie kobiecej wrażliwości mu nie brakuje, co widać przecież w opisach, to nie zrozumiał tych półcieni i delikatnych, niemal niezauważalnych zmian zachodzących we wnętrzu przedstawicielki płci pięknej, przez co sama postać królowej jest lekko sztuczna i dość przyciężka, szczególnie w końcowych partiach powieści. To bardziej odbicie, wpisanie cech z książek, które Autor przeczytał na jej temat, a nie ich ożywienie, przynajmniej tak mi się wydaje. Zresztą z każdą stroną powieściowa Izabela staje się coraz mniej wiarygodna, nie tylko w kwestiach emocji, ale rzeczy, które definiują ją – miłości do męża, dzieci i, co mnie najbardziej ubodło, jej słynnej pobożności, która tutaj jest nawet mniejsza od mojej, jakaś taka nienaturalna i blada. Właściwie to dobrze, że pisarz trochę źle zinterpretował fakty dotyczące edyktu i Inkwizycji – byłoby trudno uwierzyć, że osoba z taką płytką wiarą ustanawia tego typu edykty. Na początku było lepiej, czuć było więź łączącą Izabelę i owego nieszczęsnego Alfonsa, a także nić przyjaźni między nią a Beatriz. Wszystko rozlazło się w jakiś sposób po koronacji bohaterki na królową i małżeństwie z Ferdynandem, jakby sztuczność relacji tych dwojga sprawiło, że reszta powoli rozchodziła się, a starania pisarza jeszcze bardziej pogłębiały dysonanse. Mimo tego ciężko nie lubić bohaterki i nie wspierać ją w trudnych dla niej chwilach podziwiać silny kręgosłup moralny w czasie, gdy przebywała na dworze zepsutego i nieszczęśliwego Henryka, a także – o ile mamy odpowiednio wykształconą empatię – współczuć wtedy, kiedy była biedna i ścigana przez markiza de Villenę. Ale to chyba nie tyle przez kreację postaci, ile przez naturalne podobieństwo jej losów do tego, co znamy z codziennego życia; może przez to, że po przeczytaniu tej opowieści Izabela będzie dla nas bardziej znajomą, a może przyjaciółką, niż niedostępną, wyniosłą królową, odległą od czasów, w których żyjemy? 
 
Za to nie lubię jej męża, Ferdynanda. Nie lubię go jako postaci historycznej. Miał dwójkę bękartów i przed śmiercią żony przyrzekł jej, że nigdy się już nie ożeni. Zgadnijcie, co zrobił, gdy zamknęła oczy? Cóż, polityka, wiadomo, ale zawsze jakoś tak nieprzyjemnie. W każdym w razie w książce jest postacią dość rozmytą – niby ma jakieś wady, zalety, jest męski, zuchwały, uparty, kocha swoją żonę, ale, tak samo, jak w przypadku Izabeli, nie czuć tego wszystkiego, a rysy rozmywają się. Brak konkretów, jakiejś iskry życia, czegoś charakterystycznego, może trochę mojej antypatii, ale myślę, że napisałabym to samo, gdybym była jego fanką. Tak samo Beatriz. O ile na początku jest sympatyczną postacią, bardzo pozytywną i pełną życia (czyli tego, czego zabrakło Izabeli) stopniowo usuwa się w cień, by po jakimś czasie ulec rozmyciu, wchłonięciu przez tło, zapomnieniu. Inną sprawą jest również doskonale odmalowana sylwetka brata Izabeli, Alfonsa, szczególnie te fragmenty, w których się bał, ale – nad czym ubolewam – on musiał szybko umrzeć, czym zabił Autorowi jeden z najlepszych rzeczy w książce. Podobnie jest z Henrykiem, choć dla tego osobnika nie mam ani cienia współczucia, tak samo jak dla jego żony i jej dziecka, choć to postacie naprawdę dobrze namalowane – strach się bać szczególnie demonicznej, ale dzięki temu sugestywnej Joanny Portugalskiej, a nienawiść jej córki do Izabeli jest niemal namacalna. Różowo nie było już przy postaci biskupa Carilla, który na początku wydawał się osobą tajemniczą i przez to ciekawą, a potem zmienił się w kolejnego rozmytego bohatera, który z niewiadomych powodów stracił większość swoich ciekawych cech. Najgorzej jednak było z Izabelą Portugalską, matką głównej bohaterki, której niezwykle ciekawy wątek został w pewnym momencie definitywnie skończony i urwany, mimo że żyła jeszcze cztery lata po tym, jak Kolumb odkrył Amerykę. A było to niezwykle ciekawe, ponieważ po wygnaniu Izabela stopniowo popadała w szaleństwo, a – jakby było mało – pisarz obaczył ją morderstwem niejakiego granda de la Luny, faworyta jej męża. Bardzo zainteresowała mnie ta postać, świetnie nakreślona, byłam więc bardzo zawiedziona, gdy w pewnym momencie bohaterka zaczęła się zachowywać tak, jakby nie miała matki. Mniejsza z jej nieczułością, ale po prostu mi przykro, kiedy pisarz marnuje takie dobre szanse na udoskonalenie powieści. Szkoda, wielka szkoda. Kilku bohaterów takich jak Joanna, matka królowej czy jej brat Alfons ożywiłoby fabułę jeszcze bardziej i uczyniłoby ją jeszcze ciekawszą.
 
Okładka jest dość minimalistyczna, jednak w pewien sposób wytworna i pasująca do treści książki. Na pierwszym planie mamy kobiecą, odwróconą postać o brązowych włosach we wspaniałej sukni z ładnie obszytymi bufami i żółtymi rękawami. Mimo że uważam zestawienie zielonego i żółtego za gryzące i niefortunne, a odsłonięte ramiona jak zwykle śmieszą mnie na okładkach powieści historycznych z sukniami z epok, szczególnie jeśli chodzi o królową, cała postać pasuje do delikatnego tła – beżowego zarysu gotyckiej świątyni, rozświetlonej jasnymi akcentami, co nadaje konstrukcji niespodziewanej, koronkowej lekkości. U dołu tło i suknia staje się coraz ciemniejsze, co wygląda dość osobliwie. Napisy są lekko wytłaczane, z wielkim nazwiskiem Autora w takiej samej czcionce, co na pozostałych książkach pisarza i ładnym tytule oraz nieco jaśniejszym podtytule, jak już mówiłam wcześniej, zupełnie niepotrzebnym (tym razem jednak tytuł angielski został przetłumaczony poprawnie, aczkolwiek jakoś nie pasuje do książki; być może to tylko moje IQ spadło do zera), a wszystko otoczone ładnym, ozdobnym szlaczkiem. Tytuł na grzbiecie został obwiedziony ładną ramką, a blurb otoczony jest czymś w rodzaju kawałka portalu ze średniowiecznej katedry, z zamkiem nad właściwym tekstem – całość jest w jasnych odcieniach beżu, co wygląda bardzo ładnie i estetycznie. Zresztą książka została wydrukowana na ładnym, przyjemnym w dotyku papierze, estetyczną czcionką i w dość niestandardowym dużym formacie, do którego na początku trudno jest się przyzwyczaić, a każdy rozdział rozpoczyna maleńka korona – sympatyczny dodatek, dzięki czemu wydanie nie jest monotonne. Na pierwszych stronach znajdziemy nieskomplikowane drzewo genealogiczne dynastii Trastámara obejmujące najważniejszych członków wraz z datami urodzin i śmierci – nie polecam jednak zaglądania tam podczas czytania książki, chyba że przy końcu, bo zawiera dużo informacji – a także ogólnikową mapkę historyczną (po polsku, Bogu dzięki!) na której zaznaczono najważniejsze krainy historyczne Hiszpanii i miasta, które zostały wspomniane w powieści. Dzięki temu wszystkiemu powieść nawet trzyma się z prawdziwą przyjemnością, a jeśli spotkałabym ją w księgarni lub w bibliotece, z pewnością zauważyłabym ją na półce i wzięła do swoich łapek. 
 
Izabela Kastylijska była człowiekiem. Nieprzeciętnym, ale jednak tylko człowiekiem. Popełniała błędy jak każdy z nas i nie sposób jej nie krytykować, jednak trudno też nie chwalić. Oprócz niechlubnego edyktu i Oficjum zrobiła dla swojego kraju i świata wiele dobrego – dzięki niej Kolumb odkrył Amerykę dla Europy (oczywiście nie mam na myśli okrutnego postępowania pierwszych zdobywców – wiadomo, że z najlepszych rzeczy ludzie potrafią stworzyć coś złego lub to zupełnie zniszczyć), a dla Hiszpanów jest tym, kim dla Włochów Garibaldi, dla Niemców Bismarck, a dla Polaków Piłsudski. To ona przecież, razem ze swoim pożal się Boże mężem, zjednoczyła Kastylię i Aragonię, w pewien pośredni sposób podbiła Grenadę, odzyskując cały Półwysep Iberyjski. Czasami także się myliła, a jej życie prywatne nie wyglądało jak bajkowy romans, raczej było wiele gorsze niż niejeden los człowieka przeciętnego. Może wydawać się to niektórym osobom bardzo dziwne, bo ciężko jest uświadomić sobie, za datami, nazwami miejsc bitew i suchymi faktami kryją się prawdziwi ludzie – czasami lepsi, czasami gorsi, tacy jak my. Jednak dopiero czytając o nich, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo są nam bliscy, chociaż wydają się tacy dalecy przez setki dzielących nas lat. Nasze problemy, nasze starania i nasze nadzieje są zawsze takie same – czy jest się hiszpańską królową, dzięki której pewnego dnia Kolumb zawinął na wyspę San Salvador, czy nic nieznaczącą blogerką. Pod aksamitami i pod jenasami jesteśmy tym samym – ludźmi.

Tytuł: „Przysięga królowej. Historia Izabeli Kastylijskiej”
Autor: C.W Gortner
Moja ocena: 6/10 

Za egzemplarz serdecznie dziękuję pani Edycie z wydawnictwa ZNAK  

9 komentarzy :

  1. Trwam właśnie w podziwie nad Twoją recenzją...

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie książki. Muszę ją mieć ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, coraz bardziej Twoje recenzję zachęcają mnie do powieści historycznych. :)
    http://my-opinion-of-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tym razem chyba spasuję. Liczyłam na coś lepszego ;)
    Thievingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Masz ogromną historyczną wiedzę i świetny warsztat! Zachęciłaś mnie bardzo do tej książki, bo kocham z całego serduszka powieści historyczne,
    Pozdrawiam i obserwuję,
    nieuleczalnyksiazkoholizm.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż, niedopieszczenie pewnych szczegółów to spory mankament, ale i tak dałabym szanse tej książce. Jak zawsze profesjonalna i wyczerpująca recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No no, może kiedyś przeczytam.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Doskonale wiesz, że jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich recenzji, ale nic, absolutnie nic, nawet tak wyczerpująca opinia nie przekona mnie do książek historycznych.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba nie przypadłaby mi do gustu, bo mimo recenzji... no kurczę, historyczna książka to coś nie dla mnie. Chyba że osadzona w czasach wojennych. A ta sięga daleko wstecz.
    KLIK

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!